wtorek, 4 czerwca 2013

김예림 (Kim Ye Rim / Lim Kim) - 컬러링 (Colorring)

Jakoś nie mam dzisiaj weny, żeby pastwić się nad  Rainbow i ich nową piosenką, a jednocześnie po cichu liczę, że jak przesłucham całego ich nowego wydawnictwa, to znajdę jakiś jasny kontrapunkt, który zrekompensuje mi ich nowy title-track. Dlatego na razie o Rainbow sza.

Zamiast tego dzisiaj raczej drobiazg, ale za to brzmieniowo przesympatyczny. "Colorring" - jak upiera się zapisywać tytuł wytwórnia - to pre-realeasowe nagranie z płyty znaczącej solowy debiut wokalistki Kim Ye Rim, do tej pory znanej z występów w duecie Two Months... Nie, przepraszam, nie mogę, muszę sobie zrobić przerwę na tarzanie się po podłodze.

Okej, wróciłem. To pewnie wcale nie jest takie zabawne, ale udało mi się złapać solidną drzemkę pod wieczór i jakoś tak mnie to naładowało pozytywną energią w tym koszmarnie przemokniętym dniu. Gdzie ja to byłem? Aha, Two Months. No właśnie, czy łby stojące za wokalistką naprawdę muszą to wszystko tak bardzo komplikować?

Two Months to jedna z niewielu koreańskich grup (duże słowo jak na dwie osoby), która upiera się, że transliteracja ich nazwy to stanowczo zbyt mało. Nie, oni muszą mieć dwie nazwy, jedną po angielsku i jedną po koreańsku. Dlatego spotkacie się z nazwą Two Months, ale także z 투개월. No i oczywiście z transliteracją koreańskiej nazwy czyli Togeworl, bo skoro wszyscy mają transliteracje, to my nie możemy być gorsi. Swoją drogą to "g" w transliteracjach czyta się "po polsku" - jako "g", a nie żadne "dż". To tak, jakby się ktoś zastanawiał.

Na tym nie koniec komplikacji, bo oto Kim Ye Rim, bohaterka dzisiejszego wpisu, stwierdziła, że jej prawdziwe imię i nazwisko jej nie odpowiada i solową karierę będzie prowadziła jako Lim Kim. Można i tak.

Ale w tym całym nazewnictwowym szaleństwie najbardziej bawi mnie tytuł piosenki. Czemu u diabła znalazło się w nim drugie "r" - nie wiem. Jednak jeszcze zabawniejszy wydaje mi się tytuł koreański. Otóż czyta się go "coloring". Tak, oryginalny tytuł jest koreańską transliteracją angielskiego słowa, a angielska transliteracja tego tytułu jest zapisywana z błędem. No i oczywiście na dokładkę cała piosenka jest po koreańsku, wbrew k-popowym trendom nie pojawia się w niej nawet jedno słowo po angielsku.

Dobra, pośmiałem się z czegoś prawdopodobnie zupełnie nieśmiesznego, pora na piosenkę. A ta, jak już wspominałem, jest bardzo sympatyczna.



Tak, na zachodzie takie brzmienie - zarówno wokalu, jak i akompaniamentu - nie jest niczym niezwykłym, ale w K-popowym światku jakoś nie kojarzę podobnie brzmiących nagrań. A całości słucha się bardzo przyjemnie. Wokal jest leciutki, przyjemnie zabarwiony i ogólnie kojący, a kompozycja, choć dosyć głośna i całkiem mocno pokręcona od strony efektów, jakimś cudem daje radę utrzymać się w tej samej konwencji. Może dlatego, że centralnym elementem pozostaje mocno wyluzowana gitara. Całość po prostu ocieka  pozytywną energią i kaloriami, jak sterta porannych naleśników oblana czekoladą.

Teledysk, jest raczej niskobudżetowy (nie mylić ze zły i brzydki), ale trudno się dziwić, to tylko taki muzyczny aperitif przed pełnym wydawnictwem. Aperitif wybitnie interesujący, który właśnie dodał krążek... Lim Kim (niech jej będzie) do grona czerwcowych wydawnictw, których wyczekuję. Choć trzeba przyznać, że będzie miała dziewuszka ciężko, bo jedenastego Sistar, a trzynastego After School - nawet jak nie będzie czego słuchać, to zdecydowanie będzie na co popatrzeć :) .

Aha, jeżeli zżera Was ciekawość, co też jest tam powypisywane na tych żółtych karteczkach w teledysku, to pragnę Was uspokoić, że w tym wypadku nieznajomość koreańskiego nie przynosi żadnej znaczącej straty. Na karteczkach pojawiają się kolejne wersy piosenki, a jej angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz