czwartek, 26 września 2013

Soyou & Mad Clown - Stupid In Love

Nawet nie wiem jak zacząć ten tekst. Chyba dlatego, że sam w stu procentach nie jestem przekonany do swoich odczuć względem tego nagrania, a do tego kilka decyzji podjętych przez osoby zarządzające projektem wciąż nie daje mi spokoju. W pierwszej chwili chciałem nazwać to nagranie godnym polecenia, ale przypomniałem sobie jak mocno odbiłem się od niego przy pierwszym podejściu i jak wiele wątpliwości wciąż we mnie budzi.

Chyba najprościej będzie wyłożyć kawę na ławę, a potem bawić się w detale. Mój problem leży u samych podstaw tego projektu. Wokalistka plus raper. Sztampa. Właściwie od kiedy tylko hip-hop zaczął oddziaływać na muzyczny mainstream, na całym świecie pojawiały się takie projekty. Na dodatek przeważnie zaangażowany w ten proceder raper nie jest undergroundową gwiazdą szukającą trochę sławy "na powierzchni", a raczej rozmemłanym pozerem, który chciałby śpiewać o miłości, ale natura poskąpiła wokalu, więc zamiast śpiewać gada.

I to chyba dostatecznie tłumaczy sedno mojego uprzedzenia do tego nagrania. Przy czym jest to uprzedzenie, którego dorobiłem się po pierwszym kontakcie z utworem, nie przed. Przed pierwszym przesłuchaniem - wręcz przeciwnie, byłem nastawiony dość entuzjastycznie.

Soyou to kawał dobrego głosu "uwięziony" w wysokiej, zgrabnej i ogólnie apetycznie prezentującej się dziewczynie. Ale Soyou ma jeden zasadniczy problem - występuje w jednej grupie (Sistar) z Hyorin - rewelacyjną wokalistką (jedną z najlepszych na koreańskich scenach), która w dodatku jest sceniczną bestią - rusza się jak krzyżówka kota z kobrą, co przy jej pełnej sylwetce rozbija męskie szczęki o posadzki.

Inaczej rzecz ujmując, ucieszyło mnie, że Soyou dostała solową szansę, na którą zasłużyła, szczególnie biorąc pod uwagę sukces całego Sistar. Nie byłem też z góry uprzedzony do jej scenicznego mariażu z raperem, bo Mad Clowna nie kojarzyłem, za to miałem w pamięci współpracę Jieun z Secret z Bang Yong Gukiem przy okazji piosenki "Going Crazy" (>>TUTAJ<<). Raz, że utarta formuła współpracy rapera i wokalistki jest tak naprawdę dość prostą receptą na sukces - mierzony wpływami ze sprzedaży i miejscami na listach. Dwa, że wymieniona przed chwilą dwójka ze stajni TS Entertainment pokazała, że nawet podążając tą ubitą ścieżką można zawędrować w ciekawe miejsca.

Do projektu podchodziłem nastawiony dość pozytywnie, choć bez olbrzymich oczekiwań. Jednak od pierwszego kontaktu zaczęły piętrzyć się problemy, które... No właśnie, nie mogę napisać, że całkiem odrzuciły mnie od tej piosenki, ale wyraźnie wpłynęły na mój jej odbiór.

Zacznijmy od tego, że do tej pory koreańskie single mogłem podzielić między innymi według bardzo prostego kryterium - te które teledysk mają i te, które videoklipu się nie dorobiły. "Stupid In Love" to pionierskie przedsięwzięcie, które próbuje wpasować się gdzieś pomiędzy te dwie kategorie...



Oczywiście, sam dopisek "short ver." sugeruje, że istnieje pełna wersja tego klipu. Sęk w tym, że w anglojęzycznym internecie wciąż nie została upubliczniona, co jest dość nietypowe dla koreańskiego rynku. Co więcej, dopiero dzisiaj dokopałem się do pełnej wersji tego klipu wrzuconej na YT przez jakiegoś "partyzanta". Wersji wrzuconej właśnie dzisiaj, z kilkunastoma wyświetleniami na koncie. To dosyć dziwne zważywszy na fakt, że piosenka - a co, uchylę rąbka tajemnicy - wyrasta na duży przebój.

Jednak pełną wersję teledysku zachowam na później, tym bardziej, że nie dzieje się w nim zbyt wiele, a chciałbym najpierw zająć się samą piosenką, do czego będą mi potrzebne inne klipy. W pierwszej kolejności płytowa wersja piosenki z dodanym tłumaczeniem. Wybieram wariant polski, choć to tłumaczenie tłumaczenia. Porównując wersję polską i angielską, dochodzę do wniosku, że jeżeli coś ze znaczenia zagubiło się w przekładzie, to stało się to już na etapie przekładu z koreańskiego na angielski, ba, mam wrażenie, że polski tekst miejscami lepiej oddaje ducha utworu.



Nie dziwię się, że jest to przebój, bo pomimo rozlicznych zarzutów, które za chwilę wyciągnę, liczba niezbijalnych atutów jest po prostu za duża. Samo brzmienie, nastrojowość kompozycji - to w zasadzie dość, by piosenka dobrze sobie radziła. Na to nakłada się bardzo dobrze wkomponowany wokal Soyou, który dodatkowo zagęszcza atmosferę i sprawia, że kawałek - przy całej swojej sztampie - staje się łatwo rozpoznawalny.

Sam muzyczny motyw podkładu jest dosyć banalny, jednak sposób wyprodukowania nagrania nadaje całości dużo więcej głębi i smaku. Choć sama struktura utworu jest prosta jak konstrukcja cepa, to sposób w jaki wybrzmiewają instrumenty - w szczególności klawisze i smyczki - sprawia, że brzmi to jak utwór z klasą. Ponadto muszę pochwalić urozmaicenie podkładu w trakcie zwrotki, to co dzieje się około 1:55 bardzo przyjemnie łaskocze moje uszy.

Z negatywów wskazałbym nietrafiony most - jego brzmienie, wykorzystanie gitar... Widzę, co autor chciał osiągnąć, ale zabieg zwyczajnie mu nie wyszedł. Miało być epicko, miała być kulminacja napięcia, a wyszło trochę jazgotliwie i niespójnie. Przy czym w żadnym razie nie jest to jakaś muzyczna katastrofa, po prostu nieudany zabieg.

Jednak mój prawdziwy problem tyczy się przede wszystkim warstwy lirycznej. Bang Yong Guk w "Going Crazy" swoim rapem zaserwował kawał nieprzyjemnego, niepokojącego obrazu, a potem jeszcze przepraszał, że jego tekst był nie dość plastyczny i że mógł się bardziej postarać. Ja rozumiem, że ze słowami do "Stupid In Love" zdecydowanie łatwiej się identyfikować i pewnie stąd też bierze się popularność tej piosenki, ale nawet patrząc na czystą formę - jest słabo. "Niebo pociemniało"? Poważnie? Co to jest, konkurs poetycki pierwszoklasistów? Rozumiem - miało być prosto i dosadnie, ale nawet przy takich kryteriach ten tekst jest po prostu miałki. Wystarczy porównać sobie jak to zrobił Choiza w swoim "Going Down" (>>TUTAJ<<), nota bene kawałek ma fantastyczny podkład, który sam w sobie snuje opowieść.

Ale napisałem, że z początku odbiłem się od tego nagrania, a póki co jeszcze tego dobrze nie wytłumaczyłem. Otóż wobec braku teledysku pod ręką, sięgnąłem po wykonanie w jednym z programów telewizyjnych i zostałem pozbawiony jakichkolwiek złudzeń co do osoby rapera.



W studiu chłop ma brzmienie płaskie jak niemiecka autostrada, ale przynajmniej daje radę ze sprzedawaniem emocji. Jest w tym jego głosie jakiś gniew, złość, da się to kupić. Niestety - jak wielu pop-raperów - na scenie okazuje się, że nie daje rady. A że ten konkretny okaz rapera nie ma nawet żadnej cechy charakterystycznej w głosie, to jego występ na żywo jest po prostu słabiutki. Ot przeciętny gość z ulicy, który na kogoś złorzeczy...

Co gorsza, jak tak zestawić ten jego mikry głos z drewnianymi próbami sprzedania emocji i jeszcze opakujemy to w wizerunek sceniczny, to dostaniemy coś więcej niż zwykłego gościa z ulicy. Czasami się takich widuje - czapka z daszkiem, dziwne okulary i jakaś obciachowa odzież wierzchnia - idą i drą ryja nie wiedzieć na kogo. Kiedy na murach kamienic pojawiają się jakieś "przemyślenia" na temat władzy, kościoła i obyczajów, są pierwszymi podejrzanymi. Nic nie poradzę, tym rapem Mad Clown bawi mnie zamiast mnie poruszyć. Na dokładkę Soyou jest wepchnięta na gruby playback, który nie zawsze jest w stanie zagłuszyć.

Tydzień później było ciutek lepiej, szczególnie jeżeli idzie o wypoziomowanie playbacku czy też wokalnych zwielokrotnień, ale Mad Clown nadal jest daleki od przekonania mnie do siebie i swojego rapu.



Jestem Wam jeszcze winien teledysk, choć bardzo możliwe, że wkrótce go zdejmą - skoro sami go nie upubliczniają.



Ogólnie rzecz biorąc bardzo profesjonalnie i nastrojowo zrobiony teledysk. Szczególnie "ptasie" kadry z Soyou są niezwykle plastyczne. Sama koncepcja sceny z tronem - to jak Mad Clown spala się czy też, uwaga trudne słowo ;) , dezintegruje - robi wrażenie, a raczej robiłaby, gdyby nie wizerunek rapera. Okej, ja rozumiem, że w Korei taki sweter może nie uchodzić za obciachowy, ale w moich oczach kombinacja czapka z daszkiem, sweter i druciane okulary jest po prostu ko(s)miczna, a już szczytem absurdu jest posadzenie tak ubranego faceta na tronie. Może w Korei to nikogo nie razi, ale dla mnie to estetyczny strzał w stopę.

Podsumowanie? Pomimo fali czepialstwa, która przelała się przez powyższe akapity, nie potrafię nie ulec przebojowej naturze tego kawałka. Niby prosty muzycznie pomysł, ale - głównie dzięki doskonałej produkcji - zyskuje na muzycznej głębi i nie można nie przyznać, że jest nastrojowy. Choć lirycznie utwór rozczarowuje, to nie mogę też nazwać go złym, co najwyżej przystosowanym do potrzeb mas, a przecież o to w popie chodzi. Najwięcej zastrzeżeń mam do rapu, jednak tyczą się one głównie wykonań na żywo, bo wersja płytowa potrafi braki w walorach samego głosu przykryć przyzwoitą ekspresją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz