czwartek, 28 listopada 2013

Hyorin - 너 밖에 몰라 / One Way Love

Mam problem z tą piosenką. Całkowicie rozumiem dlaczego jest jednym z dwóch utworów promujących ten album, a jednak z kilku względów nie potrafię przekonać się do samej kompozycji. Z początku próbowałem nawet podciągnąć mój niezbyt entuzjastyczny odbiór tego kawałka pod to, jakie wrażenie wywarł na mnie cały album. Ale to nie było do końca uczciwe z mojej strony.

Zadawałem sobie pytanie - jak to jest, że IU może mieć repertuar wykorzystujący jej talent (>>PRZYKŁAD<<)? Lim Kim - tegoroczna debiutantka - dostaje w zasadzie same kompozycje uszyte na miarę, jakby na zamówienie, wyłącznie pod nią (>>PRZYKŁAD<<). Ailee? To samo (>>PRZYKŁAD<<). Lee Hi? Jak wyżej (>>PRZYKŁAD<<). Lee Hyori na najnowszym albumie "Monochrome" (>>TUTAJ<<)? Nie do pomylenia z nikim innym, a nie ma nawet połowy talentu wokalnego Hyorin.

To są pytania stosowne, kiedy rozważamy cały album, ale pod kątem tej jednej piosenki takie porównania całkowicie tracą zasadność. Z kolei, jeżeli porównywać title-tracki, to stronę Hyorin zdecydowanie musi reprezentować "Lonely", które w gruncie rzeczy jest kawałem udanego nagrania. "One Way Love" to zupełnie inny rodzaj potwora.

To jak kawa i wuzetka - jazda obowiązkowa jeżeli chcesz się ścigać o kpopową złotą patelnię. Ujmując rzecz jaśniej - Hyorin nie mogła zadebiutować solo nie mając w zanadrzu kawałka, który nadaje się pod choreografię. Jak już kiedyś napisałem - tańcz albo giń. IU też promowała ostatni album poprzez "The Red Shoes" (>>TUTAJ<<), które momentami wydawało się taneczne nieco na siłę. Podobnie z Lee Hyori i jej "Bad Girls" (>>TUTAJ<<).

Oczywiście, tamte kawałki wydawały się, jeśli nie bardziej stylowe, to przynajmniej wystylizowane pod temat przewodni albumu. Sęk w tym, że album Hyorin nie bardzo ma taki temat, poza tym, że ma być wybitnie nietaneczny. Ponadto "One Way Love" to naprawdę dobry kawałek pod choreografię i potencjalny przebój. Mój problem z tym nagraniem leży zupełnie gdzie indziej.



Wstęp sugerowałby, że teraz będę pisał o piosence, ale to poczeka. Najpierw muszę napisać o teledysku. Muszę, bo takiego twórczego lenistwa przy tak poważnej premierze po prostu nie mogę zaakceptować. Ten teledysk sam w sobie jest zły, a przy randze wykonawcy urasta do jednego najgorszych klipów tego roku.

Napisać, że jest wtórny to po prostu za mało - on jest kliszą wszystkich kpopowych klisz. Narzekałem >>TUTAJ<< na teledysk do "Lonely", że niedopasowany do piosenki, że zrobiony na fali popularnego pomysłu, bez uchwycenia jego sedna (oficjalnie wytwórnia twierdzi, że "Lonely" to piosenka w klimacie brytyjskiego retro-popu - ale ja tego po prostu nie słyszę). Nagle zaczynam patrzeć na niego życzliwszym okiem, przynajmniej był na swój sposób świeży, nowy - choćby w warstwie samego obrazu.

W teledysku do "One Way Love" wszystko jest w najlepszym wypadku z komisu, w nieco gorszym - od pasera. Zacznijmy od sceny w pokoju. Jest tak beznadziejnie głupia, że aż podejrzewam twórców o świadomą parodię. Dwa najpopularniejsze elementy dekoracji w kpopowym teledysku? Wanna i luksusowy samochód. W tej scenie mamy oba. Stojące na środku dużego pokoju, w którym jest też łóżko. Kawalerka na bogato... Jest też ulubiony element numer trzy - instalacja z rurek.

I przez długi czas te i inne wtórne elementy mnie irytowały, ale nic ponad to. Ot bezmyślne powielenie istniejącego od dłuższego czasu standardu. Oczywiście, oglądanie po raz n-ty tego samego - głupiego - pomysłu drażni, tym bardziej drażnić musi skumulowanie kilku durnych, wtórnych pomysłów na przestrzeni jednego teledysku, a szczególnie jednej sceny. Jednak nie mogłem powstrzymać się przed przerzucaniem części winy na całą branżę.

Niestety, w teledysku podskórnie wyczuwałem jeszcze coś znajomego. Z początku nie mogłem wychwycić co to za element, więc zacząłem werbalizować swoje ogólne zarzuty. Że oświetlenie podobne, że taka ckliwa, niebiańska biel była już setki razy, że zestawienie białej przeszłości i czarnej teraźniejszości nie jest tylko wtórne, ale jeszcze samo w sobie banalne, że to kolejna scena w zaułku, który wygląda na zbudowany wewnątrz studia... I naszło mnie olśnienie. Kilka miesięcy temu widziałem teledysk nakręcony na dokładnie tym samym planie zdjęciowym.



To ten sam zaułek, wecej to to samo wnętrze, co w teledysku Hyorin. W połączeniu z wcześniejszym natłokiem wtórności to po prostu za dużo. Gwóźdź do trumny wbija fakt, że powyższy teledysk - pomimo wpadania w tegoroczny nurt disco - potrafi być oryginalny i mnie zainteresować - coś do czego klip do piosenki Hyorin nawet się nie zbliża.

Co do samej "One Way Love" to zdecydowanie nie jest to zły utwór. Muzycznie wydaje się znacznie bardziej dopracowany, wypieszczony i przemyślany niż pozostałe kompozycje na krążku (z wyłączeniem "Lonely" naturalnie). Album jako całość - nawet jeżeli ma kilka niezłych pomysłów na piosenki, to ostatecznie rozpływa się w oceanie banału. Winny jest przede wszystkim brak ostatecznego szlifu, który wydobyłby z poszczególnych utworów muzyczne sedno - nadał im wyrazistości.

Jak już napisałem uwaga ta nie tyczy się "One Way Love", które jest całkiem wyraziste, wydaje się aż krzyczeć - Hej, napisał mnie Brave Brothers! I w tym nie ma akurat nic złego, to jeden z topowych producentów, który napisał już wiele bardzo udanych kompozycji, których słucham z przyjemnością, jak choćby "Alone" (>>TUTAJ<<) wykonywane przez Sistar. Sęk w tym, że ja słyszę tu coś oprócz ręki BB.

Nie chodzi nawet o to, że refren fragmentami przypomina "This Love" grupy Maroon 5, bo to tylko odległe, wyrywkowe podobieństwo małego fragmentu piosenki. To, co mnie gryzie to fakt, że ta piosenka wydaje się być napisana dla Sistar, a nie dla Hyorin. Szukam głęboko w pamięci solistki, która sama rapowałaby jakąś krótką partię w swojej piosence - i znaleźć nie mogę, zawsze załatwia się to poprzez gościnny występ. Ta piosenka nosi wszelkie znamiona standardowej kpopowej piosenki dla girlsbandu, a sam teledysk też bardziej przypomina girlsbandowy, niż przystający solistce.

Jeżeli spojrzeć na utwór szerzej, to elementem, który najbardziej kłuje w uszy, jest brak płynnego przepływu pomiędzy kolejnymi sekcjami utworu - kawałek sprawia wrażenie poskładanego z klocków, które nie tyle do siebie nie pasują, co wyraźnie się od siebie różnią - nie niszczy to piosenki, ale przyciąga uwagę - w moim odczuciu in minus. Myślę, że nie byłoby to aż tak zauważalne, gdyby utwór śpiewało kilka różnych głosów, a nie jeden, występujący w kilku tonacjach, z których część z pewnością zostanie wysamplowana podczas występów na żywo.



To chyba dobry moment na ten klip. Jeżeli coś w "One Way Love" podoba mi się bez żadnych zastrzeżeń, to jest to choreografia - efektowna, z wieloma charakterystycznymi, oryginalnymi figurami, ale jednocześnie zrzucająca dużą część zadań na wspierające tancerki. To dobrze, bo nawet po tym klipie widać, że Hyorin nie powinna mieć problemów z godzeniem tańca ze śpiewaniem - najbardziej intensywne partie taneczne przypadają akurat na refren, który bez wątpienia będzie wysamplowany z racji tonacji.

Nie chodzi o to, że Hyorin nie wyciągnie tych nut na żywo - sądzę że mogłaby dać radę nawet tańcząc. Jednak w kpopie lubią być bezpieczni, jeżeli jakaś partia wiąże się z drastyczną zmianą tonacji, możecie być pewni, że ten fragment piosenki będzie leciał z playbacku. Inna sprawa, że nie jestem fanem tego refrenu od strony wokalnej. Nie mam zastrzeżeń do Hyorin, ale do samego pomysłu na taką tonację, która mnie osobiście razi (kwestia gustu, jak sądzę). Poza tym wyjątkiem, od strony wokalnej Hyorin jest jak zwykle niesamowicie przyjemna dla ucha i niezmiennie zaskakuje różnorodnością brzmienia swojego głosu.

Nie wspomniałem jeszcze o jednym zarzucie - dość banalnym tekście. Banalnym nawet nie w kontekście treści, a formy. Taka miałka proza życia, nie przykryta nawet prostą szmatką pozorów - mnie to nie odpowiada.

Tak narzekam i narzekam, bo ja chyba narzekać po prostu lubię. Więc może podsumowując zaakcentuję, że ta piosenka nie wydaje mi się zła. To mimo wszystko jedna z konkretniejszych pozycji na tym albumie, ale przede wszystkim potencjalny hit - ma w sobie coś przebojowego i charakterystycznego - nawet jeżeli nie zgadzam się z wepchnięciem Hyorin w kolejny girlsbandowy kawałek. Teledysk to porażka na całej linii, coś co lepiej było zastąpić typowo tanecznym klipem, bo choreografia jest zdecydowanie bardzo mocnym punktem tego projektu.

Nie wiem, czy poświęcę jeszcze osobny wpis albumowi wokalistki - po prostu nieco mnie rozczarował swoją znikomą rozpoznawalnością w zakresie kompozycji. Sam wokal to ewidentnie Hyorin - to słychać, ale przy przeciętnych piosenkach, które nie pokazują jej zasięgu ani techniki, które nie budują szczególnego nastroju, które przez niefortunne akordy brzmią nieco banalnie - nawet taki atut jak głos Hyorin przestaje mieć dostatecznie duży wpływ na odbiór całości.

Żeby zakończyć pozytywnie - albumowy showcase - to, co tygrysy lubią najbardziej, czyli Hyorin na żywo. Do tego kilka słów komentarza od samej wokalistki.


poniedziałek, 25 listopada 2013

Hyorin - Lonely

Nareszcie! Jedna z najlepszych wokalistek na koreańskiej scenie w końcu solo. Długo na to czekałem i wiem, że nie ja jeden. Sistar ma swój urok, tak jak i Sistar19, ale słuchając ich piosenek od dłuższego czasu miało się wrażenie, że to Hyorin + koleżanki. Było to dosyć dziwne doświadczenie. Fan formacji miał uczucie, że ogląda solistkę z gościnnym wsparciem i był niezadowolony. Fan Hyorin widział solistkę, której ktoś nie daje w pełni się wykazać i też był niezadowolony. Najdziwniejsze jest jednak to, że i tak wszystko z Hyorin w składzie rozchodziło się jak świeże bułeczki.

Oczywiście nie chodzi o to, żeby od razu rozwiązywać Sistar. Nie, po prostu nie ma sensu tworzyć takiego dziwnego kompromisu, który tak naprawdę nikogo nie zadowala. Sistar to utalentowana grupa, która powinna występować jako grupa właśnie, bez faworyzowania którejkolwiek z dziewczyn, bo przy ich obecnej popularności jest to zwyczajnie niepotrzebne. Z kolei kiedy wytwórnia chce pochwalić się talentem pod swoimi skrzydłami, niech da mu scenę solo, a nie sprzedaje go pod przykrywką grupy czy duetu - tak jest Starship Entertainment, cały czas wypominam Wam "Gone Not Around Any Longer" (>>TUTAJ<<).

Hyorin od dawna jest dużym, rozpoznawalnym nazwiskiem na scenie. Powalające występy w "Immortal Song" przyniosły jej pokaźną rzeszę fanów i ludzi, którzy zwyczajnie lubią jej głos. A przecież kto widział jej występy, ten wie, że nie tylko o śpiew chodzi. Hyorin rusza się jak dzika kocica i pomijając nawet kwestię oddziaływania na męskie libido - od dawna pokazuje, że jest gotowa, by stanąć na scenie samemu i nie tylko nie dać się pożreć, ale tak ryknąć na konkurencję, że ta będzie się chować po kątach.

Od samego początku tego tekstu dziwię się różnym rzeczom - to dziwne, tamto jeszcze dziwniejsze.  Jednak to, co naprawdę mnie zdumiewa, to moje podejście do tematu. Naprawdę czekałem na ten debiut. Kiedy tylko pojawiły się pierwsze poważniejsze plotki, poświęciłem tej sprawie kilka solidnych akapitów (>>TUTAJ<<). Chciałem i nadal chcę, żeby to był udany album, udane piosenki, udane występy. A jednak gdzieś tam podskórnie czuję taką rezerwę, jakbym się obawiał, że ktoś coś może nawet nie sknocił, ale nie wypieścił tak bardzo jakbym sobie życzył. Że ja liczę na prawdziwe kpopowe objawienie, a dostanę bardzo dobre, ale wtórne wydawnictwo.



To nie jest tak, że dostrzegam u siebie jakiś szósty zmysł, po prostu śledziłem teasery nadchodzacego wydawnictwa i było w nich coś niepokojąco standardowego. I niestety moje obawy znalazły pełne przedłużenie w tym teledysku. Piosenka sama w sobie jest bardzo dobra, ale nią zajmę się dalej. Najpierw ten nieszczęsny teledysk.

Ostatnio w kpopie zapanowała moda na odwiedzanie europejskich miast. Kahi nakręciła teledysk do "It's ME" (>>TUTAJ<<) w Barcelonie, a Londyn na tapetę wziął G-Dragon w "Crooked" (>>TUTAJ<<) (jeszcze VIXX albo jakiś inny boysband kręcił też w Sztokholmie). Ten klip bierze po trochu z każdego z tych dwóch teledysków, jednocześnie wnosząc niewiele nowego.

Jeżeli czytacie Pratchetta, to w jego książkach czasem znajdziecie opisy stworów z równoległych wymiarów, które nie bardzo wiedzą jak powinny wyglądać, więc imitują to, co widzą, jednak kompletnie nie rozumieją istoty sprawy i kończą z nadprogramowymi kończynami w dziwnych miejscach. Czasem oglądając koreańskie teledyski mam wrażenie, że patrzę właśnie na takiego stwora, ale pierwszy raz za źródło nieporozumienia służą klipy z własnego podwórka.

Zacznijmy od Kahi. Już na fotkach promocyjnych widziałem, że ktoś zdecydował się sklonować jej stylizację - podcięte włosy i przynajmniej o rozmiar za duże kurtki, marynarki itp. Sęk w tym, że tam wszystko miało ręce i nogi - miał być stylowy luz dojrzałej kobiety i był. Dlatego też na miejsce zdjęć wybrano Barcelonę, z jednej strony miasto sztuki, z drugiej strony miasto imprez, nocnego życia, a przy tym turystyczna Mekka.

W wypadku Hyorin nie powiem, że stylizacja wypada gorzej, bo trzeba brać poprawkę, że jest to stylizacja dla dziewczyny lat 22, a nie 32. Co nie zmienia faktu, że jakkolwiek ciekawe i efektowne mogą się wydawać niektóre kombinacje, to zwyczajnie brak im klasy. Czyli co? Dziewczyna poleciała do Londka, żeby przebrać się za lokalną robotnicę w największym mrowisku tej części świata (Moskwa i Stambuł są większe, ale to już inna specyfika)? Jaki to ma sens? Jaki to ma związek z piosenką?

W wypadku G-Dragona samonarzucające się było skojarzenie muzyczne. Jego piosenka była inspirowana wyspiarskim brzmieniem i to było słychać. W piosence Hyorin tych podobieństw trzeba by bardzo wnikliwie się doszukiwać, bo nagranie jest dosyć uniwersalne (wytwórnia twierdzi jednak, że wyspiarska inpiracja gdzieś się tam czai). Więcej, moim największym (i chyba jedynym) zarzutem pod adresem tej piosenki jest podobieństwo do "Cleansing Cream" (>>TUTAJ<<) Brown Eyed Girls, do której teledysk, nota bene rewelacyjny, nie wymagał przelotów przez pół świata.

Hyorin od G-Dragona odgapia jednak nie tylko miejsce akcji, ale także pomysł na teledysk. Tylko kompletnie gubi po drodze sens. G-Dragon w "Crooked" śpiewał o tym, że kobieta go zostawiła i teraz jest zwichrowany, snuje się po ulicach szukając zaczepki. I teledysk obrazował jego (auto)destrukcyjne zapędy. Tymczasem Hyorin śpiewa o tym jaka to jest smutna i samotna, a tymczasem szlaja się po paskudnych londyńskich zaułkach pozując do fotek i uśmiechając się od ucha do ucha w co drugim kadrze.

Ten teledysk wygląda jak profil przeciętnej nastolatki po wizycie w Londynie - bo wiecie, Londyn! Miasto w Anglii! Budynki z cegły i graffiti. I wiecie co, pewnie bym to kupił, gdyby obraz nie pasował do piosenki jak pięść do nosa. Naprawdę, to jeden z bardziej niedopasowanych teledysków w tym roku, co tym samym czyni go jednym z najgorszych, pomimo tego, że nie jest wcale źle nakręcony, wręcz przeciwnie, zdjęcia muszą się podobać, a trzeba też pamiętać, że Hyorin ma przede wszystkim trafiać do nastolatek i swoich rówieśnic - wytwórni zależy na pieniążkach.

Sęk w tym, że nawet jeżeli na upartego dopatrywać się tu celowego kontrastu - wesoła dziewczyna przed rozstaniem, smutna po rozstaniu, to tego smutku jest za mało, żeby został zauważony, to raz. Dwa - potrzeba naprawdę znacznie bardziej pomysłowego uzasadnienia, żeby wytłumaczyć mi dlaczego obraz w ogóle nie ilustruje utworu, wręcz się z nim całkowicie kłóci. To jest pop, a nie sztuka. Jak ktoś chce zrobić teledysk który kontrastuje z muzyką, to musi się znacznie bardziej postarać, bo to jest po prostu tak banalne, że aż niezrozumiałe.

Dobra, tryb narzekania wyłączony, bo piosenka sama w sobie mi się podoba. Jeżeli się jeszcze do niej nie przekonaliście, spróbujcie posłuchać bez patrzenia na teledysk. Mnie zdecydowanie pomogło. To jest jedno z tych nagrań, które są przebojowe głównie dlatego, że nie są przebojowe. Brak tu jakiegoś efekciarstwa, brak nawet choćby zróżnicowania. Piosenka jest strasznie monotonna, ale też niezaprzeczalnie przyjemna dla ucha.

Powody są dwa. Pierwszym jest głos Hyorin, ślicznie zabarwiony lekką chrypką, ale też mięciutki, delikatny. Nie zawieszony ani za nisko, ani za wysoko, nie popadający w żadną manierę, ale urzekająco barwny, a przy tym wszystkim tak różny od wcieleń Hyorin, które już słuszeliśmy. Zawsze gdzieś w jej występach było coś z popisu, zaskakiwała charyzmą, mocą głosu, wyciąganiem nut, ozdobnikami, przebarwieniami - wszystkim co można sobie wymarzyć. Tutaj jest zaskakująco konserwatywna i spokojna w tym co robi, ale dzięki temu utwór zyskuje na autentyczności.

Drugi z powodów po części wypływa z pierwszego, bo ma związek właśnie z autentycznością. Ta piosenka jest chwytliwa z racji tekstu - prostego, ale w dobrym sensie, takiego, z którym łatwo się połączyć. Kluczową rolę odgrywa tutaj refren, który jest niesamowicie melodyjny i przez to chwytliwy, wręcz pełni rolę haczyka. Jednak naraz jest też wmieszany w sens piosenki, podczas gdy zazwyczaj haczyki w kpopie są dość bezsensowną zbitką zgłosek. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

Podsumowując teledysk i piosenka brane z osobna są całkiem dobre. Szczególnie piosenka robi pozytywne wrażenie za sprawą swojej przyziemności i jak zwykle fantastycznego głosu Hyorin. Niestety połączenie obrazu z dźwiękiem wypada bardzo, bardzo nieprzekonywująco. Jeżeli miałbym skreślić którąś część projektu, to naturalnie skreślam teledysk, bo to on powinien zostać dopasowany do piosenki, a nie na odwrót. Tymczasem wygląda to trochę tak, jakby ktoś uparł się na wylot na zdjęcia do Londynu, nie patrząc na piosenkę.

To na pewno nie koniec spotkań z Hyorin w najbliższym czasie, więc większe podsumowanie zostawię sobie na później. Mam nadzieję, że cały album i drugi z singli będą muzycznie co najmniej równie dobre i że teledysk do drugiego nagrania będzie chociaż adekwatny do piosenki (na więcej nie liczę, bo teaser zapowiada coś strasznie sztampowego).

Taru - Rainy

Jeżeli śledzicie kpopowe nowinki poprzez subskrypcje na Youtube, to znacie zapewne dwa ważne kanały - LOEN MUSIC (>>TUTAJ<<) oraz CJENM MUSIC (>>TUTAJ<<). Pojawiają się na nich teledyski wykonawców nie należących do wielkiej trójki (SM Entertainment, YG Entertainment i JYP Entertainment), co oznacza, że służą za całkiem rozsądny agregator kpopowych treści. Myślę, że do tych kanałów warto dorzucić powstały niedawno KT Music (>>TUTAJ<<).

Kanał powoli się rozkręca. Póki co dominują mniej znani (poza Koreą) wykonawcy, ale widać, że i to się zmienia, bo znajdziemy tu choćby ostatnie teledyski T-ara. Jednak nawet ci mniej znani wcale nie muszą być gorsi. Np. perełka, o której jest ten wpis, została wygrzebana właśnie tam. I to w zasadzie przez przypadek. Zaciekawiły mnie cztery magiczne słowa z krótkiego opisu klipu: "British modern rock number". Te słowa zawsze na mnie działają.



Jednak po przesłuchaniu piosenki zwróciłem uwagę na zupełnie inne słowa wyrwane z tego opisu: "addictive voice". Nawet gdybym bardzo chciał, nie mógłbym się nie zgodzić. Jej głos jest niesamowity. W zwrotkach miękki, delikatny, łagodny, niewinny, niemal dziecięcy. Ale przy tym pięknie zabarwiony, w pierwszej chwili przywodzący na myśl Lim Kim, choć jednak inny.

Jednak jeszcze ciekawiej robi się w refrenie. Głos Taru staje się potężny, przy tym jest w nim coś niezwykle czystego i gładkiego. Chciałoby się go przyrównać do noża, ale nie można. Cięcie nożem jest szybkie, krótkie, a tutaj ten dźwięk trwa i trwa, gdzieś w głębi zaczyna rezonować, drżeć, ale nie ze słabości, a od nadmiaru mocy. W efekcie jest w nim coś rozdzierającego, przeszywającego, ale wciąż bardzo subtelnego.

Trzeba też pochwalić zręczność, z jaką wokal jest poprowadzony. Pomimo tego, że piosenka momentami staje się bardzo głośna, to jednak nie jest to bezmyślna, monotonna inwazja mocy. Dużo w wokalu sprawności i pomysłu, ale przede wszystkim melodii i emocji. Nie wiem o czym jest ta piosenka, nie znalazłem żadnego tłumaczenia na angielski, a jednak gdzieś ponad językiem, trafia do mnie samym dźwiękiem.

Sama kompozycja także jest interesująca. Zgodnie z obietnicą z opisu dostajemy brzmienie inspirowane brytyjskim rockiem, czy też alternatywą z ostatniej dekady, osobiście kojarzy mi się to trochę z Coldplay. Pisząc o 2NE1 i ich "Missing You" (>>TUTAJ<<) wspominałem o kluczowej roli crescendo w ich kompozycji. Tutaj też narastanie dźwięku jest istotne, choć osiągnięte w nieco inny sposób - poprzez dodawanie kolejnych elementów do układanaki - zapełnianie kompozycji kolejnymi instrumentami, podczas gdy jedyna poważna zmiana w dynamice następuje w samym wokalu i też jest to zmiana bardziej skokowa niż płynna.

Kilka słów muszę też poświęcić finałowi piosenki. Jest bardzo... mądry. W zwykłym popie normalką jest podporządkowanie utworu wykonawcy, czyli wokaliście. Tu Taru w samym finale utworu nawet nie otwiera ust. Cała muzyka, całe uwolnienie napięcia odbywa się za pośrednictwem instrumentów. Przebicie tego poziomu mocy, który wokalistka prezentuje w refrenach byłoby bardzo trudne i musiałoby się odbyć kosztem czegoś. Albo kosztem melodii, albo kosztem zagłuszenia instrumentów, albo - w najgorszym wypadku - kłótni wokalu z akompaniamentem. A tak otrzymujemy bardzo satysfakcjonujący, instrumentalny finał, który wydaje się także logicznie wypływać z samej piosenki, która w istotny sposób była budowana w oparciu o instrumenty.

Teledysk to kolejny plus tego przedsięwzięcia. Może nie rzuca na kolana, ale jest ładnie i bardzo profesjonalnie nakręcony. Podoba mi się wykorzystanie ujęć nakręconych w wysokim klatkażu, które nie są tutaj tylko sztuką dla sztuki, ale też narzędziem służącym podkreśleniu emocji płynących z muzyki. W ogóle praca kamery jest bardzo mocnym punktem tego teledysku - jest powolna, nieco ospała, nazwałbym ją nawet nieco ckliwą z racji wagi jaką przywiązuje do detali. Jednak w kontekście muzyki wypada to bardzo korzystnie.

Mijający miesiąc jest zdecydowanie bardzo udany dla koreańskiej sceny, mamy mnóstwo propozycji od znanych wykonawców, z czego lwia część trzyma co najmniej wysoki poziom. Tym przyjemniej zobaczyć w stawce czarnego konia, który zapewne nie namiesza na listach przebojów, ale muzycznie zdecydowanie nie ma się czego wstydzić - wręcz przeciwnie, z całego tego wysypu nowości to jedno z moich ulubionych nagrań.

Odd Eye - Never (feat. 신건)

Wiadomo, że dzisiejszym daniem głównym musi być solowy debiut Hyorin z Sistar, ale potrzebuję troszkę czasu, żeby ułożyć sobie wszystko w głowie. I bardzo dobrze, bo tak się składa, że mam odłożone z zeszłego tygodnia dwa bardzo fajne nagrania od mniej popularnych artystów, a raczej artystek. W sam raz na smaczną przystawkę.

Zacznę od Odd Eye. Na samym wstępie warto rzucić kilka słów o grupie, bo jest ona dość nietypowa jak na popową scenę. To trio smyczkowe, które wzięło się także za śpiewanie i póki co zaprezentowało dwie bardzo ciekawe, ale i bardzo różne piosenki "따라하기 바쁜걸" (>>TUTAJ<<) to nieco upiornie (w sensie nastroju, nie jakości) brzmiąca kompozycja oparta o fragmenty VIII kwartetu smyczkowy c-moll, op. 110 Szostakowicza, natomiast "Follow Me" (>>TUTAJ<<) to pogodny, lekki kawałek nawiązujący nieco do starego disco i nieco pachnący letnią nocą.

Trzeci singiel grupy zatytułowany "Never" znów przynosi nowe muzyczne oblicze grupy, na miejscu pozostają tylko nieodłączne smyczki.



Ta piosenka ma jedną wadę. Jeżeli położę się na łóżku słuchając jej, to potem strasznie trudno się podnieść. Jest tak przyjemnie leniwa i kojąca, nie będąc przy tym nudną, że bardzo trudno zmusić się przy niej do jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego wysiłku.

Bardzo podoba mi się decyzja o podparciu sekcji rytmicznej gitarami. Nadaje to kompozycji przyjemnego, miejskiego klimatu, ale nie tylko. Goły beat nie tylko szybko by się znudził, ale także z łatwością przepadłby pod smyczkami, wokalami i całą resztą efektów. Jego powtórzenie poprzez gitary, zwraca uwagę na rytm kompozycji, a tym samym podkreśla jej tempo, daje poczucie upływającego czasu, odrobinę napięcia, która nie pozwala utworowi stać się mdłym.

Podobają mi się też wszystkie zabawy produkcyjne, które raz uwypuklają jedne elementy, raz inne, sprawiając, że prostymi środkami udaje wydobyć się z utworu znacznie większą różnorodnośc brzmienia i obniżyć poczucie powtarzalności, jednocześnie nie gubiąc tego celowo zbudowanego nastroju monotonii.

Wydaje mi się też, że to tempo i ten charkter nagrania póki co najlepiej pasuje do wokali grupy - w tej piosence wypadają po prostu najbardziej naturalnie i spójnie z muzyką - słucha się ich z dużą przyjemnością. Nawet jeśli nie do końca wiem, o czym jest ta piosenka. Tzn. mogę się domyślać na podstawie anglojęzycznych wstawek, jednak nie znalazłem jeszcze tłumaczenia dla wersów po koreańsku. Może z czasem ktoś doda je >>TUTAJ<<, póki co znajdziecie tam oryginalny tekst piosenki.

Pozostając w temacie dziewczyn, nie mogę się nie zająknąć o tym, że w teledysku wyglądają świetnie - od strony wizualnej to chyba najlepsza stylizacja jaką do tej pory miały. W ogóle na teledysk przyjemnie się patrzy - jest zręcznie nakręcony. Wykadrowany z dużym ciepłem dla postaci, ale jednocześnie ładnie eksponujący ich osamotnienie na ekranie. No i sposób poprowadzenia kamery, ale także montażu bardzo pasuje do spokojnej natury utworu.

Jeżeli miałbym się czegoś czepiać, to tego, że nagranie wydaje się ciutek spóźnione. Bardziej wpisuje się w klimat serca jesieni - tak muzycznie, jak i od strony teledysku. Jest po prostu zbyt pogodnie i zbyt ciepło jak na to, co obecnie funduje nam - i fundować będzie przez najbliższe kilka miesięcy - pogoda za oknem. I tyczy się to tak mojej rodzinnej Łodzi, jak i koreańskiego Seulu.

Podsumowując, Odd Eye przygotowało kolejną dobrą propozycję. Z punktu widzenia masowego odbiorcy, czy walorów czysto produkcyjnych powiedziałbym nawet, że zdecydowanie najlepszą spośród dotychczasowych dokonań grupy. Podoba mi się, że z nagrania na nagranie widać progres, a jednocześnie grupa zachowuje swój charakter. Mam wrażenie, że dziewczyny zaczynają także przebijać się do świadomości szerszej rzeszy odbiorców. Na profilu fb chwaliły się niedawno drugim miejscem na jednej z list sprzedaży (Cyworld Music), gdzie ustępowały tylko 2NE1 i ich "Missing You" (>>TUTAJ<<), a wyprzedzały całą rzeszę serialowych OST czy Davichi i ich "The Letter" (>>TUTAJ<<).

niedziela, 24 listopada 2013

2NE1 - 그리워해요 / Missing You

YG Entertainment nie zwalnia tempa. W ostatnim czasie bombardowało rynek udanymi piosenkami i pomysłowymi teledyskami członków Big Bang. G-Dragon nagrał sympatyczny klip do bodaj największego hitu ze swojego nowego albumu - "Who You?" (>>TUTAJ<<), Taeyang zaprezentował efektowną choreografię do "Ringa Linga" (>>TUTAJ<<) - swoją drogą kawałek wgryzł mi się w głowę bardziej niż bym się tego spodziewał. Jednak wszystko przyćmił T.O.P swoim niebywale stylowym i oryginalnym "DOOM DADA" (>>TUTAJ<<).

Teraz przyszła najwyższa pora na żeńską superformację stajni YG - 2NE1. Trzeba przyznać, że wytwórnia nie obchodziła się z nimi najlepiej w ostatnim czasie. Najpierw przez rok przesuwano datę premiery kolejnych singli (normalnie koreański Blizzard), a potem jeszcze trzeba się było drapać w głowę ze zdziwienia. YG słynie z dobrych klipów, 2NE1 to koreańskie ikony stylu, tymczasem klipy do "Falling In Love" (>>TUTAJ<<) i "Do You Love Me" (>>TUTAJ<<) były zwyczajnie tanie - nakręcone po kosztach. Szczególnie ten pierwszy, z morzem namalowanym na ścianie, rozmytym poprzez ustawienie głębi ostrości kamery.

Muzycznie nagrania też nie powalały, w dorobku tak poważnej formacji to epizody niegodne większej wzmianki. Aż dziwne wydaje się, że po tak długim oczekiwaniu YG Ent. w ogóle zdecydowało się wypuścić te piosenki jako single. Oczywiście - jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wyposzczeni fani łykną wszystko, a dzięki zwłoce piosenki przynajmniej wstrzeliły się w letni sezon. Jeżeli dodamy do tego solowy debiut CL z piosenką "The Baddest Female" (>>TUTAJ<<), który okazał się jedynie klonem zeszłorocznego hitu G-Dragona "One Of A Kind", to trzeba powiedzieć wprost, że 2NE1 w ostatnim czasie było zwyczajnie zaniedbywane.

A tak naprawdę na tym nie koniec. YG Entertainment pierwotnie obiecywało cztery nowe piosenki formacji w tym roku, wydawane w comiesięcznych odstępach. "Missing You" to dopiero trzecie nagranie, a od poprzedniej premiery minęły grubo ponad trzy miesiące. Ale kiedy dziewczyny przed kilkoma dniami zapowiedziały powrót, stwierdziłem - Pal licho terminowość, jeżeli tylko dostanę coś lepszego niż ostatnio, będę zadowolony.

Dostałem.



Jestem w stanie przyznać rację wytwórni w tym względzie - ta piosenka jest tak pięknie zimowa, że wypuszczenie jej z żółtymi, albo co gorsza zielonymi, liśćmi na drzewach, byłoby zwyczajną zbrodnią. Co prawda w pierwszej chwili znów poczułem się rozczarowany, bo po intrze, które robiło także za teaser nagrania, liczyłem na coś ciutek żywszego i w nieco innym klimacie. Ale to tak naprawdę zarzut jedynie pod adresem marketingu, bo sama piosenka zdecydowanie aspiruje do miana jednej z najbardziej nastrojowych w tym roku.

Zacznę może właśnie od utworu, który z jednej strony jest dosyć prosty - w tym sensie, że nie składa się ze zbyt wielu elementów. Ale jednocześnie muzycznie jest niezwykle treściwy dzięki olbrzymiemu (jak na pop) naciskowi położonemu na dynamikę dźwięku. Podkład w zwrotkach to jedno długie crescendo zakończone refrenem zagranym fortissimo, przy czym mam wrażenie, że sam finał piosenki jest grany już tylko forte i dodatkowo wygładzony poprzez dziewczyny śpiewające unisono.

Bardzo podoba mi się dobór instrumentów. Fortepian wydaje się tu bardzo naturalnym wyborem, bo pozwala zapełnić brzmienie nie posilając się zbyt dużą ilością wsparcia, ale także pozostać cały czas bardzo ekspresyjnym. Podobnie podoba mi się gitara, która z początku dostarcza ciekawego, dźwięku na pograniczu basu, a w refrenie przeradza się w charakterystyczne metaliczne szarpanie. Tak naprawdę gitara pełni tu rolę sekcji rytmicznej, więc żadnych ozdobników nie trzeba od niej wymagać.

Ta mała liczba dźwiękowych wątków powoduje, że nic nie tylko nie przykrywa wokali dziewczyn, ale nawet nie próbuje się przez nie przebić, wszystko, co im przygrywa, stanowi jedynie uzupełnienie ich brzmienia - to jeden z tych utworów, który prawdopodobnie bardzo dobrze brzmiałby a capella. Wokale są w tej kompozycji na pierwszym planie, nie tylko odzwierciedlają założenia co do dynamiki utworu, ale także to one prowadzą melodię. No i trzeba przyznać, że wokalistki potrafią też popisać się tutaj swoimi barwami.

Podoba mi się też tekst piosenki. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. Tematycznie nie jest szczególnie oryginalnie, jednak sam tekst jest nie tylko zgrabnie napisany, ale także bardzo adekwatny do towarzyszącej mu w danej chwili muzyki. To powoduje, że piosenkę z tekstem przed nosem odbiera się jeszcze lepiej.

Ale i tak moją ulubioną częścią tego projektu jest teledysk. Na dobrą sprawę, mogliby z niego wyciąć cały ten śnieg - i tak krzyczałby "ZIMA", a od ekranu biłoby lodowatym wiatrem. Sednem jest przepiękne oświetlenie naśladujące zimową szarugę. To jak miękkie szare światło rozprowadza się po postaciach i scenografii jest po prostu urzekające w swojej prostocie. Moim zdecydowanym faworytem jest scena z CL w niebieskim, futrzastym wdzianku. Jakby mało było tam obrazowego chłodu w postaci kolorów, w postaci światła, w postaci pustych przestrzeni i mebli przykrytych białymi płótnami, to jeszcze zadbano by na wokalistkę skierować delikatne, bardzo naturalne podmuchy wiatru, jakby powodowane przeciągiem z otwartego okna.

Następnym wielkim atutem obrazu jest praca kamery. Coś na co często nie zwraca się uwagi, ale jest niezwykle istotne. W tym teledysku, chyba wszystkie statyczne ujęcia są strzelone z ręki, tak by dodać kamerze troszeczkę ruchu, troszeczkę ciepła i intymności, która z jednej strony nieco zrównoważy chłód samego obrazu, z drugiej podkreśli przyziemny, osobisty nastrój nagrania. Gdyby ten sam klip nakręcić ze statywu, byłby nieporównanie brzydszy, wyglądałby jak bezduszna sesja zdjęciowa.

To chyba dobry moment, by wspomnieć o stylizacjach samych dziewczyn. W znakomitej większości trafiają w punkt. Nawet jeżeli mnie osobiście jedna czy dwie kompozycje ubioru i makijażu mogą się nie podobać - wydawać nieatrakcyjne, to każda ma swoje miejsce w tym obrazie, wpisuje się w klimat chłodu, ale także kolorystycznie odcina się na tle szarego tła.

Choć się tego nie spodziewałem, jestem nawet w stanie pogodzić się z mimo wszystko nieuzasadnioną nagością CL. Niedawno >>TUTAJ<< rozwodziłem się na temat nagości i tego, że w popowych teledyskach raczej mi się ona nie podoba. To co przekonuje mnie w tym wypadku to nie to, że można znaleźć jakieś chwiejne uzasadnienie w treści czy wydźwięku piosenki i teledysku. Mnie przekonuje to, że ta krótka rozbierana scena jest po prostu wykonana z dużym wyczuciem smaku. Pomimo tego, że wiem, że koniec końców wytwórni chodzi o krzyknięcie - Hej! Patrzcie! Goła CL! - to ja oglądając teledysk po prostu tak tego nie odbieram.

Coś jeszcze? A, miło znowu zobaczyć jakiś samochód nie wyciągnięty z salonu dilera. No i spodobał mi się wzór na posadzce (XXI - nazwę grupy czyta się "twen(t)y one"). O właśnie, byłbym zapomniał. Zapowiadając tę piosenkę, dziewczyny odegrały dziwną, zupełnie wyreżyserowaną konferencję prasową, którą możecie obejrzeć poniżej. Obwieszczono na niej przyszłoroczną, światową trasę koncertową, która póki co przewiduje jedynie miasta w Azji, ale tak z "konferencji", jak i z notek w mediach, wynika, że zawitają także na inne kontynenty. Prawdopodobnie wytwórnia jest w trakcie dogrywania szczegółów - ma jeszcze trochę czasu, bo trasa rusza w marcu.

Idąc tym tropem, bardziej zainteresowały mnie tematy poruszone na tej "konferencji" całkiem bez powodu. Czyżby YG dawało do zrozumienia - między wierszami - że to też ma w planach? O co konkretnie idzie? O solowe wydawnictwa Minzy i Park Bom a także nowy album 2NE1, który miałby ukazać się przed ruszeniem w trasę. Gdybym był na miejscu YG Ent., gdybym tyle razy nie dotrzymał terminów związanych z nagraniami 2NE1, to właśnie w taki, niejednoznaczny sposób zapowiadałbym wydawnictwa, żeby w razie czego nie nadziać się na noże rozwścieczonych fanów.



Co do samej piosenki, to widzę w niej murowany hit, choć o pierwsze miejsca na listach przebojów może być trudno. Oprócz kolegów z YG Entertainment, o których wspominałem na początku tekstu, jest też Davichi ze swoim "The Letter" (>>TUTAJ<<) no i w przyszłym tygodniu solo zadebiutuje Hyorin z Sistar. Szkoda, bo akurat z tym nagraniem dziewczyny zasłużyły na sukces, ale z drugiej strony chyba nie wypada ich przedwcześnie skreślać


sobota, 23 listopada 2013

T.O.P - DOOM DADA

YG Entertainment i Big Bang kontynuują natarcie. I ku mojemu zdziwieniu nie mam nic przeciwko. Póki co dostałem dzięki temu kilka naprawdę ciekawych klipów. Najpierw G-Dragon i jego rewelacyjny "Coup d'Etat" (>>TUTAJ<<), potem Taeyang i jego efektowna "Ringa Linga" (>>TUTAJ<<), szczególnie godna polecenia w wersji tanecznej. >>TUTAJ<< rozpisywałem się też o pozostałych klipach G-Dragona powiązanych z jego nowym albumem, które również trzymają poziom.

Dzisiaj przyszła pora na T.O.P i jego "DOOM DADA". Przyznam się - poziom klipów jego kolegów sprawił, że wyczekiwałem tego teledysku z niecierpliwością. Apetyt dodatkowo rozbudziły świetnie wystylizowane fotki zwiastujące powrót wykonawcy, a kiedy usłyszałem samą piosenkę, która została wypuszczona z wyprzedzeniem w stosunku do samego teledysku...

Cóż, uprzedzę nieco fakty - to nie do końca lekki kawałek słuchania, nagranie jest diablo specyficzne, ja jednak dałem mu szansę i nie żałuję. Strasznie mnie wkręciło. Jednakże daniem głównym jest tu nadal teledysk. Nie napiszę, że to najlepszy klip tego roku, bo jest on zwyczajnie zbyt specyficzny i bezkompromisowy, by trafić do wszystkich widzów. Natomiast jeśli idzie o moją osobistą opinię - łaskocze mój mózg we wszystkich właściwych miejscach.



Jeżeli chcecie, żebym wytłumaczył, co właściwie zobaczyliście, to ze smutkiem zawiadamiam, że sam do końca nie wiem, o co tutaj chodzi. Po godzinach dniach spędzonych na poszukiwaniu jednoznacznej odpowiedzi, najzwyczajniej w świecie muszę się poddać. Zebrałem całą garść tropów, ale żaden nie zaprowadził mnie do sedna sprawy.

Po części przerasta mnie materiał wizualny - są tu obrazy, którym nie umiem nadać jednego znaczenia, a tym bardziej wpleść w główny motyw. Jednak znacznie większym ograniczeniem jest tu dla mnie nieznajomość języka koreańskiego. W sieci znalazłem aż trzy dość wyraźnie różniące się tłumaczenia na angielski i żadne z nich do końca mnie nie przekonuje. >>TŁUMACZENIE 1<< , >>TŁUMACZENIE 2<< , >>TŁUMACZENIE 3<< .

Ostatni wariant w wielu miejscach wypada znacznie sensowniej od pozostałych dwóch, jednak wciąż nie wydaje się kompletny. Na nim też opiera się interpretacja teledysku, którą znajdziecie >>TUTAJ<<. Zaprezentowany tok rozumowania wydaje się składny i na pewno przynajmniej zmierza we właściwym kierunku. Jednak do końca mnie nie przekonuje, nie tylko dlatego, że wydaje się bardzo subiektywny, ale także dlatego, że wiele kwestii pomija, szczególnie tych, które czają się w detalach.

Dlatego też podzielę sie tym, do czego ja doszedłem. Zacznijmy od tego, co ewidentnie zostało przegapione w podlinkowanej wyżej interpretacji. Rzecz pierwsza - małpy. To nie są jakieś tam małpy, to nie jest goła aluzja do ewolucji. To oczywiste nawiązanie do filmowej "Odysei Kosmicznej 2001" Stanleya Kubricka. Ktoś mógłby się jeszcze spierać, gdyby nie to, że małpolud wyrzuca mikrofon w powietrze - w filmie Kubricka w górę wyrzucona zostaje kość i jest to jedna z najbardziej rozpoznawalnych scen w historii kina.

Rzecz druga wynika bezpośrednio z pierwszej. U Kubricka małpy pod wpływem boskiego/kosmicznego natchnienia odkrywają, że kością można kogoś zdzielić przez łeb. Kość staje się pierwszym, prymitywnym narzędziem zabijania, a zarazem bodźcem, który rozpoczyna ewolucję człowieka - wynosi go ponad zwierzęta. W tym teledysku zamiast kości jest mikrofon, więc to mikrofon jest bronią. Jeżeli ktoś mi nie wierzy, wystarczy spojrzeć na scenę w lesie. T.O.P niesie na plecach wielki mikrofon - jak łowca strzelbę.

Zanim przejdę do omawiania klipu scena po scenie, pozwolę sobie wynotować pewne założenie, które warto mieć w głowie, oglądając teledysk. Mianowicie chodzi o trzy główne motywy, które przewijają się tak przez piosenkę, jak i przez teledysk. Śmierć, sztuka i boskość. DOOM DADA DIVI. "Doom" to z angielskiego zagłada. Dada to ruch w sztuce, który wyrósł w odpowiedzi na Pierwszą Wojnę Światową (lub "Wojnę by położyć kres wszystkim wojnom", jak ją wtedy nazywano), w Polsce częściej używamy nazwy dadaizm. "Divi" samo w sobie nie oznacza Boga, ale kojarzy się z angielskim "divine" - boski - jak i całym szeregiem słów z różnych języków, określających tak bogów, jak i inne, niekoniecznie dobre, nadnaturalne istoty.

Zaznaczę też, że wiele z tego, co napiszę, może być, i zapewne będzie, znaczną nadinterpretacją. Ponieważ nie rozgryzłem tego obrazu, będę rzucał wszystkimi, nawet odległymi skojarzeniami, które przyszły mi do głowy. Istnieje też opcja, że teledysk zwyczajnie nie ma jasnego znaczenia i jest bardziej zabawą tworzywem niż czymkolwiek innym. Warto zaznaczyć, że do tego głównie sprowadzał się dadaizm, który zakładał odrzucenie dotychczasowych kanonów, nurtów i myśli w sztuce, a koncentrował się na eksperymentowaniu z nowymi formatami i nośnikami sztuki - fotografia, kolaż, instalacje, swojego rodzaju happeningi. Innymi słowy, ten teledysk może być filmowym żartem wzbogaconym o bardziej wyraziste akcenty, ale pozbawionym myśli przewodniej wykraczającej poza trzy hasła rzucone w refrenie.



Już otwierający segment jest niezwykle specyficzny. Użyty dźwięk przypomina mi nieco imama wzywającego wiernych do modlitwy, ale sam nie jestem przekonany co do tego skojarzenia. Inny trop wiedzie ku Indiom, choć trzeba zaznaczyć, że rdzenna kultura północnych Indii zawsze mieszała się z kulturą Persji, a później islamu - czy to wywierając wpływ na kultury ościenne, czy też samemu przejmując ich elementy. Okresem szczególnie intensywnej wymiany było panowanie Wielkich Mogołów, kiedy te trzy nurty kulturowe zaczęły zlewać się w jedność. Co do obrazu, to mamy jakieś górzyste pustkowie i napisy, które poprzez czcionkę budzą we mnie skojarzenia przede wszystkim z filmową "Maczetą". Ale tak się składa, że wiem, do jakiego filmu nawiązuje ten klip. Ten napis jest wystylizowany na western.



Zagadką przez dłuższy czas była dla mnie także postać na skałach. Idąc tropem kapelusza, krajobrazu i czegoś przewieszonego przez ramię stawiałem na Indianę Jonesa - drugi film z tym bohaterem nosił podtytuł "Temple of Doom", a postać często nosiła ze sobą torbę, nie wspominając o nieodłącznym kapeluszu. Ale na powyższym zbliżeniu postać ni w ząb nie wygląda na znanego archeologa, w dodatku przedmiot zawieszony na ramieniu okazuje się być strzelbą.


Ten strój ma naśladować postać, którą widzicie powyżej - Park Do-won-a czyli Dobrego z koreańskiego filmu "Dobry, zły, dziwny", kina poruszającego się na granicy pastiszu i parodii, pijącego głównie - ale nie tylko - do klasycznego spaghetti westernu Sergio Leone "Dobry, zły, brzydki". Chyba nie warto roztrząsać detalu, jakim jest przemalowanie stroju postaci na czarno. Choć z drugiej strony mogłoby to sugerować, że dobry bohater wcale nie jest taki dobry. W filmie był on łowcą nagród. Jeszcze wrócę do rozważań na jego temat.



W każdym innym teledysku zignorowałbym ten kadr, jednak tu umieszczono tak wiele wydawałoby się zbędnych, łatwych do przegapienia detali, że nawet taka przebitka na głośnik może mieć swoje znaczenie. Więc z czym mi się kojarzy ten głośnik? Z HALem z "Odysei Kosmicznej 2001".


Czym lub może nawet kim jest HAL? HAL to superkomputer obdarzony świadomością, jego rola w samej fabule filmu nie jest chyba tutaj tak istotna jak to, czego jest symbolem. "Odyseja..." jest kawałem skomplikowanego filmu, przed którego interpretacją uciekali sami autorzy, pozostawiając to wyzwanie widzowi. Ważnym aspektem tej produkcji była jej relacja z filozofią Nietzschego. W telegraficznym skrócie - HAL jest wcieleniem myśli apollińskiej w czystej postaci - nie zanieczyszczonej pierwotnymi, zwierzęcymi instynktami.

Postawa apollińska charakteryzuje człowieka spokojnego, obiektywnego, kierującego się rozumem i ideami, raczej człowieka konserwatywnego. Postawą przeciwną jest postawa dionizyjska - popędliwa, egoistyczna, kierująca się emocjami i symbolami, skłonna do przełamywania istniejących zasad i barier. Konsekwencją istnienia dwóch myśli, dwóch istot natury ludzkiej, jest wyróżnienie przez Nietzschego także dwóch nurtów w sztuce. Nurt apolliński filozof kojarzył z rzeźbą i malarstwem, dionizyjski z muzyką i poezją.



Jeszcze zanim T.O.P zabiera głos, mamy krótką przebitkę na stado małpoludów - grzebiące w ziemi, wylegujące się bez celu - całkiem zwierzęce. Dopiero wraz ze słowami "Long time no see" obraz wraca do obróconego plecami T.O.P w stylizacji z kapeluszem. Jeżeli miałbym szukać znaczenia tej sceny, to byłby to kontrast. Z jednej strony HAL - maszyna myśląca jak człowiek, ale pozbawiona przymiotów zwierzęcych, z drugiej strony zwierzęce małpoludy tuż przed swoim pierwszym krokiem ku człowieczeństwu.



Powyższy kadr wstawiam ze względu na gest, który wykonuje postać. W dalszej części teledysku gest zostanie powtórzony.


To ciekawa scena, którą można interpretować na różne sposoby albo zostawić w spokoju jako zwykły trik montażowy. Odwracjąca się postać może być człowiekiem, może być nadczłowiekiem, może być T.O.P-em, może być też odpowiednikiem HAL-a, czyli myśli apollińskiej - jeżeli przyjmiemy, że głośnik wyświetlał się nie za plecami postaci, a w jej wnętrzu. Jeżeli natomiast zarzucimy całkowicie wątek HAL-a, to głośnik wciąż mógł reprezentować muzykę. No i jest też wątek filmowy, gość w kapeluszu to z założenia bohater pozytywny. W zależności od tego, co reprezentuje sobą postać w kapeluszu, zmienia się znaczenie sceny, jednak jej sens pozostaje ten sam - małpolud zostaje natchniony lub jest tym samym, co odwracająca się postać. Warto w tym momencie zaznaczyć, że głównego małpoluda gra sam T.O.P.


No chyba, że pozostajemy przy triku, wtedy małpolud wyraźnie został czymś wystraszony. Ponieważ jedna z moich teorii zakłada, że klip można zapętlić - że odnosi się on do pewnego cyklu - śmiem twierdzić, że pod koniec klipu zobaczymy postać, której małpolud się boi. Oczywiście można też przyjąć, że zarówno ten akapit, jak i poprzedni, są naraz prawdziwe.


Dalej widzimy małpy odkopujące mikrofon i próbujące znaleźć zastosowanie dla znalezionego przedmiotu. Próbują nim potrząsać, patrzeć przez niego, krzesać nim ogień, słuchać czy nie wydobywa się z niego dźwięk, aż w końcu jeden z małpoludów zachęca drugiego, by ten do mikrofonu się odezwał.


To zwraca uwagę jednookiego, z którego tożsamością mam spory problem. Moje pierwsze skojarzenie to Emilio Largo, jeden z przeciwników Jamesa Bonda. Sęk w tym, że poza opaską na oku, właściwie nie ma żadnego innego tropu wiodącego do tej postaci. Do problemu opaski wrócę za momencik. Teraz zaznaczę, że na twarzy jednookiego pojawia się coś w rodzaju uśmieszku.



Dodajmy, że choć małpy spróbowały mówić do mikrofonu, wciąż wydaje się, że nie są przekonane, jak należy go wykorzystywać.


Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten tron na zdjęciu zwiastującym teledysk, skojarzył mi się z którąś z kultur Ameryki. W tym kontekście widać, że był to mylny trop. Kobiety po bokach to kapłanki, o czym świadczyć mogą choćby przedmioty trzymane przez nie w rękach. Ich uroda, stroje, ale także kolumny w tle - wszystko wskazuje na obszar środkowego wschodu. Szczególnie lampa budzi skojarzenia z Persją.

Ogień gorejący przed trójką w oczywisty sposób kojarzy się ze słowami wypowiadanymi w tym samym czasie przez T.O.P. Ale mam wrażenie, że to nie jest jedyną funkcją tego obrazu. Bo widzicie, wspominałem, że "Odyseja..." nawiązuje do Nietzschego. Otóż nawiązuje ona przede wszystkim do jednego konkretnego dzieła - "Tako rzecze Zaratusztra".



To jedna ze scen "Odysei..." - z oryginalnym podkładem dźwiękowym. Utwór, który słyszycie w tle, kiedy małpolud odkrywa swoją własną niszczycielską moc, to poemat symfoniczny Ryszarda Straussa pod tytułem... "Tako rzecze Zaratusztra". Sęk w tym, że choć Nietzsche w swoim dziele wkładał w usta Zaratusztry własne słowa, to sama postać jest o wiele starsza. Zaratusztra to prorok wciąż wyznawanej religii - zaratusztrianizmu lub zoroastrianizmu, jednak mającej swoje korzenie w czasach bardzo odległych - przyjmuje się, że Zaratusztra stąpał po Ziemi tysiąc lat przed Chrystusem.

Zaratusztrianizm jest uważany za jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą w ogóle religię monoteistyczną. Co więcej, istnieją powody, by sądzić, że zaratusztrianizm miał olbrzymi wpływ na judaizm, a tym samym także chrześcijaństwo i islam - chodzi głównie o koncepcje sądu ostatecznego, piekła i nieba (zresztą po części do tego pije Nitzsche pisząc "Bóg jest martwy").

Jaki to wszystko ma związek ze świątynnym kadrem? Ano taki, że zaratusztrianizm spopularyzował się głównie na terenach starożytnej Persji. To raz. Dwa - w pewnym momencie integralną częścią zaratusztrianizmu stał się kult ognia. Świątynie tej religii stały się znane ze swoich świętych palenisk i po dziś dzień zaratusztrian nazywa się czcicielami ognia.

Natomiast wciąż nie wyjaśnia to tożsamości postaci na tronie. Na pewno jest kimś ważnym, sugeruje to jego poza, miejsce, które zajmuje, rogi na szczycie tronu też mogą być symbolem władzy. Instynktownie chciałoby się powiedzieć, że to jakiś bóg. Sęk w tym, że jedyny jednooki bóg, jakiego ja znam, to Odyn - który oddał oko w zamian za możliwość napicia się ze studni mądrości. Nie dość, że Odyn to główny bóg mitologii skandynawskiej - więc dosyć odległej od tego, o czym mówimy, to na dodatek według tamtych wierzeń z ogniem kojarzony był Loki - postać bardziej diabelska niż boska. Z drugiej strony w postaci na tronie też wydaje się być coś niegodziwego. Tak czy inaczej warto wytknąć, że oka raczej nie traci się otwierając słoik z ogórkami. Warto więc dopuścić możliwość, że jednooki swoje stracił w walce.


Wciąż nie łapię, o co chodzi z tym okiem. Reszta tej sceny wydaje się dosyć jasna. Jednooki swoim głosem zarazem nęka, ale też wybudza ze snu jakieś istoty, jakieś byty. Widzimy ciała zawinięte w pościel, wijące się czy to z bólu, czy to próbując zasnąć spowrotem, pomimo głosu, który je wzywa. Odzwierciedlenie tego znajdujemy też w tekście. Zależnie od tłumaczenia mamy linijki:
You with the sleeping cells / The one who has latent cells flowing in them / You, with the hidden talent
oraz:
The thin eardrums of the sleeping soul / To the slender eardrums of the sleeping soul / The weak ear drum of your sleeping soul
Sam motyw snu jest jasny, ale ciekawie wypada również naciągnięta przez wijące się ciała pościel w odniesieniu do bębenków słuchowych, które T.O.P obiecuje przekłuć i rozpalić.

Oh God God God God

Tu przekaz jest jasny. W małpie coś obudzono. Intencje pozostają zagadką, natomiast na podstawie tego, co do tej pory widzieliśmy i słyszeliśmy, możemy przynajmniej ustalić kto za tym stoi i co zrobił. Sprawcą jest oczywiście Jednooki, który ma w sobie jakiś pierwiastek, jeśli nie boskości, to mocy nadprzyrodzonej, a obudził w człowieku - zależnie od tego, co wcześniej przyjęliśmy - człowieczeństwo, myśl apollińską, potrzebę sztuki, muzyki albo wojny.



Zanim zajmę się szkieletami, słówko o człowieku na koniu. Zebrze. Koniu przemalowanym na zebrę. Na pewno jest to przedłużenie stylizacji na Dobrego z "Dobry, zły, dziwny" - przede wszystkim świadczy o tym strój, ale także koń był jego środkiem lokomocji. Przemalowanie go na zebrę może być powierzchownym ukłonem w kierunku surrealizmu, nurtu w sztuce ściśle kojarzonego z Salwadorem Dalim, ale także będącego wcieleniem potencjału wyzwolonej wyobraźni ludzkiej, jego podświadomości.

Ten drugi aspekt wydaje się istotny ze względu na tło. Przez długi czas myślałem, że jest to jakiegoś rodzaju bezimienny sztandar, idąc tropem skojarzenia, że postać na koniu może być wodzem - bo tak często przedstawiano ich w sztuce. To skojarzenie wcale nie musi być złe, jednak inne jest od niego ważniejsze. To jest ten sam materiał, w którym chwilę wcześniej kotłowały się ciała. Teraz jest pusty, więc ciała musiały się przebudzić.


Czy postać między szkieletami ma przypominać Dalego? Nie wiem, to myśl, którą zaszczepiła we mnie podlinkowana wyżej interpretacja. Na pewno brakuje tu znaku rozpoznawczego artysty - wąsów, a kiedy w jednej ze scen wąsy się pojawią, nie jestem przekonany, czy takie właśnie ma być ich znaczenie. Tak czy inaczej, ta stylizacja niekoniecznie jest odtworzeniem jakiegoś konkretnego stroju artysty, ale jest czymś, co Dali mógłby na siebie założyć - wydaje się być w jego stylu. Także fryzura idzie w parze z tą artysty w jego latach młodzieńczych.



Szkielety można zinterpretować na dwa sposoby. Jeżeli uczepić się tego, że są one szkieletami, to warto zwrócić też uwagę na słowa, które padają w czasie gdy one mkną wokół artysty.

***
The unstoppable and hot souls
Let’s dance on the wide floor over there
The unstoppable and hot souls

***
Hot soul that never stops
Let’s dance together in that large lot
Hot soul that never stops

***
You unstoppable hot souls
Let us all dance together in that vast field
You unstoppable hot souls
Tańczące szkielety? Mnie to kojarzy się jednoznacznie z motywem dans macabre. Co prawda wydaje mi się to raczej mało prawdopodobnym tropem. Jeszcze dalej idącą nadintepretacją mogłoby być utożsamianie jeźdźca z Jeźdźcem Apokalipsy, na upartego nawet zebra ma w sobie coś z kościanego konia.

Ja jednak trzymałbym się znacznie prostszego tłumaczenia. Ta scena pokazuje upływ czasu - ma przenosić nas od czasów praczłowieka do teraźniejszości. Czy szkielety są tymi rozgrzanymi duszami, natchnionymi boskim ogniem (warto jeszcze podkreślić, że ogień uchodzi przecież za jedną z przełomowych zdobyczy dla rozwoju ludzkości)? Myślę, że najłatwiej tak przyjąć. Choćby słowa o niepowstrzymanych duszach ładnie współgrają z tym, że szkielety ruszają się coraz szybciej i szybciej.

Natomiast jeżeli bawić się w głębsze grzebanie to przecież można dojść do wniosku, że szkielet jest na swój sposób zaprzeczeniem duszy - najbardziej doczesną częścią ludzkiej istoty, która pozostaje nawet kiedy ciało dawno się rozłoży. Jednak nawet ja bym się nie czepiał takich szczegółów.

Jeżeli miałbym jeszcze zwracać na coś uwagę w tej scenie, to na sam jej początek. Choć w dalszej części szkielety wydają się biec w kółko, to na początku jakby rozbiegały się w przeciwnych kierunkach. Wydaje się, że osiągnięto ten efekt poprzez lustrzane odbicie obrazu, a lustra będą się jeszcze przewijały dalej w teledysku.


Koniec drogi. Istota ludzka spełniona w swoim artystycznym, kulturowym i cywilizacyjnym aspekcie. Nie będę rzucał tutaj wszystkimi kadrami, bo ten mówi najwięcej. Co widzimy? Designerskie meble od Capellinni, dzieła Gaudiego i Dalego (z prywatnej kolekcji T.O.P), a na ścianie "Jeleń" Kim Hwan Gi - koreańskiego pioniera abstrakcjonizmu, a prywatnie dziadka wykonawcy. Na dokładkę udomowiona sarna, wydawałoby się dzikie zwierzę - teraz na smyczy człowieka.

Intryguje mnie w tym obrazie wyraźne - choć nie wiem czy celowe - nawiązanie do korzeni, do praczłowieka. Obraz na ścianie samą swoją prostotą budzi samonarzucające się skojarzenie z malowidłami naskalnymi - bodaj najwcześniejszą znaną nam dziś formą ludzkiej sztuki. A ściany pomieszczenia imitujące jaskinię tylko to odczucie pogłębiają. Do tego porównanie do Jean-Michela Basquiata, który czerpał inspirację z dość prymitywnych (jak na drugą połowę XX wieku) źródeł - sztuki afrykańskiej i "ulicznej".

Jeszcze bardziej intryguje mnie postawa samozadowolenia, którym wydaje się tryskać bohater i wtórujący mu tekst piosenki, które razem wypadają tak rozkosznie, tak zadufanie, że aż nieco prześmiewczo. Tym, bardziej, że to ani nie koniec piosenki, ani nie koniec naszej historii. Tym ciekawiej w tym kontekście wypada linijka:
*** I’m a 21st century, extraordinary Korean
*** I’m an extraordinary Korean in the 21st century
*** I’m a spectacular 21st century Korean guy
Teledysk jest czarno-biały, pokój wypełnia sztuka lat 60-tych, 70-tych, ale XX wieku. Nawet ubiór artysty wskazuje raczej właśnie na taki czasookres. Do tego samo słowo "Korean" jest pretensjonalnie postępowe - Koreańczyk po koreańsku to nie "Korean". Te pozy, ten pokój misternie wypełniony sztuką nowoczesną - sprzed pól wieku - to zwierzątko na smyczy, to wino. To wszystko wypada bardzo snobistycznie.


Warto zauważyć, że tę część zwrotki wydaje się wciąż mówić Dobry - z czymkolwiek będziemy go utożsamiać. Jest to o tyle ważne, że za chwilę głos zabierze on...


Czyli Zły. Przy okazji, ten gest bardzo przypomina, to, co na początku teledysku robił malpolud, choć tu w oczach postaci nie widać autentycznego przerażenia, co najwyżej pozorowane.


Ta sama fryzura te, same rękawice, które były bardzo ważne dla postaci - dlaczego, nie zdradzę, bo może ktoś chce obejrzeć film. Ale najbardziej w oczy rzuca się to, co obie postacie różni - nomen omen - oczy. Żeby mieć wszystko w jednym miejscu, dorzucę jeszcze jeden kadr.



Tak, oczy wyglądają nieco upiornie, ale nie o to chodzi. Te piekielnie jasne oczy wydają się zaprzeczeniem tego, co działo się z oczami małpoluda kilka scen wcześniej. Ale to nie wszystko - akcja dzieje się teraz pośrod tych samych kolumn, pośród których zasiadał Jednooki, różnica jest taka, że święty płomień wydaje się być zastąpionym przez zdobny żyrandol.

To wciąż nie sedno tej sceny. Sednem jest to, co kryje się w tle tego kadru, to co może umknąć uwadze na pierwszym planie i to, co twórcy starali się delikatnie ukryć przed widzem i co ja też odłożę na dalszy akapit. Bo widzicie, tam w tle czai się cała zgraja kobiet, kobiet jakoś powiązanych z religijnymi rytuałami (te same stroje, co wcześniej) a w ręku postaci widzimy lampkę wina. Pamiętacie jeszcze z podstawówki, czego bogiem był Dionizos i z czym wiązał się jego kult? Wino, kobiety i... Śpiew, jeśli starczy czasu. Dionizje (święto ku czci Dionizosa) zwykło się przedstawiać jako dzikie, ekstatyczne i suto zakrapiane orgie.

Zły jest tutaj jednocześnie wcieleniem postawy dionizyjskiej. Mając na uwadze charakterystykę tej postawy, którą przedstawiłem już wcześniej, rzućmy okiem na tekst, który wydaje się dziwnie odmieniony względem poprzednich strof.
***
I don’t care if your bones melt, let’s see the end to this madness
Just like that, just like this, let’s look at a new world
Point your gun to the complicated world, to the noisy sounds and bang bang bang
Let out your heaving breath and DOOM DA DA DIVI DA

***
I don’t care I love it even if my bone melts
Let’s see the end of this madness
All of it, just the way it is, like this
Let’s look at the new world again
All the loud noises in this complicated world
Load up the bullets and TANG TANG TANG
Breathe out heavily like Hak Hak DOOM
DA DA DIVI DA

***
Wouldn’t care even if I made your bones melt, let’s see the end to this craziness
All like that, like this, let’s see a new world again
Complicated world, loud noises put them all into the ammunition and Bang bang bang!
Breath to catch your breath DOOM DA DA DIVI DA
Jeszcze przed chwilą był taki zadowolony z siebie, taki "amerykancki", a teraz nagła zmiana kierunku myśli. To jednak nie dość, nie ma czasu przystanąć, trzeba biec dalej i nie obchodzi mnie, jeśli rozpalony płomień rozpuści twoje ludzkie kości. Trzeba działać, trzeba zniszczyć ten świat, który stworzyliśmy i zastąpić go nowym, lepszym.

A teraz pora na tę szaloną scenę w lesie i ten jeden magiczny moment, kiedy wydaje się, że gdzieś tam mignęłą jakaś postać. Nie wydaje się - mignęła.



Ten kadr wygląda co najmniej niepokojąco. Ale nie martwcie się, to jednak jest zwykły małpolud.


Warto w tym momencie wytknąć, że przez całą tę scenę mamy do czynienia z postacią o jasnej tęczówce, choć już w innym stroju - to nie jest Zły, to człowiek-artysta opętany przez złego.



Całą z wyłączeniem tego jednego ujęcia, kiedy w tle miga małpolud. Wtedy tęczówki T.O.P są czarne i nie wydaje mi się, żeby był to przypadek.




Bo jak łatwo się domyśleć, prowodyrem całego tego wybuchu, tego parcia naprzód, jest dionizyjska, zwierzęca część ludzkiej natury. Trudno aby opętany amokiem, czy też natchnieniem, jasnooki byt widział za swoimi plecami swoją małpią naturę - to przecież ona go wywołała, on doskonale wie, że ona tam jest. To ciemnooki, apolliński byt próbuje się jej wyprzeć. Napisałem, że to małpia natura wywołała Jasnookiego, cóż - jak wspominałem - winien Wam jestem jeden wcześniejszy kadr.


Zajmijmy się jeszcze przez moment sceną w lesie. Intrygujący jest obraz - nakręcony nocną kamerą, roztrzęsiony, ale przede wszystkim dziejący się w gabinecie luster. Wydaje mi się, że zobaczenie swojego własnego odbicia jest tu bardzo, bardzo istotne. Często trudno zobaczyć swoje własne winy i błędy, bo po prostu nasza optyka jest niewłaściwa. Znacznie łatwiej dostrzegać te same błędy u kogoś innego. Odbicie w lustrze to nadal my, ale zyskujemy okazję by spojrzeć na siebie z zewnątrz. Lustro oczywiście nie musi być tu rozumiane dosłownie jako wierne medium naszego obrazu, równie dobrze naszym odbiciem może być druga osoba, która wydaje się nas imitować czy naśladować.

Ciekawy jest też tekst, nie będę przytaczał tak dużych fragmentów, od tego są linki do całych tłumaczeń, które podałem na samym początku. To coś na kształt improwizacji naszych rodzimych, romantycznych wieszczów. Zaczyna się recytacją koreańskiego alfabetu, która przechodzi w jeden z wersów koreańskiego hymnu narodowego. T.O.P patrzy na innych ze szczytu świata i przed niczym się nie cofnie, spali wszystkich swoim płomieniem. I tu znów następuje sekwencja ze słowami:
Oh God God God God
Zastanawia mnie natomiast towarzyszący temu kadr.



Poprzednio boskie natchnienie wydawało się dość proste do wytłumaczenia. Teraz zagdkowa jest przede wszystkim postać. Dlaczego akurat ta kobieta? Gdyby to był artysta, gdyby to był małpolud - myślałbym, że to dionizyjska natura znów ustępuje lub zostaje wyparta. Jednak ze względu na postać kobiety, jakoś nie widzę tego przedłużenia - to nie jest ta sama osoba. Czy to ma symbolizować, że tym razem źródłem natchnienia nie jest bóg, a człowiek-artysta, który inspiruje swoich współplemieńców? Biorąc pod uwagę, że za chwilę, w niewytłumaczalny sposób, na scenie pojawi się dziecko - może chodzi tu o... Natchnięcie kobiety w sensie znacznie bardziej fizycznym? No bo nie wmówicie mi, że to znowu T.O.P w przebraniu ;)


Przepraszam, zaczynają się mnie trzymać głupie żarty. Nic nie poradzę - zmęczenie materiału, w dodatku im dalej w las tym mniej mam do powiedzenia. Tak jak o kadrze powyżej. Nie jestem w stanie stwierdzić o co tutaj chodzi. O jakieś zagrożenie czające się na końcu drogi, na końcu podróży? To bardziej strzał, bo kadr kojarzy mi się ze starymi filmami grozy, czy może thrillerami. Jestem święcie przekonany, że nie raz widziałem już takie oczy i nie raz widziałem tak specyficznie nakręconą drogę. Ale żadnych konkretów ze swojej pamięci wydusić nie potrafię, a wyszukiwanie obrazem okazało się bezskuteczne.

Tak teraz patrzę na ten kadr i jeszcze coś przyszło mi do głowy. Wprawdzie brak tu dosłownie przedstawionego przedmiotu, jednak te oczy zawieszone nad drogą, czy nie można tego podciągnąć pod lusterko wsteczne, w którym odbijają się oczy kierowcy? Nie dosłownie, bo przecież kamera jest zawieszona zbyt nisko nad drogą, raczej na masce czy nawet zderzaku, a nie w kabinie. Ale jednak coś w tym widzę. Może postać potrzebuje pilnować swoich oczu, pilnować co się z nią lub za nią dzieje.


Tutaj mam dopiero zgryz, bo jak bym nie kombinował, nie mogę wcelować w znaczenie tego dzieciaka. Dlatego też póki co zajmę się opisem tego, co widzę, a dopiero potem wrócę i spróbuję dołożyć tu jakieś znaczenie. Dziecko jest brzydkie, łyse, grube, z nieproporcjonalnie dużą głową (nawet jak na dziecko), nieustannie beczące i na dodatek upierdliwe. Nie zwraca uwagi na wszystkie sztuczki kierowcy, natomiast cały czas doprasza się, by pozwolono mu prowadzić. Przez moment myślałem o parodii Gwiezdnego Dziecka z "Odysei...", ale to chyba nie to.


Sama stylizacja T.O.P znów nawiązuje do filmu "Dobry, zły, dziwny", choć tym razem niewiele z tego nawiązania widać w samej postaci Dziwnego.


Rzecz tak naprawdę sprowadza się bardziej do rekwizytów, bo na samej postaci łacznikiem są jedynie gogle. O jakim więc rekwizycie mówię? O motocyklu. Dziwny przez niemal cały film poruszał się właśnie takim jednośladem zaopatrzonym w kosz, choć warto tu wynotować dwie różnice. Po pierwsze - w znacznej większości scen kosz pozostawał pusty. Drugiej różnicy można nie zauważyć i szczerze powiedziawszy, nie wiem skąd się wzięła.




Chodzi o tę bawolą(?) głowę przy kierownicy. Nie mam pomysłu, jaka może być jej funkcja, może ma tylko jeszcze bardziej odrealniać obraz. Tak jak i ten gigantyczny liść? Naprawdę nie wiem. Nie wiem też, czy sam motocykl ma tu jakąkolwiek funkcję poza nawiązaniem. Niby w jednej ze scen bohater wiózł dzieci, robiąc dobry uczynek, ale były to dzieci w liczbie mnogiej i scena trwała zaledwie chwilkę. No i nie ma żadnego podobieństwa między tym dzieckiem, a tamtymi. No chyba, że to sugestia, że zostało "uzyskane" w ten sam sposób, ale i to nie ma zbyt wiele sensu. Sprowadzałoby się to do tego, że postać niekoniecznie dobra robiła w ten sposób nieoczekiwany i niewymagany od niej dobry uczynek.

Co do samej postaci Dziwnego, to różni się ona dość znacznie od Dobrego i Złego, przynajmniej w filmie Kim Jee-Woona. Dobry i Zły byli swojego rodzaju łowcami, ich celem było poszukiwanie czegoś, walka o coś. Dobry ścigał zło i był wierny swoim ideałom (patriotyzm), a przy okazji zarabiał pieniądze. Zły szukał pieniędzy, władzy, ale także zemsty, kierowały nim emocje i żądze. Dziwny też niby walczył - o pieniądze, bogactwa. Jednak przede wszystkim znalazł się tam gdzie się znalazł, bo uciekał. Uciekał przed samym sobą i swoją przeszłością. Jednocześnie wydawał się całkiem niezainteeresowany władzą, zemstą, ale także ideami. To akurat wydaje mi się tropem godnym podkreślenia.


Rozgryzanie skaczących małp chyba sobie odpuszczę, choć na upartego można zauważyć, że pozostałe małpy skaczą reagując na rytm wybijany przez małopluda z kością-mikrofonem. Ciekawszy jest natomiast powyższy kadr. Łańcuch ewolucji, przedstawiony bardzo dosłownie. Na początku zwracałem uwagę na gest postaci w kapeluszu, teraz gest powtarza człowiek na początku łańcucha. Ciekawy jest też blask za plecami postaci. Słońce wydaje się być nisko, więc jest to albo poranek, albo zmierzch. Segment "Odysei..." poświęcony małpoludom nosi podtytuł "The Dawn of Man" czyli "Świt człowieka". Zależnie od tego, co chciano tutaj osiągnąć, położenie Słońca na każdym z krańców jego drogi, ma tutaj sens.

Znów trzeba wrócić do Nietzschego. Jak zapewne wiecie, w swoich pracach Nietzsche sformułował ideę tzw. nadczłowieka, wyższego stadium ewolucyjnego istoty ludzkiej, powstałego poprzez przyznanie człowiekowi władzy nad własnym istnieniem, w przeciwieństwie do dzisiejszego człowieka, który zwykł widzieć swoje działania jako konsekwencję woli boskiej lub obiekt boskiego osądu. I to właściwie tyle, bo wszystko inne w temacie nadczłowieka podpada już bardziej pod interpretację dzieł filozofa, niż faktyczne czytanie słów przez niego spisanych.

To jednak nie oznacza, że nikt nie próbował interpretować lub wykorzystywać do własnych celów słów niemieckiego filozofa. Między innymi jego siostra wykrzywiła i wplotła ideę nadczłowieka w polityczną propagandę nazistów, czyniąc z myśli filozoficznej broń masowego rażenia. Sam Nietzsche nie miał z tym nic wspólnego, bo nie dość, że już dawno nie żył, to za życia dość głośno wyrażał odrazę do własnego narodu, zarzekając się nawet, że z Niemcami nie ma za wiele wspólnego, bo z pochodzenia jest Polakiem, co prawdopodobnie nawet nie było prawdą, ale i tak skreślało go jako materiał na niemieckiego nacjonalistę.

Nie wydaje mi się, by ręce wzniesione przez postać na początku łańcucha były tutaj jakąś aluzją do nazizmu. Raczej upatrywałbym w tym gestu triumfu. No chyba, że postać robi "Supermana". Osobiście nie wierzę w taką interpretację, ale to wciąż opcja, bo nadczłowiek we wczesnych tłumaczeniach na angielski był zapisywany jako Superman. Nazewnictwo zmieniono pod wpływem rosnącej popularności komiksowego bohatera.

Rzucam tymi myślami, bo sam nie wiem jak jednoznacznie zinterpretować tę scenę. Z jednej strony człowiek przewodzi temu korowodowi, z drugiej strony ciągnie za sobą swoją przeszłość (co miałoby sens w kontekście Dziwnego, za którym również ciągnęła się przeszłość). Jednak możliwości rozsądnej interpretacji wydają się naprawdę liczne.


Te kontrastujące sceny też nie pomagają. Na pewno dziecku brak finezji i polotu, ale także umiejętności które charakteryzują T.O.P-a. Dla niego ta przejażdżka to łatwizna, musi stawiać sobie dodatkowe wyzwania, by się nie zanudzić, natomiast kiedy prowadzi dziecko zwyczajnie ziewa i w dodatku cały czas trzyma rękę na kierownicy. Ten dziwny liść, którego nie chcą się pozbyć, podsuwa mi myśl, że może to być nawiązanie do czegoś... Czego nie znam lub nie kojarzę.


Chyba pora przyjrzeć się bliżej bohaterom ostatniego segmentu. Teraz zamiast gogli T.O.P ma wąsy i mam wrażenie, że nie jest tą samą postacią. Ma te same ciuchy, więc jest zachowana spójność postaci fizycznej i czasu, jednak osobowościowo ma reprezentować inne przymioty. Na motocyklu widziałem w nim uciekiniera, może kogoś próbującego zacząć od nowa. Jednak te wąsy przypominają mi nie Dalego, a archetyp kolonialnego łowcy ze starych filmów. Takiego, co to jeździł sobie do Afryki na safari i strzelał do wszystkiego, co się rusza, ale tylko przed siedemnastą, bo wtedy naturalnie pora na herbatkę.

Wydaje mi się, że tutaj bohater zmężniał i zdecydował się wrócić i zmierzyć z własną (małpią) przeszłością. Warto zauważyć, że tuż przed tymi kadrami znów widzimy drogę - taką jak poprzednio, ale pokonywaną szybciej i już bez oczu zawieszonych nad horyzontem. Mogłoby to oznaczać, że postać nie musi oglądać się za siebie w obawie przed pościgiem. Mikrofon jako broń tłumaczyłem już na samym początku.

Bardziej niejasna jest tutaj rola dziecka. Przede wszystkim nie rozumiem czemu je przywlekł ze sobą? Chce mu coś pokazać, coś uświadomić? Pokazać dziecku małpoluda i uświadomić je o jego małpich korzeniach, bo przecież widzimy, że dziecko ma małpie stopy. A może dziecko jest małpą w przebraniu, próbą oswojenia małpiej natury? Może to zwykłe spostrzeżenie, że dzieci rodzą się zwierzęce i dopiero napełniane kulturą dorastają do człowieczeństwa? Może to lekcja poglądowa dla dziecka - tak się pokonuje małpę? A może to dziecko samo chciało zobaczyć małpę, a postać spełnia jej kaprys?


Znaczenie tego przejścia nie jest dla mnie czyste. Wydawałoby się, że zobaczymy to, co wypatrzyła postać. Sęk w tym, że luneta nie działa w ten sposób, tzn. nie w tym kierunku - to raz. Dwa, postać która się pojawia po tym przejściu rzuca słowami, które same w sobie są opisem wydarzeń, więc ten wgląd, który zyskujemy dzięki lunecie, powinien być raczej rozumiany przez pryzmat słów, a nie przez pryzmat obrazu. Ciekawa jest też implikacja jaką niesie ze sobą otoczenie. Scena dzieje się w gabinecie luster, więc teoretycznie bohater powinien zobaczyć własne odbicie. To nawet ciekawe, bo celowo wrócił do gabinetu luster. To by sugerowało, że dobrze wie, czego szuka.


Istotnym detalem w tym segmencie wydaje mi się zmiana koloru tęczówek, która następuje w trakcie rozbłysków światła. Jest to tym bardziej istotne, że poprzednio takie zmiany również działy się, kiedy bohater był w lesie.



Tym razem małpia natura manifestuje się jednak także w innej formie. Teaz to już nie odbicie za plecami, to małpolud przybrany w ludzkie szaty. Problemem w interpretacji jest dla mnie wyraźna niespójność, która pojawia się w trzech tłumaczeniach. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że największe róznice pojawiają się w pierwszej linijce:

***
Hey mass media, stay calm and handle this new inspiration
***
Mass media
I stay calm and take care of the new inspirations
***
Mass media, calm down and take in the new idea
Drugi wariant odbiega wyraźnie od pozostałych w formie, choć znaczenie na dobrą sprawę pozostaje podobne - Media, sza, słuchajcie, co mam do powiedzenia. - Istotniejsza różnica pojawia się w dwukrotnie powtórzonym wersie.
***
DOOM DADA DIVI DA, I hope a green light shines on new life
***
DOOM DADA DIVI DA
Wishing for the blue light to shine on the new life
***
DOOM DADA DIVI DA let the green light shine upon a new life
Istnieje różnica między liczeniem, że coś się wydarzy, życzeniem sobie, by tak się stało i rozkazywaniem, by tak było. Poza tym ta zwrotka, jest dosyć prosta do przetłumaczenia (na bazie angielskich tłumaczeń), choć nie czyni to jej sensu oczywistym.
DOOM DADA DIVI DA medytując obserwuję trzeci świat
Siła ludzkości przez bogów podarowana
Triumf wyższej kultury
DOOM DADA DIVI DA oby zielone światło zaświeciło dla nowego życia
W kółko, w kółko, w kółko, w kółko, w kółko w złym kierunku
W kółko słowa ludzi, którzy mówią, ale nie działają
Pędź, pędź, pędź, zapłon, chmura dymu
Przegrzane media pędzą ludzi
Ostatnim słowom towarzyszy piękny grzybek atomowy, który przeradza się w roślinkę w doniczce do wtóru słów "hakuna mattata" (chyba nie muszę tłumaczyć) i powtórzenia linijki o zielonym świetle. Najwyraźniej T.O.P ma coś do mediów, chyba nawet wiem o co chodzi. Często może nie narzekam, ale zwracam uwagę na to, że dana piosenka jest udana, ale jednocześnie zastrzegam, że pewnie furory nie zrobi, bo wykonawca jest zbyt mało popularny. O to właśnie chodzi.

Chcesz przebić się z muzyką? Musisz być popularny. Jak stać się popularnym? Chodzić po programach rozrywkowych, telewizjach śniadaniowych, talk showach - i gadać, gadać, gadać. Zajmować się wszystkim tylko nie tym, o co powinno chodzić w muzyce. Ale media też mają swoje priorytety, dla nich ważne jest ich show, a nie muzyka, więc do telewizji zapraszają tego, kogo im się opłaca - kto albo już jest popularny, albo będzie ciekawie gadał. A muzyka zostaje zepchnięta całkiem na boczny tor.

Wracając do samego teledysku, scena z bombą atomową może być rozumiana na różne sposoby. Wiem, że wielu ludziom małpoludy i bomba atomowa kojarzą się z filmem "Planeta małp" (z 1968 roku), a może nawet bardziej z drugą częścią cyklu - "W podziemiach planety małp" - w którym rasa ludzka anihilowała się za pomocą bomby atomowej własnej konstrukcji. Jednak ja jakoś tego tutaj nie widzę. Bomba atomowa to bomba atomowa - broń masowej zagłady.

Prawdziwe pytanie to kto przeciwko komu? Czy to media są tą bombą, która przynosi zgubę wszystkim? To zdawałaby się sugerować zaakcentowana masowość mediów, kojarząca się z masową zagładą. Z drugiej strony może być tak, że to T.O.P domaga się zniszczenia obecnego porządku rzeczy, co sugerowałaby przebitka na niegroźną roślinę i uspokajające "hakuna mattata". Dużo zależy od tego jak interpretować "przegrzane media" - czy to przegrzanie oznacza, że dostały się pod jego kontrolę? Bo przecież od samego początku T.O.P wiąże ogień ze swoim natchnieniem. W przeciwnym razie przegrzane media musiałyby być w negatywny sposób przepełnione tą inspiracją.

Tak czy inaczej dostrzegam jeszcze jeden aspekt całej tej sceny. Muzyka ewoluuje tu jako broń. Mamy wąsacza z mikrofonem na plecach robiącym za strzelbę. Mamy małpoluda, w którego rękach kość przeistacza się w mikrofon, kiedy on uczy się trzaskać kości. Kość, strzelba - ostatecznym, najbardziej destruktywnym osiągnięciem ludzkości w dziedzinie wojny jest bomba atomowa. Ona też w pewien sposób symbolizuje rozwój ludzkości, choć jest to rozwój w kierunku zagłady.

Jeszcze przed końcem teledysku miga kolejna ciekawa scenka - zwieńczenie, choć nie rozwiązanie sceny w lesie.


I znów jestem trochę zagubiony. Czy wąsacz pokonał to, co miał pokonać, zdobył owcę i jest zadowolony? Nie wydaje mi się. Ta przywiązana owca wygląda mi raczej na przynętę na większą bestię. W języku angielskim zwrot "sacrificial lamb" oznacza drobne poświęcenie w imię jakiegoś większego dobra, choć czasem używa się go z przekąsem - kiedy szkodę ponosi ktoś inny - przeciągając znaczenie bardziej w kierunku naszego, swojskiego kozła ofiarnego.

Na co on właściwie tutaj poluje - wciąż na tę zwierzęcą cząstkę, którą w sobie dostrzegł? Na tego małpoluda? A może na jakąś grubszą bestię? Po co mu to dziecko? Może jakbym znalazł odpowiedź choć na jedno z tych pytań, reszta ułożyłaby się w jednoznaczną, spójną całość. Jednak bez tego po prostu głowa zaczyna mnie boleć, a i tak nie mogę tego poskładać w myśl, z której byłbym zadowolony. Dlatego poprzestanę na pozostawieniu tych tropów, natomiast ułożenie ich w całość pozostawiam każdemu z osobna. Może ktoś z Was wpadnie na coś, co ja przeoczyłem albo opacznie zrozumiałem i dzięki temu wszystko stanie się jaśniejsze.

Tak czy inaczej teledysk uważam za rewelacyjny, choćby ze względu na liczbę zaszczepionych motywów i ich twórcze złożenie. Bo choć widzimy tutaj zapożyczenia i nawiązania do innych dzieł, to nie mamy do czynienia z wtórną, odtwórczą produkcją. To wszystko zostało zręcznie przetworzone tak, by wpasować się w obraną stylistykę. Te wszystkie zapożyczenia służą jako inspiracje i punkty zaczepienia myśli, a nie bezmyślne kalki, klony swoich pierwowzorów. I tyczy się to tak warstwy znaczeniowej, jak i wizualnej. Nawet przy stylizacjach z "Dobry, zły, dziwny" widzimy stroje zainspirowane wyglądem tamtych postaci, a nie wierne przebrania.

Sama piosenka jest bezkompromisowa, oryginalna i nietuzinkowa - tworząca nieco ciężki, abstrakcyjny klimat. Do tego tekst jest satysfakcjonująco dobrze napisany, bo i swoją formą, i swoją treścią wybija się ponad przeciętność. Na koniec wypada tylko pochwalić samego T.O.P, który nadzorował cały projekt, uczestnicząc w nim nie tylko jako wykonawca. To on napisał tekst, to on współkomponował muzykę, także on pracował przy teledysku.

A i tak największe wrażenie zrobił na mnie jako aktor, jego gra samą mimiką, czasem samymi oczami, wypada w tym teledysku niesamowicie. Choć równe słowa uznania należą się ekipie technicznej, stojącej za rekwizytami, planami zdjęciowymi, oświetleniem i przede wszystkim charakteryzacją. Na pewno nakręcono już w tym roku droższy klip, ale w kategoriach nakładu pracy, ten to z pewnością ścisły top.