W Korei wszyscy chyba wystraszyli się "Gentlemana" (>>TUTAJ<<), bo jak w okolicach premiery nowego nagrania PSY'a nie działo się prawie nic, tak teraz mamy do czynienia z prawdziwym zalewem nowości, a odkładane na bok tematy zaczynają się piętrzyć na wirtualnej półce. Jednak tematu nowego mini-albumu Younhy pominąć po prostu nie mogę.
Jedyny poważny znak zapytania, jaki mam teraz w głowie, to ile miejsca jej poświęcić? Dwa teksty czy jeden? Pisać o wszystkich piosenkach, czy tylko o wybranych? Dobra, postanowione, będą dwa wpisy, najwyżej coś pójdzie w odstawkę, albo któregoś dnia sprężę się i zrobię dwa wpisy. Dzisiaj zaczniemy piosenką promującą wydawnictwo i drobnym przedstawieniem osoby samej artystki, a jutro albo pojutrze wrócę przynajmniej do najlepszych nagrań z albumu "Just Listen". Od razu uprzedzę, album jest RE-WE-LA-CYJ-NY.
Ale zacznijmy od tego z czym "jeść" Younhę. Moja rówieśniczka, choć jest rodowitą Koreanką urodzoną w Seulu, pierwsze sceniczne kroki stawiała w Japonii, gdzie spotkała się z ciepłym przyjęciem. Debiutowała w wieku zaledwie 16 lat wpisując się w specyficzną niszę młodych wokalistek. Dojrzewając, także muzycznie, zorientowała się jednak bardziej na rynek koreański i w ostatnich latach jej nagrania skierowane są przede wszystkim do rodzimych słuchaczy.
Jednak jej japońska przygoda pozostawiła na niej spory muzyczny ślad, bo muzyka tej utalentowanej wokalistki (a także kompozytorki i tekściarki, choć nie we wszystkich śpiewanych przez siebie piosenkach macza palce od tej strony) w Korei nie ma zbyt wielu odpowiedników, natomiast dobrze wpisuje się w konwencje panujące na japońskim rynku. A jednak przypinanie Younha (nie wiem jak to dobrze odmienić, Younsze?) japońskiej łatki byłoby paskudnym spłyceniem tematu.
Younha śpiewa niezwykle melodyjnie - na japońską modłę - a także w podkładach swoich piosenek bardzo często ucieka się do gry na gitarze i to akustycznej. Taka forma występu jest bardzo popularna w Japonii (vide Juniel, która też zaczynała w Japonii), a jednak muzyka Younhy przez lata ewoluowała w coś o wiele bardziej ambitnego i różnorodnego. Dziś tak naprawdę trudno upchnąć ją w jakąś konkretną niszę czy gatunek. Gitara i rockowa stylistyka pozostają ważnym elementem, ale w jej twórczości dużo jest też elektroniki, czy też ballad opartych o bardziej orkiestrowe brzmienie, a brzmieniowe style to właściwie pełna rozpiętość muzyki współczesnej.
Jednak album promuje kawałek nieco bardziej standardowy.
Piękny głos i piękna kompozycja. Nieprawdopodobnie naturalna subtelność. Oczywiście pomaga tutaj bardzo sprytny dobór instrumentów i pewien minimalizm akompaniamentu (gitara, smyczki i trochę klaskania - brak klasycznego perkusyjnego beatu), który pozwala łatwo zbudować atmosferę wyciszenia i pewnej intymności. A jednak nie jest to usypiająca kołysanka. Piosenka ma swoje zrywy, atakuje bardzo rytmicznymi sekcjami, które wprowadzone są niezwykle zręcznie, w żaden sposób nie zaburzając przepływu piosenki.
Jednak pierwszy plan to oczywiście wokal. Już sama barwa i technika robią tutaj różnicę. Younha w fenomenalny sposób łączy dźwięki w melodie - słuchanie jej śpiewu to czysta przyjemność. Jednak to, co wyróżnia wokalistki kompletne na tle utalentowanych, to umiejętność sprzedawania emocji. Younha uczucie miłosnego rozczarowania oddała w tej piosence niemal namacalnie, a jednak nie wprost. Nie uciekała się do żadnych pretensjonalnych zabiegów, nie wkładała w swój śpiew żadnych zbędnych dodatków. Przez to piosenka brzmi niesamowicie szczerze i osobiście. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.
O teledysku nie będę zbyt wiele pisał, bo dobrze oddaje klimat i uczucia piosenki, ale niczym szczególnym się nie wyróżnia. Natomiast zejdę jeszcze trochę na temat albumu. Po pierwsze wersja teledyskowa tej piosenki nie do końca pokrywa się z wersją albumową, która jest o około 1,5 minuty dłuższa, wzbogacona o drobną wariację tematu, która treściowo nie wnosi już nic do kompozycji i tekstu, ale pozwala jeszcze chwilę rozkoszować się muzyką, a także pozwala w bardziej stopniowy sposób wyciszyć i zakończyć utwór.
Druga sprawa. Jeżeli zabrnęliście już tak daleko w ten tekst, a jednak powyższa piosenka nie do końca Was przekonuje, to zapewniam Was, że nie jest to, przynajmniej w moim odczuciu, najlepszy utwór z tego krążka. Na nowym mini-albumie są piosenki i ciekawsze, i stanowczo bardziej oryginalne, no i nie brakuje zdecydowanie żywszego brzmienia. Jednak wyboru piosenki promującej wydawnictwo w żadnym razie nie zamierzam krytykować. Po prostu taki utwór prędzej trafi do masowego odbiorcy i wypromuje album, niż piosenka wędrująca w kierunku energetycznego, wyspiarskiego indie rocka.
Ponieważ nikt mi nie zabroni, dzisiaj dorzucę jeszcze piosenkę, która była pre-releasem dla tego krążka - "It's Not That". Z początku jest cichutko...
Ale potem Younha otwiera przed słuchaczami muzyczne serce. Jednak, choć nie mogę się muzycznie do niczego tutaj doczepić, jest to zdecydowanie najnudniejsza i najmniej oryginalna piosenka z całego wydawnictwa, dlatego chciałem się jej pozbyć z zestawienia do następnego tekstu i dlatego też o tym nagraniu nie pisałem miesiąc temu, kiedy ujrzało światło dzienne. Po prostu jest to zbyt skromny materiał, żeby poświęcać mu więcej miejsca. Natomiast rynkowo manewr znów uzasadniony, bo wpisuje się w kanon OST-owego brzmienia, które to brzmienie w Korei sprzedaje się doskonale, nierzadko dominując górne połowy list sprzedaży. Zainteresowani angielskie tłumaczenie znajdą >>TUTAJ<<.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz