2NE1 to jedna z najbardziej znaczących formacji na koreańskim rynku, grupa której wielu wróży poważną karierę także na rynku amerykańskim. Jednak ostatnie lata nie były dla czwórki Koreanek szczególnie udane i dopiero zamykająca zeszły rok piękna ballada "Missing You" (>>TUTAJ<<) przełamała passę rozczarowań. Teraz 2NE1 powraca z pierwszym od czterech lat, a drugim w dorobku albumem studyjnym i dwoma singlami go promującymi i...
Jest więcej niż dobrze. Nie będę teraz wchodził w szczegóły pozostałych nagrań, na to znajdę jeszcze czas i miejsce, ale płyta trzyma wysoki poziom i warto zawiesić ucho nie tylko na dwóch utworach promujących kompakt poprzez teledyski. Dzisiaj jednak skoncentruję się na daniu głównym czyli piosence "Come Back Home" i towarzyszącemu jej klipowi.
I to by było na tyle jeśli idzie o wstęp. Jeśli jeszcze nie widzieliście tego teledysku, zalecam tryb pełnoekranowy i poduszkę pod opadającą szczękę.
Pół miliona USD - taka kwota przewijała się w mediach w kontekście tego klipu przed jego premierą. Dobre CGI kosztuje - tłumaczyło się YG Entertainment, a mnie brały obawy, bo koreańskie teledyski mają sporą tradycję kiepskich efektów komputerowych. Na szczęście pieniądze nie poszły w błoto. Panoramy futurystycznych miast - tak tego prawdziwego, jak i sztucznego - imponują rozmachem i klimatem. Dorobione cyfrowo detale, jak wszelkiego rodzaju wyświetlacze, są tak wiarygodne, że aż trudno dać wiarę w ich brak autentyczności. No i abstrakcyjne łączniki między światami, które znajdują właściwy balans między sztucznością obrazu i realizmem. Od strony technicznej ten klip imponuje.
Jednak cały urok klipu polega na tym, że komputerowe wodotryski nie są tutaj sednem sprawy, to tylko narzędzia mające uwiarygodnić przedstawianą wizję. A wizja ta jest nader ciekawa i przede wszystkim śmiała z racji natury medium jakim jest teledysk. Teledyski "o czymś" to mikry odsetek tego, co się globalnie produkuje, tymczasem tutaj mamy teledysk z treścią, formą, fabułą i na dodatek osadzony w realiach sci-fi. Jeżeli dodamy do tego pewne decyzje wizualne, żadne inne słowo nie pasuje do tego klipu bardziej niż właśnie "śmiały".
O co chodzi ze wspomnianymi "decyzjami wizualnymi"? O Retro-futuro, zabieg który najłatwiej zrozumieć oglądając "Brazil" Terry'ego Gilliama - wypełnianie futurystycznych przestrzeni zgodnie z trendami estetycznymi i technologicznymi już przeszłymi, nierzadko wręcz anachronicznymi, dla samego fantasty, tworzącymi podsorne uczucie sprzeczności u odbiorcy.
W teledysku 2NE1 ten aspekt może nie wybija się na pierwszy plan, ale jednak jest wszechobecny. Lodówka z czasów zimnej wojny. Kineskopowy telewizor z wypukłym ekranem, który w dodatku zdaje się wyświetlać zabarwione mono, a nie kolor. Samochód Minzy wyraźnie inspirowany początkami motoryzacji. Nawet cała ta tajemnicza aparatura to procesor i komputerowy wentylator przyczepione do woreczka z płynem. W sali z roślinami porozwieszane są zwykłe komputerowe płyty główne - w dobie miniaturyzacji, technologii mobilnych i ogólnego ukrywania sprzętowych bebechów przed przeciętnym użytkownikiem, widok raczej niepospolity.
Trzeba też wspomnieć, że tekst piosenki sam w sobie jest jedynie kolesjnym miłosnym nawoływaniem opuszczonej kobiety do obiektu swoich westchnień, jednak w połączeniu z obrazem zyskuje znacznie więcej wyrazu stając się dosyć uniwersalną opowieścią o tym jak ludzie zdołowani otaczającą ich szarzyzną uciekają w kolorowy, ale nieprawdziwy świat nałogów, i o ludziach, których w ten sposób pozostawiają osamotnionych w prawdziwym świecie, ale żeby nie było przesadnie dołująco, teledysk jest przede wszystkim o walce o te zagubione dusze.
W tym miejscu muszę jeszcze zaznaczyć, ze aktorstwo piosenkarek, przynajmniej w temacie mimiki stoi na naprawdę wysokim poziomie. Można tego nie dostrzec, bo na klip patrzy się jednym tchem i wszystko w nim wydaje się tak naturalne, że aż nie zwraca uwagi - ale to właśnie jest najlepszym dowodem na to jak dobrze dziewczyny sobie poradziły. Za kazdym razem, kiedy któraś z nich przemuje kadr we władanie, jej twarz wyraża dokładnie to, czego oczekuje widz i to, czego wymaga od niej fabuła. Oczywiście można mówić o doświadczeniu scenicznym, ale jednak trzeba pamiętać, że to piosenkarki, a nie aktorki, więc warto docenić, co udało im się osiągnąć.
Zanim przejdę do piosenki, wspomnę jeszcze o strojach. 2NE1 jest znane także ze swoich awangardowych stylizacji, tym razem koncept jest nieco bardziej uliczny i zwyczajny - co przyznają same piosenkarki w wywiadzie dla 1theK (cały wywiad osadzę pod koniec tekstu), a jednak ma ten znak rozpoznawczy w postaci zdrowej mieszanki stylu i szaleństwa. Moda w ządnym razie nie jest moją pasją, ale te stroje przykuwają nawet moją uwagę i robią wielkie wrażenie. Szczególnie przypadła mi do gustu ponacinana kurtka Park Bom, którą nosi w scenie w laboratorium.
Co do piosenki, to zrobiła ona na mnie nie mniejsze wrażenie niż teledysk. Co prawda zostałem odarty z pełnego doświadczenia kombinacji utworu z obrazem, bo piosenkę przesłuchiwałem do znudzenia już kilka dni przed premierą teledysku., ale wyobrażam sobie, że odczucia są jeszcze silniejsze. Mimo to niczego nie żałuję, bo piosenka sama w sobie jest naprawdę warta uwagi.
Przede wszystkim - podobnie jak teledysk - jest śmiała już w swoich założeniach. "Come Back Home" to ballada, jeżeli ktoś mi nie wierzy, niech zajrzy na koniec płyty albo poszuka w internecie wersji akustycznej, czyli popartej instrumentalnym, bardziej stonowanym podkładem - w tym wydaniu kawałek można z łatwością postawić w jednym szeregu z choćby "Lonely". Jednak w wydaniu, które promuje album, i które słyszymy w teledysku, ta piosenka miesza wiele gatunków i pomysłów, które do ballady wydają się zupełnie nie pasować.
Zwrotki to mieszanka inspiracji reggae i hip-hopem, aranżacja kładzie duży nacisk na elektronikę i produkcję dźwięku, a kulminacją tych wszystkich nieprzystających do ballady zabiegów wydają się być łączniki, które w teledysku służą za fantastyczne przejścia między światami. To wszystko jest ciekawe, to wszystko jest odważne, ale żaden z wymienionych elementów, nie jest tym, który sprawia mi w tej piosence najwięcej frajdy, ani tym za który najbardziej podziwiam twórców nagrania.
Co zatem przykuło moją uwagę? Beat. Wsłuchajcie się uważnie w tę piosenkę, a zauważycie, że to ulegający ciągłym transformacjom i stopniowo nasilający się beat jest fundamentem, który nie tyle łączy ten projekt w całość, nawet nie tyle nadaje mu kształtu, co właściwie w całości decyduje o jego kształcie. A przy tym jest to beat nadspodziewanie zywy i bogaty jak na balladę.
Oczywiście przypisywanie wszystkich zasług samej sekcji rytmicznej byłoby przesadą - "Come Back Home" to kompozycja udana pod wieloma względami - z bogatymi, melodyjnymi i zapadającymi w pamięć wokalami na pierwszym planie. Co równie ważne, jest to kompozycja bardzo spójna, można śmiało dodać, że nadspodziewanie, bo przecież cały czas kroczy ścieżkami nijak nie przystającymi do uartych, mainstreamowych szlaków. A jednak nie błądzi i za to wielkie brawa.
Oryginalny, atrakcyjny wizualnie, świetnie zrealizowany teledysk z treścią, który nie próbuje przypodobać się widzom tanimi chwytami i świeża, odchodząca od schematów i mieszająca style piosenka, która zdaje się całkiem nie przejmować mainstreamowymi konwencjami, przy okazji brzmiąc niezwykle przebojowo i zwyczajnie przyjemnie dla ucha. Czego chcieć więcej? Cóż, mam kilka pomysłów, ale nie ośmielę się o nich napisać więcej jak to, że na płycie jest jeszcze kilka może nie aż tak zaskakujących, ale porównywalnie dobrych piosenek. Do tematu na pewno wkrótce wrócę, tymczasem na zakończenie obiecany wywiad, trzeba włączyć napisy.
Znowu in plus Twoja recenzja :) Tak z ciekawości zapytam, ile razy oglądasz teledyski ? Dostrzegasz w nich czasami takie szczegóły, które normalnie umykają. Zdaję sobie sprawę, że faceci są wzrokowcami, ale w Twoim przypadku to Total immersion.
OdpowiedzUsuńMi w "Come back home" szczególnie spodobał się teledysk, ale sam utwór jest bardzo ok. Połączenie electropop z reggae budzi respekt.
Po przesłuchaniu całej płyty "Crush", najbardziej doceniam jednak te kilka utworów elektropop: Crush, Solo CL jest świetne, Scream
Ile razy oglądam teledysk? To podstępne pytanie, ale niech będzie, że się przyznam. Jeżeli teledysk mi się podoba, widzę w nim coś interesującego, a piosenka co najmniej mi nie przeszkadza, to oglądam do znudzenia - naturalnie, o ile czas na to pozwala. "Come Back Home" zaraz po premierze oglądałem... Przez godzinę, może dłużej :D
UsuńNormalny dobry teledysk oglądam 2-3 razy, potem wracam do niego ze dwa razy przed napisaniem tekstu i w trakcie pisania odtwarzam przynajmniej raz, czasem kilka razy jeżeli tekst powstaje z przerwami - chodzi o to, żeby mieć w głowie to o czym piszę i nie kombinować. Czasem bywa też tak, że coś przychodzi mi do głowy w trakcie pisania i potrzebuję to sprawdzić.
W sumie przeciętnie pewnie nie schodze poniżej 3-4 wyświetleń klipu, o którym piszę, bez pieczną wartością dla przeciętnego tekstu będzie pewnie coś pomiędzy 5 a 8 wyświetleniami, chociaż jak wspomniałem na początku, jeżeli jakiś teledysk naprawdę mi się podoba to dla własnej przyjemności oglądam go do znudzenia.
Co do "Crush" to faktycznie jest tam kilika mocnych kawałków, album cały czas katuje moje głośniki i zależnie od dnia inny kawałek wydaje mi się najlepszy. Aktualnie jest to chyba "If I Were You" - ballada na czwórce.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDlaczego podstępne? nie miałam ukrytych zamiarów, oprócz ciekawości, która wiem, że podobno prowadzi do "ciepłych krain", ale tam akurat mam już zabukowane miejsce :)
OdpowiedzUsuńTo sporo pracy poświęcasz. Można by myśleć, że co to za filozofia obejrzeć coś i dać recenzję, ale jasne jest, że do tego potrzebne jest oprócz talentu pisania interesujących tekstów spora cierpliwość połączona z frajdą z tego co się robi :) Ja kiedyś tak rozkminiałam odcinki co ambitniejszych anime - powszechnie nadal nazywane "chińskimi" bajkami.
Ballady na albumie 'Crush' specjalnie mnie nie wciągnęły, acz brzmią ciekawie.
Podstępne pytanie, bo nie ma w nim samym nic złego, a jednak nie zależy mi na afiszowaniu się z odpowiedzią :)
UsuńChińskie bajki, zwane przez mojego ojca bajkami z jednym zębem (przynajmniej za moich czasów wszyscy bohaterowie mieli biały pasek zamiast uzębienia, teraz już nie zwracam na to uwagi, więc nie wiem) to zło. Śmiałem się, kiedy rodzice bali się, że mnie skrzywią psychicznie, a teraz widzę, że jednak mieli rację. Choćby ze względu na kanon kobiecej urody, które sprzedawały, a który to kanon niepostrzeżenie wyrył mi się w mózgu. To nawet zabawne, bo całe życie myślałem, że to taka abstrakcyjna kreska, dopiero poprzez kpop zauważyłem, że Azjatki naprawdę mierzą w tego typu wygląd i że te rysunki są o wiele bardziej wzorowane na rzeczywistości, niż myślałem. Oczywiście teraz już trochę za późno na ratunek, więc jak mam czas to chętnie zapuszczam jakieś anime, ale jestem świadom, że to wcale nie jest tak, że bajki z jednym zębem są całkiem nieszkodliwe i wiem, że na pewno ich wpływ na mnie jest o wiele większy, niż to do czego się tutaj przyznałem.
nawiązując "jednego zęba", to teraz technika poszła na przód, są wersje we szczegółami uzębienia :) Kiedy ja zaczynałam przygodę z anime, był to okres "Czarodziejki z Księżyca" na polsacie i kiedy zdarzył się odcinek, kiedy główna tytułowa postać żeńska "latała" nagle nago - była to heroiczna scena walki i poświęcenia :) (w dobie tamtejszej grafiki, szczegóły anatomiczne pominięto) to rodzice również obawiali się o moje zdrowie psychiczne :D
UsuńBądź co bądź jest przedział wiekowy, jeżeli rodzice tak boją się o swoje pociechy i wpływ skośnookiego szatana z jednym zębem i kto wie czym jeszcze... O zgrozo dziecko takie trafiło na emitowane na RTL7 lub vivie "Hellsing" .... to skrzywienie do późnej starości :P
Jeżeli zaś chodzi o kanon: rozumiem, że chodzi o długie nogi, wąska talia? (Bo z czasem w niektórych produkcjach kanonem był również duży biust) to hmm... to szczerze nie zauważyłam tego odzwierciedlenia -_- ??
Czarodziejki z księżyca naturalnie nie oglądałem jako chłopiec, chociaż przyznam się, że z ciekawości kilka lat temu obejrzałem kilka odcinków. Główny storyline za wolno się rozwijał i znalazłem coś ciekawszego, więc na kilku odcinkach poprzestałem. W moim wypadku bardziej chodzi o Daimosa, Yattamana, Królestwo kalendarza - czyli klasykę Polonii 1, potem przezruciłem się na Cartoon Network i dopiero kiedy tam zaczęto emitować remaster Dragonball Z (mniewj więcej równolegle do DBZ na RTL7), to na powrót przekonałem się do anime. Także takiego Hellsinga czy NGE odkrywałem już w internecie.
UsuńPisząc o kanonie urody, miałem raczej na myśli twarz, chociaż budowa ciała też się pewnie jakoś w to wpisuje. Duże oczy powszechnie są uważane za atrakcyjne, ale taka rzecz jak v-line to już fetysz typowo azjatycki, a ja przyłapałem się na tym, że podświadomie zwracam na to strasznie dużą uwagę. Tak samo jasna karnacja, którą faworyzują Azjaci. Drobne, umiarkowanie wydatne usta to też typowo azjatycki wybór, u nas królują sztucznie napompowane glonojady w stylu tej od Euro. Inną charakterystyczną rzeczą są nosy - patrząc z perspektywy kaukaza nosy w anime nie mają sensu, ale jeżeli przyjrzeć się jak wyglądają nosy u rasy żółtej, to takie ich rysowanie - tzn. zaznaczanie tylko czubka - nagle okazuje się całkiem logiczne.
Jeśli chodzi natomiast o cały album to jest bardzo ok. Jak już wcześniej sygnalizowałem nie przepadam aż tak bardzo za 2NE1 ale nie jest tak, że przeszedłem obojętnie obok comebacku tej grupy. 2NE1 to kawał historii koreańskiej muzyki i trzeba im to przyznać. Come Back Home to jest naprawdę dobry utwór. Reszta albumu też daje radę.
OdpowiedzUsuńAle teledysk. Dziś po raz kolejny próbowałem zrozumieć fenomen tego teledysku, ale się nie udało.... No nie. Jeśli tyle kasy poszło na coś takiego. No nie ;/ Mnie to się w ogóle nie podoba. Te futurystyczne wzorki rzeczywiście pasują do konceptu piosenki ale żeby aż tyle wydawać na teledysk? A najgorsze to jest to, że pewnie będzie to music video of the year.
PF!
ZAPRASZAM
OdpowiedzUsuń=^..^=
kochamkpop.blogspot.com