Innym, ciekawym zabiegiem, który zyskuje na popularności, jest wchodzenie na telewizyjne sceny z piosenką jeszcze zanim teledysk powędruje do emisji, a album trafi na półki - nieważne czy te sklepowe, czy te wirtualne. Grzebiąc w ostatnich miesiącach na pewno znalazłbym kilka przykładów, ale na szczęście grzebać nie muszę, bo solowy powrót Jieun jest właśnie przykładem takiego nagrania.
Od pierwszych sekund w uszy rzuca się jeden fakt. Piosenka ma strasznie dużo zwielokrotnień wokalu, czy też mocno obrobionych linijek, które wokalistka na żywo sobie odpuszcza. Ale paradoksalnie, wraz z rozwojem piosenki, ten dwugłos staje się atutem nagrania. Ewidentnie słychać, które partie Jieun wykonuje na żywo i nie chodzi nawet o to, że dzięki temu łatwiej ocenić jej występ od strony technicznej.
Chodzi raczej o to, że wokalistce udaje się nawiązać w ten sposób jakąś emocjonalną więź z odbiorcą. Przez to, że wiadomo kiedy śpiewa na żywo, ale także przez to, że nie markuje fragmentów lecących z podkładu, łatwiej jej uwierzyć. A że piosenka ma dosyć intymne brzmienie i wydźwięk, to efekt ten jest bardzo przydatny i znacznie wzmacnia odbiór całości.
Wizualny koncept jest bardzo ciekawy i w pewien sposób odważny. Nie chodzi o samą stylizację wokalistki, która, choć stara się zachować klasę, to widać, że została celowo doprawiona na ostro - stroje Jieun są dosyć przewiewne. Jeżeli ktoś nie nadąża za moim tokiem rozumowania - seksapil w kpopie nie jest przejawem odwagi, wręcz przeciwnie, jest jedną z dwóch głównych dróg, którymi może wędrować wykonawca. Drugą drogą jest aegyo, które zresztą ostatnio też potrafi nie być do końca takie niewinne.
Za odważną uważam natomiast absolutną rezygnację z ruchu scenicznego piosenkarki. Może przesadą byłoby stwierdzenie, że kpop jest zdominowany przez taniec, ale układy taneczne są integralną częścią występów i mają wpływ na ich powodzenie, dlatego ostatnio nawet takie wokalistki jak Navi czy Lim Kim zostały zobowiązane do jakichś niemrawych pląsów (np. >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<). Tym ciekawsza wydaje się koncepcja by dziewczynie z girlsbandu, która do tańca nawykła, kazać stać w miejscu. Niewykluczone, że to celowy zabieg mający wizerunkowo odciąć Jieun od jej działalności w formacji Secret.
Oczywiście, wokalistkę wspiera grupa taneczna, ale zanim napiszę o niej kilka słów, zaakcentuję, że już w pierwszym tygodniu promocji odbył się przynajmniej jeden występ bez udziału tancerzy, także nie jest do końca tak, że są oni jakąś kluczową częścią występu. Co nie zmienia faktu, że kiedy pojawiają się na scenie, to wzbogacją widowisko. TS Entertainment poszło w kierunku bardziej artystycznej formy tańca, z ekspresyjnymi figurami, nierzadko tańczonymi w parach.
To dobra decyzja dla tej konkretnej piosenki, ale także sprawia, że zastanawiam się czy nie czeka nas niedługo prawdziwy zalew tego typu propozycji. Niedawno Sunmi święciła sukcesy z podobnym podejściem przy okazji piosenki "24 Hours" (>>TUTAJ<<), a i taneczne show "Dancing 9" przyniosło kilka rewelacyjnych występów, które mogły zachęcić wytwórnie do eksperymentów w tym kierunku.
Szkoda tylko, że realizatorzy programów sprowadzają tancerzy do rangi dekoracji i niemal w ogóle nie poświęcają im uwagi w swoich nagraniach. Cóż, może doczekam się lepszej realizacji w nadchodzących tygodniach lub samo TS Entertainment sprezentuje mi jakiś zakulisowy klip na YT.
Ciekawa sprawa. Pierwszy kontakt wypadł na niekorzyść wersji teledyskowej i chyba nawet wiem dlaczego. W wersjach z programów telewizyjnych z wielu względów wokal wydaje się bardziej absorbujący. Raz, że z początku wydaje się ścierać z wokalem nagranym w podkładzie. Dwa, że - jak już wspomniałem - brzmi szczerze i łatwo mu uwierzyć. Trzy, wariant teledyskowy, jakkolwiek atrakcyjnie, przystępnie i ciekawie brzmiący, wydaje się aż nadto wygładzony, szczególnie gdy odbiorca najpierw zetknie się z wykonaniem na żywo.
Ale tak naprawdę nie o wokal tutaj chodzi, a o podkład. Przez to, że w teledysku mniej zwracam uwagę na głos piosenkarki, to moje uszy mają więcej możliwości by wsłuchać się w podkład, a ten... W żadnym razie nie jest zły, ale jednak powiedzieć, że brakuje mu wyróżnika to owijać sprawę w bawełnę. On po prostu wydaje się złożony z doskonale znanych mi klocków, w dodatku pochodzących z kompletu dla początkujących. Oczywiście, nawet z prostych klocków, gdy jest ich dostatecznie dużo, można zbudować coś widowiskowego, to doskonałe ćwiczenie na kreatywność.
Sęk w tym, że w tym wypadku tej kreatywności zabrakło. Piosenka w moim odczuciu stara się brzmieć jak amerykańska pop-ballada. I tak brzmi. I nie ma w tym nic złego. A jednak jest mi o wiele trudniej ekscytować się tym nagraniem mając świadomość, że podobnych piosenek są już setki, w większości czają się ukryte w zakamarkach b-side'ów utalentowanych, ale nieszczególnie znanych wokalistek.
Mam takie niejasne wrażenie, że autorzy od początku wiedzieli, co robią - jestem skłonny uwierzyć, że nie silili się na muzyczną oryginalność, bo z góry założono, że nie ona ma być tutaj atutem. I faktycznie, ta solidna kompozycja sama w sobie nie jest w stanie porwać słuchacza - jest dobra, ale nic ponad to. A jednak ten utwór ma pewien jeden niezaprzeczalny atut, który czyni go ciekawym.
W skrócie - chodzi o emocje. Piosenka ma prosty, ale niezwykle zwiewny tekst. Co prawda w uszach zachodniego odbiorcy te anglojęzyczne wstawki mogą odrobinę trzeszczeć, ale ich znaczenie włożone w ciąg głównego wywodu wydaje się wyjątkowo dobrze wkomponowane jak na azjatyckie nagranie. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.
Ale to dopiero połowa sukcesu, bo emocje wpisane w tekst i muzykę trzeba jeszcze sprzedać, a tu trzeba przyznać, że Jieun błyszczy. Tak jak w jej solowym debiucie z "Going Crazy" (>>TUTAJ<<), tak i tu każda nuta, która opszcza jej usta, niesie ze sobą dodatkowy ładunek uczuciowy.
Od strony teledysku niestety nie mam zbyt wiele do napisania, bo mam pod jego adresem dokładnie te same zarzuty, które wyciągnąłem przeciwko kompozycji - to układanka z doskonale znanych mi klocków, układanka zręczna, ale dość pospolita. Tu może wspomnę, że mam nieodparte wrażenie, że dokładnie ta sama wanna pojawiła się w zeszłym roku w teledysku macierzystej grupy Jieun - Secret. Konkretniej chodzi o klip do "Talk That" (>>TUTAJ<<). Wracając do analogii do kompozycji, teledysk także zalatuje inspiracjami z USA, głównie chodzi mi o sam obraz, który - prawdopodobnie ze względów technicznych - wypada bardzo amerykańsko.
Na szczęście Koreańczycy nie zawiedli mnie tak do końca, bo gdy już szykowałem się na nudy do końca klipu, na dłoni Jieun pojawiła się charakterystyczna rana, przypominająca stygmat. Kiedy ja zastanawiałem się w myślach "Nie, chyba tego nie zrobią?" na ekranie pojawił się przysłowiowy, ale także całkiem dosłowny gwóźdź programu. Nie jestem pewien czemu, ale szalenie przypadł mi do gustu ten motyw - prawdopodobnie przyczyną jest moja jeszcze nie zdiagnozowana choroba umysłowa.
Z podsumowaniem wciąż mam problem, bo piosenka z jednej strony jest bardzo solidna. Z drugiej strony po niepokojącym debiucie z "Going Crazy" liczyłem tutaj na coś zdecydowanie ciekawszego. Tymczasem nawet od strony kompozycyjnej brzmienie jest profesjonalne, ale wydaje się brnąć donikąd. Wizualnie jest chyba nawet gorzej, bo gwóźdź bardzo szybko przestaje szokować, a poza tym jest naprawdę nudno. Piosenkę ponad przeciętność wyciąga wykonanie, które osobiście odbieram jeszcze lepiej, kiedy ma miejsce przed kamerami telewizyjnymi.
Niestety mam wrażenie, że to zbyt mało, żeby znieść konkurencję duetu Soyou i Mad Clown i ich "Stupid In Love" (>>TUTAJ<<), a także nadchodzącego wielkimi krokami, długo wyczekiwanego i zapowiadającego się wyjątkowo smakowicie powrotu IU.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz