poniedziałek, 6 maja 2013

Lee Hyori - Miss Korea

Napisanie czegokolwiek o tej piosence jest piekielnie trudne. Nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia (jest nawet wręcz przeciwnie), a dlatego, że mam duże problemy z oderwaniem się od piosenki i teledysku. Ale twardym trza być, a nie miętkim, spróbujemy.

Lee Hyori karierę muzyczną zaczynała w popularnym girlsbandzie Fin K. L., gdzie występowała choćby z Oak Joo Hyun. Jednak jeszcze lepiej kojarzona jest z okresu po zawieszeniu działalności Fin K. L. Lee Hyori bardzo szybko wyrosła na jedną z czołowych postaci koreańskiej sceny. Rok 2003 media przezwały rokiem Hyori, ze względu na jej nieustanną sceniczną obecność i odnoszone sukcesy. Następne lata nie były gorsze i dzięki czemu Hyori stała się jedną z największych gwiazd pierwszej dekady XXI wieku w Korei.

Muszę przyznać, że choć zaplecze za jej plecami imponowało - jej teledyski to wysokobudżetowe superprodukcje, po których znać rękę najlepszych fachowców w branży - to jednak jej twórczość to typowa masówka. Płytkie treściowo i muzycznie, niezbyt oryginalne piosenki, których główną zaletą jest chwytliwość i przystępność dla mas.

Szczerze powiedziawszy, na pewno spory udział w jej sukcesie miały jej uroda i wdzięk, których teledyski nie bały się eksponować - większość to tylko zbiór pretekstów by zaprezentować Lee Hyori w co raz to nowych stylizacjach. Nie to żebym narzekał, bo wizualnie w połączeniu z tańcem sprawdza się to znakomicie. Jednak jest w tym wszystkim coś... Niewłaściwego? Tych przemian wizerunkowych jest tak dużo - i to w obrębie pojedynczych klipów - że wszystko zaczyna być grubymi nićmi szyte, a sama wokalistka zdaje się być sprowadzana do rangi żywej lalki.

Ale cóż, popyt na twórczość Lee Hyori i na nią samą był ogromny, więc interes kręcił się dalej, a sława piosenkarki zamiast przemijać, zdawała się dalej rozkręcać. Jednak wszystko skończyło się dosyć niespodziewanie w 2010 roku - za sprawą decyzji Lee Hyori, choć nie z jej winy. Otóż wypuszczony w tamtym roku album H-Logic okazał się jednym wielkim kłębowiskiem plagiatów. W sumie zarzucono aż siedem przypadków takich nieautoryzowanych "zapożyczeń" i po krótkim zbadaniu sprawy, bodaj wszystkie wnioski uznano.

Jak napisałem, sama wokalistka nie miała z tym nic wspólnego, to producent podsunął jej piosenki, które okazały się plagiatami. Jednak Lee Hyori uniosła się honorem i zdecydowała wycofać się ze sceny i telewizji. Przez blisko dwa lata pozostawała nieaktywna w branży, dopiero w zeszłym roku powróciła do telewizji współprowadząc nieszczególnie udany program. Jednak na muzyczny powrót Lee Hyori czekać było trzeba w sumie blisko trzy lata.

Zabrzmi to może brutalnie, ale cała ta afera z plagiatami i decyzja o zniknięciu ze sceny to chyba najlepsze, co spotkało ją w karierze. Słowo "chyba" zniknie z tego zdania, jeżeli reszta nadchodzącego wydawnictwa okaże się równie dobra co pre-releasowe nagranie i teledysk. A wiele wskazuje, że tak będzie. Po 3 latach przerwy i zmianie wytwórni, Lee Hyori wraca w wielkim stylu, przy czym słowo styl jest tu jak najbardziej adekwatne.



Muzyka, śpiew, słowa i teledysk. W tym wypadku te cztery elementy pasują do siebie idealnie tworząc świetną, efektowną, stylową całość. A przy tym wszystko wydaje się pozostawać przystępne dla masowego odbiorcy. Jest chwytliwy refren i jest dużo Hyori - to wszystko czego fani oczekiwali. Cała reszta to tylko smakowity dodatek, który powinien do piosenki i artystki przekonać resztę widowni. A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że klocki, z których ułożono tę wspaniałą całość, nie są w żaden sposób wymyślne, ale za to są świetnie wykonane i dobrane do siebie, by pasowac idealnie.

Zacznijmy może od samej piosenki. Jeżeli uda Wam się przesłuchać jej bez patrzenia na teledysk, to zauważycie, że muzycznie utwór broni się sam. Zgrabne, bandowe granie ze spokojniejszymi i żywszymi momentami - nie olśniewające, ale nastrojowe. Podobnie jest z wokalem. Brak tu jakichkolwiek popisów, od strony samej melodii można nawet powiedzieć, że piosenka jest dość płaska. A jednak spycha to cały ciężar wykonania na barwę głosu Hyori, która akurat jest jej mocnym punktem. Przez to utwór brzmi interesująco, ciepło i barwnie, choć tak naprawdę nie jest szczególnie bogaty w dźwięki. Przez sporą część dnia słuchałem tej piosenki bez klipu i mi nie zbrzydła, wręcz przeciwnie - z przyjemnością do niej wracam.

Tekst piosenki też nie jest może arcydziełem, a jednak świetnie komponuje się z mieszanką ciepła, liryki i energii płynącą z muzyki. W telegraficznym skrócie jest to pochwała wewnętrznej kobiecej siły i wiary w samą siebie, a także zbiór delikatnie ironicznych przytyków pod adresem pogoni za sztuczną urodą, upiękrzającymi dodatkami i nadmiernym przejmowaniem się opiniami innych ludzi. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

A teledysk... Teledysk z jednej strony jest świetną wizualizacją słów piosenki, naładowaną żartobliwymi akcentami, tym samym wpisującą się nie tylko w sens, ale i wydźwięk tekstu. Z drugiej strony to wspaniały obrazek w stylu retro, jak ulał pasujący do brzmienia utworu. Już na samym starcie +10 punktów do zajebistości dla twórców za zastosowanie telewizyjnego klatkażu charakterystycznego dla nagrań z lat 60-tych. Czarno-biały filtr jest tylko niezbędnym dopełniaczem efektu. Do tego dochodzą stroje, kadry i ruchy - wszystko wpakowane w minimalistyczną estetykę, by nie odwracać uwagi widza od kluczowych elementów, ale także by wpisać się w minimalizm i pewną muzyczną intymność samej piosenki.

Nie chce mi się teraz wrzucać tutaj pozostałych zajawek zapowiadanej na koniec maja płyty Lee Hyori (może w wolnej chwili zrobię o tym jakiś krótszy wpis), ale większość materiału utrzymana jest w podobnej stylistyce wizualnej, a i dźwięki, którymi opatrzono te krótkie nagrania, również brzmią obiecująco i utrzymują klimat tej piosenki. Cóż, pozostaje tylko wyczekiwać końca maja.

Hura, tekst popełniony i ani razu nie zająknąłem się o dwóch facetach przebranych za baby... Oj...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz