Kiedy piszę te słowa, mamy jeszcze rok 2012. Bohaterka tego tekstu ma obecnie, według naszych zachodnich kalkulacji, 26 lat. Jeżeli bardzo wnikliwie śledzicie moje teksty, możecie kojarzyć, że wspomniałem o niej przy okazji jednego z wpisów związanych z programem Survival Audition K-pop Star, gdzie piosenkarka była jurorką i trenerką.
Jak ktoś tak młody może uchodzić za mentora dla innych artystów? Sposób jest bardzo prosty, wystarczy, tak jak BoA, zadebiutować w wieku lat 13 i przez większą część kariery scenicznej utrzymywać status super gwiazdy. Boa to jej prawdziwe imię, ale z czasem stało się także akronimem, który rozwija się do słów "Best of Asia", nie tylko w Korei.
Mógłbym tu wymieniać kolejne sukcesy wokalistki, zdobyte nagrody - albo nawet prościej - wymienić nakłady, w jakich rozeszły się jej pokryte platyną albumy. Ale to nie jest dostatecznie obrazowe. Sięgnijmy do historii. Jak zapewne wiecie, przed II Wojną Światową Japonia okupowała wiele kontynentalnych terytoriów w Azji, w tym Koreę. Z jednej strony kraje wyzwolone spod japońskiego jarzma nie pałają miłością do Kraju Kwitnącej Wiśni. Z drugiej strony Japonia nigdy nie pogodziła się z utratą swojego imperialnego statusu.
Mówiąc prościej, Korea i Japonia bardziej siebie tolerują niż akceptują. Nawet w tym roku jakiś prozaiczny spór między dwoma krajami o jakiś śmieszny skrawek skał na morzu potrafił negatywnie odbić się na sprzedaży płyt koreańskich artystów w Japonii. Reakcja japońskiego społeczeństwa jest na tyle silna, że w tym roku japońska telewizja NHK nie zdecydowała się zaprosić jakiegokolwiek koreańskiego wykonawcy na sylwestrowe muzyczne show "Kohaku". Dla porównania w zeszłym roku wystąpiły tam aż trzy koreańskie formacje.
W minionym stuleciu było jeszcze gorzej. Na polu rozrywki, czy też popkultury, nie istniała właściwie żadna wymiana pomiędzy obiema nacjami. Jaki ma to związek z Boą? To ona przełamała impas. W wieku 15 lat zrobiła to, czego nie potrafił nikt inny z jej kraju. Jej album "Listen to My Heart" wskoczył na pierwsze miejsce na japońskich listach i łącznie sprzedał się w blisko milionowym nakładzie. Kolejne 6 japońskich albumów to również mniejsze i większe sukcesy.
Nie gorzej było w rodzimej Korei, a artystka podbijała także rynek chiński, porwała się też na rynek amerykański, ale tam obyło się bez większych sukcesów. Dzisiejsza piosenka pochodzi z tegerocznego albumu "Only One", siódmego koreańskiego wydawnictwa artystki.
Szczerze? Nie jestem jakimś wielkim fanem BoA jako wokalistki. Śpiewa dobrze, ale jej wysoki głos to nie do końca moja bajka. Ta piosenka akurat nawet przypadła mi do gustu. Jest troszkę monotonna i prosta w kompozycji, a jednak chwytliwa. Bardzo przyjemnie słucha się jak BoA spaceruje po dźwiękach w refrenie, ciekawe jest też przejście między zwrotkami a refrenami, choć najbardziej przypadł mi do gustu segment, w którym piosenkarka schodzi z głosem wyraźnie niżej i pokazuje naprawdę przyjemną barwę.
Teledysk nie jest może oszałamiający, ale zdecydowanie stylowy i nieco intrygujący. Powykrzywiana, chaotyczna architektura i ruchy kamery sprzyjające wykrzywianiu głowy podczas oglądania - to tylko część efektu. Inną istotną składową jest nie tyle oświetlenie, co genialne cienie, które powstają pod jego wpływem. No ale tytuł zobowiązuje.
Jednak tych cieni nie byłoby, gdyby nie najważniejsza "składowa" klipu - BoA. To, że wygląda naprawdę atrakcyjnie to tylko "nieistotny" szczegół. Mówimy o show-biznesie, tutaj roi się od ładnych, zgrabnych kobiet. To, co wyróżnia Boę na ich tle, i co tak bardzo przykuwa uwagę w tym teledysku, to jej niesamowity ruch. Mogę nie być wielkim fanem jej piosenek - kwestia gustu - ale nie widzę możliwości, by nie uwielbiać jej tańca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz