Zacznijmy od rzeczy kluczowych - niejednorodności nazwiska wokalistki i tytułu piosenki. W tej drugiej kwestii mam mniej do powiedzenia, więc od niej zacznę ograniczając się do zaznaczenia, że możecie się spotkać także z tłumaczeniem "Shadow Game". Słowa piosenki nie wykluczają żadnej z tych możliwości, ja pozostaję przy tej, z którą częściej się spotkałem i którą widzicie w tytule tego tekstu. Dla zainteresowanych oryginalny tytuł to 그림자 놀이, co po romanizacji/latynizacji wygląda następująco: geuleomja noli. Sęk w tym, że taki Polak ze słuchu zapisałby to raczej tak: g'limdza nori.
I tu dochodzimy do drugiej niespójności - romanizacji nazwiska (i imienia) artystki. Ja pozostaję wierny pisowni z okładki albumu, ale warto odnotować, że jednocześnie oficjalna strona internetowa piosenkarki to ockjuhyun.net i z taką romanizacją spotkacie się równie często. Czasem nazwisko pojawia się również w formie Ok, no i oczywiście od czasu do czasu pojawią "innowatorzy" mieszający różne wersje.
Paradoksalnie problem leży także, a może nawet przede wszystkim po naszej stronie. W świecie zachodnim korzystamy z takiego wynalazku, który nazwaliśmy alfabetem łacińskim, bo jego pierwotna forma służyła do zapisu łaciny. Sęk w tym, że od dawna łaciną posługują się nieliczni, a alfabet został przyjęty w różnych krajach, posługujących się różnymi językami. Pomijając bardziej subtelne różnice pomiędzy głoskami w poszczególnych językach porównajcie sobie dźwięki, które kryją się pod literą "z" w jeżyku polskim, niemieckim i hiszpańskim. Albo weźcie "j" z angielskiego, porównajcie je z polskim, a potem jeszcze z hiszpańskim. Niby alfabet mamy z grubsza ten sam, a jak się okazuje - co kraj to obyczaj.
Alfabet koreański - hangul lub hangeul (i jeszcze kilka mniej popularnych wariantów) - to alfabet wymyślony na potrzeby jednego języka - języka koreańskiego. Poza pewnymi drobnymi udziwnieniami, które Koreańczycy są w stanie z łatwością zapamiętać, alfabet swoimi znakami bardzo zgrabnie służy zapisywaniu tego konkretnego języka. Co prawda często leży i kwiczy, kiedy trzeba zapisać jakieś zachodnie słowo, choćby dlatego, że właściwie nie posiada litery "f" - tzn. koreańczycy nie używają tego dźwięku w swoim języku. W każdym razie hangul z zapisywaniem koreańskiego radzi sobie nieporównanie lepiej niż... alfabet łaciński z zapisywaniem angielskiego.
W tym właśnie problem, że większość romanizacji/latynizacji to tak naprawdę próby zapisania języka koreańskiego angielską wersją naszego alfabetu. To nastręcza wielu problemów. Grzebanie w angielskim czasem przypomina zabawę w archeologa przekopującego kolejne warstwy ziemi, bo to język bardzo intensywnie "zanieczyszczony" naleciałościami z innych języków. Efekt jest taki, że czasem widzisz słowo po angielsku i nie masz pewności jak je przeczytać, choć przecież brzmienie poszczególnych literek znasz doskonale.
Co więcej, nawet gdyby Anglicy nie mieli problemów z własnym językiem, to i tak ich zestaw samogłosek słabo pasuje do tego koreańskiego, bo angielskie samogłoski nazwałbym zmanierowanymi, podczas gdy tym koreańskim bliżej w brzmieniu do polskich. No i oczywiście ostatni problem - język koreański liczy sobie w sumie 21 samogłosek, alfabet łaciński ma ich 6 - w efekcie każdy system transkrypcji (a jest ich już kilka) za punkt honoru ustanawia sobie wprowadzenie nowej, doskonalszej i bardziej zawiłej metody zapisania tych samogłosek przy pomocy naszego alfabetu.
Okej, właśnie się zorientowałem, że trochę mnie poniosło. Wracając do meritum czyli do muzyki. Dzisiejsza bohaterka, której nazwisko Koreańczycy zapisują tak - 옥주현 - to dowód na to, że występy w girls bandzie nie są czymś, czego dobra wokalistka powinna się wstydzić i wystrzegać. Joo Hyun zaczynała swoją karierę z formacją Fin K.L., o której nie będę się rozpisywał. Powód bardzo prosty, dziewczyny działały może nie przed internetem, ale przed internetami - lata 1998-2002 należały do nich, jednak potem mignęły razem na scenie tylko raz - w 2005 roku i od tamtej pory jako formacja są nieaktywne.
Nie oznaczało to jednak końca kariery Oak, która realizowała się jako aktorka, modelka, gospodyni programów telewyzyjnych, diskdżokejka jednej z większych stacji radiowych, a także... promotorka jogi, z nieodłącznymi w takiej sytuacji kasetami vhs sygnowanymi jej nazwiskiem. Brzmi to jak CV jakiejś koszmarnej celebrytki, która atakuje z każdej witryny sklepowej z taką skutecznością, że człowiek boi się otworzyć konserwę, bo a nuż tam też się schowała.
Sęk w tym, że to zupełnie nie tak. Oak Joo Hyun to naprawdę utalentowana wokalistka. Po zakończeniu działalności Fin K.L. Oak zaczęła udzielać się przede wszystkim jako aktorka musicalowa, ale także kontynuowała karierę solową w swojej twórczości koncentrując się głównie na balladach. Dzisiaj nagranie promujące jej najnowszy mini-album, które muzycznie ląduje gdzieś pomiędzy balladą a musicalem właśnie. zdecydowanie warte przesłuchania, choć teledysku się nie doczekacie.
Strasznie podoba mi się ta kompozycja. Jest pełna umiejętnie sprzedawanych emocji i to nie tylko od strony wokalnej, choć oczywiście wyrasta on tutaj na pierwszy plan. Zanim poświęcę mu kilka słów wolałbym jednak napisać coś o podkładzie, który jest zaskakująco żywy i ekspresyjny jak na skromne instrumentarium. Oczywiście - sam jeden fortepian jest w stanie objąć całą skalę emocji, ale jednak mówimy tu o nagraniu mniej lub bardziej popowym, więc tak zręczne wykorzystanie instrumentu i danie mu tak znaczącej roli w całym utworze jest czymś niepospolitym. Właściwie przez większość piosenki klawisze są tu niemal równorzędnym partnerem dla wokalistki i opowiadają swoją własną muzyczną historię.
W brzmieniu jest sporo dramaturgii, napięcia, ale jest też coś - może nie strasznego - ale niepokojącego. Przede wszystkim na otwarcie i zakończenie utworu słychać muzyczny ekwiwalent tego nieuchwytnego cienia, który widzisz przez ułamek sekundy po tym, kiedy odwróciłeś się by sprawdzić, czy ktoś cię nie obserwuje. Ktoś w komentarzach na YT porównał to do bondowskiego brzmienia (i nie byłem to ja), jednak uważam, że choć skojarzenie faktycznie trafne to z wierzchu mylące. Nie chodzi o muzyczne nawiązanie do tej konkretnej postaci z filmów, jakiegoś czasookresu, czy stylu muzycznego (choć piosenka ma w sobie coś filmowego). Chodzi raczej o oddanie podobnego nastroju, filmy o Bondzie, to filmy o tajnym agencie czyli inaczej szpiegu - człowieku, który przemyka niezauważony, obserwuje twoje ruchy. I warto tę myśl zachować w głowie, bo za chwilę do niej wrócę.
Co jeszcze jest takiego w tej kompozycji oprócz niepokoju? Dramaturgię, którą akcentują przede wszystkim smyczki i wyraźnie wybijany rytm, które wspierają fortepian i wokal w refrenach. Fortepian i wokal mówią z kolei jednym głosem, głosem pełnym żalu i bólu, choć kontrapunktowanym, poprzez bardziej błogi fragment przed finałem. Błogi, choć nie radosny. Wokaloprócz potęgowania tych wszystkich emocji ma jeszcze jedną ważną funkcję, wyraźnue adresuje cały ten przekaz w kierunku jednej soby. To nie słowa rzucane na wiatr, czy wyszeptywane po kryjomu ścianom. To słowa wyraźnie adresowane do konkretnej soby - która w dodatku nie może ich usłyszeć.
A teraz pora na tłumaczenie, znajdziecie je >>TUTAJ<<. Moja uwaga - czytajcie naraz słuchając piosenki, w ten sposób przekaz jest pełniejszy. Przeczytane i przesłuchane? Z początku wygląda na zwykłą piosenkę "porozstaniową" z kilkoma dziwnymi akcentami dokładającymi nieco pustego dramatu poprzez przerysowanie emocji. A potem, na finał dostajemy słowa o zdjęciu w szufladzie. I nagle tekst piosenki wskakuje dwie półki wyżej, a słuchanie kwituje przyjemny dreszczyk.
BONUS
To tak na zakończenie Oak Joo Hyun wykonuje "Defying Gravity" z musicalu "Wicked".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz