Stało się. Wielokrotnie przesuwany w czasie debiutancki album Lee Hi doczekał się poślizgu jeszcze na ostatniej prostej. Całość na półkach sklepowych miała wylądować 21, ale projekt dotknęła dodatkowa, tygodniowa "obsuwa" i ostatecznie Lee Hi z albumem "First Love" debiutuje dopiero dzisiaj. Możliwe, że tym razem przesunięcie daty premiery było zabiegiem czysto marketingowym, związanym z nietypową formułą dystrybucji krążka.
YG Entertainment zdecydowało się podzielić płytę na dwie części. Jej pierwsza połowa była dostępna w sprzedaży internetowej od 7 marca, natomiast dziś do sprzedaży trafia druga połowa albumu (sprzedaż internetowa) i oraz jego kompletna wersja (sprzedaż fizyczna). Pierwsza połówka albumu sprzedawała się całkiem nieźle, a i promujący ją kawałek "It's Over" również radził sobie dobrze, a nawet bardzo dobrze na listach przebojów. Możliwe, że wytwórnia chciała wydłużyć żywotność tych "produktów".
Więcej o przygotowaniach do wydania albumu i piosence promującej jego pierwszą część - "It's Over" - przeczytacie >>TUTAJ<<. Natomiast drogę do sławy młodej wokalistki i jej solowy debiut z piosenką "1, 2, 3, 4" opisałem >>TUTAJ<<. Dzisiaj natomiast zajmę się, jak nietrudno odgadnąć, utworem promujacym drugą cześć albumu "First Love", zatytułowanym "Rose".
Przyznam, że ta piosenka troszkę mnie rozczarowała. Od razu zaznaczę - nie twierdzę, że jest zła, wręcz przeciwnie - jest co najmniej dobra, ale spodziewałem się czegoś (jeszcze) lepszego. Szczególnie po otwierających dźwiękach. Piosenka zaczyna się raczej subtelnym podkładem i dosyć silnie brzmiącym wokalem Lee Hi, choć dziewczyna wciąż pozostawia sobie sporo rezerwy. Po kilkunastu sekundach dołącza się świetny beat pompujący w utwór dużo energii. Kulminacja następuje gdzieś w okolicach trzydziestej sekundy. Jescze tylko przejście i...
Puf - niewypał. Piosenka, zamiast się rozkręcić, raczej robi się bardziej stonowana, energiczny beat zostaje zastąpiony przez coś o wiele mniej interesującego i trochę nadto elektronicznie obrobionego, przynajmniej jak na mój gust. Beat spełnia swoją funkcję - utrzymuje całkiem dobre tempo piosenki i broni ją przed rozwleczeniem w przynudnawą balladę, jednak nie jest w stanie uchronić słuchacza przed rozładowaniem energii zebranej na wstępie. Co prawda wciąż liczyłem, że po tym segmencie nastąpi jakieś wybudzenie, że w którymś momencie piosenka znów wzmocni siłę przekazu, ale...
Najlepsze, co dostajemy, to powtórzenie refrenu w połowie utworu. Fajnie brzmi podparty gitarowymi wstawkami w tle, ale powrót tego fajnego beatu z początku piosenki znów przeradza się w energetyczny niewypał, bo tym razem z refrenu piosenka przeskakuje do jeszcze bardziej nastrojowo stonowanego segmentu rapu. Na finał nie dostajemy nawet wzmocnionej wersji refrenu - wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że na finał refren dodatkowo wystudzono, chociażby poprzez odjęcie beatu, który tak bardzo wpadł mi w ucho.
A jednak nie mogę tej piosenki jednoznacznie skrytykować, bo rozumiem, w co mierzyli twórcy i co osiągnęli. >>TUTAJ<< znajdziecie angielskie tłumaczenie słów piosenki. Opowiada ona o kobiecie przyrównanej do róży, której piękno wabi do siebie mężczyzn, ale której miłość jest wyjątkowo niewdzięczna i zawsze rani swojego kochanka. Sama róża doskonale zdaje sobie z tego sprawę, przez co jest zimna, zobojętniała i raczej przestrzega mężczyzn przed sobą, niż ich zachęca. Stąd też taki, a nie inny nastrój piosenki - to zimno bijące z głosu, ta zobojętniałość.
Sęk w tym, że jakkolwiek rozumiem chęć zachowania artsystycznej spójności i doceniam to, że Lee Hi nie została wepchnięta w kolejną rozwlekłą balladę, jakich setki, to wciąż uważam, że gdzieś w tej całości można było umieścić ciut więcej ekspresji, którą można by uzasadnić choćby tragizmem sytuacji samej róży, która pewnie też nie jest do końca zadowolona z własnej natury.
Zresztą pal licho znaczenia - muzyka jest od słuchania. Tutaj dostaję ciekawy pomysł, który muzycznie brzmi dobrze, ale brakuje mu tego czegoś, co zapewniłoby mu nośność, tej odrobiny magii, dzięki której za jakiś czas będę wciąż wracał do tej piosenki. Choć muszę oddać twórcom, że sam refren jest bardzo łatwy do zapamiętania. Szkoda, że w kompozycji odgrywa raczej marginalną rolę - jest wyrzucony na skraje nagrania.
Zanim skończę, muszę kilka słów poświęcić teledyskowi, który czysto wizualnie ociera się o geniusz. Kolorystyka - to raz. Plany wypełnia czysta biel, która nadaje całości bardzo chłodnej aury, jednocześnie nie gryząc się z drugim dominującym kolorem - czerwienią. I jest to czerwień w pięknych, krwistych odcieniach, które naraz przywołują na myśl samą różę, ale i krew osoby, która zraniła się o różany kolec.
Kompozycja - to dwa. Ujęcia zastosowane w klipie są przepiękne i w niebanalny sposób pokazują poszczególne sceny. Ponadto spoiwem łączącym kolejne sekwencje jest postać wokalistki, która znajduje się w centrum kompozycji. Jest nieruchoma, lub jej ruch jest znikomy i w większości wypadków jest gęsto otoczona przez dekoracje lub postacie (które w tym wypadku także sprowadzane są do rangi dekoracji). To wszystko ma służyć wizualnemu przyrównaniu Lee Hi do kwiatu róży otoczonego przez kolczastą gęstwinę.
Pomysły - to trzy. Na szczególną uwagę zasługuje koncepcja sceny z żołnierzami, którzy są oczywiście kolejnymi kochankami, którzy próbują zdobyć różę, by ostatecznie i tak zostać pokłutymi przez kolce. Pomalowane na biało stroje, krwiste wybuchy... To wszystko wygląda ciekawie, ale najbardziej podoba mi się pomysł z prętami, a raczej ciąg skojarzeń, który proste, pomalowane na biało pręty zamienia w coś innego. Pręty przeszkadzają żołnierzom, więc pełnią funkcję zasieków. Z kolei zasieki w oczywisty sposób muszą kojarzyć się z kolczastymi krzewami róży. Bardzo podoba mi się jak zgrabnie twórcy klipu ominęłi w ten sposób banał wizualny i znaczeniowy. Innym godnym uwagi pomysłem jest biały, błękitnooki wilk, którego fragmenty w kilku ujęciach przebijają się pomiędzy prętami i sposób w jaki tego wilka utożsamiono z wokalistką poprzez zastosowanie szkieł kontaktowych.
No i oczywiście dobre pomysły wieńczy świetne wykonanie, w którym niemały udział ma także sama Lee Hi. Widać, że dziewczyna z klipu na klip coraz lepiej radzi sobie przed kamerą. W tym wypadku świetnie odegrała obojętność i wyniosłość róży. Przy czym zaznaczę jeszcze, bo może nie napisałem tego dość wyraźnie wcześniej - od strony wokalnej Lee Hi również w tej piosence sprawdza się bardzo dobrze. Wszystkie moje zarzuty do strony muzycznej tyczą się kompozycji, która nie pozwala wokalistce na włożenie do piosenki większej dozy ekspresji, bez zachwiania równowagi i pomysłu na ten utwór. No i może zaznaczę też jeszcze raz, że nawet pomimo wcześniej wspomnianych mankamentów, piosenka też mi się podoba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz