poniedziałek, 14 stycznia 2013

AOA - Elvis

AOA to jeden z bardziej udanych zeszłorocznych debiutów. Jak tu zgrabnie i krótko opisać tę formację. No cóż, jest, hm... Dziwna? To chyba najlepsze słowo. AOA można na dobrą sprawę porównać do wszystkiego i naraz do niczego. Nie mając dobrej znajomości rynku japońskiego nie ośmielę się nazwać jej unikalną, a jednocześnie trudno też nazwać ją oryginalną, bo to tak naprawdę mieszanka elementów już istniejących. Nietypowa jest tylko ich kombinacja.

AOA to żeńska grupa składająca się z... No właśnie, już tutaj zaczynają się schody. Mówiłem, że to dziwny zespół? W ogólności AOA to 8 dziewczyn - z zaznaczeniem, że nie zawsze. A właściwie to nigdy, może z wyłączeniem studia nagraniowego i planów teledysków. Cholera, chyba powinienem przygotować jakąś infografikę, ale mi się nie chce.

Spróbuję wytłumaczyć to najprościej, jak się da - w AOA jest siedem wokalistek/tancerek, które występują razem wykonując choreografię itd. Ale istnieje też AOA Black - pięcioosobowa grupa rockowa (w takim samym rozumieniu jak Nickleback to grupa metalowa). AOA Black składa się z czterech członkiń tanecznego AOA oraz piątej dodatkowej dziewczyny grającej na perkusji. Jak widać trudno znaleźć perkusistkę z odpowiednią koordynacją ruchową i wyczuciem rytmu, by mogła tańczyć...

Ale to nie koniec. AOA Black nie powstało do wykonywania osobnych piosenek, jest częścią występu AOA i wykonuje te same utwory. Na płycie - nie ma problemu. W teledysku też. W telewizji można nagrać pół piosenki tak, zrobić cięcie i drugie nagrać inaczej. Ale na żywo może być albo taniec, albo gra na instrumentach.

Nadmiernie skomplikowane? W wytwórni też ktoś tak pomyślał, więc postanowiono znaleźć dobrą historię, która to wszystko wytłumaczy. Uwaga, Azja na całego. Otóż AOA rozszyfrowuje się jako Ace of Angels. Według wytwórni siedem tańczących niewiast jest aniołami, które zobaczyły ziemian w swojej kryształowej kuli i zakochały się w naszej muzyce. Natomiast perkusistka jest na poły aniołem, a na poły śmiertelniczką... Bo występuje tylko w jednej połowie zespołu... Tak jak 3 dziewczyny z grupy tanecznej... Które są pełnoprawnymi aniołami. Oni tej perkusistki chyba po prostu nie lubią... A jednak, żeby wyrównać jej tę niesprawiedliwość, wytwórnia uczyniła ją powierniczką klucza, która z ciekawości otworzyła wrota na ziemię i wybrała się tam wespół z 7 aniołami.

Zamiast Armageddonu dostaliśmy to:



Nie mogę powiedzieć, na dziewczyny miło się patrzy, chociaż to chyba właściwy moment by zauważyć, że jedna z nich ma dopiero 16 lat. I nie jest to perkusistka. Co ciekawe, oprócz tego, że dziewczyny mają swoje prawdziwe imiona (zaskakujące, nieprawdaż?) oraz imiona sceniczne, to do tego dostały jeszcze imiona anielskie. Bo dzięki temu ich "backstory" wydaje się bardziej wiarygodne?

Nieważne, zajmijmy się jeszcze na moment wizerunkiem grupy. To taka mieszanka wypadająca gdzieś pomiędzy KARA a After School. Choreografia raczej idzie w odważniejszym i bardziej złożonym kierunku, tak jak w After School, jednak wizerunek grupy nie jest pozbawiony delikatnej nuty aegyo, przez co kostiumami i stylizacją dziewczyny bardziej przypominają KARA, a przynajmniej KARA sprzed KARA's solo collection.

Teledysk to trochę przyjemnego wizualnie chaosu. Raz dziewczyny tańczą, raz grają na instrumentach. Raz są w stylizacji bardziej rockowej, raz anielskiej, a jeszcze innym razem w tytułowej - na Elvisa. Dekoracje są sympatyczne, ale nie oszukujmy się, na klip patrzy się przyjemnie przede wszystkim ze względu na dziewczyny.

Co do piosenki to nie oszukujmy się - Led Zeppelin to to nie jest. Chyba nawet do japońskiego Scandal AOA nie jest blisko. Przy czym nie stwierdzam tego jako zarzut, bo też mam wrażenie, że cele przed grupą stawiane są nieco inne. AOA ma znacznie bardziej popowe i taneczne brzmienie, a to że w dużej mierze powstaje ono dzięki grze na intrumentach - ja widzę w tym tylko plus, choć w niektórych momentach ich wykorzystania nie nazwałbym zgrabnym, a i użyte sample też nie zawsze służą tej piosence.

Mimo to piosenka nadaje się do słuchania, szczególnie jeżeli zamkniemy rozum na słowa, które dziewczyny śpiewają. Co tu dużo kryć, ta piosenka w większości składa się nawet nie z refrenów, a z haczyków muzycznych, które nie mają nawet pełnoprawnych słów, a jeżeli te słowa mają, to nie należą one do rozsądnych. Zainteresowanych po konkrety odsyłam >>TUTAJ<< .

Na zakończenie wrócę do kwestii wykonań na żywo. Otóż w wykonaniu AOA Black ta piosenka brzmi lepiej, bo wiele sampli, do których miałem obiekcje, zostaje zastąpionych gitarowymi chwytami. Wykonywana na żywo, ta piosenka jest po prostu nieco bardziej rockowa i siłą rzeczy brzmi bardziej autentycznie. Wadą takich wykonań jest to, że dziewczyn jest mniej i nie tańczą. Ale cóż, pomimo wysiłków wytwórni okazuje się, że chyba jednak nie można mieć wszystkiego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz