W głowie nie mieściło mi się, że ktoś mógł wybrać tak słabe nagranie na utwór promujący mini-album, tym bardziej, że piosenka "Whatever" wykonana przy okazji comebacku na antenie programu Music Bank zabrzmiała w moich uszach o niebo lepiej. Postanowiłem więc przejrzeć całe wydawnictwo - nie jest tego znowu tak dużo, raptem 4 piosenki, z czego dwie już wymieniłem. W każdym razie, pod pewnymi względami zaglądanie na ten krążek było moim błędem.
Zamiast dostać jakąś rozsądną odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, które najzwięźlej można sformułować jako "DLA-CZE-GO?", zostałem zdzielony przez łeb rzeczywistością. Ktoś w Cube Entertainment albo jest idiotą, albo jest sabotażystą - tak czy inaczej powinien ponieść konsekwencje swoich decyzji, które przeczą wszelkiej logice. Otóż na title-track albumu wybrano najsłabszą piosenkę na płycie. Mało tego, jest to jedyna zła piosenka na całym wydawnictwie, podczas gdy pozostałe piosenki są co najmniej dobre.
Na początek wróćmy jeszcze na moment do "What's Your Name?". Wczoraj napisałem, że gdyby nie ten dziwny zapętlony dźwięk, który przyprawiał mnie o ból głowy, piosenka pewnie byłaby strawna. Myliłem się i to podwójnie. Jak się okazuje to dopiero połączenie irytującego dźwięku z paskudnymi kolorami teledysku rozsadza mi czaszkę. Samo audio o dziwo jestem w stanie przetrwać. Moja druga pomyłka tyczy się strawności tego nagrania, które teraz mogłem na spokojnie ocenić. Cóż, ta piosenka - nawet kiedy nie próbuje mnie bezpośrednio zabić - jest śmiertelnie nudna i monotonna. Jestem skłonny uwierzyć, że to właśnie ta piosenka służy za kuranty w domu Śmierci. Albo jest przynajmniej ustawiona jako dzwonek w telefonie.
Dobra, koniec pastwienia się. Mikołajowi skończyły się rózgi, teraz będzie rozdawał dzieciom
Można nie lubić takich muzycznych klimatów, ale trzeba przyznać, że w swoim rodzaju jest to świetne nagranie - z kilkoma ciekawymi elementami, chwytliwym refrenem, od którego już nie mogę się uwolnić, i niezłym pomysłem na całość kompozycji. Oczywiście po uszach bije szybki beat z drugiej części piosenki, który nie może się nie kojarzyć z tegorocznym hitem "I Got A Boy" (>>TUTAJ<<) foramcji Girls' Generation. Jednak mam wrażenie, że 4Minute robi zdecydowanie lepszy użytek z tego elementu.
Motywem przewodnim jest pewne rodzielenie podkładu i wokalu, bo obie części tej piosenki żyją osobnym życiem, choć wydają się komponować. Jest to zabieg jak najbardziej celowy, bo elektroniczne dźwięki w zwrotkach mają służyć jedynie za luźny podkład pod słowa stylizowane na rapowy freestyle. Z kolei każde powtórzenie refrenu odbywa się w zmienionej aranżacji, przy czym ostatnia wersja jest złożeniem dwóch pierwszych. Rozdzielenie głosów i akompaniamentu jest dodatkowo wzmocnione produkcyjnie. Nie wiem jak dokładnie osiągnięto ten efekt, ale w piosence słychać cieniutką warstwę buforowej ciszy pomiędzy obydwoma wątkami piosenki. Strasznie podoba mi się ten zabieg, ale i tak nie tak bardzo jak chórki wplecione w refrenowe tło.
Ta piosenka śmiało zasługuje na to, żeby promować krążek. Szczególnie jeśli zajrzycie do poprzedniego wpisu (>>TUTAJ<<) i obejrzycie występ telewizyjny, gdzie dziewczyny prezentują kawał ciekawej choreografii do tej piosenki. Wciąż mam odobinę nadziei, że "What's Your Name?" to tylko taka piosenka na rozgrzewkę, która dalej w trakcie promocji zostanie zastąpiona przez "Whatever"... albo "Domino".
Kolejne bardzo dobre, przebojowe nagranie z pomysłem. Tym razem motywem przewodnim jest zabawa dynamiką, przy nieustannym utrzymaniu mocy w brzmieniu poprzez silny, instrumentalny, lekko rockowy beat. Mam nieco odległe skojarzenie z taką starą, starą piosenką brytyjskiego girls bandu Girls Aloud zatytułowaną "Sound Of The Underground". W sumie nie wiem skąd to porównanie, bo ogólnie rzecz biorąc są to dwie całkiem różne piosenki, ale w obydwu produkcjach czuję podobny klimat.
Sama piosenka otwiera się dużym budowaniem energii, która zostaje umiejętnie przyduszona prostym przejściem. Następująca po nim zwrotka jest już nieco wytłumiona, ale moc nie znika całkowicie, bo przeradza się w zwiększoną dynamikę tej sekcji. Jednocześnie, w miarę rozwoju zwrotki, wokal też zaczyna narastać. Potem wchodzimy w most przed refrenem, piosenka zwalnia, ale znów rośnie moc brzmienia. Jeszcze krótkie przejście i jesteśmy w refrenie, który znów jest dynamiczny, a przy tym niezwykle płynny w porównaniu do reszty piosenki, przez co świetnie rozładowuje zebraną do tej pory energię. Przy czym sam refren kończy się znów sekcją budującą napięcie i wkręcającą słuchacza w piosenkę.
Dalej utwór bazuje na podobnych zabiegach, wciąż utrzymując uwagę słuchacza. Warto też zwrócić uwagę na dosyć szeroką gamę zastosowanych dźwięków. Oprócz wspomnianego beatu i wszelakiej maści elektronicznych efektów, słychać też drobne akcenty na gitarze elektrycznej. Jednak kluczowe w całej kompozycji są fantastycznie brzmiące, surowe, nieco folkowe skrzypce, które dają kawałkowi turbodoładowanie w okolicach refrenów.
Zostało jeszcze "Gimme That".
Ta piosenkanie nie ma dla mnie tego czegoś, co słyszę w dwóch nagraniach powyżej, bo cały pomysł na nią sprowadza się do świetnego wykonania pewnej standardowej koncepcji. Niemniej jednak jest to wciąż bardzo dobra piosenka, znów opatrzona dobrym refrenem i ciekawym haczykiem z fajnym zejściem w dół po dźwiękach. Ta piosenka to rap + elektronika + łatwo wyczuwalny rytm i okazjonalne bujanko. Natomiast jeszcze raz podkreślę, że jest to wszystko bardzo dobrze wykonane, przede wszystkim zróżnicowane w obrębie jednej estetyki, przez co - w przeciwieństwie do "What's Your Name?" - nie nudzi.
A propos nudzenia, to chyba wypada kończyć. Wciąż nie mam pojęcia, co dokładnie próbowali osiągnąć ludzie z Cube Entertainment dokonując wyboru title-tracku do nowego wydawnictwa. Mam tylko nadzieję, że jeszcze się zreflektują, bo marnują naprawdę dobre nagrania kosztem promowania chłamu, który w dodatku usilnie stara się naśladować wygląd i brzmienie innych wykonawców, styl 4Minute pozostawiając gdzieś w głębokim tle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz