Ach, słodkie lenistwo. Od kilkunastu dni nie chciało mi się absolutnie nic, z pisaniem na czele. W dodatku na koreańskim rynku chwilowo brak było jakichś istotniejszych muzycznych tematów, więc nie czułem żadnej dodatkowej motywacji. Z tego stanu błogiego leżakowania wyrwała mnie jednak Japonia, bo choć premiera nowego singla After School dopiero 2 października, to już dziś ujawniono nowy teledysk do title-tracku "Heaven".
To, co mnie bardziej zaskoczyło to, że teledysk w całości jest dostępny na youtube'owym koncie japońskiego wydawcy - Avex Network. Do tej pory standardem były wycinki trwające do dwóch minut, a tym razem Japończycy sami podali całość. Jeszcze dziwniejsze jest to, że teledysku nie można oceniać ani komentować... Czyżby wydawca bał się tego, co sam wydaje?
Ech... Chyba widzę o co chodzi. Niby podoba mi się i teledysk, i piosenka - może nie są to strzały w dziesiątkę, ale całkiem solidne, przyjemne dla oka i ucha produkcje. A jednak trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś sam się prosi, żeby rzucono kamieniem. I to nie jednym. O ile w Japonii pewnie dziewczyny burzy nie wywołają, o tyle w Korei może im się trochę oberwać.
Zacznijmy od rzeczy całkiem niepotrzebnej czyli tańca na rurach. Tak, dziewczyny poświęciły pół roku, żeby się go nauczyć. Tak, moim zdaniem w wypadku "First Love"(>>TUTAJ<<) pomysł wypalił. Jednak to jest już nowa piosenka, która z rurami nie łączy się już tak... pozytywnie. Szczególnie patrząc na dalszy ciąg teledysku, ale o tym za chwilę.
Teraz jeszcze ponarzekam na same rury, bo nie dość, że wepchnięte zostały tutaj nieco na siłę, to jeszcze... Z tego, co czytałem, na krążku z "Heaven" znajdzie się nowa, japońska wersja "First Love" a towarzyszyć jej będzie nowa choreografia na 8 osób (uwzględniająca Lizzy, która wypadła z koreańskiej wersji ze względu na uraz nogi).
Co więcej, do piosenki ma też zostać nagrany nowy teledysk, więc kompletnie nie rozumiem po co te rury tutaj. Tym bardziej, że wyłączywszy figurę z czterema dziewczynami na jednej rurze - która z początku wygląda pokracznie, ale w pełnej krasie robi wrażenie - dziewczyny nie prezentują niczego, czego nie pokazałyby przy okazji koreańskiego "First Love".
Istnieje opcja, że ma to być jakiś łącznik z japońską wersją "First Love", ale... Jakoś kiepsko to widzę, chodzi przede wszystkim o stylizację. Koreańska wersja była subtelna i nieco dziwna, ale przez to nie miała w sobie tego pokładu "brudnej" seksualności zazwyczaj kojarzonej z tańcem na rurze. Tutaj... Tutaj niestety, nawet bez tych rur, brudnej seksualności wydaje się być aż za dużo.
To nawet na swój sposób iponujące. Poza tym nieszczęsnym wstępem, dziewczyny nie robią niczego szczególnie kontrowersyjnego. Nie ma jakiegoś prężenia pup, eksponowania dekoltów, nie ma nawet żadnego poważnego innuendo... A jednak cała ta stylizacja, otoczka, pomysł na kamerę i liczba dziewczyn. To wszystko buduje niepokojący obraz kojarzący się z burdelem. Luksusowym burdelem, ale wciąż burdelem.
I tak się zastanawiam, czy to jest celowy zabieg, czy ktoś po prostu nie pomyślał, co robi. Jeżeli to przypadek, to autor jest kretynem - i im więcej razy oglądam ten teledysk, tym głębsze żywię przekonanie, że to jednak jest efekt czyjejś głupoty. Podtekstu burdelowego nie miało tutaj być, ale jest - rodzi się nie ze względu na jakiś jeden konkretny element, a ze względu na kombinację pewnych pomysłów, a w szczególności sposobów ich wdrożenia.
Intymnie wygaszone światła, fajny filtr obrazu, dziewczyny adorujące kamerę, która w dodatku okazuje się być upersonifikowana - ma ręce i wchodzi w interakcje z dziewczynami. To wszystko jest w porządku, można z tego zrobić dobry teledysk. Kilka dość luźno powiązanych planów, teatralnie zainscenizowanych na jednej, otwartej przestrzeni - bez wprowadzania ścian - w połączeniu z dziewczynami przechodzącymi płynnie z jednej sekcji do drugiej to ciekawy zabieg wizualny, można w ten sposób dość oryginalnie coś przedstawić.
Także połączenie tych pomysłów wciąż może zadziałać. Ale nie można tego zrobić tak, jak w tym konkretnym wypadku. Nie można pokazać dziewczyny, która najpierw kusi faceta w gabinecie, a potem idzie do łóżka, w którym leży inna dziewczyna, by obie zaczęły najpierw bawić się między sobą, a potem zaprosić kamerę do zabawy z nimi. Nie można też pokazać dziewczyny, która podnosi faceta z podłogi, ciągnie go za krawat, by za chwilę siedzieć z koleżanką przy stole i znów zapraszać faceta do zabawy.
Sednem problemu tego teledysku jest to, że dziewczyn w After School jest aż osiem i ktoś pomyślał, że nie stanie się nic złego, jeżeli włoży po dwie dziewczyny w scenę, która po prostu nie może mieć więcej niż jednej dziewczyny. Rachunek jest prosty - jedna dziewczyna kusząca i prowokująca mężczyznę w intymnej scenerii - całkowicie dopuszczalne. Dwie dziewczyny wspólnie kuszące i prowokujące mężczyznę w intymnej scenerii - dziewczyny wyglądają jak dziwki.
Oczywiście są w tym teledysku sceny, gdzie obecność więcej niż jednej dziewczyny nie razi. Szczególnie kiedy kolejne wokalistki przemykają przed kamerą, próbując zwrócić na siebie uwagę widza - niby są w jednym kadrze, a jednak działają osobno. Ale te sceny wspólne wypadają po prostu niezręcznie. I jeżeli ja na to zwróciłem uwagę, to tym bardziej zwróci na to uwagę koreańska opinia publiczna.
Gdyby nie to, teledysk byłby bardzo dobry, bo same pomysły od strony stricte wizualnej, jak i tworzonej atmosfery, wypadają bardzo pozytywnie, świetnie dopasowując się do cichego, ale seksownego brzmienia utworu. Ponadto stylizacje poszczególnych dziewczyn są po prostu bardzo dobre. E-Young i Raina zostają przy bardzo udanych konceptach z "First Love". Pozostałe dziewczyny mają delikatne zmiany wizerunkowe, które sprowadzają się do lepszego dopasowania ich do tej stylizacji. Jedyną większą zmianę przechodzi tutaj Nana.
Właśnie, Nana... Ona jest trochę przerażająca - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. After School to z założenia gromadka bardzo ładnych i bardzo zgrabnych dziewczyn, ale Nana i jej nogi trochę... psują ten efekt. Po prostu każda dziewczyna postawiona obok niej wypada gorzej. Nawet Uee, a to przecież jedna z bardziej rączych gazeli hasających po kpopowej sawannie.
Nana wyrasta aktualnie na postać numer jeden tej formacji, szczególnie na rynku japońskim. Jungah może być liderką, ale jej w tym teledysku prawie nie ma, podczas gdy Nany jest pełno. Wokalnie Jungah wespół z Rainą to wciąż podpory tego zespołu, a jednak w tej piosence znów bardzo dużo partii (chyba najwięcej) ma Nana. To może też być kwestią języka japońskiego. Po prostu słychać, że Raina i Nana radzą sobie z nim wyraźnie lepiej niż większośc koleżanek.
Co ciekawe, postacią numer cztery w tej grupie jest teraz... Kaeun. Już w "First Love" zauważyłem, że jest eksponowana, a w "Heaven" jest to zauważalne nawet bardziej. Możliwe, że to chwyt marketingowy, dziewczyna jeszcze nie promowała w Japonii, więc Pledis Entertainment może chcieć ją rozreklamować. Inna sprawa, że Kaeun przez pewien czas mieszkała i uczyła się w Japonii, więc teoretycznie powinna sobie najlepiej radzić z językiem.
Od strony muzycznej słychać, że po odejściu Kahi, grupie brakuje charyzmy i wytwórnia stawia na bardziej miękko brzmiące dźwięki. Zyskuje na tym - po raz kolejny - Nana, która nie ma w głosie wielkiej mocy, ale ma bardzo przyjemną, seksowną barwę, która w tym konkretnym nagraniu robi różnicę i wyraźnie odcina się na tle koleżanek. No i jak już wspomniałem, słychać, że zna język - jej japoński brzmi jak japoński.
Co do podkładu to - cóż, ostatnie miesiące na kpopowych scenach wydają się przebiegać pod hasłem "Disco, disco, to dla mnie wszystko". Właściwie każda żeńska grupa musi nagrać coś w tym stylu - jeśli nie jako title-track to jako b-side. Patrząc po ostatnich tygodniach można wspomnieć choćby o F-ve Dolls i ich "1st Soulmate" (>>TUTAJ<<) czy Brown Eyed Girls i ich "Recipe" (>>TUTAJ<<), zresztą o "KILL BILL" (>>TUTAJ<<) w sumie też. Na dobrą sprawę, cały nowy album BEG to samo disco (i bodaj jedna obowiązkowa ballada na doczepkę). Głębiej wstecz sięgał nie będę, bo za dużo by tego było.
Ale to tyczy się Korei, a ta piosenka idzie przecież na rynek japoński, w dodatku stoi za nim japoński producent, więc należałoby traktować to jako nowe rozdanie. Ale nawet mając świadomośc koreańskiego zalewu disco, to nagranie jest całkiem udane. Znowu nie jest to 10 na 10, ale słucham go z przyjemnością i muszę też przyznać, że z każdym przesłuchaniem wcale mnie nie nuży, za to coraz bardziej wkręca mi się w głowę.
I tylko mam nadzieję, że ta piosenka nie okaże się plagiatem, że jej podobieństwo do innego nagrania to po prostu efekt intensywnego eksploatowania muzycznego tematu, który - powiedzmy sobie szczerze - nie jest szczególnie bogaty. O czym mówię? Puśćcie sobie "Heaven" jeszcze raz, zwracając szczególną uwagę na refren - nie tyle w warstwie wokalu, co w podkładzie. A potem porównajcie z przebojem Dynamic Duo - "BAAAM".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz