środa, 31 października 2012

Narsha - Bi Ri Pa Pa

Ha! Tytuł nie zachęca do słuchania, prawda? Nie dajcie się zwieść, bo piosenka jest świetna, na swój sposób intrygująca, tak jak i towarzyszący jej teledysk. Samo Bi Ri Pa Pa (lub jak kto woli - BBI RI BBAP-A) pozostaje równie enigmatyczne dla Koreańczyka, jak i dla każdego innego mieszkańca naszego globu. Powód jest prosty - to nie słowa, a jedynie zapis tego, co śpiewa wokalistka we fragmencie refrenu, czy też haczyku piosenki. Uwierzcie, że brzmi to lepiej, niż wygląda napisane.

Klip nie należy do najgrzeczniejszych i najprostszych w odbiorze. Również piosenka, choć na poły rytmiczna, na poły melodyjna, nieco odbiega od tego, co zwykło się słyszeć na popowych scenach. Nie jest to zaskoczeniem, biorąc pod uwagę osobę wykonawcy. Narsha wywodzi się z grupy Brown Eyed Girls, która słynie z niepokornego wizerunku i ambitniejszego brzmienia. Dobry przykład ich twórczości pokazałem w poprzednim wpisie (dla leniwych >>TUTAJ<<), a podobnych, jeśli nie ciekawszych, kawałków dziewczyny mają w swoim dorobku jeszcze kilka.

O samym utworze i teledysku postaram się napisać teraz jak najmniej, żeby nie zepsuć przyjemności z oglądania klipu, który znajdziecie poniżej. Po prostu dajcie mu szansę, bo choć zaczyna się dziwnie, jest naprawdę dobry. Jednak czuję się w obowiązku poinformować, że klip nawet w Korei wywołał nieco kontrowersji na tle religijnym. Chodziło konkretnie o chrześcijaństwo, więc po prostu bądźcie gotowi na to, że coś może Was urazić.



Jeżeli nie naprowadził Was czerwony wystrój sceny, umiejscowienie jej pod ziemią, czy tancerze przebrani za Freddy'ego Krugera, to podpowiem - tak, ta scena ma symbolizować piekło. W takim razie logicznym wydaje się założenie, że wokalistka w najlepszym wypadku jest kimś pomiędzy grzesznicą a kusicielką, a w najgorszym razie samym szatanem, co biorąc pod uwagę słowa piosenki, nie jest tak do końca wykluczone.

Narsha najpierw kusi. Obiecuje miejsce pozbawione radości i smutku, wolne od chorób, by po chwili przejść do postawy - "nie Ty nie byłbyś zainteresowany, po co ja Ci to mówię". Doskonale znany chwyt szatana i dobrych akwizytorów. A potem zaprasza w swoje progi, zachęca do oddania swojej zniszczonej życiem duszy. Obiecuje zapomnienie. Teledysk z polskimi napisami znajdziecie >>TUTAJ<<.

Jak zapewne zauważyliście, samo piekło i słowa piosenki nie są sednem kontrowersji. Na migający tu i ówdzie krzyż na szyi, czy cierniową koronę na głowie wokalistki, też myślę, że można przymknąć oko. Za to scena na plaży... Tu i owszem, tu się dzieje.

Dziewczyna siada nad księgą i... Zaczyna się modlić. Do trójzębu. A potem zamienia się w kruka. Chwila, czy mi się wydawało, czy ona miała za głową aureolę?! W jednym z kadrów przewijają się też białe (anielskie?) pióra. I te szaty, czy tylko mnie kolorystycznie przypominają to, jak zwykle przedstawiana jest Madonna? W dodatku, tuż przed przemianą w kruka, jej biała szata zostaje zbrukana krwistą czerwienią. No i znika jej aureola. A dziewczyna mimo wszystko wydaje się zadowolona.

Zauważcie, że to, co przedstawiłem powyżej, to tylko opis tego, co się dzieje - nie interpretacja. Z tą mam spory problem. Kruk zdecydowanie kojarzy się z diabłem, ale trójząb nie jest już tak jednoznaczny. Chociaż widły kojarzone są jako atrybut diabła, to trójząb zaliczany jest do wczesnej symboliki chrześcijańskiej, pojawia się na cmentarzach i przeważnie reprezentować ma Świętą Trójcę. W dodatku, jeśli sięgnąć do średniowiecznej symboliki kolorów, to okaże się, że czerwień wcale nie jest poczytywana negatywnie, nawet wspomniana Madonna często odziana jest także w ten kolor.

Jak już wspomniałem, klip wywołał falę oburzenia w Korei. Z punktu widzenia świata zachodniego, Japonię i Koreę często wrzuca sie do jednego worka. Ateistyczna Japonia faktycznie pozwala sobie traktować religie zachodu z dowolnością z jaką my nierzadko traktujemy choćby mitologię grecką. Z Koreańczykami, choć to wciąż naród świecki, jest nieco inaczej. Według różnych źródeł, chrześcijanie (różnych obrządków) stanowią tam od 1/4 do nawet 1/3 społeczeństwa, co obok buddyzmu czyni ich religię jedną z dwóch liczących się w kraju.

Pod wpływem reakcji opinii publicznej, głos zabrał reżyser klipu, który zaznaczył, że wieniec, a raczej cierniowa korona, jest symbolem pokuty bohaterki, a szata nasiąkająca krwią ma narzucać skojarzenie z jej bolesną przeszłością. Patrząc w ten sposób, należałoby rozgraniczyć ognistowłosą dziewczynę i pozostałe postaci kobiece pojawiające się w teledsyku. Nawet jeżeli w fizycznym znaczeniu ma to być ta sama osoba, to musiała w niej zajść jakaś przemiana wewnętrzna. Musiała usłuchać głosu, którym teraz sama wabi innych ludzi do pójścia w jej slady, co tłumaczyłoby te wszystkie dopowiedzenia o woli cofnięcia czasu itp.

Patrząc pod tym kątem na scenę przemiany, można zauważyć, że kiedy jej szata zaczyna spływać krwią, światło bijące od aureoli zaczyna się cofać, a na twarzy dziewczyny pojawia się zmieszanie. Ona szukała odkupienia w modlitwie, ale jej przeszłość wymagała pokuty. Pokuty, na którą nie jest gotowa, co symbolizuje ciągła walka z nałożoną cierniową koroną. Dlatego bohaterka zdecydowała się usłuchać kuszącego głosu i wybrała łatwiejszą drogę zapomnienia, co symbolizuje jej przemiana w kruka. Wtedy stała się postacią, która wodzi na pokuszenie bohatera klipu.

Oczywiście mogę się kompletnie mylić, tak to bywa z interpretowaniem cudzej pracy. Natomiast nie pomylę się wyrażając własną opinię na temat tego, co zobaczyłem i usłyszałem. Wizualnie teledysk jest piękny. Świetne, niebanalne ujęcia, duża rola kolorów i oświetlenia, a przy tym zachowana stylistyczna spójność pomimo dużej różnorodności scen. Ciekawy jest również nacisk położony na twarze bohaterów, ich mimikę, a przede wszystkim na wyraz oczu jako środek przekazywania treści i emocji. No i od pierwszej sceny klip intryguje.

Podobnie intrygująca jest muzyka. W warstwie podkładu użyto bardzo nietypowych, nawet lekko drażniących ucho dźwięków, ale jednocześnie potęgujących nastrój tajemnicy. Podobnie jest z wokalem. Pozbawiony znaczenia refren i wyciszony, wręcz wyszeptany, początek piosenki i niejednoznaczne słowa mają przede wszystkim zaciekawić słuchacza. Potem piosenka nabiera mocy, Narsha zaczyna śpiewać pełnią głosu, a sam wokal staje się bardziej melodyjny. Nie jest to może materiał na przebój dekady, ale całość wpada w ucho, a jego przemyślana konstrukcja jest nieco bardziej wysublimowana niż w zwykłym popie.

Wartością dodaną są dla mnie takie smaczki jak tancerze przebrani za Koszmar z ulicy Wiązów, czy inskrypcja na pulpicie, który najwyraźniej należał kiedyś do gościa, który urodził się dziewiątego września - tak samo jak ja, tylko troszkę ponad sto lat wcześniej.

niedziela, 28 października 2012

Brown Eyed Girls - Cleansing Cream

Dzisiaj nie będzie żadnego wydumanego wstępu. Po prostu upewnijcie się, że macie cztery minuty spokoju na obejrzenie klipu poniżej.



Obejrzany? Jeśli nie, to nawet nie próbujcie czytać dalej, tylko obejrzyjcie.

Powiedzmy, że Wam wierzę.  Ale od czego tu zacząć?

Zacznę od ostrzeżenia, które piszę po uprzednim popełnieniu wszystkich poniższych słów. Poniżej znajduje się tak naprawdę moja interpretacja tego, co zobaczyłem i usłyszałem. Ze sztuką (a ten teledysk wespół z piosenką uważam za formę sztuki) jest tak, że każdy powinien interpretować ją na swój własny sposób i nie istnieje coś takiego jak jedna właściwa interpretacja dzieła. Nierzadko to, co wypisują eksperci o dziełach sztuki, nie jest nawet bliskie prawdziwym intencjom autora. Nie chciałbym, żebyście pozbawili się przyjemności zinterpretowania tego utworu na własny sposób, poprzez przeczytanie mojego tekstu. Na YT jest wersja z polskimi napisami (link 3 akapity niżej).  

Teraz, po nastym już obejrzeniu tego klipu, szczęka nie wisi mi już tak bezwładnie jak wczoraj, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Wciąż jednak nie jestem do końca przekonany, jak się za niego zabrać. To zdecydowanie nie jest standardowy popowy teledysk. Użyję dużych słów, ale dla mnie to dzieło sztuki.

Na dobrą sprawę można by wyciąć z teledysku piosenkę i samo video broniłoby się jako pełnoprawny film krótkometrażowy. W ogóle zwróciliście większą uwagę na piosenkę? Z pewnością nie jest zła. W jakichś fragmentach nawet wpada w ucho, ale nie dominuje. To ona wydaje się bardziej tłem dla obrazu niż obraz tłem dla niej.

Ale jednocześnie twórcy uciekli od pokusy, by w jakikolwiek sposób wpleść w całość dźwięki nienależące do utworu - związane z teledyskiem. Kiedy robi się taki klip i nie przemyca się nawet jednego drobnego brzmienia, czy to na początku, czy to na końcu nagrania, to musi to być zabieg celowy. Pytanie - czy ma on oddzielać piosenkę od teledysku, czy też może splatać obie rzeczy ze sobą?

Odpowiedź na to pytanie jest dosyć pokrętna. >>TUTAJ<< znajdziecie wersję z polskimi napisami (nie mam z nią nic wspólnego, żeby było jasne). Celowo nie umieściłem jej wcześniej, ani nie osadzam jej w tekście, żebyście najpierw obejrzeli czysty oryginał. Czytanie napisów bardzo skutecznie odrywa od chłonięcia obrazu, a na dobrą sprawę ten teledysk i tak trzeba kilka razy obejrzeć, żeby go ogarnąć.

To co z tą odpowiedzią? Ano zauważyliście zapewne, że tekst piosenki wydaje się silnie łączyć z treścią teledysku, ale fabularnie jednak pozostają niespójne. Ściana ciszy rodzielająca obraz od dźwięku tylko pogłębia to wrażenie. Ale ta sama tematyka, te same motywy przewijające się jednocześnie w tym, co dociera do naszych oczu i w tym, co dociera do naszych uszu (a przynajmniej docierałoby, gdybyśmy znali koreański), nie pozwala na rozłączenie tych dwóch warstw.

I tak ma właśnie być. Ta piosenka nie opowiada nam tego, co dzieje się na ekranie. Nie wyjaśnia nam kim dla siebie są kobiety. Z racji wieku możemy założyć, że są siostrami. W tekście piosenki podmiot liryczny (znowu używam tego terminu... tym razem na poważnie) cały czas zwraca się do kogoś "unni". Po koreańsku ten termin oznacza przede wszystkim starszą siostrę, choć jego pojemność jest większa (tak jak doskonale znanego wszystkim "oppa" - starszy brat).

W teledysku starsza kobieta jest zazdrosna o młodszą. W jej oczach siostra jest rywalką, która próbuje zasadzić się na jej mężczyznę. Patrząc nawet od strony czysto fabularnej, sprawa nie jest taka prosta, bo przecież dziewczyna wcześniej przytula się do kobiety, podczas gdy mężczyznę tylko bada dotykiem. W szafie ze szczególną lubością dotyka ubrań kobiety, nie mężczyzny. Siostra tego wszystkiego nie wie, a i widz, choć świadom wszystkiego, emocjonalnie patrzy na teledysk bardziej oczami starszej kobiety, która - słusznie czy niesłusznie - czuje się zdradzona.

Piosenka śpiewana jest raczej przez młodszą z kobiet - tak podpowiada często wypowiadane słowo "unni" i ogólna niewinność uczuć śpiewającej, bardziej pasująca do postaci dziewczyny. Jednak główny wątek utraconej miłości nijak nie przystaje do tego, co widzimy na ekranie. Osoba śpiewająca nie może być dosłownie tą niewidomą dziewczynką, która niezdarnie nakłada makijaż. Makijaż, wokół którego tak silnie obracają się słowa, w obrazie jest domeną starszej z kobiet.

Teledysk traktuje więc o nieuzasadnionym poczuciu zdrady, piosenka o niezaleczonej miłości. A o czym opowiada całość, złożenie obydwu elementów - prawdziwe dzieło, o którym mówiłem na początku? Przyjrzyjmy się jeszcze raz, tym razem bliżej, teledyskowi. Napisałem, że poczucie zdrady jest w wypadku kobiety nieuzasadnione, a przecież widzi ona jak jej siostra szuka kontaktu z jej mężczyzną.

Spójrzmy szerzej na to, co robi dziewczyna. Szuka dorosłych ubrań swojej siostry, różnych od tego, co sama nosi. Próbuje nałożyć makijaż. Interesuje się mężczyzną - ale trudno podejrzewać, by próbowała go uwieść, po prostu powoduje nią ciekawość mężczyznami. Dziewczyna dorasta - usiłuje przemienić się w kobietę.

Ale obraz staje się jeszcze bardziej gorzki, kiedy uzmysłowimy sobie jeszcze jedną rzecz. Ubrania należą do jej siostry. Mężczyzna "należy" do jej siostry. Nawet te wszystkie tusze, szminki i reszta specyfików prawdopodobnie zostały cichcem podkradzione kobiecie, bo trudno podejrzewać, żeby dziewczynka miała własne. Ona nie próbuje zająć miejsca starszej siostry - ona próbuje stać się taka jak jej siostra, można nawet powiedzieć, że metaforycznie usiłuje stać się swoją siostrą.

Za chwilę zacznę igrać z waszymi umysłami. Teraz przez moment zajmijmy się jeszcze piosenką. Wcześniej napisałem, że podmiotem lirycznym jest młodsza z kobiet, chociażby dlatego, że używa apostrofy "unni". Skłamałem, przynajmniej troszeczkę. Piosenka w dużej części śpiewana jest tym samym tonem, ale w pewnych momentach głos staje się twardszy, pojawiają się rapowane wstawki.

Ale te wstawki różnią się nie tylko brzmieniem, słowa wypowiadane przez postać są bardziej gorzkie i chłodne, nie do końca pasują do niewinnych słów zrozpaczonej dziewczyny, która nie wie, co ma robić. Czyżby to był głos owej unni, do której zwraca się dziewczyna? Tylko, że właśnie w jednym z "twardszych" fragmentów osoba śpiewająca przyznaje, że "opróżnia kolejny kieliszek". Przecież to dziewczyna proponowała spotkanie i wspólne picie. Dlaczego to owa Unni się tak spija i dlaczego brzmi tak zgorzkniale.

A co jeśli owa Unni i dziewczyna, która ją wzywa, to ta sama osoba? Terminu "unni" koreanka (koreańczyk tak się do nikogo nie zwraca) użyje, kiedy zwraca się lub mówi o starszej siostrze. Ale użyje go także w stosunku do innej starszej od siebie przyjaciółki. Patrząc szerzej - do starszej, ale bliskiej sobie kobiety. A kto może być bliższy niż swoje własne dojrzalsze ja?

Wróćmy po raz kolejny do teledysku. W pierwszych scenach obie kobiety mają pod lewym okiem resztki rozmazanego makijażu. W dodatku po obejrzeniu całego klipu wiemy, że jest to ten sam makijaż młodszej z nich. Z wyłączeniem sceny w łóżku, kobieta cały czas nosi silnie zaakcentowany makijaż, podczas gdy dziewczyna pozostaje bez niego.

Przez cały obraz rozciąga się wyraźny kontrast między obiema postaciami, który zaciera się na krańcach klipu. Wtedy obie łączy rozmazany makijaż, a wybuch emocji - dzielona rozpacz - choć nie łączy postaci, to burzy istniejącą przez resztę teledysku barierę. Potwierdza to także delikatna zmiana tonu w brzmieniu wokalu, który sytuuje się gdzieś pomiędzy tym, co wcześniej określiłem głosami niewinnej dziewczyny i oziębłej kobiety.

Bo o tym jest całe to dzieło - o transformacji dziewczyny w kobietę. Transformacji, która, patrząc z boku, zachodzi tylko w jedną stronę. Dziewczyna dorasta i wtedy zaczyna się malować, ubierać i kryć się z emocjami za tak zbudowaną maską utwardzoną zobojętnieniem. Ale to by było zbyt banalne, żeby mogło być prawdziwe.

Spójrzmy na tytuł - "Cleansing Cream". Sam tytuł sugeruje, że przemiana ta zachodzi też w drugą stronę, że maska obojętności może zostać zmyta, bo w gruncie rzeczy jest to tylko maska, która powstała tylko po to, aby coś zakryć, osłonić.

A teraz pociągnijmy wszystko dalej. Dlaczego kobieta w teledysku tak naprawdę zareagowała tak nerwowo, czemu rzuciła się na siostrę? Można by spekulować, że chce powstrzymać jej transformację w kobietę, oszczędzić jej tego i pozostawić ją niewinną jak dziecko grające w ciuciubabkę. Ale to by było zbyt piękne i zbyt naiwne - nie tłumaczyłoby takiego gniewu.

To, co naprawdę wyprowadziło kobietę z równowagi, to  zachowanie jej siostry. Niezdarny makijaż. Dziewczyna chciała wyglądać jak starsza siostra, jak kobieta. Kobieta widziała w niej dziewczynę niezdarnie przebraną za kobietę - widziała siebie. Dziewczyna obnażała prawdziwą twarz kobiety przed nią samą.

Można nawet posunąć się do stwierdzenia, że to kobieta przez cały czas śpiewa piosenkę, to ona zwraca się do swojego starszego ja o radę. Zwróćcie też uwagę, że na początku i końcu piosenki głos nie używa apostrofy unni, tylko zwraca się do kogoś "honey", "baby" - czyżby do swojego mężczyzny, do utraconej miłości, czy może do młodszej siostry?

Niniejszym dziękuję za uwagę i idę dostać okresu.

piątek, 26 października 2012

Secret - Poison

We wcześniejszych postach pisałem o słodkim wizerunku niektórych grup. Wspomniałem też, że jest to swojego rodzaju wymogiem rynku. Przesłodzone piosenki gwarantują wysokie miejsca na listach przebojów. Dzisiaj będzie o grupie, której udało się wyrwać z szaleństwa aegyo.

W 2009 roku na koreańskim rynku zadebiutowała grupa Secret. Ich pierwsza piosenka nie była zła, ale ewidentnie nijaka. Za to kolejne to już inna historia. W 2010 roku grupa przypuściła szturm na listy przebojów piosenkami "Magic" i "Madonna". Było rytmicznie, było energicznie, było tanecznie. Dwa fajne kawałki łączące R'n'B z brzmieniem retro sprawiły, że dziewczyny wyraźnie zarysowały swój wizerunek na koreańskiej scenie muzycznej.

Niestety w następnym roku ktoś w wytwórni pomyślał, że dobrym pomysłem będzie upchnięcie retro stylistyki grupy w bardziej "słodkie" ramy. Powód prosty - poprzednie piosenki zapewniły pewien sukces muzyczny, ale grupa nie zdobyła pierwszego miejsca na żadnej z telewizyjnych list przebojów. Nowa - słodka - stylistyka sprzedała się, choć mówiło się, że grupa jest niezadowolona ze zmiany wizerunku.

Ostatni singiel z 2011 roku był już czymś w rodzaju consensusu, łącząc wciąż dosyć kolorowy wizerunek ze zdecydowanie bardziej taneczną i nieco ostrzejszą stylizacją. Następnie grupa wyruszyła na podbój Japonii i przez blisko rok w Korei słuch o niej zaginął. Secret powróciło w połowie września tego roku i...

Przypomina teraz szczutą bestię wypuszczoną z klatki.



Wróciło brzmienie R'n'B, posmak retro pozostał, a na to wszystko spadł jeszcze wizerunek kipiący seksapilem. Szczerze? Mimo wszystko piosenka jest nieco słabsza niż te z 2010 roku. W pierwszej części jest nieco chaotyczna, złożona z różnorodnych muzycznie elementów, którym brakuje dobrego spoiwa. Na siłę można by upatrywać tej funkcji w tekście piosenki, który może niezbyt zaskakujący (porównanie swojego zadurzenia do zatrucia), to jednak zgrabnie, choć niezbyt silnie, łączy utwór w pewną całość.

Co nie oznacza, że uważam, że kawałek jest słaby. Bardzo podoba mi się finał (segment od momentu włamania) z dobrym rapem (Bogowie, ja rap chwalę!) i fajnymi miniwokalizami. Dobry jest też refren, a i każdy z pozostałych fragmentów z osobna jest co najmniej solidny. Po prostu jako muzyczna całość, utwór nieco się "rozłazi".

Wypadałoby też napisać coś o teledysku. Chwila, chyba muszę go sobie jeszcze raz obejrzeć... Taaak, na teledysk patrzy się zdecydowanie przyjemnie. I nie chodzi tylko o żwawo ruszające się dziewczyny, chociaż trudno nie przyznać, że robią wrażenie. Szczególnie ta matriksowa figura z wygięciem ciała do tyłu przypadła mi do gustu.

Brawa dla realizatorów przede wszystkim za bardzo udaną, kompletną stylizację. Świetne są różnorodne i ciekawie zaprojektowane kostiumy. Jeszcze większe wrażenie robi na mnie bardzo nastrojowy wystrój wnętrz. Dobra jest kolorystyka, dodatkowo akcentowana efektownym, ale pozostającym w klimacie oświetleniem. Na to wszystko nachodzą jeszcze dobre ujęcia, montaż i filtry obrazu. Imponuje spory wysiłek, który musiał zostać włożony w nakręcenie niespełna pięciominutowego klipu.

Zostaje jeszcze kwestia warstwy fabularnej. Przyznam, że do tej pory tak jakoś nie ogarniam roli pana detektywa w tym wszystkim, ale pal to licho - inaczej Hyosung nie miałaby powodu żeby ściągać płaszcz. Poza tym, jakkolwiek zawsze i wszędzie pochwalam obecność krwi, kiedy ktoś korzysta z broni, to nie sposób nie zauważyć, że koreańskie kobiety dosyć swobodnie podchodzą do tematu wartości życia ludzkiego. Szczególnie, kiedy życie to należy do mężczyzny. Nie powiem, dostrzegam w tym pewną naukę na przyszłość.

BONUS
Grupa taneczna Waveya wykonuje cover choreografii. Przyjemnie popatrzeć :)

czwartek, 25 października 2012

15& - I Dream

Dzisiejszy wpis będzie miał trochę więcej video niż zwykle, a to dzięki przemyślności koreańskich stacji telewizyjnych, które stwierdziły - po co mamy pokątnie tworzyć jakieś dedykowane strony i playery dla naszego video-contentu, skoro jest coś takiego jak YT. Strasznie podoba mi się ich podejście. Dzięki temu mogę np. obejrzeć sporą część wykonań z "K-pop Star" - południowokoreańskiej wersji Idola.

Ale nie będzie tak, że zakatuję Was każdym ciekawszym wykonaniem z tego programu. Sam jeszcze tak dobrze nie zbadałem tematu. Dzisiejszy wpis poświęcę jedynie laureatce - 15-letniej Park Ji Min (박지민).

Niedawno za sprawą Adele i jej piosenki "Rolling in the Deep" (nie dam linka, bo nie wierzę, że nie słyszeliści) świat oszalał. Nagle okazało się, że na powrót pop może mieć też coś wspólnego z lepszą muzyką, albo - jak kto woli - po prostu z muzyką. Nasza bohaterka stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie zaśpiewać właśnie ten utwór na przesłuchaniu. I poszło jej tak:


Mina jednej z konkurentek - bezcenna. Nie twierdzę, że jest to wykonanie lepsze od oryginału - inny głos, inna barwa. Jednak dziewczyna pokazała taki potencjał, że nie sposób było się nią nie zainteresować. Nie chodzi nawet o moc jej wokalu, a raczej o to z jaką łatwością przyszło jej zaśpiewanie tej trudnej piosenki. 15-latka bawiła się utworem, który większość domorosłych (i nie tylko) wokalistek przyprawia o ból głowy.

A dalej było tak:



Ten kawałek pozostawił jej nieco więcej swobody, a co za tym idzie, pozwolił się jeszcze lepiej zabawić. Jimin połączyła subtelność z wielką mocą. Ale jak powszechnie wiadomo: "Za wielką mocą idzie wielka odpowiedzialność." (Ah! Powiało komiksowym patosem). Oczywiście nastolatka przeszła do fazy zasadniczej programu.

Tam publikę i jury rozpuszczała np. takimi wykonaniami.



Wykonując tę konkretną piosenkę, raczej łatwo wkraść się w moje łaski, bo żywię sentyment zarówno do utworu jak i samego filmu, z którego pochodzi. Jednak wykonanie, które jednoznacznie przekonało mnie, że dziewczyna ma przed sobą spore perspektywy na karierę, to piosenka Whitney Houston - "I Have Nothing". Tutaj dopiero Jimin pokazuje pazur i prawdziwe możliwości swojego głosu.

Niestety akurat tego wykonania nie ma na dedykowanym kanale programu. Co więcej, jedyna kopia na YT nie pozwala na osadzanie video na stronach, więc musicie zadowolić się linkiem, który KONIECZNIE musicie sprawdzić:

BoA (jurorce) oczy się w podkowy wykrzywiły od uśmiechu i w sumie się nie dziwię. Dziewczyna ma potężny kawał głosu i w dodatku świetnie nad nim panuje. Choć nie była faworytką publiczności w żadnym z 8 odcinków fazy zasadniczej, to w finale wybór padł właśnie na nią. Nagroda? Równowartość 300,000 USD, dwa samochody, przepustka do świata celebrytów, ale przede wszystkim umowa płytowa z jedną z trzech wytwórni reprezentowanych w programie przez jurorów.

Tu przeważnie zaczynają się schody dla zwycięzców tego typu programów, którzy mają talent w głosie, ale nie potrafią odnaleźć się w tym specyficznym biznesie. Tym większe obawy można było mieć o 15-latkę, która w dodatku wymaga nie byle jakiego repertuaru. Wytwórnia wybrnęła z tego "kłopotu" w ciekawy sposób.

W stajni JYP Entertainment już od pewnego czasu przebywała niejaka Baek Yerin (백예린). Ponoć niezwykły talent, który wyłowiono na castingu gdy miała zaledwie 10 lat. Od tamtej pory nie nagrywała, ale szkoliła się muzycznie pod okiem wytwórni. Tak się składa, że jest rówieśniczką Jimin. Tak stworzono duet 15&, którego pierwszej piosenki możecie posłuchać poniżej.



Jak się okazuje, również Yerin ma miechy zamiast płuc i kto wie, czy nie ciekawszą barwę głosu. Piosenka nie jest zła, pozwala dziewczynom popisać się głosem, ma przyjemny refren. Nie porywa, ale trzyma poziom. Jedyne zastrzeżenie to kilka niepotrzebnych wstawek elektronicznych. Na plus za to warstwa liryczna, w której dziewczyny śpiewają o swoim marzeniu, by stanąć przed kimś i rozbudzić w nim emocje swoim śpiewem. Całkiem zgrabnie napisane.

Liczę, że z czasem będzie tylko lepiej. Może tego nie podejrzewacie, ale Koreańczycy potrafią komponować znacznie lepsze utwory w tym stylu (co niedługo postaram się przedstawić na przykładzie innej młodej gwiazdy). Tym bardziej, że w tym duecie drzemie duży potencjał. Dziewczyny nie tylko z osobna mogą poszczycić się wyśmienitymi głosami, ale śpiewając razem doskonale współbrzmią, co przedstawia radiowy cover (a konkretniej jego końcówka), który zostawiłem Wam na deser.

środa, 24 października 2012

Orange Caramel - Lipstick

Cały wstęp do >>TEGO<< tekstu napisałem tak naprawdę pod kątem dzisiejszego teledysku, by w pół drogi zmienić zdanie. Dlaczego? Powodów było kilka. Chociażby ten, że o "Gee" też trzeba było kiedyś coś napisać, a tak o piosence, jak i klipie, nie miałem za dużo do powiedzenia. Co innego "Lipstick" w wykonaniu Orange Caramel, który nawet ja muszę uznać za delikatnie szalony. Jeżeli nie czytaliście wpisu o "Gee", koniecznie przeczytajcie chociaż wstęp, bo w przeciwnym razie możecie być nieprzygotowani.

Wybór padł wtedy na "Gee" również dlatego, że tamten kawałek wydaje się bardziej reprezentatywny dla całego podgatunku aegyo. Był cukierkowaty i przesłodzony do tego stopnia, że mogły rozboleć zęby, ale pod innymi względami nie był szczególnie zaskakujący. Tymczasem Orange Caramel to trochę inna kategoria. Już sama nazwa zespołu trochę przestrzega przed oglądaniem.

Orange Caramel to pododdział grupy After School (o której wspominałem już >>TUTAJ<<). Wytwórnia szybko zaczęła przedstawiać formację jako "international unit", który miał zawojować rynki zagraniczne, głównie Chiny i Japonię, ale także południową część dalekiego wschodu - Wietnam, Tajlandię, Malezję itd. Jednak docelowym rynkiem dla formacji od zawsze wydawała się Japonia, gdzie słodki i szalony wizerunek grupy wydawał się pasować najlepiej. Poza tym więcej pieniędzy na muzyce niż w Japonii zarobić można tylko w USA.

Jeśli nawet Japonia nie była od razu celem grupy, z pewnością była źródłem inspiracji. Dlatego też utwory w wykonaniu Orange Caramel są energiczne jak 6-latek z ADHD, natomiast teledyski wyglądają, jakby miały przykuwać uwagę owego 6-latka. W telegraficznym skrócie - bardziej przypominają jakieś szalone anime niż teledysk.

Ciekawostką jest fakt, że Orange Caramel usilnie próbowało skopiować estetykę japońskiego rynku, jednak sami Japończycy ich debiut przyjęli jako... Powiew świeżości. Albo Japończycy pozostają najbardziej niezrozumianą nacją na Ziemi, albo Orange Caramel jest lekko szalone nawet dla nich.



Jednemu przypadnie do gustu, drugi z miejsca znienawidzi. Teledysk wygląda jak nieślubne dziecko Kapitana Tsubasy i Czarodziejki z Księżyca, tylko zamiast postaci z kreskówek mamy prawdziwych ludzi. Trochę w tym cosplayu, trochę aegyo i choć dziewczyny są dorosłe, efekt końcowy trąci trochę lolitą, co niektórym może przeszkadzać. Mnie osobiście ten teledysk bawi. Miny dziewczyn rozbrajają, klip opowiada prostą historyjkę i nawet w jakimś odległym stopniu nawiązuje do słów piosenki, a motyw z uber-ping-pongistką jest genialny.

O czym jest piosenka? O tym paskudnym typie kobiety, która sobie Ciebie upatrzy. Ty jej delikatnie dajesz do zrozumienia, że nie jesteś zainteresowany (czyt. ostentacyjnie olewasz) a ona wiesza Ci się na szyi i paprze Ci koszulę szminką. Tzn. wcale nie mam przekonania, czy wydźwięk słów w piosence jest równie pejoratywny, co moja intepretacja, bo sytuacja jest przedstawiona tylko od strony dziewczyny, ale mniej więcej o to chodzi.

Od strony dźwiękowej jest całkiem miło. Budowa piosenki jest raczej prosta i klasyczna - zwrotka, refren, zwrotka, refren - ale przejścia pomiędzy segmentami są bardzo płynne. Nieco monotonne brzmienie podkładu jest równoważone zmieniającym się wokalem, a całość jest zgrabnie wyprodukowana i wpada w ucho. Chociaż produkcja ma w tym wypadku również swoje złe strony. Podczas występów na żywo wiele segmentów musi być puszczanych z playbacku, do tego dochodzi bogata ruchowo choreografia, która wymusza kolejne odtwarzane fragmenty.

Ale jednocześnie jest parcie na to, żeby dziewczyny chociaż swoje solowe fragmenty śpiewały na żywo. Nawet pomimo zaprzęgnięcia wszelkiej maści nowoczesnych technik playbacku, efekt jest dość dziwny, bo w podkładzie słychać wokale pozostałych dziewczyn i albo podkład jest za głośno i tego prawdziwego wokalu prawie nie słychać, albo podkład jest za cicho, a segmenty śpiewane solo brzmią wyraźnie gorzej. Chociaż może ja się po prostu za bardzo wsłuchuję...

BONUS
Wersja z telewizyjnej listy przebojów.
PS Te przedziwne kostiumy jakimś cudem sprawdzają się w tej choreografii.
PPS Zmiana jakości obrazu na 720p pomaga.

poniedziałek, 22 października 2012

HyunA - Ice Cream

Ja tu grzebię w przeszłości, odgrzewam przebój sprzed 3 lat, a tu taka świeżynka dzisiaj wypłynęła. Z miejsca przyznam, że niespecjalnie leży mi ten kawałek, ale prawdopodobnie będzie popularny. Widać, że ktoś pogłówkował, jak zrobić interes na 5 minutach (większej) sławy.

Kim jest Hyuna? Jak wiele osób w tej branży - z zajęcia człowiek orkiestra. Śpiewa, rapuje, tańczy, udziela się jako modelka, występuje w telewizji. Na początku kariery występowała w bardzo popularnym zespole Wonder Girls, obecnie należy do również znanej grupy 4Minute, ma też za sobą spory kawałek kariery solowej, ale poza Koreą wszyscy prawdopodobnie kojarzą ją jako główną tancerkę z "Gangnam Style".

Zresztą istnieje spora szansa, że widzieliście alternatywną wersję "Gangnam Style", w której Hyuna ma też sporo partii wokalnych, i która to wersja doczekała się własnego teledysku. Dziewczyna (lub ktoś z wytwórni) postanowiła pójść za ciosem i właśnie wydała minialbum oraz promujący go teledysk. Efekt poniżej.



Co tu dużo kryć, jest to ewidentnie próba wybicia się, przede wszystkim na zachodniej półkuli. Estetyka klipu jest fuzją egzotyki i tego, co widzimy w amerykańskich teledyskach. Teledyskach o ludziach z getta, ale jednak teledyskach. Fuzja wydaje się nawet udana. Z jednej strony wizualnie mamy trochę koreańskiej odmienności, której przecież ludzie będą się spodziewać po obejrzeniu "Gangnam Style". Z drugiej strony zrobiono sporo, by ta egzotyka zachodniemu odbiorcy wydawała się bardziej swojska.

Podobnie jest z samym utworem. Piosenka ma wciąż lekko żartobliwy wydźwięk, ale jednocześnie trudno nie wyczuć mocnych inspiracji "brzmieniem getta". Może to kwestia podobnej, deserowo-nabiałowej, tematyki, ale na jakimś poziomie kompozycji ten kawałek kojarzy mi się z "Milkshake", choć ich brzmienia wydają się mocno odmienne.

W klipie użyto kilka dodatkowych haczyków. Przede wszystkim jest PSY. Do tego jego występ jest w miarę przemyślany. Oczywiście lepiej dla oglądalności byłoby, gdyby jeszcze gdzieś w teledysku przemknął, ale wybaczmy mu, to bardzo zajęty człowiek. Natomiast jego występ na początku jest dostatecznie długi, by przykuć ludzi, którzy teledysk kliknęli tylko dla niego. No i w klipie jest też nowa figura taneczna, choć wątpię żeby zyskała podobną popularność, co "koński taniec".

W teledysku jest też trochę więcej golizny i erotyki niż się w Korei przyjęło, ale to akurat linia przyjęta przez artystkę i wytwórnię już wcześniej. Dwa lata temu jej klip został oflagowany ograniczeniem wiekowym 18+ ze względu na zbyt dosadną choreografię. Może to delikatna przesada, bo aż tak gorszący to on nie był... Chociaż z drugiej strony? Tam przez większość czasu tylko się uda monotonnie ruszają - w przód i w tył. Zresztą co ja będę kołyszące się biodra opisywał, sami zobaczcie.

BONUS
HyunA - "Change"

Girls' Generation - Gee

Do tej pory pokazywałem bardziej pikantną stronę k-popu. Dzisiaj przyszła pora na jego słodką odmianę. Chociaż słowo "słodka" chyba nie oddaje dobrze tego, co za chwilę zobaczycie. Pozostawia zbyt wiele pola do interpretacji.

Weźmy taki cukier. Cukier jest słodki. Ale przecież cukier ma formę bardzo eleganckich białych kryształków, które dodatkowo można zbić w jeszcze bardziej estetyczne kostki, które to nasz lokaj na nasze polecenie może specjalnymi szczypczykami wybierać z bogato zdobionej cukiernicy i delikatnie upuszczać w naszych pięknie wykończonych filiżankach z najlepszej porcelany. Wtedy my, łaskawie i z wielką wrodzoną gracją, możemy  podnieść owe naczynia do ust i, obowiązkowo z odgiętym paluszkiem, raczyć się słodko zabarwionym naparem.

Jak taki obraz ma się do tej siejącej grozę koreańskiej słodyczy? No, nie bardzo.

Zmodyfikujmy naszą scenę. Spójrzmy prawdzie w oczy, zwykły z nas plebs i lokaja nie mamy. Jesteśmy na kawce czy herbatce u jakiejś średnio odległej rodziny. Na tyle odległej, by nie móc swobodnie przełamywać konwenansów. Na tyle bliskiej, by nie móc odmówić w obawie o urazę czyichś uczuć (a co, jesteśmy z tych delikatnych).

Całe spotkanie od strony kulinarnej bardzo wnikliwie nadzoruje nestorka rodu, która nie tylko uważa, że filiżanka herbaty bez co najmniej trzech łyżek cukru nie jest dość słodka, ale także dba, by z naszego talerzyka nigdy nie znikały wszelkiej maści słodkie wypieki. W dodatku dla tej kobiety nie istnieje pojęcie sprzeciwu. Jeśli gestapo miało sekretarki, to ona prawdopodobnie była jedną z nich. Całe spotkanie rozgrywa się w do bólu ciepłej scenerii starych mebli i serwisów chowanych specjalnie na takie okazje.

I jak? Ten obraz jest... Przesłodzony. Ale to jeszcze nie to.

Załóżmy więc, że jesteśmy z tych tolerancyjnych typów, które to typy doszukują się w kobietach ukrytego, wewnętrznego piękna (czyt. nie przeszkadza nam, że dupa jest durna, póki ma wszystko na swoim miejscu). A nasz obiekt chwilowych westchnień wewnętrznie jest wyjątkowo bogaty. Aż trudno ogarnąć ogrom emocji, które muszą targać dorosłą kobietą, która non-stop zachowuje się jak nastolatka na okresie na koncercie Biebera. Nic dziwnego, że nasza luba próbuje wylać z siebie te wszystkie emocje i uporczywie usiłuje zostać artystką.

Ponieważ jesteśmy wytrwali i wiemy, czego chcemy, prędzej czy później trafiamy do jej gniazdka. Już od progu atakują nas ściany pobazgrane kolorami, których nawet nie potrafimy nazwać. Siadamy na... Meblach? Tak nam się przynajmniej wydaje. Gdzieś po podłodze przebiega coś futrzastego z różową kokardą. Jeżeli nie wabi się "Dzwoneczek", będziemy zawiedzeni.

Gospodyni wraca do nas z jakimiś kolorowymi kubkami. Kubki malowała chyba sama, ale płyn w środku wydaje się podejrzanie normalny, prawdopodobnie to jakiś instant. Instant, nie instant - słodkie to to nie jest. Sięgamy do cukiernicy, by odkryć, że ktoś zastąpił cukier pudrowymi cukierkami - "Hi,hi,hi! Bo tak jest fajniej!". Z szacunku do własnej osoby zrywamy z tą kobietą wszelką znajomość. Po pierwszej nocy.

Tak, teraz jesteście chyba gotowi.



Przyznam, że nawet trochę szkoda mi tych dziewczyn. Przynajmniej część z nich ma solidne głosy i śpiewać potrafi, a to jest ich największy przebój. Ale taka jest właśnie cena sukcesu na tamtym rynku. Na tego typu cukierkowate utwory po prostu jest zapotrzebowanie. Dość powiedzieć, że ten konkretny klip ma blisko 90 milionów wyświetleń na YT. "Gangnam Style" ma wprawdzie sześć razy tyle (edit: skąd miałem wiedzieć, że kilka miesięcy później przebije miliard?), ale niemniej jednak liczba jest imponująca.

Zresztą  90 milionów oznacza, że gdyby klip oglądali wyłącznie mieszkańcy Korei Południowej, w przybliżeniu każdy obywatel (wliczając noworodki i mocno posuniętych wiekowo seniorów), musiałby wyświetlić to konkretne nagranie dwa razy.

Oczywiście matematyka bierze w łeb, bo utwór spotkał się z wyjątkowo ciepłym przyjęciem w Japonii, gdzie ukazał się jako drugi singiel grupy i... Pobił większość rekordów tamtejszej fonografii jeśli idzie o zagraniczne grupy żeńskie, m.in. dostając się na drugie miejsce listy sprzedaży.

Sam kawałek, przy całej swojej szalonej estetyce, jest całkiem chwytliwy i nie mogę powiedzieć, że mi się nie podoba. Bardzo możliwe, że gdyby 3 lata temu portale społecznościowe odgrywały tak dużą rolę, jak teraz, zrobiłby nieco większą karierę, tak jak robi to teraz wspomniany już "Gangnam Style". Z drugiej strony należy zauważyć, że to nie jest niespotykany rodzaj twórczości w Korei, a nawet patrząc szerzej w Azji. Styl ten ogólnie określa się mianem aegyo, a "Gee" jest jego bardzo reprezentatywnym i całkiem strawnym przykładem. Jeśli ta stylizacja Wam nie odpowiada, muszę lojalnie uprzedzić, że w internecie czai się tego więcej i to w znacznie bardziej zwyrodniałych formach.

Na zakończenie ciekawostka. Zespół nazywa się Girls' Generation, jednak w internecie często spotkacie się z nazwą SNSD. To skrót od koreańskiej nazwy 소녀시대 (rom. Sonyo Shidae).

POSTSCRIPTUM
Na najnowszym, czwartym już, albumie formacji pojawiła się piosenka "Dancing Queen". Piosenka ta wraz z teledyskiem mocno nawiązującym do klipu "Gee" była elementem promocji płyty przed premierą. Jak się później okazało, "Dancing Queen" przez długi czas miało ukazać się zamiast "Gee". Jednak ze względu na komplikacje natury prawnej, do wypuszczenia "Dancing Queen" w tamtym czasie dojść nie mogło i piosenkę zastąpiono "Gee". Moim zdaniem z pożytkiem dla grupy. Więcej o "Dancing Queen" piszę >>TUTAJ<<.

BONUS
zuo


niedziela, 21 października 2012

After School - Rambling Girls

Dzisiaj nie będzie ględzenia o artystycznych formach, estetycznych konwencjach i wyczuciu dobrego smaku. Dzisiaj przedstawię Wam smutną historię, jak to popadłem w ten koszmarny nałóg. A było to tak...

Pewnej ciemnej nocy siedziałem sobie, jak zwykle, przed komputerem. Siedziałem tak i, jak zwykle, kontemplowałem własną samotność i beznadziejność w międzyczasie oglądając na YT jakieś casty ze StarCrafta2. Jeżeli to czytacie, zapewne w którymś momencie życia robiliście coś podobnie beznadziejnego, więc proszę nie rzucać kamieniami.

Jeśli ktoś nie jest w temacie zorientowany, to podpowiem, że StarCraft w obydwu wcieleniach w Korei Południowej urósł do rangi pełnoprawnego sportu. Stał się popularny do tego stopnia, że nie tylko doczekał się rozgrywek ligowych i transmisji z owych rozgrywek, ale także nawet własnej afery korupcyjnej. Jak miła jest mi świadomość, że jednak ludzie na całym świecie są tacy sami.

Wracając do mojej historii. Wtedy nie wiedziałem, że gdy cast się skończy, moje życie zmieni się na dobre. Nie wiem, czy na lepsze, ale na dobre. Mecz dobiegł końca. Już miałem włączyć następny, gdy pośród sugerowanych filmów zobaczyłem coś, co nie było kolejną powtórką meczu StarCrafta! Nie, zdecydowanie nie - ten filmik miał w miniaturce kadr z jakąś fajną laską. Zaczęły się rozterki.

No bo jak, przecież ja jestem ponad to! Długość filmiku sugeruje teledysk, to na pewno jest jakiś straszny koreański pop! Już słuchanie popu samo w sobie jest złe, co dopiero koreańskiego! Hm, ale ta laska wygląda zachęcająco... Nie! Jestem ponad to, nie daję się wabić na zgrabne nogi, seksowne pozy, długie, czarne, rozpuszczone włosy i wszelkiej maści drugorzędne atrybuty kobiecości. Nie będę słuchał popu tylko dlatego, że laska w miniaturce teledysku wygląda fajnie!

Niestety mój wewnętrzny rozmówca zna mnie bardzo dobrze, wie jak mnie podejść. A może obejrzę to dla beki? Tak, koreański pop musi być przezabawny. Pośmieję się z tego jak ludzie na drugim końcu świata usiłują robić muzykę i koszmarnie zawodzą (zakładałem podówczas równoczesną słuszność obydwu interpretacji tego słowa). A przy okazji przyjrzymy się tej lasce. Przyglądanie się lasce, kiedy filmik ogląda się dla beki, jest przecież całkowicie społecznie akceptowane.

Niestety, miniaturka podle i bezceremonialnie mnie zwiodła. W teledysku nie było laski... Był cały harem.



Tak... A teraz spróbujmy przez chwilę nie mówić o laskach.

Ktoś chyba wziął sobie do serca internetowe memy, które twierdzą, że dla przeciętnego słuchacza 95% piosenki to i tak "lalala", a reszta to jakiś chwytliwy okrzyk z refrenu. Skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać? Zróbmy piosenkę, która w dużej mierze składa się z "lalala" i kilku zapadających w pamięć haseł.

Dorzućmy do tego podkład, który przypomina motyw z "Mortal Kombat", wzbogaćmy go o wstawki z latynoską gitarą i czymś metalicznie brzmiącym o przypuszczalnie egzotycznej proweniencji i... już. Ku mojemu zaskoczeniu, to naprawdę działa! Jest proste, ale profesjonalnie wyprodukowane, dobrze wykonane i po prostu nie razi w uszy. A że całość wykonują przemiłe dla oka panie, które do wtóru sympatycznie się wyginają... Cóż, byłbym hipokrytą, gdybym zaczął narzekać.

O paniach w grupie, jak i z osobna, można napisać dużo, bo już sam koncept tego zespołu jest dosyć oryginalny (szczególnie wg naszych zachodnich standardów), jednak to zostawię na inne okazje, bo ciekawych kawałków w swoim dorobku mają pod dostatkiem. Zwrócę uwagę tylko na jedną rzecz, którą niekoniecznie można zauważyć po obejrzeniu tego jednego klipu.

Dziewczyny nie tylko są wyjątkowo ładne i zgrabne, ale też każda prezentuje zupełnie inny typ urody. Mam wrażenie, że właśnie to spowodowało, że dałem się wciągnąć w to wszystko. Trochę się tutaj wyspowiadam ze swoich grzechów, ale z początku kolejne teledyski oglądałem przede wszystkim z ciekawości. Chciałem sprawdzić jak dziewczyny prezentują się w innych nagraniach i ile w ich uroku jest magii dobrej charakteryzacji.

Po zmarnowaniu(?) wielu godzin życia, muszę przyznać, że każda z nich jest na swój sposób śliczna. A że ich piosenki słuchu nie kaleczą, powiem więcej - są nawet całkiem przyjemne dla ucha? Cóż, nie będę ukrywał, że to jest mój ulubiony koreański zespół. To chyba przeznaczenie <trzaski piorunów, wycie wilków>, że trafiłem akurat na ten klip...

Szczególnie zważywszy na to, że jest on... mało koreański. After School to jak najbardziej koreańska formacja, jednak ta konkretna piosenka i klip zostały przygotowane na rynek japoński. Te słowa, które nie są po angielsku (nota bene - fragmentów po angielsku jest więcej niż podejrzewacie), są właśnie po japońsku. Nawet "krzaczki" w tytule klipu to japońska katakana, a nie koreański hangul.

BONUS
Klip powstał w dwóch zbliżonych, ale jednak różnych wersjach. Ta poniżej ma mniej postprodukcji i bardziej koncentruje się choreografii. Albo, jak kto woli, pokazuje wincyj, jak się laski gibio. A gibią się zacnie.

sobota, 20 października 2012

EXID - Every Night

Zaczniemy na... ostro? Raczej nie mam zamiaru na dłużej przywiązywać się do kulinarnych porównań, które sugeruje tytuł bloga, ale faktem jest, że ta piosenka ma w sobie coś z wspomnianej wielosmakowości, z którą kojarzymy azjatycką kuchnię.

Treść teledysku niejako narzuca skojarzenie z ostrością. Nie chodzi mi o amerykańską seksualną ostrość balansującą na krawędzi dobrego smaku - tego w klipach rodem z Korei tego nie ma za dużo. Nie to żeby Korea była siedliskiem maniakalnej pruderii, według której kobieta powinna chodzić w bezkształtnym worku po kartoflach, ale głębokie dekolty, a tym bardziej rozpasłe tyłki bezskutecznie usiłujące wyrwać się z okowów przyciasnych majtek to widok raczej rzadki w tamtych stronach. Co nie oznacza, że teledyski są wolne od seksualnego ładunku.

Po prostu  K-popie do tematu zazwyczaj podchodzi się nieco subtelniej. Dużą uwagę zwraca się na makijaż czy kostiumy przylegające tam, gdzie trzeba. Jeśli idzie o goliznę, trzeba się zadowolić rękami, ramionami, no i przede wszystkim nogami. Ten klip to doskonały przykład koreańskiego podejścia - ma być zmysłowo, ale w granicach dobrego smaku. Oczywiście pozostaje kwestia pewnych różnic kulturowych i nieszczęsny temat ostrości...

Wrócimy do tego po klipie, bo boję się, że coś popsuję.

Na moment zajmijmy się jeszcze wielosmakowością. Tekst piosenki jest raczej gorzki. Podmiot liryczny (całe życie chciałem użyć tego sformułowania poza lekcją polskiego i nie dostać w zęby - internet wydaje się właściwym miejscem) żali się na wydzwaniającego po nocach toksycznego byłego. Tyle wystarczy wiedzieć - to tylko pop. Jak ktoś chce więcej, na YT jest wersja z polskimi fanowskimi napisami. Chyba nie myśleliście, że znam koreański? Jeszcze nie...

Szalonej, koreańskiej słodyczy w klipie ani piosence nie ma zbyt wiele, choć akcenty jak najbardziej są. Klip wprawdzie koniec końców jest nieco szalony, ale tego nie przeczytaliście, bo miałem o tym nie pisać. Sama piosenka jest bardzo ciekawa, bogata w różne aromaty, tworzące wyjątkową, ale nienachalną kompozycję.

To zasługa przede wszystkim dobrej produkcji (tu warto zauważyć, że jest to podejście numer dwa do utworu, który w pierwotnej (gorszej (aaaa, moje nawiasy mają nawiasy(sic!)) wersji był jedną z piosenek wypełniających wcześniejszą płytkę). Nawet nieco dziwny podkład, który w słuchawkach rozbrzmiewa już na samym początku, wraz z rozwojem piosenki bardzo ładnie komponuje się z subtelnymi gitarami (szczególnie tą basową), zróżnicowanym beatem i ciekawie zmieniającym się wokalem.

To właśnie bardzo ładna wstawka wokalna na początku piosenki, jest haczykiem, który łowi słuchacza na cały utwór, ale i reszta kompozycji jest dobra. Bardziej rytmiczne, na wpół rapowane sekcje bardzo płynnie przechodzą w śpiew korzystający z coraz większej skali głosu. No i dźwięk zajętej linii wpleciony w segmenty piosenki jest bardzo ładnym smaczkiem, szczególnie zważywszy na słowa piosenki.

Przeczytali? To tera klip:




UWAGA! Here be spoilers!

Em, tak... Nie obiecywałem, że będzie łatwo. No, ale kiedy w ósmej sekundzie klipu dziewczyny zaczynają tańczyć w maskach p-gaz, trudno nie czuć się ostrzeżonym. Właśnie zastanawiam się, czy zacząć od tego, co jest fajne, czy od tego, co jest dziwne...

Zacznijmy od egzotyki, żeby mieć ją z głowy. Tak - właśnie obejrzeliście blisko 30 sekund dziewczyn parskających szampanem w zwolnionym tempie - nie musicie mi dziękować. Bardziej... intrygujący(?) wydaje mi się sam motyw ataku gazem w akcie zemsty. Właśnie... Tutaj czynię pewne ciche założenie. Mianowicie zakładam, że one się mszczą, a nie wpadają na jakąś losową balangę i dla zabawy trują towarzystwo gazem.

W ogóle twórcy klipu chyba do samego końca nie przyszło do głowy, że trucie innych ludzi gazem jest powszechnie uważane za coś złego. Mam jakieś takie dziwne wrażenie, że tego całego końcowego revealu z papryką w pierwotnym drafcie nie było. Dopiero ktoś "z góry" obejrzał klip, zobaczył ciała bezwładnie leżące na podłodze i laski tańczące w maskach gazowych, podumał chwilę, po czym wywiązał się dialog:

- Wiesz, wszystko fajnie. Oryginalnie. Ale mam jedną wątpliwość. Trupy... Trupy mogą się nie sprzedać, nie dałoby się tego jakoś...
- Usunąć? - dokończył z idealną mieszanką oburzenia, obrzydzenia i przerażenia Pan Twórca?
- Ha, dobre! Usunąć! Nie no, gdzie usunąć, to by było zbyt radykalne - zresztą wiesz, że szanuję twoją niezależność artystyczną. Ale właśnie o radykalność chodzi, nie dałoby się tego jakoś... Załagodzić? Wiesz, obrócić w żart? Bo jednak, wiesz... Gaz... Trupy...
- Mogę zrobić tak, że na koniec wyjdzie, że ten gaz był z chili.
- No tak, to tłumaczyłoby kichanie... Tylko dlaczego oni wszyscy leżą bezwładnie na ziemi? Nie dałoby się czegoś z nimi... zrobić.
- Mam niewykorzystane ujęcie, w którym jedna statystka dopiero się kładzie.
- Może coś... więcej?
- Podobno szanujesz moją niezależność artystyczną. To mi brzmi jak nacisk.
<cisza>
- Wiesz, zapomnij, że w ogóle coś mówiłem... Papryka to świetny pomysł. Pewnie i tak nikt nie zwróci uwagi na te ciała. Nie przejmuj się, świetna robota, jestem bardzo zadowolony.

Oczywiście ostro tutaj konfabuluję. Ktoś "z góry" nigdy nie byłby tak wyrozumiały, ani tym bardziej uprzejmy - banda ignoranckich sku... Chyba znowu poczyniłem drobną dygresję.

Wracając do teledysku, warto przymknąć oko na drążony przeze mnie motyw ostrej papryczki i przyjrzeć się estetyce całego klipu, która również trzyma wysoki poziom. Przyznam się tutaj do jednego z moich rozlicznych dziwactw. W większości wypadków jakakolwiek soczysta odmiana czerwieni, szczególnie na kobiecie, strasznie mnie irytuje, wydaje mi się niezwykle pretensjonalna i w złym guście. Tutaj jakimś cudem twórcom nagrania udało się mnie nie odrzucić, chociaż z ekranu co rusz atakują mnie bardzo różne odcienie czerwonego.

Może właśnie umiejętne granie kolorem jest sednem estetyki tego wideoklipu. Przeważnie kiedy ktoś ucieka się do kolorystyki czerń-biel-czerwień, robi to po najmniejszej linii oporu, eliminując z rozgrywki pozostałe kolory. Tworzy to bardzo silny kontrast, a co za tym idzie obraz staje się agresywny, nieprzyjemny dla oka i na dłuższą metę monotonny.

W tym klipie jest inaczej. W segmentach z czerwienią pozostałe kolory nie są eliminowane, a jedynie tłumione. W efekcie to, co byłoby szare lub białe, w tym teledysku nosi lekki odcień błękitu, również odcienie czerwieni dzięki temu mogą być znacznie bogatsze. W innym segmencie cała scena dzięki podobnym zabiegom nabiera lekko sepiowego posmaku. Ciekawe jest też to, że sporą rolę w otrzymywaniu efektów kolorystycznych pełnią faktyczne fizyczne właściwości użytych materiałów i dobrze dobrane oświetlenie, czy makijaż.

Uch, chyba powinienem kończyć, bo nie tylko dywaguję na dziwne tematy, ale jeszcze na dodatek strasznie się rozpisałem, nie miało być tak długo. Następnym razem nie będzie TAK długo. Pewnie będzie INACZEJ długo, bo ja niestety tak już mam. Ale chociaż spróbuję się opanować. Jako, że dopiero zaczynam płodzić tego rodzaju twórczość, jestem otwarty na wszelkiej maści sugestie i komentarze (czyt. przeczytam, co macie do powiedzenia, ale i tak zrobię po swojemu).

Aleosochozi?

Tak to czasem bywa, że byt zwany mną - który dla uproszczenia można chyba nazwać człowiekiem - tak to czasem bywa, że wylęgnie ze swojej pieczary i wyjdzie poprzebywać pośród ludzi. Nie wiem, dla kogo to doświadczenie jest bardziej przerażające... Wiem za to, że obie strony usiłują możliwie ułatwić - może nawet celniejszym określeniem byłoby w tym wypadku upłynnić - sobie przebieg owych konfrontacji.

Ludzkość, w poczet której, chcąc nie chcąc, właśnie sam siebie wciągnąłem, od wieków wie, że konwersacje najlepiej upłynniać oczywiście płynami - preferencyjnie o pewnej zawartości alkoholu. I tak też się ostatnio złożyło, że opuściłem swe cieniste leże i ruszyłem w noc, by poszukać zbłąkanych dusz - na tyle zbłąkanych by przy akompaniamencie różnej maści trunków grzecznie wysłuchać mojego raniącego uszy i umysły bełkotu.

Niestety, alkohol, przy całej swej zasłużonej glorii najbardziej znamienitego dyplomaty, tak jak brata ludzkie serca i języki - tak otępia umysł i sprowadza nań myśli raczej szalone. A co jeśli umysł już jest nieco obłąkany? Wtedy dzieje się najgorsze, bo myśli zaczynają przeradzać się w czyny. Bo wyjdzie dajmy na to taki jaskiniowiec pośród lud miastowy, zacznie pić, zacznie gadać i nagle jego bełkot spotka się z aplauzem i słowami zachęty.

I cóż ma ów neandertalczyk uczynić, kiedy usłyszał zachętę do czynów szalonych? Ma uspokoić swoje połaskotane ego? Może i ma, ale nie umie. Więc wraca do swojej pieczary, dni kilka walczy z lenistwem, aż w końcu zbiera się do rozlewania swego obłędu poza ciasną puszkę swej neandertalskiej czaszki.

A mowa o obłędzie nie byle jakim - głośnym, jaskrawym i na domiar złego egzotycznym. A przynajmniej tak się może zdawać na pierwszy rzut oka. Obłęd ten w naszych stronach zwiemy k-pop'em. Przeciętny Polak, jeśli w ogóle słyszał ten termin, natychmiast przed oczami widzi koreańskiego wokalistę w średnim wieku podrygującego na dziwaczną modłę w jeszcze dziwniejszych okolicznościach przyrody.

Mniej przeciętny Polak zdaje sobie sprawę, że w tej odległej, dzikiej krainie zwanej Dalekim Wschodem, muszą sobie żyć jacyś inni wykonawcy. Co po bardziej światowi przedstawiciele naszego narodu kojarzą tamte strony ze starszymi ludźmi wydobywającymi dźwięki, choć niekoniecznie melodie, z dziwnie skonstruowanych instrumentów oraz z dziwnie ucharakteryzowanymi dziewczynami, które po bliższej inspekcji okazują się przynależeć do płci męskiej.

No i powszechnie wiadomo, że tamtejsza ludność ma jobla na punkcie Chopina. Ale Chopin jest zajebisty, nagrał to takie-takie na pogrzeb, wyrywał dupy w Paryżu, a teraz na co drugim placu robią na niego gołębie. Słowem - Peja polskiego średniowiecza.

Ale zostawmy Chopina, bo nie o niego chodzi. Idzie o wizerunek azjatyckiej pop(i nie tylko pop)-kultury muzycznej, ze szczególnym uwzględnieniem muzycznego zagłębia tamtej części świata - Korei Południowej. Mój obłęd bierze się po części z tego, że scenę tę zacząłem obserwować jeszcze przed boom'em na "koński taniec". A że trafiło to wszystko na mhroczny okres w moim życiu, to kolorowa i momentami przesłodzona otoczka tego nurtu całkowicie mnie pochłonęła.

Im więcej oglądam klipów, im więcej słucham tych utworów, tym większe mam parcie, żeby dzielić się tą twórczością z (jeszcze) nieuświadomioną częścią społeczeństwa. Słowa zachęty, które usłyszałem były tylko iskrą na proch. Zdaję sobie sprawę, że byłem kimś w rodzaju muzycznego hipstera, jeszcze zanim ukuto ten termin (uwierzcie, że za tymi słowami stoi samobiczowanie, a nie samochwalstwo). Tym samym jestem świadom tego, że zdarza mi się słuchać jakiejś muzyki dlatego, że jest inna.

Sęk w tym, że patrząc przez pryzmat pop-u, ten koreański jest nie tylko inny od naszego - jest też wyraźnie lepszy! Oczywiście nie w całości, trafiają się rzeczy, które brzmią jak nuta z potańcówki w remizie. Ale jeśli nawet komuś nie odpowiada brzmienie, to musi docenić rozmach tamtejszego przemysłu fonograficznego. Korea Południowa to "tylko" 50 mln mieszkańców, mimo to k-pop to dziesiątki grup i solowych wykonawców, popartych po stokroć bardziej profesjonalnym zapleczem niż to polskie.

K-pop to nie tylko wokaliści. To kompozytorzy i tekściarze stojący za melodiami i słowami piosenek. To filmowcy potrzebni przy realizacji klipów. To specjaliści od makijażu, kostiumów i choreografii - które są integralną częścią nie tylko teledysków, ale przede wszystkim występów na żywo. W Koreańskim wydaniu to wszystko trzyma jakość i choć natura samej twórczości nieco odbiega od standardów amerykańskich, to poziom produkcji już nie.

Brnąc do sedna - muzyka Dalekiego Wschodu, a w szczególności Korei, wydaje mi się na tyle interesująca, że postanowiłem dzielić się swoimi znaleziskami i spostrzeżeniami. Większość tekstów będzie dotyczyła koreańskich (choć od wycieczek do Japonii na pewno nie ucieknę) piosenek i klipów, które uważam za dobre i/lub ciekawe. Jednak widząc jak ostatnio coraz bardziej pochłania mnie szerzej pojęta kultura tamtej części świata, pewnie nie ucieknę od poruszenia kilku wątków nie-muzycznych. No i pewnie od czasu do czasu wepchnę tu też jakieś dźwięki z innych części świata.

Ten-tego, uprzejmość nigdy nie była moją mocną stroną, ale niech będzie, że niniejszym serdecznie zapraszam!

PS Lay-outem jeszcze przyjdzie się pobawić, ale teraz mi się nie chce.