Miłość od pierwszego wejrzenia. Fikcja literacka ukuta tak dawno, że trudno dojść, kto pierwszy po nią sięgnął. Być może towarzyszyła naszym miłosnym fantazjom jeszcze zanim wpadliśmy na pomysł, by je spisywać. Jakkolwiek piękna może wydawać się sama idea takiej miłości, to szara, codzienna chemia związków zwykła z niej niewybrednie kpić na każdym kroku.
Bo załóżmy nawet, że na podstawie wyglądu i zachowania da się wywnioskować coś więcej o danej osobie niż to, że pobudza nasze zwierzęce instynkty. Że nie licząc na łut szczęścia, można w mgnieniu oka osądzić, czy ktoś z natury jest osobą, której szukamy. Albo nawet dopuśćmy i uśmiech losu do tych rozważań. Bo nawet z jego błogosławieństwem trudno pójść krok dalej i przewidzieć te wszystkie drobne różnice, które uporczywym kłuciem potrafią wykrwawić zauroczenie na śmierć. Diabeł tkwi w szczegółach.
Bez cienia skrępowania przyznam, że w głosie Lim Kim zakochałem się od pierwszego przesłuchania, co muzycznie jest zapewne nie bardziej rozsądne od poważnych inwestycji emocjonalnych dokonywanych na podstawie jakichś ukradkowych spojrzeń. Ale jak tu się nie zakochać w głosie, którego barwa jest jak pieczołowicie dobrana mieszanka orientalnych ziół? Może i nie komponuje się z każdym muzycznym daniem, ale przy zręcznie dobranym menu może rozsławić kuchnię na cały świat.
No właśnie. Do tej pory oklaskiwałem nie tylko samą wokalistkę, ale właściwie całą stworzoną wokół niej otoczkę - może z drobnym wyłączeniem niepotrzebnie pretensjonalnego teasera do "All Right". Jej głos to dar i atut sam w sobie, a jednak bez stosownego wsparcia wytwórni jej losy mogły potoczyć się różnie.
Dlatego od początku nie mogłem nachwalić się kompozycji, które podsuwano piosenkarce - zgrabnych, lekkich i napisanych jakby z myślą o tym jednym głosie. Nie mogłem wyjść z podziwu nad nad wyraz zgrabnymi i pomysłowymi teledyskami, które urzekały subtelnością wykonania. No i nie mogłem przemilczeć tego jak podlotek, który jeszcze niedawno występował w talent-show "Superstar K3", pod okiem wytwórni przeobraził się w nienachalną piękność.
A jednak, ostatni title-track wokalistki - "Voice" - przyniósł pierwsze ukłucia i zaczynam obawiać się, czy czasem moja miłość do jej muzyki także nie jest skazana na powolne wykrwawienie się.
Może trochę przesadzam - to wciąż solidna kompozycja, a jej głos wciąż brzmi fenomenalnie. A jednak jestem w nastroju żeby sobie ponarzekać, bo w jakimś stopniu czuję się rozczarowany tym nagraniem. Po części na pewno dlatego, że pre-release - "Rain" (>>TUTAJ<<) - zawiesił poprzeczkę niesamowicie wysoko, tamta piosenka jest niemal idealna.
Właśnie, zacznijmy może od kwestii pre-releasów. Tak się składa, że jakkolwiek dania główne z dwóch pierwszych mini-albumów Lim Kim - "All Right" (>>TUTAJ<<) i "Voice" - to bardzo solidne, treściwe propozycje, to w moim odczuciu przegrywają z pre-releasowymi nagraniami czyli "Colloring" (>>TUTAJ<<) i "Rain". I jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że nie jest to wyłącznie kwestią moich preferencji.
Dla przypomnienia, "Rain" brzmi tak:
Najprostsza przewaga pre-releasów nad title-trackami sprowadza się do przyjętych konwencji. Piosenki "przystawkowe" korzystają z nawet jeśli nieco offowych, to wciąż utartych muzycznych schematów. Dzięki temu są niezwykle płynnie brzmiące, naturalne dla uszu - łatwe w odbiorze. Przy czym w żadnym razie nie można nazwać ich muzycznie banalnymi - są zgrabne i muzyczną misternością wciąż górują nad popową konkurencją.
Tymczasem title-tracki wydają się nieco przekombinowane, przez co brak im tej zwiewności. Kompozycje te starają się być nieco bardziej liryczne, ale cierpi na tym i dynamika, i siła brzmienia, a przede wszystkim melodyjność. I to wszystko może byłoby i do przebolenia gdyby nie to, że pośrednio cierpią przez to także wykonania.
Krótkie, bardziej wypowiadane niż śpiewane słowa nie wydobywają całego piękna głosu Kim Ye Rim, przynajmniej nie w moich nieobytych jeszcze z językiem uszach. Głos Koreanki rozkwita śpiewając silnie melodyjne utwory, o długich, silnych dźwiękach, które działają jak wyzwalacz dla piękna jej barwy, która w innych okolicznościach nierzadko pozostaje subtelnym, trudnym do wychwycenia smaczkiem. Podobnym wyzwalaczem są końcówki słów i fraz, które mają muzyczną przestrzeń by wybrzmieć i tym samym pieścić moje niegodne takich pieszczot uszy.
Na siłę można się przyczepić, że może w niektórych momentach lepsza technika pozwoliłaby dziewczynie nawet z takiej kompozycji wycisnąć więcej. Po części podzielam ten pogląd, tym bardziej, że wokalne niedoróbki w trakcie wykonań na żywo wciąż się jej przytrafiają. Jednak nie potrafię być wobec niej zbytnio krytczny, bo raz, że to, co już teraz pokazuje samo w sobie jest wybitne i znamionuje muzyczną klasę; dwa, że jest to młodziutka dziewczyna, świeżo po scenicznym debiucie. To naturalne, że przed nią jeszcze sporo szlifów dotyczących tak sceny, jak i studyjnego warsztatu.
Ostatni punkt na moim rozkładzie narzekania to bardziej przestroga niż prawdziwy zarzut. Obawiam się nieco muzycznej stagnacji. Dwa pierwsze kompakty wokalistki są osadzone w bardzo zbliżonej, wyciszonej estetyce i o ile na samym starcie kariery nie jest to niczym złym - wręcz przeciwnie, pomoże ustanowić własną markę na rynku, o tyle na następnych wydawnictwach życzyłbym sobie nieco większego muzycznego bogactwa. Bo nie mam wątpliwości, że Lim Kim dałaby sobie radę także w mocniejszych utworach.
Swoją drogą, wybór najlepszego utworu z mini-albumu "Her Voice" to nie jest proste zadanie i mam wrażenie, że title-track może mieć problemy nawet z załapaniem się do pierwszej trójki. Jestem rozkochany w "Rain", jednak od pierwszego odtworzenia urzekło mnie także "Urban Green", które na wydawnictwie pojawia się w dwóch wersjach językowych - koreańskiej i angielskiej.
Ponieważ wytwórnia Mystic89 stojąca za wokalistką znów okazała się na tyle uprzejma, by udostępnić wszystkie piosenki z jej mini-albumu na swoim kanale na YT, pozwolę sobie osadzić tutaj jeszcze jedną piosenkę, która moim zdaniem jest obowiązkową pozycją do przesłuchania - być może najlepszym nagraniem z tego albumu, a po ressztę zapraszam na kanał wytwórni >>TUTAJ<<.
W zasadzie mógłbym już kończyć, ale czuję wewnętrzną potrzebę wrzucenie jeszcze dwóch filmików. Pierwszy to Lim Kim wykonująca "Voice" na antenie stacji radiowej.
Drugi filmik jest całkiem niezwiązany z tym tekstem, ale został nagrany w trakcie tej samej audycji, co klip powyżej. To żeńska grupa Spica wykonująca swój najnowszy kawałek "Tonight" (więcej o nim >>TUTAJ<<). Wrzucam to przede wszystkim dlatego, że naszła mnie taka ponura myśl. To studio radiowe w jednej chwili gościło więcej wokalnego talentu i ładnych dziewczyn niż dowolna z polskich festiwalowych scen w tym roku.
Mój rok k-music mógłby się w zasadzie już skończyć. 3 statuetki powędrowałyby od razu do:
OdpowiedzUsuń1) Największy comeback - Davichi
2) Best Music Video - Tonight
3) Odkrycie k-music - Lim Kim (zakładając, że solo zaczęła w tym roku.
Śpiewa ładnie. Jest ładna. Teledyski estetyczne. Trochę akcentów zachodnich. Po prostu wpada w ucho ten popik. Chill out.
Mam tylko jedno mało życzenie: niech wyda jeden album po angielsku.
Spokojnie, w tym roku jeszcze nowy album Younhy, IU, Miss A też coś szykuje, a dziewczyny są zdolne i mają za sobą kompozycje JYP. No i kto wie, co jeszcze wyskoczy - to przecież jeszcze trzy miesiące z górką. Trzymam kciuki za solowy debiut Hyorin.
UsuńW temacie comebacku, ja bym postawił raczej na kogoś z trójki Hyori, Younha i... f(x). "Pink Tape" jest... "różowe". Ale poziom kompozycji, aranżacji i produkcji nagrań z tej płyty po prostu mnie powalił. Chociaż jeżeli wziąć pod uwagę miarę odniesionego sukcesu, to jednak Davichi kopie tyłki. No i nie można zapomnieć o EXO, które dorobiło się wielkiej popularności jednocześnie nie przynosząc sobie wstydu w temacie muzycznym (w Immortal Song pokazali, że kilku naprawdę potrafi śpiewać). A goście tańczą niesamowicie.
W temacie teledysku to mam wielu kandydatów. Za kamerę i hollywoodzki "feel" "Badman" od B.A.P. Za artystyczny obraz poparty treścią - nawet jeśli zakłamaną - "Coup d'etat" G-Dragona. Podobne argumenty minus zarzut fałszu, ale i minus nieco widowiskowości, to "Rose" Lee Hi. Jakieś szanse przy sprzyjających wiatrach ma też Lim Kim z "Rain", Davichi z "Be Warmed" i Odd Eye z debiutancką piosenką o długimntytule, którego nigdy nie pamiętam.
W temacie odkrycia to pełna zgoda, chociaż wyróżnienia idą dla Odd Eye za coś nowego, dla Kang Minhee, bo dziewczyna musi zostać zauważona i dla... JeA, która ostatnio rewelacyjnie komponuje i zadebiutowała jako solistka. Trochę tak przemknęła bez większego echa - na początku roku, w cieniu zeszłorocznych podsumowań - ale jej debiutancki mini-album ma kilka świetnych nagrań.
A, byłbym zapomniał, co do anglojęzycznego albumu, to wcale bym się nie zdziwił, może nawet jeszcze przed japońskim. Dziewczyna włada językiem, uczyła się jakiś czas w Stanach (ale z tego, co wyczytałem, urodziła się w Korei), zresztą na casting do talent-show przyszła właśnie w Nowym Jorku
Usuń