Jest taka moda na YT, żeby nagrywać swoją/czyjąś reakcję na jakiś klip. Trend ten dotknął także świata miłośników kpop-u i przyznam, że dotąd nie rozumiem tego fenomenu. A jednak wczoraj po raz pierwszy żałowałem, że nie uprawiam tego niecnego procederu. Nawet nie dlatego, że chciałbym się dzielić swoją facjatą z resztą ludzkości (za to chyba można iść do więzienia). Po prostu chciałbym zobaczyć swoją własną minę, kiedy po raz pierwszy oglądałem teledysk do "Very Good".
Jednak zanim przejdę do sedna wpisu, czyli nowego title-tracku formacji Block B, trochę poopowiadam o najnowszej historii grupy i jako przystawkę zaserwuję pre-releasowe "Be The Light".
Normalnie boys-bandy nieszczególnie mnie ruszają. Od czasu do czasu ta czy inna grupa wypuści jakieś nagranie, które mnie zainteresuje czy też popisze się jakimś widowiskowym układem tanecznym, tudzież efektownym teledyskiem. Jednak nawet jeśli zwrócę na grupę uwagę ze względów scenicznych, to aspekty pozasceniczne omijam szerokim łukiem. Block B jest wyjątkiem i to wcale nie dlatego, że pałam do grupy jakąś szczególną sympatią. Po prostu na początku roku wokół grupy działo się wiele i był moment, kiedy kpopowe media zalewał strumień sensacyjnie brzmiących nagłówków.
Zaczęło się od doniesień o sprawie wytoczonej przez członków formacji przeciw ich własnej wytwórni. Cała siódemka domagała się anulowania kontraktów. Poszło oczywiście o pieniądze. Jak się okazuje, członkowie grupy przesz ponad rok nie otrzymywali wynagrodzenia. Wytwórnia zasłaniała się stosownymi zapisami w kontraktach, które gwarantowały chłopakom procent od zysków uzyskiwanych z działalności grupy. W skrócie - pieniędzy nie wypłacano, bo grupa nie przynosiła zysków.
Poza tym pojawiła się także kwestia pana Lee, który piastował stanowisko CEO wytwórni Stardom Entertainment i w wielu sytuacjach był osobą kontaktującą się nie tylko bezpośrednio z członkami grupy, ale także z ich rodzicami. Pan Lee nie tylko miał pośredniczyć w obrocie pieniędzmi między wytwórnią a formacją, ale także zebrać od rodziców kwotę ponad 50 000 USD na potrzeby dalszego funkcjonowania Block B. Sęk w tym, że pan Lee od dłuższego czasu nie piastował już swojego stanowiska w firmie, został dyscyplinarnie zwolniony ze względu na różnego rodzaju nieprawidłowości.
Kolejne miesiące upływały na oficjalnych pismach, w których obie strony konfliktu zajmowały stanowiska w sprawie i odnosiły się do argumentów swoich przeciwników, starając się pokazać, że to oni mają rację. Jednym z ciekawszych zarzutów wobec wytwórni było oskarżenie o celowe wstrzymywanie kariery formacji. Z kolei wytwórnia zrzucała winę na grupę i jej nieodpowiedzialne zachowanie podczas wywiadu udzielonego w Tajlandii, co zmusiło menadżerów do ukrycia grupy przed ostrzałem mediów. Ponadto SE sugerowało, że osoba trzecia jest odpowiedzialna za bunt Block B. Wyglądało to trochę jak proces toczony na łamach mediów. Niezależnie jednak od doniesień prasowych, toczył się także proces prawny.
Wyrok z 7 czerwca 2013 przyznawał rację Stardom Entertainment, powołując się przede wszystkim na brak solidnych dowodów podpierających tezę, że wytwórnia nie wywiązywała się ze swoich obowiązków, a tym bardziej, że celowo działała na szkodę formacji - co też jej zarzucono. Zdaniem sądu członkowie grupy, zgodnie z kontraktem, mieli zapewnione warunki do pracy, rozwoju i nauki, mieli zaplecze mieszkalne, a wytwórnia nie hamowała ich kariery. Jedyne wątpliwości mogły tyczyć się dystrybucji pieniędzy, ale i tu sąd nie dopatrzył się celowości w ewentualnych niedopatrzeniach popełnionych przez wytwórnię.
Na dobrą sprawę kilkumiesięczny proces przyniósł korzyść jedynie mediom, które miały o czym pisać. Zarówno formacja jak i wytwórnia straciły wizerunkowo. Najwięcej stracił jednak pan Lee, którego 20 maja - a więc jeszcze przed zamknięciem sprawy - odnaleziono martwego w piwnicy jego domu. Wszystko wskazuje na samobójstwo - ponoć spowodowane kwestiami osobistymi - jednak sprawa stała się przez to jeszcze bardziej śmierdząca.
Przyznanie racji wytwórni oznaczało przede wszystkim, że Block B pozostało pod jej skrzydłami. Jednak trudno się dziwić, że obie strony nie żywiły wielkiej woli do kontynuowania współpracy i pod koniec sierpnia grupa wynegocjowała przeniesienie swoich kontraktów do innej wytwórni - Seven Seasons. Tę informację podano do wiadomości publicznej 29 sierpnia, a niespełna miesiąc później na youtube'owym profilu nowej wytwórni pojawił się teledysk do pre-releasowego "Be The Light".
Pierwsze słowo, które cisnęło mi się na usta po tym nagraniu i teledysku to "rozczarowanie" - ale to nie było właściwe słowo. Nie mogę mówić o rozczarowaniu, skoro z grubsza powodzenie i dalsza kariera Block B jest mi raczej obojętna, ale nie mogę też użyć tego słowa dlatego, że ta piosenka jest po prostu całkiem niezła. Zatem jak inaczej - właściwie - okreslić to nagranie? "Zaskoczenie", to chyba będzie właściwe słowo.
Już tłumaczę. Block B w mojej świadomości zapisało się z dwóch względów. Pierwszy to afera opisana powyżej. Drugi to "Nillili Mambo" - trochę dziwna kompozycja mająca swoje problemy, ale także niezaprzeczalny urok, dodatkowo wzmocniony zapadającym w pamięć teledyskiem. Utwór ten sprawił, że Block B zapamiętałem jako grupę o nieco szalonym wizerunku, popartą wyrazistym - choć niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu - zapleczem wokalnym, ale przede wszystkim orbitującą blisko hip-hopu i starającą się utrzymać undergroundowy image.
Tymczasem "Be The Light" to... Właściwie nie wiem, co to jest. Z początku chciałem wepchnąć to do szuflady "pop z domieszką rocka", może ze względu na wokal w refrenie, który uporczywie kojarzy mi się z naszym, swoiskim Feel'em. Sęk w tym, że grupa nie gra na instrumentach, kompozycja rozpisana jest też na znacznie szersze instrumentarium wspierane przez pokaźną dawkę elektroniki, no i siłą rzeczy w piosence pojawia się rap - tego nie da się uniknąć w formacji, która ma kilku raperów.
Na dobrą sprawę jednak nie ma znaczenia czym jest ten kawałek. Tak naprawdę liczy się to, że z każdym kolejnym przesłuchaniem lepiej mi się go słucha. Jak już wspomniałem - grupa ma wyraziste głosy i o ile w "Nillili Mambo" nie wszystkie wpasowywały się w moje gusta, o tyle tutaj zrobiono z nich lepszy użytek i brzmią naprawdę fajnie, nawet jeżeli jest tu gdzieś ta boys-bandowa maniera, której wyjątkowo nie lubię. Raperzy mają dość charakterystyczne głosy, a wokaliści spory zasięg, więc utwór nie nudzi. W dodatku tekst też trzyma poziom, angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.
Kompozycja nie jest może arcydziełem, bo na to wydaje się zbyt banalna w brzmieniu, natomiast spełnia swoją funkcję. Jest przyjemnie rytmiczna, ma rozsiane trochę róznorodnych akcentów, które wzbogacją główny temat i sprawiają, że nagranie nie brzmi wtórnie w swoim własnym obrębie.
Co do teledysku to nie będę się zbytnio rozpisywał. Dla mnie głównym atutem jest oczywiście dziewczyna z lizakiem. Kamera wyraźnie ją lubi, a i myślę, że pan stojący za kamerą też nic przeciwko niej nie miał, bo tu i ówdzie ładnie ją wykadrował. O reszcie za dużo nie napiszę, bo po prawdzie nie bardzo jestem w stanie zwrócić uwagę na resztę tego teledysku. Ktoś kogoś bije i chyba ma mi być smutno. Co ciekawe, ostatnia scena tego klipu jest też pierwszą następnego.
I teraz już wiecie, o co mi chodziło, kiedy pisałem wstęp. Nawet nie wiem jak się za to zabrać. Spróbuję na poważnie.
To jest kawał przebojowej piosenki. Tak, pierwsze wejście refrenu gryzie w uszy, ale potem jest już lepiej - w sumie nie wiem czemu. A trzeba przyznać, że koniec końców pracuje on na plus dla piosenki, bo jest po prostu niezaprzeczalnie chwytliwy. To jeden z tych motywów, który na koncercie śpiewa cała publika, nawet przypadkowe ofiary zaciągnięte tam w ramach rytuałów godowych.
Od strony podkładu to wybuchowa mieszanka gitar i elektroniki, podparta fajnymi perkusyjnymi motywami i niemonotonnymi zwrotkami. Oczywiście w żadnym razie nie jest to Rammstein czy inne Prodigy, ale mierzony popową miarą, a już szczególnie kpopową miarą, ten kawałek jest ciekawy i oryginalny, a przy tym bardzo dobrze brzmiący.
Znów na plus punktują głosy. Może nie jest aż tak dobrze jak w "Be The Light", ale mniej mam zarzutów niż w wypadku "Nillili Mambo". Zresztą porównanie do tego ostatniego utworu wydaje się tutaj nieodzowne. Szalona koncepcja, przebojowe, niesztampowe brzmienie, chwytliwy refren i tekst będący mieszanką peanów na własną część i zachęt do jeszcze ostrzejszego imprezowania. Nie jestem fanem tego typu tekstów, ale muszę przyznać, że "Very Good" wypada nawet w miarę składnie. Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.
Mam wrażenie, że ten tekst, ale także wizerunek przyjęty przez grupę jest spuścizną po oryginalnym pomyśle na formację. Tak się składa, że Stardom Entertainment to także patroni żeńskiej grupy EvoL, gdzie pomysł jest podobny - dużo swaggu, członkinie grupy zaangażowane w projekty także od strony koncepcyjnej. Trudno nie zauważyć, że EvoL stara się iść drogą 2NE1 i podobnie jest z Block B, które wzoruje się może nie na Big Bang jako całości, ale z pewnością na solowych, wyzywających wizualnie projektach G-Dragona.
A to jest porównanie trudne do udźwignięcia, tym bardziej, że mam wrażenie, że Block B rzuca tym klipem wyzwanie - zbyt dużo jest motywów podobnych do "One Of A Kind" G-Dragona, by uznać to za coś innego niż świadomą prowokację, zresztą zerknijcie >>TUTAJ<< i sami porównajcie. Chociaż punkty chłopaki z Block B łapią za to, że są to nawiązania nie do końca oczywiste.
Teledysk do "Very Good" jest na pewno szalony, widowiskowy i zapada w pamięć. Oczywiście ma też swoje niedoróbki, jak choćby mało satysfakcjonujące, niskobudżetowe eksplozje w finale, czy niewytłumaczalne użycie karabinów, które wyglądają na paintballowe, względnie gładkolufowe (używane np. przez policję do pacyfikowania tłumów).
Jednak w porównaniu do GD brakuje przede wszystkim myśli stojącej za poszczególnymi obrazami - nie chodzi nawet o przemycanie jakichś znaczeń, o zastosowanie symboliki. Z czysto kompozycyjnego, plastycznego punktu widzenia, teledyski GD wizualnie są kompletne, ukierunkowane i przemyślane, podczas gdy Block B póki co ma teledyski jedynie efektowne. Choć trzeba przyznać, że w tym względzie zaczynają promować swoją własną markę efekciarstwa.
Podsumowując, o ile do tej pory Block B i ich "Nillili Mambo" traktowałem jako jednorazowy, pozytywny wyskok kolejnego boys-bandu, o tyle teraz na grupę będę patrzył życzliwszym okiem. Wciąż daleko mi do tego, żeby w jakikolwiek sposób ekscytować się tą formacją, ale te dwie piosenki i te dwa teledyski pokazują, że jest w nich trochę talentu i jeśli nie oni sami, to ktoś za ich plecami potrafi to całkiem rozsądnie poukładać w sceniczną całość.
"Be The Light" to całkiem sympatyczne nagranie, natomiast "Very Good" ma potencjał by namieszać na październikowych scenach. Chciałem wytknąć, że w tym miesiącu znów czeka nas sporo poważnych, długo wyczekiwanych powrotów(IU, T-ara, Kahi, AOA, a pod koniec miesiąca SNSD!), ale... Block B to boys-band, one zawsze lepiej się sprzedają, dlatego wciąż nie wykluczałbym, że chłopaki trochę namieszają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz