poniedziałek, 23 września 2013

Navi - I ain't going home tonight (feat. Geeks)

Chuseok czyli kilkudniowe koreańskie święto, które sprawia, że nawet w kpopie nic się nie dzieje. Idealny moment by nadrobić piętrzące się zaległości. Idealny jeżeli akurat nie zbiegnie się z jesiennym załamaniem pogody, które - jak co roku - wysłało mnie pod kołdrę ze zniechęcającą do wszystkiego temperaturą i dodatkowo "uprzyjemniającym" życie katarem.

No, ale najgorsze juz za mną, więc można spłodzić kilka akapitów. Tylko na jaki temat? Tak po prawdzie, rzeczy, które autentycznie przykuwają moją uwagę, staram się opisywać na bieżąco. Toteż opisywane dzisiaj nagranie szczególnie istotne być nie może. Co wcale nie musi oznaczać, że nagranie to nie jest dobre. Ot taka już natura nasyconego, koreańskiego rynku, że bycie dobrym to za mało by zaciekawić.



Muzycznie jest bardzo solidnie, ale doszukując się jakiegoś tematu pod mój wpis, okazało się, że odkryłem cały wysyp drobiazgów z grubsza niezwiązanych z muzyką. Co prawda do warstwy dźwiękowej też tu nawiążę, ale nie w tradycyjny sposób.

Drobiazg numer jeden - tekst.
Wczesne dzieciństwo spędzone przed telewizorem, w którym hulały tzw. "bajki z jednym zębem" - czyli cały przekrój przeterminowanego anime z włoskim dubbingiem i polskim lektorem - musiało pozostawić rysę na mojej psychice. Los wyznaczył przede mną dwie ścieżki. Albo miałem zostać seksualnym zboczeńcem jak Kame Sennin czy inszy Gigi Koszykarz (taki kurdupel, który zaczynał grać lepiej na widok kobiecych majtek), albo emocjonalną pierdołą, która wprawdzie traktuje kobiety z iście rycerską galanterią, ale jest całkiem niezdolna do porywów namiętności.

Oczywiście moja pierdołowata natura siłą rzeczy ciągnęła mnie ku pierdołowatym archetypom, więc droga obrana przeze mnie mogła być tylko jedna. Na pocieszenie mam tę piosenkę, która pokazuje, że azjatycka popkultura spaczyła nie tylko mnie - snobistycznego odludka mieszkającego w centralnej Europie - ale także rozsądną część ichniej populacji. Może nie jest to powód by odkorkować szampana, ale przynajmniej poprawia mi humor myśl, że gdybym przeniósł się do takiej Korei, może bym aż tak nie odstawał. Oczywiście pomijając wygląd.

I to nie jest wniosek oparty na jednej piosence! Tylko na dwóch. Zajrzyjcie >>TUTAJ<<.

Drobiazg numer dwa - otoczka.
Niby taki lekko jazzujący popik, niby w centrum całości jest głos wokalistki, a jednak nawet w takiej sytuacji bestia zwana kpopem nie może sobie podarować narzucenia własnych reguł gry. Ta piosenka najbardziej przypada mi do gustu, kiedy jej słucham bez oglądania się na teledysk czy jakiś występ, bo sednem tego projektu jest muzyka. Mimo to...



Mimo to, ktoś zadał sobie trudu, żeby dorobić do tego nie tylko choreografię, ale nawet "koncept". Czym jest koncept w kpopie najlepiej zrozumiecie oglądając Crayon Pop i ich "Bar Bar Bar" (>>TUTAJ<<), bo tam koncept wybija się na pierwszy plan. W tym wypadku nie jest aż tak wyraźny, ale wciąż zauważalny. Powyżej widzicie jedno z telewizyjnych wykonań, ale zapewniam Was (zresztą dalej macie tego dowody), że wizualnie wszystkie wyglądają podobnie - pomimo zmieniających się scen i kostiumów. Tancerki przy wystylizowanych mikrofonach i Navi w skórzanym gorsecie.

Dlaczego? Po co? Nie wiem - na tym polegają koreańskie koncepty. Ja specjalnie narzekał nie będę, bo choć do Kame Sennina - jak już ustaliliśmy - jest mi daleko, to ziarno zostało zasiane - nie potrafię powiedzieć "nie" skórzanym gorsetom. Szczególnie naciągniętym na talię, która takowego wcale nie potrzebuje.



Drobiazg numer trzy - playback
Nieważne jak dobrze śpiewasz, w koreańskim programie telewizyjnym i tak będzie Cię w jakiejś formie wspierał. Przy czym to już nie są te czasy, gdzie leci albo wokalista, albo playback. Różne sprytne mechanizmy pozwalają regulować nasycenie mieszanki obiema składowymi tak, by finalny dźwięk był jak najbliższy temu, co klient dostaje na płycie. No chyba że wytwórnia życzy sobie, by ich playback nie brzmiał jak na płycie. To też są w stanie zrobić.

W tym wypadku playback tak bardzo mnie nie drażni, bo jest tylko częściowy i wyraźnie słychać widać, które partie są autentycznie śpiewane. Choć i tu pojawiają się momenty, w których czlowiek zastanawia się ile jest tu autentycznego głosu, a na ile pomaga zapełniający brzmienie playback. Szczególnie kiedy realizatorom dźwięku uda się dobrze zestroić oba kanały i różnice między podkładem a autentycznym wokalem są niezauważalne.



Co ciekawe, parcie na płytowe brzmienie jest tak duże, że wzbogacone wersje podkładu pojawiają się nawet podczas występów radiowych.



Drobiazg numer cztery - w Korei robi się świetne podkłady
Słuchając tej kompozycji na pierwszy plan ewidentnie wybijać się będzie wokal. Bo jest tu i trochę fajnej barwy, i jakiś zasięg interpretacyjny podparty treścią, i trochę technicznych smaczków, a przede wszystkim sympatyczna, nastrojowa melodia. No i piosenkę promuje twarz wokalistki, a nie producenta czy instrumentalistów.

A jednak ten utwór od strony podkładu jest po prostu bardzo dobry. To, że zgrabnie łączy elektroniczne, lekko dubstepowe brzmienie z bardziej instrumentalnym, bandowym graniem nie jest już dla mnie żadną rewelacją. Od kiedy słucham kpopu, takie sztuczki stały się chlebem powszednim. To, że podkład dobrze komponuje się z głosem to w ogóle podstawa i punkt wyjścia dla każdej kompozycji. Ale powód, dla którego mówię, że ten podkład jest dobry, jest jeszcze bardziej prozaiczny.

Po prostu dobrze się go słucha.



W pierwszej chwili brakuje wokalu, ale jeżeli dać szansę tej wersji, szybko okazuje się, że sam podkład oferuje dość muzycznej różnorodności i treści, by bronić się bez wsparcia piosenkarki. Dużo dają wplecione tu i ówdzie pogwizdywania, ale sednem jest dla mnie melodia poprowadzona na smyczkach. W wersji śpiewanej są zepchnięte głęboko w tło, nie tylko poprzez główny głos, ale także wspierające go chórki, tymczasem ta wersja pokazuje, że doskonale sprawdzają się w rolach głównych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz