piątek, 21 marca 2014

2NE1 - Crush [ALBUM]

Obiecałem zająć się najnowszym albumem 2NE1 i - wyjątkowo - postanowiłem z obietnicy się wywiązać. Nie jest to sprawą wyjątkowo trudną zważywszy, że od kilku tygodni płyta nie opuszcza moich głośników. Pozostaje tylko kwestia spisania tego wszystkiego, co przyszło mi do głowy.

Zacznę może od szerszego rzutu okiem na wydawnictwo. Na pewno nie jest ono pozbawione wad - album jest dosyć krótki (10 piosenek, raptem 35 minut słuchania), a repertuar to dokładnie to, do czego przyzwyczaiło słuchaczy 2NE1 - chyba ani jedna piosenka nie jest tu zaskoczeniem. Nie zrozumcie mnie źle - są tu ciekawe muzycznie propozycje i trochę eksperymentów, a jednak album jako całość wnosi bardzo niewiele do muzycznej tożsamości grupy. Oczywiście fani powinni być zadowoleni, bo dostają więcej tego, co lubią, ale jeżeli ktoś do tej pory miał alergię na kwartet YG Entertainment, to to wydawnictwo sytuacji raczej nie zmieni.

Czego więc należy się spodziewać po "Crush"? To dobre pytanie, bo styl 2NE1 to dosyć specyficzna mieszanka. W brzmieniu słychać silne inspiracje reggae i hip-hopem, przy czym grupa godzi elektronikę z bardziej instrumentalnym graniem, czy nawet czysto akustycznymi aranżacjami. Co ciekawe, jako dominującą formę wskazałbym balladę, choć nie brakuje też szybszych piosenek.

Dodam jeszcze, że album spotkał się z bardzo pozytywnym przyjęciem. W Korei wszystkie 10 piosenek znalazło się w pierwszych 50 notowań Gaonu i koreańskiego Billboardu, aż 9 gościło w pierwszych 20 zestawień, a trzeba podkreślić, że równolegle na rynku pojawił się przecież mini-album Girls' Generation. Ale na tym nie koniec. "Crush" wbiło się na 2. miejsce albumów nieanglojęzycznych amerykańskiego Billboardu (lista World Albums), zajęło także 9. miejsce na Independent Albums, czyli liście sprzedaży wykonawców niezrzeszonych z największymi wytwórniami (Sony, Universal itp.), wreszcie "Crush" zadebiutowało na 61. miejscu Billboard 200 czyli głównego amerykańskiego notowania sprzedaży albumów. To rekordowe osiągnięcie dla wykonawcy z Korei.

Korzystając z tego, że wykonania live sporej części piosenek są dostępne w sieci oficjalnie, nie będę tutaj wrzucał "lewych" klipów z YT. Oczywiście, nie jest to idealne odzwierciedlenie tego, co znajdziecie na albumie, ale w ten sposób będę miał czystsze sumienie, a myślę, że i wpis będzie ciekawszy. Zresztą znalezienie wersji albumowych tych piosenek w sieci, to kilka kliknięć.


01. "Crush"



Wiele w tej piosence przypomina jeden z wcześniejszych przebojów 2NE1 - "I Am The Best" (>>TUTAJ<<). Podobieństwa wyzierają tu ze wszystkich zakamarków, bo podobny jest wydźwięk tekstu, podobna jest ogólna muzyczna estetyka utworów i ich konstrukcja, podobne są nawet dźwiękowe detale, bo w obydwu kompozycjach łatwo dopatrzeć się inspiracji bliskim i środkowym wschodem. Osobiście z tej dwójki zdecydowanie wolę "Crush", które wydaje się znacznie bardziej spójne i płynne, podczas gdy "I Am The Best" zawsze wydawało mi się nieco "pozszywane".

"Crush" to w moim odczuciu jedna z lepszych i ważniejszych kompozycji na płycie. Z jednej strony jest bardzo silnym łącznikiem z dotychczasową twórczością grupy i jej wizerunkiem, z drugiej strony jest delikatnym zwiastunem nowego, bo robi to wszystko, co robiły wcześniejsze piosenki formacji, ale po prostu lepiej. Jestem tylko troszkę rozczarowany samym koncertowym występem. Seulski koncert z poprzedniej trasy 2NE1 robił piorunujące wrażenie, tutaj jest tylko nieźle.

Ta uwaga tyczy się koncertowej otoczki, co do samych dziewczyn, to na płycie partia Park Bom wypada o niebo lepiej, aż ciary przechodzą od jej głosu. Podoba mi się, że pomimo bardzo silnego charakteru piosenki, głos Dary jest dobrze zagospodarowany - wcześniej bywały z tym problemy. Nie ma co ukrywać, że pozostałe trzy dziewczyny mają dosyć podobne głosy i nigdy nie ma problemu by brzmiały spójnie. No i muszę wspomnieć o haczyku - jest rewelacyjny, wpada w ucho od pierwszego przesłuchania i trudno powstrzymać się przed powtarzaniem słów razem z dziewczynami.


02. "Come Back Home"



Nie wiem czy "Come Back Home" to moja ulubiona piosenka na tym albumie, ale jestem skłonny nazwać ją najlepszą. Poświęciłem jej już sporo miejsca >>TUTAJ<< pisząc o teledysku (nota bene rewelacyjnym), więc nie będę się nadmiernie powtarzał. To po prostu oryginalny i śmiały pomysł na piosenkę. Sedno kompozycji to zwykła popowa ballada, jednak aranżacja kojarzy się znacznie bardziej z reggae i hip-hopem, do tego elektronika tworzy swój specyficzny futurystyczny klimat pasujący do teledysku. No i beat - warto się w niego wsłuchać, bo to on sprawia, że ta piosenka jest tak diabelnie przebojowa.


03. 너 아님 안돼 / "Gotta Be You"



Ciekawa sprawa. Na płycie jest to jedna z tych piosenek, które zdarzy mi się przeskoczyć, a jednak powyższy występ robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Powodów jest wiele. Przede wszystkim podkład tego utworu kompletnie nie trafia w mój gust - jest lekki, słoneczny, ale mimo wszystko dosyć nijaki i pozbawiony błysku. Na płycie podkład słychać znacznie lepiej niż w telewizyjnym studiu i na pewno stąd ta różnica w odbiorze nagrania.

Ale to nie jest pełne wyjaśnienie. Nie mniej ważne wydaje się to, że atutem tej piosenki są wokale i żywiołowa natura - ten kawałek siłą  rzeczy zawsze będzie zyskiwał wykonywany na żywo, kiedy dziewczyny będą mogły sprzedać tę całą energię na scenie. Słuchając samej piosenki z płyty, ta energia aż tak mi się nie udziela.

Dodam jeszcze, że tej konkretnej kompozycji szkodzi "toksyczne" otoczenie. Płyta zaczyna się nastrojowymi, ciemniejszymi kawałkami, a następna w kolejności jest dosyć mocna wokalnie i stonowana w podkładzie ballada. "Gotta Be You" w tym towarzystwie wygląda troszkę jak cheerleaderka na spotkaniu gothów. Co ciekawe, sam tekst nie jest aż tak pogodny jak muzyka, czy zaserwowana w trakcie występu otoczka (do sprawdzenia >>TUTAJ<<).


04. 살아 봤으면 해 / "If I Were You"



"If I Were You" to moja ulubiona piosenka z tego albumu. Niby nieprzesadnie skomplikowana - klawisze, perkusja i trochę bassu - ale pięknie brzmiąca, emocjonalna, naraz pełna siły wyrazu, ale i subtelności, i jakaś taka... Szczera. Co ciekawe, jest to jedna z trzech piosenek wskółkomponowanych przez CL i jedna z pięciu, do których liderka 2NE1 napisała słowa, więc może to dlatego? Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

Fajnym zabiegiem jest to płynnie wprowadzone ożywienie w refrenie, które zwiększa intensywność utworu, ale nie niszczy jego intymnej, spowierniczej natury. Absolutnym sednem piosenki są wokale, tak od strony wykonania, jak i kompozycji, która też pomaga akcentować wyśpiewywane emocje. Głosy dziewczyn są tu bardzo miłe dla ucha, ale też zajmujące i ekspresyjne, podczas gdy melodia prowadzi słuchacza przez zróżnicowaną narrację.


05. 착한 여자 / "Good To You"

"Good To You" to kolejna ballada, tym razem nieco bardziej wyciszona i monotonna, choć nie ośmieliłbym się nazwać jej nudną. Jest po prostu spokojna, wyraźnie mniej nasiąknięta ekspresją, choć i tu zdarzają się krótkie wybuchy, natomiast wciąż emocjonalna. Trochę więcej w tym nagraniu rezygnacji, czy pogodzenia się z własnym losem - co pokrywa się z tekstem piosenki (>>TUTAJ<<). Właśnie ze względu na taką cichą estetykę i nieco rzewny nastrój, ten utwór bardzo kojarzy mi się z "Black" z ostatniej płyty G-Dragona, choć kiedy porównać obie piosenki, są one ewidentnie różne.


06. 멘붕 / "MTBD" / "Mental Breakdown"



Zacznę może od słowa wyjaśnienia dla niewtajemniczonych. Początek tego klipu (do ok. 1:50) to inny utwór - "The Baddest Female" (>>TUTAJ<<) - solowy debiut CL, który nota bene nie przypadł mi szczególnie do gustu. Nowa aranżacja zdecydowanie mu pomaga, chociaż i tu kilka rzeczy można było zrobić lepiej. Tak czy inaczej "MTBD" to zupełnie inna historia, historia, którą - mam wrażenie - ten klip nie sprzedaje najlepiej.

"MTBD" to jedna z najlepszych piosenek na tym albumie i bardzo możliwe, że ten występ odbierany z poziomu widowni też był świetny, ale powyższy klip ani nie sprzedaje tego doświadczenia, które było udziałem widzów, ani nie sprzedaje tego dopieszczonego, klimatycznego cacuszka, jakie znalazło się na płycie. W dodatku ten występ jest ocenzurowany (już po fakcie, wytwórnia podmieniła jedynie klipy na YT), bo jak się okazało, w oryginalnym podkładzie pojawiają się fragmenty Koranu.

"MTBD" to jeden z tych kawałków, przy których nawet biali chłopcy z dobrych domów kumają kocie ruchy. Ten utwór - po części ze względu na prosty, ale wyraźny bass - wprowadza w coś na kształt transu. Jest taki spokojny, wyluzowany i płynny, a przy tym rytmiczny, że trudno nie ulec jego urokowi i nie gibać się w jego takt, choćby siedząc w fotelu.


07. "Happy"



To wbrew pozorom idealny wybór piosenki po "MTBD". Wydawałoby się, że to muzyczne dwa światy - z jednej strony przeprodukowana hip-hopowa elektronika, z drugiej akustyczny, gitarowy popik, ale oba nagrania działają na słuchacza w bardzo podobny sposób - włączają luz. Oczywiście w obydwu wypadkach droga prowadząca do osiągnięcia tego efektu jest nieco inna. "MTBD" - jak sam tytuł sugeruje - odmóżdża, "Happy" natomiast szprycuje słuchacza słońcem, pogodą ducha i ogólnie pojętym, choć niekoniecznie uzasadnionym poczuciem szczęścia. Więcej miejsca tej piosence i teledyskowi poświęciłem >>TUTAJ<<.


08. "Scream"



Jak trzymam się oryginalnego contentu, to do oporu. To, co możecie zobaczyć powyżej, jest oryginalną, japońskojęzyczną wersją tej piosenki, a raczej jej reprezentatywnym fragmentem - bo japończycy nie lubią wrzucać całych teledysków na YT. Ta wersja pochodzi z roku 2012 i od nowej różni się w zasadzie jedynie wokalami, które teraz zostały nagrane po koreańsku (i siłą rzeczy mają nowy master). W moim odczuciu wersja koreańska brzmi znacznie bardziej naturalnie, choćby z racji tego, że dziewczyny śpiewają w swoim ojczystym języku.

Sama kompozycja wydaje mi się zbliżona pod wieloma względami do innej znanej piosenki grupy "Can't Nobody". Oczywiście, nie jest to klon, ale przede wszystkim kształt zwrotek budzi silne skojarzenia, jak i elektroniczna natura brzmienia. Różnicą jest refren, który w "Scream" jest dosyć specyficzny, ale przypadł mi do gustu. Natomiast nieco przeszkadza mi momentami banalna melodia wokalu w zwrotkach - rozumiem, że jest to jedna z lżejszych, bardziej rozrywkowych i zwariowanych piosenek na płycie, ale mimo wszystko zwrotki są ciutek poniżej tego, czego bym oczekiwał, choć wciąż jest to całkiem przyjemna i przebojowa kompozycja.


09. "Baby I Miss You"

To zupełnie inny kawałek zwierza. Znów jest spokojniej, ciszej, ale nie nazwałbym tego balladą. To raczej kawałek w stylu neo soul, a w każdym razie coś pomiędzy soulem a R'n'B, bo dużo w tej kompozycji elektroniki i zabawy za konsoletą, a jednak sam klimat nagrania raczej ucieka od scen popowych w kierunku czegoś ambitniejszego.

Troszkę drażni mnie w uszy ilość banalnej angielszczyzny, która ujmuje nieco z charakteru tego nagrania - gęstego i klimatycznego, a jednak przez te wszystkie "baby" i "boy" trącącego banałem. Gdyby nie ten element, byłaby to jedna lepszych i ciekawszych piosenek na płycie. A tak? Myślę, że wciąż może się podobać, ale wywiera znacznie mniejsze wrażenie, przynajmniej na mnie.
 

10. "Come Back Home" (unplugged version)

Jeżeli ktoś mi nie wierzył, że "Come Back Home" to tradycyjna ballada w stylu choćby "Lonely" - tylko inaczej zaaranzżowana - powinien przesłuchać wersję zamykającą płytę. Od strony wokalnej jest to niemal ten sam utwór (jest kilka drobnych modyfikacji, nie ma choćby tych silnie elektronicznych przerywników Dary), a jednak podmiana podkładu na gitarę i trochę smyczków zupełnie zmienia odbiór. Doznania są do tego stopnia różne, że nie mam za złe wytwórni, że zdublowała piosenkę na już i tak krótkim albumie. Ta wersja "Come Back Home" to bardzo przyjemne, wyciszone, ale wciąż emocjonalne zamknięcie albumu.


Kończąc - "Crush" to bardzo przyjemnie spędzone 35 minut. Dzieje się tak głównie za sprawą wysokiej jakości wszystkich nagrań - tak od strony kompozycji, jak i wykonania. Album liczy sobie tylko 10 pozycji, ale niemal każda wydaje się godna własnego teledysku. Oznacza to, że właściwie nie mamy tu do czynienia z "zapychaczami", od których nierzadko roi się na większych wydawnictwach innych wykonawców. Rozstrzelona stylistyka nagrań nie stanowi tu większego problemu, bo wszystkie piosenki są czymś, czego słuchacz spodziewa się po albumie tej grupy, a i układ piosenek, z jednym wyjątkiem, jest bardzo dobry. To, że po tylu przesłuchaniach wciąż mam ochotę na dokładkę jest chyba najlepszym świadectwem jakości płyty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz