sobota, 20 października 2012

Aleosochozi?

Tak to czasem bywa, że byt zwany mną - który dla uproszczenia można chyba nazwać człowiekiem - tak to czasem bywa, że wylęgnie ze swojej pieczary i wyjdzie poprzebywać pośród ludzi. Nie wiem, dla kogo to doświadczenie jest bardziej przerażające... Wiem za to, że obie strony usiłują możliwie ułatwić - może nawet celniejszym określeniem byłoby w tym wypadku upłynnić - sobie przebieg owych konfrontacji.

Ludzkość, w poczet której, chcąc nie chcąc, właśnie sam siebie wciągnąłem, od wieków wie, że konwersacje najlepiej upłynniać oczywiście płynami - preferencyjnie o pewnej zawartości alkoholu. I tak też się ostatnio złożyło, że opuściłem swe cieniste leże i ruszyłem w noc, by poszukać zbłąkanych dusz - na tyle zbłąkanych by przy akompaniamencie różnej maści trunków grzecznie wysłuchać mojego raniącego uszy i umysły bełkotu.

Niestety, alkohol, przy całej swej zasłużonej glorii najbardziej znamienitego dyplomaty, tak jak brata ludzkie serca i języki - tak otępia umysł i sprowadza nań myśli raczej szalone. A co jeśli umysł już jest nieco obłąkany? Wtedy dzieje się najgorsze, bo myśli zaczynają przeradzać się w czyny. Bo wyjdzie dajmy na to taki jaskiniowiec pośród lud miastowy, zacznie pić, zacznie gadać i nagle jego bełkot spotka się z aplauzem i słowami zachęty.

I cóż ma ów neandertalczyk uczynić, kiedy usłyszał zachętę do czynów szalonych? Ma uspokoić swoje połaskotane ego? Może i ma, ale nie umie. Więc wraca do swojej pieczary, dni kilka walczy z lenistwem, aż w końcu zbiera się do rozlewania swego obłędu poza ciasną puszkę swej neandertalskiej czaszki.

A mowa o obłędzie nie byle jakim - głośnym, jaskrawym i na domiar złego egzotycznym. A przynajmniej tak się może zdawać na pierwszy rzut oka. Obłęd ten w naszych stronach zwiemy k-pop'em. Przeciętny Polak, jeśli w ogóle słyszał ten termin, natychmiast przed oczami widzi koreańskiego wokalistę w średnim wieku podrygującego na dziwaczną modłę w jeszcze dziwniejszych okolicznościach przyrody.

Mniej przeciętny Polak zdaje sobie sprawę, że w tej odległej, dzikiej krainie zwanej Dalekim Wschodem, muszą sobie żyć jacyś inni wykonawcy. Co po bardziej światowi przedstawiciele naszego narodu kojarzą tamte strony ze starszymi ludźmi wydobywającymi dźwięki, choć niekoniecznie melodie, z dziwnie skonstruowanych instrumentów oraz z dziwnie ucharakteryzowanymi dziewczynami, które po bliższej inspekcji okazują się przynależeć do płci męskiej.

No i powszechnie wiadomo, że tamtejsza ludność ma jobla na punkcie Chopina. Ale Chopin jest zajebisty, nagrał to takie-takie na pogrzeb, wyrywał dupy w Paryżu, a teraz na co drugim placu robią na niego gołębie. Słowem - Peja polskiego średniowiecza.

Ale zostawmy Chopina, bo nie o niego chodzi. Idzie o wizerunek azjatyckiej pop(i nie tylko pop)-kultury muzycznej, ze szczególnym uwzględnieniem muzycznego zagłębia tamtej części świata - Korei Południowej. Mój obłęd bierze się po części z tego, że scenę tę zacząłem obserwować jeszcze przed boom'em na "koński taniec". A że trafiło to wszystko na mhroczny okres w moim życiu, to kolorowa i momentami przesłodzona otoczka tego nurtu całkowicie mnie pochłonęła.

Im więcej oglądam klipów, im więcej słucham tych utworów, tym większe mam parcie, żeby dzielić się tą twórczością z (jeszcze) nieuświadomioną częścią społeczeństwa. Słowa zachęty, które usłyszałem były tylko iskrą na proch. Zdaję sobie sprawę, że byłem kimś w rodzaju muzycznego hipstera, jeszcze zanim ukuto ten termin (uwierzcie, że za tymi słowami stoi samobiczowanie, a nie samochwalstwo). Tym samym jestem świadom tego, że zdarza mi się słuchać jakiejś muzyki dlatego, że jest inna.

Sęk w tym, że patrząc przez pryzmat pop-u, ten koreański jest nie tylko inny od naszego - jest też wyraźnie lepszy! Oczywiście nie w całości, trafiają się rzeczy, które brzmią jak nuta z potańcówki w remizie. Ale jeśli nawet komuś nie odpowiada brzmienie, to musi docenić rozmach tamtejszego przemysłu fonograficznego. Korea Południowa to "tylko" 50 mln mieszkańców, mimo to k-pop to dziesiątki grup i solowych wykonawców, popartych po stokroć bardziej profesjonalnym zapleczem niż to polskie.

K-pop to nie tylko wokaliści. To kompozytorzy i tekściarze stojący za melodiami i słowami piosenek. To filmowcy potrzebni przy realizacji klipów. To specjaliści od makijażu, kostiumów i choreografii - które są integralną częścią nie tylko teledysków, ale przede wszystkim występów na żywo. W Koreańskim wydaniu to wszystko trzyma jakość i choć natura samej twórczości nieco odbiega od standardów amerykańskich, to poziom produkcji już nie.

Brnąc do sedna - muzyka Dalekiego Wschodu, a w szczególności Korei, wydaje mi się na tyle interesująca, że postanowiłem dzielić się swoimi znaleziskami i spostrzeżeniami. Większość tekstów będzie dotyczyła koreańskich (choć od wycieczek do Japonii na pewno nie ucieknę) piosenek i klipów, które uważam za dobre i/lub ciekawe. Jednak widząc jak ostatnio coraz bardziej pochłania mnie szerzej pojęta kultura tamtej części świata, pewnie nie ucieknę od poruszenia kilku wątków nie-muzycznych. No i pewnie od czasu do czasu wepchnę tu też jakieś dźwięki z innych części świata.

Ten-tego, uprzejmość nigdy nie była moją mocną stroną, ale niech będzie, że niniejszym serdecznie zapraszam!

PS Lay-outem jeszcze przyjdzie się pobawić, ale teraz mi się nie chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz