wtorek, 15 października 2013

IU - The Red Shoes

Zbieram się do tego tekstu już dobry tydzień i wciąż nie wiem jak go ugryźć. Z jednej strony powrót IU to duże muzyczne wydarzenie - z wielu różnych względów. Z drugiej strony - przy całej swojej niezwykłości - album, a w szczególności piosenka promująca wydawnictwo, nie wywarły na mnie tak dużego wrażenia jak się spodziewałem. Zanim mnie zabijecie, spróbujcie przebrnąć przez ten tekst.

Miałem nawet pomysł jak zgrabnie przedstawić tu pewną historię, którą spodziewałem się usłyszeć na tym albumie. Więcej, historię, którą wydawało mi się, że słyszę. Jednak im więcej słucham promującego album nagrania "The Red Shoes", tym więcej mam tego nieprzyjemnego uczucia, które czasem nawiedza mnie po przebudzeniu. Uczucia straty czegoś, co tak naprawdę mi się przyśniło. Im bardziej skupiam się na tym, co miałem napisać, tym sam mniej zaczynam wierzyć, że mam rację.

Chyba jednak zabiorę się za ten tekst normalnie, bo zbyt wiele mam wątpliwości co do własnego toku rozumowania, by móc przedstawić go bez znaków zapytania. Ujmując sedno problemu - ta piosenka może być bardzo subtelną ironią na przebieg kariery IU. Może, ale nie musi. Całość rozbija się o te felerne czerwone buty z tytułu piosenki promującej najnowszy album wokalistki - "Modern Times". Ale może najpierw trochę tła, bo bez pewnego kontekstu, ten podtekst jest niemożliwy do wychwycenia.

IU to niezwykle utalentowana i wciąż jeszcze bardzo młoda (rocznik '93) koreańska wokalistka, ciesząca się olbrzymią popularnością wśród rodaków. Jak dużą? >>TUTAJ<< znajdziecie screeny najważniejszych list sprzedaży w kilka godzin po wydaniu jej nowego albumu. W pierwszych dziesiątkach notowań próżno szukać piosenek spoza tego wydawnictwa. Ale ta popularność nie przyszła darmo.

Ceną za tak oszałamiającą karierę w tak młodym wieku jest pewien wizerunek, który przylgnął do wokalistki. IU przez lata nazywano Młodszą Siostrą Narodu i tak też na nią patrzono - nie dla niej były śmielsze kreacje, nie dla niej były dojrzałe piosenki, w których miłość to nie tylko ckliwe uczucie narysowane świecowymi kredkami. Dziewczyna próbowała od tego uciec. Nagrała nieco mroczniejszą piosenkę, stanowczo mroczniejszy teledysk, a przed rokiem głośno zrobiło się o jej zdjęciu z prawdopodobnie rozebranym kolegą (o wszystkim przeczytacie >>TUTAJ<<)

Ale na tym problemy wizerunkowe wcale się nie kończą. Kpop to kpop - tańcz albo giń. Siłą rzeczy, aby stać się tak popularną, IU musiała też tańczyć. Taniec, warunki głosowe wokalistki i ten niewinny wizerunek - to wszystko pchało jej twórczość w bardzo dziwnym kierunku, który najłatwiej przyrównać chyba do musicali.

I to jest chyba dobry moment, żeby wstawić teledysk do "The Red Shoes". Nie martwcie się, piosenka nie trwa 8 minut, duża część klipu to napisy końcowe (poważnie).



Tak... I jak tu to teraz ugryźć? Zacznijmy od tego, co jest normalne - od piosenki. Może przesadziłem ze słowem normalne, bo gdzie poza Koreą, 20-letnia idolka tłumów wychodzi na scenę i śpiewa w takt  swingu? I to swingu w niemal najczystszej postaci. Ale już po samej serii muzycznych zwiastunów tego albumu, to nagranie nie mogło zabrzmieć zaskakująco, bo cała płyta "Modern Times" utrzymana jest w podobnym klimacie - swing, jazz, bossa nova - dominują lata 20-ste, 30-ste minionego stulecia. I tylko zbrodnią wydaje się, że kompakt nie może zatrzeszczeć winylem.

Reprezentatywna dla albumu stylistyka to jeden, mniej istotny aspekt "normalności" tego nagrania. Drugi aspekt to to specyficzne "coś", które każdego fana dotychczasowych przebojów IU jak "U & I" czy "Good Day" utwierdzi w przekonaniu, że oto powraca ich IU - młoda, niewinna wokalistka, która o uczuciach śpiewa z dziecięcą naiwnością. Choć to swing, wciąż gdzieś pobrzmiewają te specyficzne, tak charakterystyczne dla jej dotychczasowych nagrań łuki, szczególnie tyczy się to refrenów i partii ze słowami "Summer Time". W dodatku wszystko wydaje się brzmieć jakby było skrojone pod układ taneczny.



I tu przechodzimy powoli do moich podłych podejrzeń. IU w wywiadzie (filmik z występami przeplatany wywiadem osadzę na końcu tekstu) twierdzi, że długo zastanawiano się, która z piosenek ma promować nowy album. Wierzę, że dziewczyna chciała postawić na swoim, ale jestem też przekonany, że nie istniały argumenty, które przekonałyby wytwórnię do zastąpienia "The Red Shoes" jakimś innym tytułem.



Powód jest dosyć prosty, dwie pozostałe piosenki, które IU wykonała w trakcie showcase'u i które wykonuje w programach telewizyjnych, a które myślę też, że bezpiecznie można nazwać najciekawszymi a zarazem najprzystępniejszymi na całym kompakcie - "Modern Times" i "Between The Lips" - nie nadają się na podkład pod choreografię. O ile w "Modern Times" IU dodano obstawę tancerzy, to sama wokalistka oba kawałki wykonuje na stojąco/siedząco.



W dodatku "Between The Lips" nie nadawało się do firmowania albumu z jeszcze jednego względu. Jeżeli IU miała na tym albumie pokazać swoją dojrzalszą twarz, to zrobiła to właśnie tym, ociekającym namiętnością kawałkiem. A jestem przekonany, że wytwórnia jak ognia chciała uniknąć - póki co - jakiegoś drastycznego odejścia od doytychczasowego wizerunku, przynajmniej w kwestii piosenki promującej album. I to słychać, bo tylko głuchy nie zauważy, że "The Red Shoes" swoją formułą i tanecznym charkterem, spójnością z dotychczasową twórczością piosenkarki - odcina się od reszty tego albumu. Na całym kompakcie nie ma drugiej takiej piosenki i trudno nie podejrzewać, że została przygotowana celowo z myślą o takim jej wykorzystaniu.

Ale takie podejrzenia to jedno, a sugerowanie, że ktoś gdzieś tutaj przemycił ironiczny komentarz na temat takich właśnie posunięć, to co innego. Ta retro stylistyka nie jest tu dodatkiem do kompozycji, a jej integralną częścią, co sprawia, że piosenka jednak ma swoje miejsce na albumie i nie wyskakuje na słuchacza jak diabeł z pudełka. W tekście też trudno doszukać się jakichś jawnych tropów przemawiających na korzyść mojej teorii. Ot kolejny, ckliwy kawałek o miłości - nie ma w nim nic złego, ale nastrojowo wydaje się klonem poprzednich przebojów piosenkarki.

Skąd więc te moje podejrzenia? Czemu twierdzę, że gdzieś tu czai się ironia? Tytuł. Nie potrafię uwierzyć, że ktoś te czerwone trzewiki wplótł w piosenkę tylko po to, żeby dać IU pretekst do tańca i nie dostrzegł ironii całej sytuacji. Czerwone trzewiki są bardzo negatywnie kojarzącym się symbolem. Są pokutą, a może nawet karą wyznaczoną za nadmierną dumę, pychę. Czerwone trzewiki są źródłem źle rozumianego porządania, w niektórych inkarnacjach zawiści, a także chorobliwej ambicji, która popycha człowieka do wiary w to, że jest wart więcej niż naprawdę jest.

Czerwone trzewiki są uniwersalnie złe. I używam tutaj słowa uniwersalnie całkiem naumyślnie. Ich koncepcja zrodziła się w Europie. Oryginalnie pojawiły się w bajce Andersena pod tym samym tytułem. Dziewczynka kilkukrotnie napotyka na swojej życiowej drodze czerwone trzewiki, za każdym razem przyjmując je jako dobro najwyższe, ceniąc noszenie ich ponad wszelkie inne wartości - rodzinę, szacunek publiczny, majestat Boga i kościoła. I zostaje ukarana. Buty zaczynają tańczyć wbrew jej woli - nie może ich zdjąć, nie może przestać tańczyć, w końcu zrozpaczona każe uciąć sobie stopy... Jednak gdziekolwiek by nie poszła, buty (ze stopami w środku, a jakże) tańczą przed nią. Dopiero szczera pokora, uznanie się za gorszą od innych, zyskuje jej przebaczenie i wyzwala od klątwy.

Bajka doczekała się dwóch istotnych produkcji inspirowanych motywem, które musiały być dostrzeżone w Korei. Jedną jest brytyjski film "The Red Shoes" z 1948 roku, który zdobył dwa Oscary. Nie widziałem tego filmu, raczej nie moje klimaty, więc nie jestem w stanie ocenić na ile piosenka, czy teledysk, nawiązują do tej produkcji. Jedno wiem na pewno - film był kolorowy, a nie czarno-biały.

Drugą jest koreański film pod tym samym tytułem z 2005 roku. Ten akurat pod wpływem piosenki obejrzałem i niewiele mi to pomogło. Koreańskie "Czerwone trzewiki" to horror - dobry, jeżeli ktoś lubi atmosferę napięcia, niejasną fabułę i sporo fabularnego dramatu, dla którego paranormalne zdarzenia są tylko urozmaiceniem. Na pewno warto obejrzeć go dla zdjęć, które są mieszanką bardzo plastycznych, świetnie oświetlonych kadrów dla części fabularnej oraz specyficznych, celowo odrealnionych sekwencji grozy, które nawiązują wizualnie do klasyki gatunku jak "Egzorcysta".

Jedyne podobieństwo, które dostrzegam między tymi dwiema koreańskimi produkcjami to buty, a raczej ich kolor. Filmowe czerwone trzewiki były tak naprawdę różowe (jeżeli ktoś nie łapie - czerwonymi czyniła je krew, a nie ich naturalny kolor) i w teledysku też pojawia się para różowych butów, zresztą podobnego kroju. Ale nie sądzę by było to coś ponad delikatny ukłon.

Wracając jednak do teledysku, piosenki i czerwonych trzewików, które już zdążyłem okrzyknąć ironicznymi. Cóż, jak napisałem we wstępie - sam nie jestem przekonany do swojego zdania. Tzn. jestem przekonany, że trzewiki wypadają ironicznie, ale trudno znaleźć mi dostateczne dowody, by uznać tę ironię za zamierzoną. Czy uznamy, że buty są tylko pretekstem, żeby IU tańczyła, elementem wizualnego konceptu, czy też dołożymy do tego ten prztyczek w nos wytwórni - sugestię, że IU chce przestać tańczyć, uwolnić się od dotychczasowego wizerunku, ale nie może - nieważne. W każdym z tych dwóch wypadków cała reszta znaczenia oryginalnej baśni zostaje nie tyle spłycona, co pominięta, a samo nawiązanie wypada bardzo powierzchownie.

Sam teledysk nie przypadł mi do gustu. Wizualnie jest naprawdę solidny, ale poprzednie klipy IU już do tego mnie przyzwyczaiły. Natomiast ten zdaje się być pozbawiony treści - od samego początku brnie donikąd. Tak, jest tu jakaś namiastka fabuły. Dziewczyna z czarno-białego filmu przenosi się do prawdziwego świata, tam zostaje wyzwolona od czerwonych butów i dostaje parę różowych, zaznaje trochę wytchnienia od tańca. Jednak czerwone buty dalej ją prześladują i w końcu dopadają, znów zmuszając do tańca. Ja jednak tego nie kupuję.

Cały ten sielankowy klimat kompletnie do mnie nie trafia, wizualnie podoba mi się tylko finał z efektowną panoramą i nieliczne przebitki na parkiet, na którym tańczy IU. Zdecydowanie wolę samą piosenkę, która bez teledysku chyba broni się nawet odrobinę lepiej. Co prawda uważam, że wstawki hołdujące dotychczasowym nagraniom IU szkodzą kompozycji i wypadają nieco blado na tle reszty utworu, jednak jestem w stanie zrozumieć dlaczego wylądowały w tym utworze i jestem też w stanie pogodzić się z ich istnieniem, tak jak pogodziłem się z faktem, że na tej płycie są zdecydowanie lepsze piosenki.

Jednak całemu albumowi postaram się poświęcić kilka(naście) akapitów w osobnym tekście, bo myślę, że warto. Na zakończenie jeszcze obiecany showcase przeplatany wywiadem. Są napisy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz