wtorek, 12 lutego 2013

B.A.P - One Shot + Punch + Coma

Okej, poddaję się. Do tej pory omijałem temat boysbandów szerokim łukiem, nawet pomimo tego, że i z tego nurtu wychodzą ciekawe nagrania i teledyski. Tym razem nie mogę przemilczeć tej premiery - i to z wielu powodów. Zacznijmy jednak po kolei. Bohaterowie dzisiejszego tekstu to grupa utworzona w zeszłym roku przez TS Entertainment, wytwórnię która stoi także za żeńską formacją Secret. To oznacza, że mają bardzo poważne zaplecze produkcyjne i finansowe, co od samego początku było widać po ich teledyskach kręconych ze sporym rozmachem.

Grupa została utworzona przede wszystkim wokół postaci Bang Yong Guka - lidera B.A.P, całkiem niezłego rapera o surowo brzmiącym głosie. Drugą ważną postacią grupy jest Zelo. Młokos, ale również dobrze radzący sobie z rapowaniem, w dodatku uzupełniający styl Yongguka. Ponadto wśród czterech bardziej dla mnie anonimowych członków zespołu czai się przynajmniej jeden dobry wokalista. Siłą rzeczy z takim trzonem, formacja skłania się muzycznie w kierunku hip-hopu przemieszanego nieco z R'n'B a nawet lekko rockowym brzmieniem.

Z założenia jest to jednak wciąż boysband, co pociąga za sobą pewne konsekwencje tak pozytywne, jak i negatywne. Pozytywem jest np. koreański "wymóg" posiadania choreografii. B.A.P często łączy niezwykle mocne brzmienie z równie wyrazistym tańcem i - jako show - całość wygląda rewelacyjnie. Szczególnie poparte produkcyjnym zapleczem, na jakie nie mogą liczyć twórcy spoza mainstreamu. Minusem jest za to ogólne spłycanie końcowego produktu - tak muzyczne, jak i tekstowe, by trafiać do szerszej publiki. Choć mimo to B.A.P jest jedną z bardziej strawnych muzycznie grup męskich.

Grupa od czasu debiutu z piosenką "Warrior" jest niezwykle aktywna. W zeszłym roku wydała 7 singlowych piosenek, w tym roku "One Shot" jest już drugą taką produkcją. Ale nie to jest najdziwniejszą rzeczą towarzyszącą B.A.P. Najdziwniejszy jest... Matoki. Matoki to kreskówkowy królik, który w różnych wizualnych formach towarzyszy grupie od samego początku.

To już chyba dość wiedzy na temat B.A.P, pora zająć się dzisiejszym teledyskiem. Tak naprawdę nie jest to klip do piosenki, a raczej materiał promujący singiel / minialbum. Tak, główną piosenką towarzyszącą obrazowi jest tytułowy "One Shot", ale klip otwiera się fragmentem piosenki "Punch", a zamyka częścią "Coma". Postarajcie się przetrwać początkową pozerkę i boysbandowy wizerunek, bo z czasem jest tego mniej, a całość jest co najmniej ciekawa.



Zacznijmy od teledysku. Jaki jest ten teledysk? Efekciarski? Na pewno. Efektowny? Tak. Głupawy? Momentami. Kosztowny? Cholernie! Produkcja tego siedmiominutowego klipu pochłonęła blisko milion dolarów (USD), kręcono go na 10 planach zdjęciowych, a ten gigantyczny królik - Matoki - nie jest efektem pracy grafików. Tak, Koreańczycy zrobili gigantycznego czarnego królika ważącego blisko pół tony. Bo to jest królik na miarę naszych możliwości!

Co do głupot, to chodzi mi przede wszystkim o scenę napadu na furgonetkę z kasą, chociaż kwota okupu też wydaje się być niczego sobie. Jak to jest, że w filmach ludzie prowadzący takie furgonetki zawsze wysiadają z nich z byle powodu? Nigdy nie przychodzi im do głowy, że to jest właśnie część napadu, przed którym mają chronić przewożony ładunek? No i jest jeszcze scena z czołgiem. Nie mam nic do czołgu, nawet pomimo podejrzeń, że widziałem go już przemalowanego na różowo w teledysku innej grupy. Chodzi o jeden detal. W którejś ze scen pojawia się cyfrowo dodany lens flare na lufie, mający imitować odblask. Odblask na matowej, zardzewiałej lufie - genialne.

A jednak muszę przyznać, że całość jest efektowna, zrealizowana z rozmachem i pomimo tych drobnych głupot, zwyczajnie robi wrażenie. Wygląda jak kino akcji z prawdziwego zdarzenia, wprawdzie głupawe kino akcji, ale takie też, a może przede wszystkim, się kręci. No i o ile wstęp na jachcie wydaje się całkowicie zbyteczny, o tyle alternatywne zakończenie klipu to bardz fajne posunięcie. O wizerunku grupy nie będę się rozwodził, bo to nie moje terytorium, odniosę się tylko do tańca, a konkretniej do solowych popisów Zelo. Możliwe, że odbywają się one przy wsparciu sznurków, ale nie jest to przesądzone. Ten myk ze wstawaniem do tyłu jest popisowym numerem innej grupy i oni robią to z całą pewnością bez sznurków.

Zanim przejdę do piosenki, wrzucę ją jeszcze raz, w wersji albumowej.



Zacznę od tego, że jeśli idzie o teledysk, utwór świetnie współbrzmi z obrazem. Coś w tym nagraniu po prostu brzmi filmowo. Od strony czysto muzycznej jest bardzo dobrze, aż zaskakująco dobrze. Podkład jest świetnie wyprodukowany, zróżnicowany, pełen ciekawych akcentów - nie tylko muzycznych ale i dźwiękowych. Zwrotki mają bardzo wyraźny posmak gangsta rapu, ale formacja może sobie na to pozwolić dysponując charakterystycznie brzmiącymi raperami. Refreny są za to zdecydowanie bardziej melodyjne, poparte instrumentami smyczkowymi. Jednak najmocniejszym punktem piosenki jest haczyk z podłożonym w tle chórem. Niby prosty, oczywisty zabieg, a natychmiast nadaje piosence rozmachu. No i budzi skojarzenie z "Gangsta's Paradise".

Ale wiecie, co jest w tej piosence najciekawsze. Pomimo rozlicznych wstawek po "angielskiemu", tekst tej piosenki jest dobry. Powiem więcej, jak na boysbandowy pop udający hip-hop, to nawet bardzo dobry. Może nie jest to poezja śpiewana, ale tekst jest silny, wyrazisty, świetnie komponuje się z brzmieniem utworu i nie jest "o dupie Maryni". Tłumaczenie na angielski znajdziecie >>TUTAJ<<.

A uwierzycie mi, kiedy powiem, że pozostałe dwie piosenki, których fragmenty umieszcono w teledysku, są porównywalnie dobre? Są.



"Punch" brzmieniowo jest utrzymany w podobnym stylu, co "One Shot", choć gatunkowo to bardziej R'n'B. Dużo tu energii, choć niektóre elektroniczne dźwięki nie współgrają ze mną i nawet delikatnie mnie drażnią, ale nie na tyle, by zaburzać pozytywne odczucia płynące ze słuchania całości. Raperzy też dostali tu pole do popisu, szczególnie Zelo, który w "One Shot" nie ma chyba żadnej okazji do popisania się szybkim wypluwaniem słów. Tekst piosenki też jest ułożony w podobnym klimacie, co ten od "One Shot", choć z trochę innej perspektywy. Tłumaczenie >>TUTAJ<<.



"Coma" to także utwór podlany podobnym sosem brzmieniowym, jednak jego koncepcja jest już inna. Jest to miłosna balladka średniego tempa, przemieszana z rapowanymi zwrotkami. Refren nie robi na mnie dużego wrażenia, tym bardziej, że melodia trafia w bardzo podobne dźwięki, co inna piosenka z tej wytwórni i nie uważam, żeby był to przypadek, raczej oszczędność. Za to rap znów jest świetnie sprzedany, przynajmniej jeśli idzie o samo brzmienie głosów. Co do żeńskiego głosu, to jest to najprawdopodobniej Jieun z Secret (nota bene to właśnie jej kolaboracja z Yonggukiem miała podobną melodię). Kompozycja jest ciut prostsza, jednak wciąż bogactwo użytych dźwięków jest spore i składa się na atrakcyjność tego nagrania. Tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

Na zakończenie dodam, że na kompakcie znalazły się jeszcze inne piosenki, ale one już tak pozytywnego wrażenia na mnie nie zrobiły. A co, nie może być tak, że będę tylko laurki wystawiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz