Potwory w filmach możemy podzielić na trzy proste kategorie - 1. nieudane eksperymenty; 2. udane eksperymenty; 3. przypadkowy efekt uboczny eksperymentu. Ciekawym tematem, rzadko podejmowanym przez sci-fiowy mainstream, jest ta szara strefa między udanym i nieudanym eksperymentem.
Bo załóżmy przez moment, że jesteśmy szalonymi naukowcami, pragnącymi stworzyć jakąś dziwną bestię na pohybel społeczeństwu. Możemy być szaleni, możemy być nawet genialni, ale mało prawdopodobne, że jesteśmy nieomylni. Jeżeli pokpimy sprawę w sposób znaczący, to potwór wymyka się spod kontroli i zaczyna terroryzować świat, a widz ogląda scenariusz numer jeden.
Ale przecież klapa nie musi być aż tak spektakularna. Możemy stworzyć potwora, który nie będzie pasował do oczekiwanych specyfikacji, ale także nie musi z miejsca dewastować otoczenia. Zresztą testując każdą technologię, rzadko kiedy pierwsze testy przeprowadza się na etapie finalnego produktu. Najpierw testuje się poszczególne rozwiązania, a dopiero potem całość. Co więc z tymi wszystkimi próbnymi potworami? Słoje z formaliną? Oczyszczające objęcia płomieni? Czy też spróbujemy je opchnąć jakiemuś mniej wymagającemu szaleńcowi pragnącemu zawładnąć światem?
O co chodzi w tym wstępie? Ano, nie wiem czy Secret ze swoim "Yoo Hoo" (>>TUTAJ<<) było eksperymentem udanym czy też nie, ale z mojej perpsektywy na pewno było potworne. Natomiast nowa piosenka Rainbow - "Sunshine" - brzmi jak... Nieudana wersja "Yoo Hoo". Tzn. nie tak nieudana, żeby od razu wyłonić się z morza i zacząć burzyć Tokio, ale jednak gorsza od konkurencji.
W sumie, dostrzegam tu pewien paradoks. Wydawało mi się, że "Yoo Hoo" nie podobało mi się ze względu na swoją krzykliwość i pretensjonalność całej koncepcji - przesłodzonej do granic możliwości. Twórcy "Sunshine" byli nieco bardziej wstrzemięźliwi z cukrem, a i tak ich produkt okazał się gorszy, bo nudniejszy i równie słaby muzycznie. To trochę jak naszprycowane prozakiem dziecko z ADHD. Może i jest spokojniejsze, ale wciąż jest z nim coś nie tak.
Nie chce mi się sprawdzać, czy za obiema piosenkami stoi ten sam producent, ale wcale bym się nie zdziwił. Brzmienie, efekty, poszczególne dźwięki - są po prostu bliźniaczo podobne, w piosence Rainbow brakuje tylko tej napędzanej cukrem energii (hm, w sumie to nawet logiczne, że bez cukru jest mniej energii - i znów siły przyrody w służbie człowieka).
Takie młócenie jednego brzmienia przez producenta nie byłoby też niczym nowym. Brave Brothers w zeszłym roku najpierw obsłużył Sistar ich wielkim przebojem "Alone" (>>TUTAJ<<) a kilka miesięcy później, na potrzeby projektu The Color of K-pop, wysmażył "That Guy" (>>TUTAJ<<) dla Dazzling Red. Brzmienie instrumentów w obydwu kawałkach było tak podobne, że nie wierzę, że piosenki powstały od siebie niezależnie.
Wracając do Rainbow. Od strony teledysku, mam wrażenie, że dziewczyny wypadają przystępniej niż Secret. Po prostu ich wygłupy są jakieś bardziej sympatyczne. Raz, że konkurencja nie zawiesiła poprzeczki zbyt wysoko, bo Secret w swoim klipie zachowywało się jakby miało papiery potwierdzające stopień zidiocenia, ale trzeba też oddać, że Rainbow z aegyo radzi sobie zręcznie i większóść pomysłów wykonuje z pewną dozą wdzięku i uroku.
Trochę gorzej z pomysłem na klip. Tak, jest tu trochę fajnych, nieco szalonych momentów - szczególnie przypadły mi do gustu lalki na kijach. Jednak to trochę mało żeby zastąpić w klipie treść, a tej bardzo trudno mi się dopatrzeć. W dodatku od strony filmowego warsztatu też nie jest najlepiej. Plany są zbyt szerokie i chaotycznie dobrane, detale kiepsko wyeksponowane i w ogóle łatwo byłoby się w tym wszystkim pogubić gdyby klip gdziekolwiek zmierzał.
Aha i proszę o jakieś rozsądne wyjaśnienie - dlaczego jedna z dziewczyn na początku klipu najpierw wącha wnętrze swojego buta, a potem wykrzywia twarz w geście obrzydzenia? Czego dokładnie się spodziewała? Fiołków i wanilii?
Co do samej piosenki to niewiele mogę napisać. Choćby z racji tego, że przesłuchałem ją już kilkanascie razy i poza ciekawym intrem nie pamiętam z niej prawie nic. Refren nie jest chwytliwy, most niczemu nie służy, wstawki nie tyle urozmaicają kompozycję, co czynią ją jeszcze mniej zajmującą, a zwrotki są nie dość że przegadane, to jeszcze głosy wydają się sztucznie wypłaszczone w produkcji. Nie wiem poco, nie wiem dlaczego, ale w piosence Secret było coś podobnego.
Niby występ na żywo troszeczkę podciąga tę piosenkę w górę jęsli idzie o dźwięk, bo te gadane partie, bez przetworzenia brzmią nieco bardziej melodyjnie i da się ich posłuchać, ale za to sam występ jest po prostu nudny. "Yoo Hoo" było energetyzujące, miało pokręconą, ale ciekawą choreografię. Tutaj jest po prostu nudno.
Zapomniałbym o tłumaczeniu słów piosenki... W sumie, byłaby to niewielka strata, ale skoro i tak mam otwarte na jakiejś karcie, to czemu nie podlinkować angielskiego tłumaczenia - znajdziecie je >>TUTAJ<<. Swoją drogą, "Go, Jerry, Go" to chyba najbardziej przypadkowa anglojęzyczna wstawka, jaką do tej pory słyszałem. No chyba, że dziewczyny wciąż kibicują Trzeciej Rzeszy. Nie chciałbym "spoilować", ale to chyba przegrana sprawa.
// UWAGA, wyjaśniam "dowcip".
/* Jeśli ktoś nie łapie klimatu moich ostatnich zdań - w trakcie drugiej wojny światowej anglojęzyczni alianci, głównie Brytole, ale podchwycili też Jankesi, na Niemców mówili Jerry/Jerries. */
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz