Spisek! Ledwie kilka dni temu upierałem się, że lato chyli się ku końcowi i oto nadchodzi panowanie pory deszczowej - także na kpopowych scenach - kiedy sprzymierzone siły pogody i żeńskiej formacji Spica postanowiły ostentacyjnie pokazać mi środkowy palec. Nie dość, że za oknem słupki rtęci powędrowały wyraźnie w górę, to jeszcze piątka Koreanek wypuściła piosenkę pachnącą latem.
Wyraźnie ktoś chciał mnie przechytrzyć, ja jednak się nie dałem. Zagraliśmy w grę na przetrzymanie i nie muszę chyba dodawać kto zwyciężył. Wystarczy wyjrzeć za okno. Szaro, zimno i wietrznie - mój triumf jest kompletny i niepodważalny. Teraz mogę z czystym sumieniem napisać kilka zdań o piosence.
Aha, i w żadnym wypadku nie jest to z mojej strony dorabianie ideologii do mojego lenistwa. Na pewno. Z całą pewnością. Trudno wskazać osobę bardziej pracowitą i bardziej energiczną ode mnie. Wulkan energii i wół roboczy - to cały ja.
Dobra, a trochę poważniej. Czekałem z pewną niecierpliwością i jeszcze większą niepewnością na nowe nagranie grupy Spica. Dziewczyny debiutowały w zeszłym roku i z jednej strony przykuły moją uwagę świetnymi wokalami, z drugiej drażniły rozstrzelonym wizerunkiem i niespójnym repertuarem.
"Russian Rulette" to dość dziwna i oryginalna piosenka - jeżeli porównywać ją do czegokolwiek to chyba do repertuaru Brown Eyed Girls. "Painkiller" to potężna ballada inspirowana amerykańskim brzmieniem z początku tego stulecia, dająca piosenkarkom możliwość wokalnego wyżycia się. Z kolei "I'll Be There" to lekki kawałek mocno przypominający nagrania Spice Girls z najlepszych lat. I na dokładkę dziewczyny zamknęły miniony rok retro kawałkiem zatytułowanym "Lonely" (>>TUTAJ<<).
W efekcie o dziewczynach można powiedzieć tyle, że dobrze śpiewają. Wokalnie Spica to materiał na gwiazdy, ale wizerunkowo czarna dziura w przepastnym wszechświecie koreańskiego popu (gwiezdne porównanie w tekście o grupie, która nazywa się Spica - ależ jestem przebiegły). Poniżej próbka tego, co dziewczyny potrafią.
Wytwórnia chyba dostrzegła tę dysproporcję między potencjałem i faktycznym statusem ich formacji i postanowiła dziewczyny trochę podpromować. W tym celu Spicę zaproszono do programu "Lee Hyori's XUnni" gdzie niezwykle popularna Lee Hyori pomagała dziewczynom w przygotowaniach do comebacku. Służyła radą jako weteranka koreańskiej sceny, ale także pomagała w wizerunkowej przemianie, jaką miała przejść grupa.
Przyznaję się bez bicia, programu nie oglądałem, ale każdy kolejny odcinek przynosił garść doniesień w k-popowych mediach. Finalny przekaz? Medialny cyrk, bo jak inaczej nazwać sytuację, w której Boa popłakała się słysząc, że Lee Hyori nie będzie osobiście nadzorowała muzycznie ich albumu. Nie dość, że Boa to dorosła kobieta, to jeszcze - z całym szacunkiem i sympatią do Lee Hyori, którą wyjątkowo cenię po jej ostatnim, fenomenalnym albumie "Monochrome" (>>TUTAJ<<) - Boa jest nieporównanie lepszą wokalistką od swojej bardziej znanej koleżanki (co zresztą Lee Hyori sama otwarcie przyznała). Taka sytuacja mająca miejsce poza kadrem kamery po prostu nie mieściłaby mi się w głowie.
Więc jak poszła ta przemiana Spica?
Po pierwsze słychać, że kompozycja jest europejska, co może samo w sobie nie jest niczym złym, ale mnie akurat ta konwencja jakoś średnio przypada do gustu. Po drugie ja tu nie widzę nowego pomysłu na wizerunek grupy. Widzę pomysł na wizerunek dopasowany do piosenki, dopasowany do teledysku, ale także pomysł który poszerza garderobę Spica, nie wnosząc nic w temacie charakteru grupy. To po prostu kolejny zestaw przebrań dopasowany do potrzeb chwili.
Piosenka wypada atrakcyjnie, ale bardziej ze względu na silne wokale grupy niż ze względu na atuty samej kompozycji. Dziewczynom akompaniuje dosyć bezpłciowe, pop-rockowe szarpidructwo, które tworzy bezkształtne tło pod popisowe, choć nieszczególnie pomysłowo rozpisane linie głosów. Tzn. niektóre fragmenty brzmią ciekawie, ale całościowo piosenka jest dość monotonnie skonstruowana.
Ta piosenka ma swój klimat, dobrze wpasowuje się w ostatnie dni lata. Szczególnie podparta kolorowym, pogodnym teledyskiem, który ze względu na wieczorno-nocną scenerię tworzy atmosferę finału, zwieńczenia jakiegoś okresu. Podobnie jest ze słowami i samą naturą piosenki. Energia podkładu, moc głosów - to zabiegi normalnie zarezerwowane dla finałowych części utworu, tu wbijają się w uszy słuchacza niemal od samego początku.
Sęk w tym, że ta piosenka na dłuższą metę jest nudna. Skoro cała energia zostaje wyzwolona już na wstępie, to jak tu budować napięcie, jak budować muzyczną historię? Oczywiście to jest wykonalne, ale wymaga wyjątkowo zręcznej kompozycji, która choć powierzchownie wyłamie się z konwencji zwrotka-refren-zwrotka-refren, która dołoży tu i ówdzie jakąś zmianę w temacie i uatrakcyjni całe muzyczne przedsięwzięcie. Niestety ta piosenka wydaje się być nagrana w całości na jedno kopyto i przez to raczej trudno będzie się jej przebić. Tym bardziej, że pierwsze dni września to zalew muzycznych Potęg - pisanych przez duże "P".
Dziewczyny mają po swojej stronie poważnego zawodnika - Lee Hyori - jednak jej udział w projekcie wydaje się zbyt skromny, by utrzymać tę piosenkę na powierzchni. Co prawda Hyori nie tylko pomagała dziewczynom poprzez swój program, ale także zagościła w teledysku i wespół z Boą napisała całkiem niezłe słowa do tej piosenki, ale jednak nie zrobiła najważniejszego - nie zaśpiewała. Gdyby Hyori dostała tu chociaż pół zwrotki, gdyby chociaż raz wystąpiła w telewizji razem z grupą - pewnie całość znacznie lepiej by chwyciła. A tak, niby nie jest źle, niby dziewczyny wciąż świetnie śpiewają, ale jakoś nie widzę, żeby tym kawałkiem zyskały na popularności.
O ile ta piosenka raczej nie będzie zbyt często gościła w moim odtwarzaczu, to muszę przyznać, że ma jeden niezaprzeczalny walor. Świetnie sprawdza się na scenie. Jeżeli Spica kiedyś dorobi się takiej sławy, by organizować solowe koncerty, to na pewno będzie jedna z bardziej wyczekiwanych piosenek.
I jeszcze na zakończenie drobny bonus - krótkie, akustyczne wykonanie tego utworu.
Jeśli w komentarzu wyżej pisałam, że nie przepadam za k-pop'em to muszę to sprostować. Akustyczną końcówką utworu dziewczyn właśnie wyprowadziłeś mnie z błędu. Cóż poradzę, mam słabość do akustyka i to głównie za sprawą Takahashi Yu - wokalisty, nie aktorski.
OdpowiedzUsuńNever mind. Jak już zauważyłeś mam pewnego rodzaju słowotok. Muszę zawsze powiedzieć to co mam do powiedzenia. Więc zaczynam. Dziewczyny mają niezwykłe głosy. Ja przyzwyczajona do nijakich popowych wokalistek, które niczym się nie wyróżniają i śpiewają z playback'u, byłam zaskoczona mocnym wokalem a'capella.
Jeśli chodzi o Lee HyoRi to dawno miałam okazję ją usłyszeć i z miejsca polubić. Jest pierwszą koreańską wokalistką, której imię i nazwisko zapamiętałam, więc coś to musi znaczyć. Podbiła moje serce w "If in love ... like them", grając chorą na białaczkę debiutantkę. Polecam ci tę dramę, to tylko cztery odcinki ale historia niesamowita. Na moim blogu znajdziesz recenzzję. Dosłownie zakochałam się w jej wersji utworu "Let me there" Olivi Newton John.
BoA przekonała mnie do siebie utworami do "Shark" z główną rolą Kim Nam Gil'a. Muszę przyznać ci rację, chociaż bardziej lubię Hyo Ri to jednak BoA ma ciekawszą barwę głosu.
Żaden słowotok mi nie straszny - udzielam się na forach kibiców piłkarskich, widziałem znacznie gorsze rzeczy :)
OdpowiedzUsuńJedną rzecz muszę sprostować Boa ze Spici to nie ta sama osoba co BoA. Tamta BoA od początku kariery jest solistką, a zaczynała mając bodaj 14 lat.
A słabość do akustyka to akurat bardzo zacna przypadłość :)
Mam zupełnie inne zdanie co do Tonight. I zdecydowanie uważam, że kawałek został niedoceniony w recenzji. Z tego powodu, że utwór i, przede wszystkim, teledysk są takie europejskie to jest własnie ich najmocniejszy atut. Kpop może i powinien bronić się od tego typu konwencji ale kilka takich prób - naprawdę nic się nie stanie.
OdpowiedzUsuńSłuchając pierwszy raz Tonight miałem nadzieję o równie dobry teledysk. A ten własnie przez taką "zachodniość" po prostu mnie rozwalił. Jakbym jakichś Fosterów oglądał. A niektóre motywy...omg "toż to The Naked and Famous"! Po prostu rewelacja!
Mało tego. Wsłuchałem się w tekst i nawet moja średnia koreańszczyzna pozwoliła mi dojść do wniosku, że nie jest aż tak źle tekstowo. Cholera no - jakbym słyszał the naked!
Gdyby tylko udało się dziewczynom jednak pozostać przy tym motywie. Ja to kupuję, chwytam i w ogóle jestem na tak. A jeszcze mi tu wali drzwiami i oknami europeizująca Lim Kim. Oj tak...
Powtórzę zatem raz jeszcze: niedoceniony kawałek przez wielkie "N". Liczę na poprawę:)
Pozdrawiam
H.
PS> Mała uwaga. Może warto pokusić się o jakieś małe podsumowanie do każdego twojego wpisu? Ot tak dla czytelności. Choćby ogólna ocena _/10 itp. Przemyśl to.
Widzę, o co Ci chodzi, całkowicie to rozumiem i nie zamierzam przekonywać, że jest inaczej. Ja po prostu nigdy nie czułem takich klimatów muzycznych, a byłem na nie wystawiony w młodości, poszukując "swojej" muzyki. Ja po prostu zawsze wolałem inny rodzaj szarpidructwa - Kasabian, Muse gdzieś tak do czwartego albumu włącznie, Franz Ferdinand było fajne, czasem jakieś Block Party czy inne Arctic Monkeys - granie typowo wyspiarskie.
UsuńCo do sprawy koreańskiego rynku, to faktycznie im tam na pewno nie zaszkodzi taka odmiana. Ja po prostu patrzę po sobie - czy mnie to granie odpowiada.
Co do pozostania przy motywie, gdyby faktycznie dalej szły w tym kierunku, to mogłoby się z tego urodzić coś ciekawego. Ale nie czuję, żeby tak się sprawy miały. Myślę, że na koreańskim rynku byłoby to zbyt ryzykowne - to raz. W dodatku nie widzę w tym teledysku jakiejś próby ugruntowania tego wizerunku - montaż jest zbyt agresywny, żeby utrwalić pojedyncze obrazy - to dwa.
Aha, co do samej piosenki, to wyczytałem gdzieś, że to jest na dobrą sprawę cover czegoś (o czym wcześniej nie słyszałem, więc nie zapamiętałem co to). Koreański producent odkupił kompozycję, trochę ją poprzerabiał i dał dziewczynom. Jeśli się nie mylę, za nagraniem stoi nadworny producent SM Ent. a ostatnio także Lee Hyori, gość m.in. zrobił "I Got A Boy" dla SNSD, które też jest częściowo odkupione od jakiejś mało znanej Brytyjki.
Co do Lim Kim, to jej granie nazwałbym bardziej amewrykańskim niż europejskim. Taka mieszanka jazzu, soulu i swingu to jednak domena muzyków zza oceanu, na starym kontynencie wykonawcy raczej to "odgapiają".
Co do ocen, to myślałem już o tym. Sęk w tym, że ja naprawdę, naprawdę nie lubię stawiać cyferkowych not, kiedy nie jest to naprawdę, naprawdę potrzebne. Ładnych kilka lat wystawiałem takie noty piłkarzom i chwilowo rozkoszuję się tym, że już nie muszę ;) Chociaż pewnie i tak wrócę do nałogu. W kontekście tego bloga , not wstecz raczej nie wystawię, ale pomyślę nad wprowadzeniem tego w przyszłości, może w formie jakiejś graficznej stopki - gdyby udało mi się zebrać się w sobie i w końcu przygotować jakąś szatę graficzną dla bloga, bo na razie jadę gołym szablonem :P
No tak. Tylko, że z drugiej strony muse czy inne Arctic to też inny rodzaj muzyki w k-muzyce raczej niespotykany. Przynajmniej jakoś nigdy się z tym nie spotkałem (albo inaczej - nie przeszukiwałem sieci). Jednak mainstreamowy kpop rządzi i się to raczej nie zmieni.
OdpowiedzUsuńChodzi mi oto, że po prostu podobają mi się bardzo takie próby. Takie eksperymentowanie którego (mogę się mylić oczywiście) po prostu nie widzę ani w kpopie ani jpopie ani w ogóle w asian music. Są przykłady ale jednak jest ich mało (poza Lim Kim czy tego Tonight, kiedyś utkwiło mi japońskie Ikiminogakari).
Hyorka Hyorką choć jej nowa Miss Korea też jest teledyskowo i nawet muzycznie taka trochę niekoreańska.
Co do Lim Kim to rzeczywiście może mogłem napisać o jej zamerykańszczeniu ale z tym odgapianiem to raczej się nie zgodzę. Ja tu widzę początek w Kate Bush :)
Faktycznie o brytyjskie brzmienie na koreańskiej scenie trudno, bo rockbandów raczej nie wpuszcza się do mainstreamu, ale jak się pogrzebie, to można coś znaleźć. Strasznie przypadło mi do gustu nagranie YB - "Mystery", pisałem o nim jakoś w czerwcu(?). Fajnie, nieco brytyjsko prezentuje się The Koxx, szczególnie ich tegoroczna kolaboracja Younhą jest ciekawa, bo do ich muzyki dodaje rewelacyjny wokal. No i sama Younha ma takie europejskie przebłyski. Jej "Set me free" brzmi trochę jak Coldplay, tylko lepiej ;) Od strony brzmienia nagranie fenomenalne.
UsuńCo do Hyori, to jej nowy album jest po prostu rewelacyjny. Lubię go sobie do poduszki puścić. Davichi też ciekawy krążek wypuściło, ale osobiście wolę ich tegoroczne single.
Co do Lim Kim, to oczywiście trudno o sytuację, kiedy żródło muzycznych inspiracji leży dokładnie w jednym miejscu - jest to możliwe, ale przeważnie nazywamy to plagiatem ewentualnie coverem ;) Same style muzyczne, o których wspomniałem - a które najbardziej pasują mi do brzmienia Lim Kim, też mają w swoim dziedzictwie nieco krwi europejskiej, a jednak wykiełkowały na gruncie amerykańskim, podlane brzmieniem społeczności afroamerykańskiej i nawiezione swojskim kompostem amerykańskiego folku. Dlatego będę się upierał, że póki co jej brzmienie jest bardziej amerykańskie :P