Nie jestem pewien jak się zabrać za ten materiał. Chciałbym jakoś opisać nowy album Lee Hyori zatytułowany "Monochrome", ale... To jest pełnoprawny album - 16 piosenek, blisko godzina słuchania. Wypadałoby w tekst wpleść przynajmniej pewien wybór utworów, ale jak i co tu wybrać? Nie to, żeby nie było piosenek godnych pokazania, po prostu wydawnictwo jest specyficzne.
Zacznijmy od samej Lee Hyori (jej sylwetkę nieco dokładniej opisałem >>TUTAJ<<, przy okazji pre-releasowej piosenki "Miss Korea"). To nie jest wybitny głos. W żadnym razie nie zarzucam jej tego, że nie umie śpiewać, ani tego, że nie słucha mi się jej z przyjemnością. Powiem więcej, z całą pewnością większość wokalistek rozsianych po girls-bandach jest od niej pod nieomal każdym względem gorsza. Sęk w tym, że formacje nadrabiają liczebnością, przeważnie dziewczyny w takich grupach w jakiś sposób się uzupełniają. Lee Hyori występuje od dłuższego czasu solo, a fakt jest taki, że pomimo przyjemnej barwy i dobrej techniki, Lee Hyori nie wydaje się dość utalentowana, by wbić słuchacza na godzinę w fotel samym swoim głosem. Potrzebuje czegoś jeszcze.
Nie grzebałem w otchłani internetu, nie słuchałem jej poprzednich wydawnictw, ale po reprezentatywnych próbkach w postaci piosenek tytułowych i singlowych wiem, że wcześniej prezentowała inny styl. Wcześniej haczykiem był pewien zestaw - bardzo ładna dziewczyna, przyzwoity, wyszkolony głos i dobrze napisane, przebojowe piosenki, wszystko przybrane w dość standardowe, ale bogate i dobrze wykonane popowe wdzianko dla masowego odbiorcy. O tym wszystkim właściwie można zapomnieć. Lee Hyori po powrocie to zupełnie inna historia, inne brzmienie, inne opakowanie - zgadza się tylko osoba wokalistki.
Wciąż kluczę nie wyjaśniając sedna problemu. Nowy album Lee Hyori podoba mi się - nawet bardzo mi się podoba. Podoba mi się dlatego, że z punktu widzenia popowej gwiazdy pierwszego formatu jest niezwykle odważny. Podoba mi się, bo jest wypełniony rzadko spotykanym brzmieniem, pełen subtelności i pogody, a daleki od jazgotu. Podoba mi się, bo jest wypełniony po brzegi muzycznymi inspiracjami. Podoba mi się, bo jest różnorodny. Jednak przede wszystkim ostatni czynnik pociąga za sobą pewne konsekwencje, które sprawiają, że album wydaje się nietypowy.
Zacznijmy od tego, że ta różnorodność, poparta inpiracjami, na przestrzeni szesnastu piosenek przeradza się w olbrzymi rozstrzał stylów i brzmień. Przez godzinę nie uświadczymy chyba dwóch podobnych do siebie nagrań, czy choćby reprezentujących ten sam styl. Wyznacznik jest w zasadzie jeden - pewna subtelność brzmienia. Co nie oznacza, że na płycie nie ma dynamiczniejszych piosenek, czy też że brakuje muzycznego zęba. To wszystko sprawia, że nie można wybrać choćby grupy nagrań w pełni reprezentatywnych dla całego albumu, czy wyróżnić jakiś jaśniejszy podział na rodzaje nagrań.
Nie dość, że poszczególne piosenki trudno między sobą porównywać na bazie rodzaju reprezentowanego grania, to także jakościowo trudno tu wyróżnić słabsze czy mocniejsze ogniwa. Nawet patrząc od strony przebojowości - album nie szuka na siłę poklasku - nawet dwie piosenki promujące album nie należą do najbardziej przebojowych, chociaż jestem przekonany, że doskonale sprawdzają się jako radiowe granie. Nie ma tu za dużo nutek granych pod publiczkę czy tanich chwytów. Za to jest bardzo przyjemna zabawa muzyką, jej różnorodnością i historią.
Ale tu napotykam pewien problem - problem, który nie przeszkadza mi w słuchaniu albumu i czerpaniu z tego przyjemności, ale nie pomaga, a nawet utrudnia wybór nagrań, które zasługiwałyby na pokazanie. Różnych rzeczy w swoim życiu słuchałem, z różnym brzmieniem się stykałem - kompozycje na tej płycie szukają wzorców w nieco zapomnianych meandrach muzyki i choć starają się to wszystko jakoś zmieszać, to dla osoby z pewnym muzycznym osłuchaniem prawie nic, co usłyszy na płycie, nie będzie nowością. To wszystko gdzieś kiedyś zostało zrobione. Czasem lepiej, czasem gorzej, chyba nigdy na taką skalę, ale żadne z nagrań na tym albumie nie wydało mi się unikatowe. Pomysłowe, interesujące, miłe dla ucha - jak najbardziej.
Cóż więc zrobić? Po tak obszernym wstępie wypadałoby zrekompensować czytanie odrobiną słuchania. Spróbuję przelecieć przez cały album ze skrótowymi notkami przy poszczególnych utworach, może część piosenek umieszczę jedynie w postaci linków, bez ich osadzania.
1. "Holly Jolly Bus"
Jeżeli pasuje Wam przejażdżka autobusem z Hyori, to prawdopodobnie reszta albumu też do Was trafi. Przesympatyczna piosenka naładowana pozytywną energią, z wydatnym rytmem i umiejętnie budowaną wewnętrzną dynamiką.
Tekst napisany przez samą Lee Hyori to coś w podobie "Remedium" śpiewanego przez Marylę Rodowicz, angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. Ja tylko wyjaśnię, że Soon Shim to wierny pies wokalistki, a soju to lekki alkohol sprzedawany przez koncern Lotte (więcej o nich >>TUTAJ<<), który Hyori swoją twarzą promowała przez lata. Kontrakt wygasł w zeszłym roku a Hyori zastąpiły HyunA z 4minute, Hyorin z Sistar i HARA z KARA.
2. "Miss Korea"
O piosence napisałem już sporo >>TUTAJ<< przy okazji wydania teledysku. Warto zajrzeć, zarówno ze względu na utwór, jak i klip. Uzupełnię jeszcze, że przy okazji specjalnego show znaczącego powrót Hyori na scenę, wokalistka przyznała, że pisaniem tekstów zajmuje się nie od dziś, bo zaczynała jeszcze występując w Fin K.L. Natomiast ten utwór jest jej debiutem kompozytorskim, przynajmniej jeśli idzie o poważne wydawnictwa. Kobieto, Ty to napisałaś? To pisz więcej, bo dla mnie to jeden z najlepszych kawałków na krążku, a konkurencja spora.
3. "Love Radar" feat. Beenzino of Jazzyfact
Fajnie bujający się kawałek, jak niemal cały album zagrany z bandem, ale w tym wypadku sporą różnicę robi świetna produkcja. Kawałków na podobne kopyto na świecie akurat nie jest mało, ale często brakuje im tych zręcznie rozsianych, instrumentalnych akcentów, które koniec końców decydują, czy piosenka nuży, czy też wpada w ucho. Trzeba też przyznać, że doskonale sprzedana jest atmosfera bliskości, ciepła i intymności, która bije także z tekstu. Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.
4. "Bad Girls"
Dopiero co pisałem o piosence i teledysku >>TUTAJ<<, nie chce mi się powtarzać. Kolejny bardzo dobry track i w tym wypadku posądzam go nawet o dużą dozę jeśli nie oryginalności, to przynajmniej twórczego wkładu i inwencji przy mieszaniu pewnych konwencji.
5. "I Hate Myself" (내가 미워요)
Jedna z niewielu smutniejszych piosenek na albumie, ale sprzedana w tak subtelnej i wyciszonej konwencji, pełnej dzwoneczków, akcentów na klawiszach i ciepłego głosu Hyori popartego chórkami, że w żaden sposób nie odcina się na tle innych, raczej optymistycznych piosenek. Jest to także jeden z tych utworów, po którym najbardziej słychać ewidentne retro-inspiracje. Gdyby nie brak charakterystycznego, winylowego trzasku i wytłumienia na wokalu, powiedziałbym, że piosenka to jakaś odkurzona pościelówka / potańcówkowy powolniaczek sprzed pół wieku. Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.
6. "Bounced Checks of Love" (사랑의 부도수표)
Chyba największa niespodzianka na płycie. No bo kto przy zdrowych zmysłach na albumie koreańskiej gwiazdy popu szukałby bluesowej piosenki, głeboko zakorzenionej w amerkańskiej tradycji country (bas trzymający rytm i ta "ciuchciowa" perkusja... Luizjana? Kansas City?) Piosenka jest rewelacyjna, szczególnie jeżeli doda się do niej żartobliwy tekst, po naszemu tytuł brzmiałby "Miłosne czeki bez pokrycia". Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.
7. "Full Moon"
Tym razem mamy rock-and-rollowy kawałek nabuzowany energią, ale podlany też nieco bluesowym sosem. Piosenka bardzo przypadła mi do gustu, choć jest to też jedna z tych kompozycji, gdzie Hyori trochę brakuje ekspresji. Tego typu piosenka narzuca to, by wokalistka dała się ponieść, pokazała trochę spontaniczności, krzyknęła, nie trzymała się podręcznika tylko pokazała siebie. Hyori śpiewa zbyt zachowawczo. A jednak aranżacja daje radę to zamaskować eksponując rytm, co trochę odsuwa ciężar brzmienia od wokalistki, a w kluczowych momentach dokładane są bardzo dobre chórki, co całościowo przesuwa odbiór piosenki bardziej w kierunku bujania i przytupywania niż skakania. Tekst dość prosty i w sporej części po angielsku, ale jak ktoś chce, tłumaczenie znajdzie >>TUTAJ<<.
8. "Trust Me"
Kolejna piosenka, którą Hyori niesamowicie u mnie punktuje. Za takie granie uwielbiam brytyjski zespół The Heavy, nawet jedna z piosenek z ich ostatniego albumu jest bardzo podobna w muzycznym zamyśle, choć tu kilka dźwięków dodaje nieco atmosfery tajemnicy, której The Heavy nie próbowało zawrzeć w swoim utworze. No i znów tekst, choć prosty, w połączeniu z muzyką zdecydowanie daje radę. Tłumaczenie >>TUTAJ<<.
9. "Special"
Miałem opuszczać niektóre piosenki. Cóż, to jest trudne, kiedy chyba wszystkie mi się podobają. Jak się tak nad tym zastanowić, to to jest płyta bardziej bluesowa niż popowa. W tym kawałku warto zwrócić uwagę na minimalizm aranżacji - beat-box, prosta perkusja i trochę syntezatora. Reszta to wokal i chórki. No i pozytywna energia bije tu nie tylko z muzyki, ale także z tekstu. Tłumaczenie >>TUTAJ<<, wspominana Yun-Ah to Kim Yuna, aktualnie absolutny top światowego łyżwiarstwa figurowego, złota medalistka z Vancouver. Aha, wyżej trochę krytykowałem, to tu pochwalę - głos Hyori świetnie pasuje do tego kawałka.
10. "Amor Mio" with Park Ji Yong of Honey-G
Tym razem nastrojowy duet akompaniowany jedynie przez fortepian. Już samo brzmienie potrafi człowieka ruszyć, a tekst napisany przez Hyori bardzo zgrabnie balansuje swoim brzmieniem, nie popadając ani w banał, ani w przesadny patos i górnolotność. Słowa >>TUTAJ<<. Znów pochwalę wokal Hyori, którego ciepła, bogata barwa bardzo dobrze sprawdza się w duecie z gładkim, męskim głosem, który podpiera ją swoją siłą.
11. "Somebody"
Jedna z moich ulubionych kompozycji na całej płycie. Trudno ją zaszufladkować, bo miesza wiele brzmień. Bas w zwrotkach to dosyć uniwersalne brzmienie, które w muzyce można spotkać od dekad. Zdecydowanie świeższy wydaje się szybki beat, który czyni piosenkę bardzo dynamiczną. Ale mamy też wstawki na smyczkach i wstawki na klarnecie, które zostały tak zmyślnie zmajstrowane, że brzmią jakby ktoś wyjął je ze ścieżki dźwiękowej do jakiegoś starego filmu. I takie właśnie wrażenie wywiera cała piosenka - stara muzyka filmowa, zręcznie uwspółcześniona. Sama piosenka bardziej pachnie tajemnicą niż smutkiem, ale tekst traktuje o utraconej miłości i następującej po niej emocjonalnej blokadzie. Tłumaczenie >>TUTAJ<<.
12. "Won't Ask"
Piosenka z gatunku "po prostu posłuchajcie". Prościutka kompozycja granicząca z muzycznym żartem, ale tak zgrabnie wykonana, że słucha się z niekłamaną przyjemnością. Tekst jest... Leciutki? Albo leciutki, albo koszmarnie ciężki, zależy jak go interpretować w zestawieniu z muzyką, znajdziecie go >>TUTAJ<<. No i znów jest to jedna z piosenek, w których głos Hyori bardzo dobrze się sprawdza.
13. "Crazy" feat. Ahn Young Mi
Skoro niczego do tej pory nie opuszczałem, to nie ma sensu teraz zaczynać. Prosta, ale sympatyczna piosenka inspirowana początkami elektroniki w popie. Na moje oko to znów lata 50-te/60-te i ten specyficzny okres w historii Stanów z kelnerkami na wrotkach, rozpowszechniającymi się drive-inami i kulturową odwilżą, pełną wyidealizowanych, sielankowych obrazów, na którą cień rzucała atomowa paranoja. Tekst >>TUTAJ<<.
14. "Show, show, show"
Podkład muzyczny wcześniej został wykorzystany przez niemiecki żeński tercet Monrose, ale najwyraźniej prawa do muzyki zostały przy kompozytorach, którzy teraz oddali piosenkę w ręce Hyori. Mam wrażenie, że jej krótki tekst robi zdecydowanie lepszych użytek z tego intrygującego podkładu. Tłumaczenie >>TUTAJ<<.
15. "Better Together"
Kolejna optymistyczna kompozycja. Sympatyczna mieszanka elektronicznych refrenów i nieco rockowo brzmiących zwrotek. Wyróżnikiem utworu na tle podobnych kompozycji są pobrzmiewające tu i ówdzie werble. Ponadto Hyori znów błysnęła dobrym tekstem, którego tłumaczenie >>TUTAJ<<.
16. "Oars"
Ostatnia, a zarazem zdecydowanie moja ulubiona piosenka z całej płyty. Intrygujący elektroniczny motyw potężnie budujący klimat, świetnie wpisujący się w tę estetykę wokal i mocny tekst, tym razem nie autorstwa Hyori. Koniecznie czytajcie go słuchając, znajdziecie go >>TUTAJ<<. Tytułowe "oars" to drągi używane do odpychania łodzi od dna. Aha, czy tylko mnie te zwielokrotnienia wokalu w refrenie przypominają okrzyki mew?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz