Dzisiaj pora na drugi z zaległych wpisów. Ten z wierzchu jest nieco świeższy od poprzedniego, bo pierwsza z omwianych piosenek pochodzi z grudniowego wydawnictwa, jednak w dalszej części cofnę się też do utworów z początku minionego roku. Zgodnie z obietnicą dziś bohaterem będzie Zion.T.
Zion.T to jedna ze wschodzących gwiazd koreańskiej sceny muzycznej. Debiutował w roku 2011 i pomału wkradał się do świadomości szerszego grona odbiorców. Wciąż nie mogę go jeszcze nazwać gwiazdą pierwszego formatu, jednak minione 12 miesięcy zdecydowanie przybliżyło go do takiego statusu. Kilka kolaboracji z bardzo popularnymi wykonawcami jak Dynamic Duo czy G-Dragon, studyjny album "Red Light" i wydany pod koniec roku mini-album "Mirror Ball", to wszystko składa się na obraz pracowitego i udanego - tak muzycznie jak i komercyjnie - okresu.
Podobnie jak w wypadku jego kolegów z wytwórni Amoeba Culture - Dynamic Duo - także Zion.T nie jest postacią, która poddaje się muzycznemu szufladkowaniu. Nie dość, że jest nie tylko wokalistą, ale i kompozytorem, to jeszcze w jego muzyce trudno uchwycić jeden motyw przewodni, który pozwoliłby choćby przyporządkować mu jakiś jeden gatunek. Wśród utworów, w których maczał palce, znajdziemy kompozycje i bardziej instrumentalne, i bardziej elektroniczne, szybsze i wolniejsze, śpiewane i rapowane, inspirowane tak muzycznymi nowinkami jak i trzaskiem winylu. Chyba jedynym spójnikiem jest tu fakt, że nie słyszałem jeszcze projektu z jego udziałem, który byłby pozbawiony klimatu.
"Miss Kim" to utwór promujący mini-album "Mirror Ball". Jeżeli ten specyficzny klimat trafił do Was, gorąco polecam poszukać całej płytki, to w sumie raptem 3 piosenki + intro, jakieś 10 minut słuchania, ale nie o ilość idzie o jakość. Zion.T zaskoczył mnie tym wydawnictwem, "Spin, spin" to żywa, ale wciąż bardzo subtelna muzycznie kompozycja, z kolei "Madame" to niespełna trzyminutowa piosenka, która zdaje się trwać całą wieczność i jest to wieczność bardzo miło spędzona.
Jednak wydawnictwo promuje "Miss Kim" i na tym kawałku się skupię. Podoba mi się już sam pomysł na to nagranie - sięgnięcie po brzmienie nie tylko bardzo odległe w czasie, ale na dodatek niezwykle rzadko odświeżane, przynajmniej nie w formie singli. Jeszcze lepsze jest wdrożenie tego pomysłu w życie. Główną funkcją podkładu jest wyraźne zarysowanie rytmu, ale bez zakłócania przebiegu wokalu. Dlatego jednym z instrumentów wybijających tempo jest harmonia, a perkusja choć obecna, jest wygłuszona by jej uderzenia nie przerywały ciszy.
Także linia basu jest wysoce rytmiczna, ale ma ona także pewien ładunek emocjonalny - zmiany w tonacji w obrębie tej linii pozwalają budować napięcdie wewnątrz utworu. Do tego wzmacniać odbiór piosenki mają wstawki smyczkowo-chórkowe, które od strony technicznej ciekawie się ze sobą splatają. Oczywiście na pierwszym planie jest wokal - to on prowadzi melodię, to on prowadzi narrację - tak dosłownie, jak i od strony emocjonalnej. Wszystko inne jest tu tylko nastrojowym tłem - dekoracją za plecami aktora.
Świetna piosenka została opatrzona równie udanym teledyskiem, który polecam oglądać na pełnym ekranie - wtedy jeszcze bardziej czuć ten przesiąknięty, deszczem, zimnem i pustką klimat. Jednocześnie ciekawa stylizacja sprawia, że obraz nie tylko idzie w parzez brzmieniem utworu, ale także nie wydaje się ani wtórny, ani nawet sztampowy. Nawet przemycony układ taneczny wydaje się być na swoim miejscu.
"Babay" to singiel promujący album "Red Light" wydany w 2013 roku. Z jednej strony to całkiem inna bestia niż zaprezentowana powyżej "Miss Kim". Z drugiej strony łatwo wyczuć jakąś niedostrzegalną nić wiżącą oba nagrania - choć emocje zupełnie różne, choć brzmienie czerpie inspiracje z różnych źródeł, to jednak jest w tym jakaś spójna subtelność. Obie piosenki skomponowane i wykonane zostały z pewną gracją, która sprawia, że choć nie przeprowadzają frontalnego szturmu na uszy, to nie tylko nie nudzą, ale jeszcze zapadają w pamięć.
Wydawałoby się, że "Babay" jest kawałkiem żywszym, ale ze względu na swoją gładkość, na mniejsze zaangażowanie emocjonalne, a co za tym idzie niższy stopień ekspresji, ten utwór odbieram nawet jako spokojniejszy z pary. Haczykiem jest tu oczywiście charakterystyczny głos Ziona.T, choć muszę też przyznać, że ta piosenka nie trafiła do mnie aż tak bardzo jak "Miss Kim" ze względu na nieciekawy tekst. Sam pomysł nie jest zły, rozumiem, że to "baby" ma być nieco żartobliwe, że to nie jest muzyczna napinka, czy nawet próba roztopienia żeńskiej publiczności, ale wciąż nie potrafię przebić się przede wszystkim przez pokłady "engrish" zalegające w tym tekście - odbierają mi troszkę z przyjemności słuchania tego dobrego nagrania.
W ramach rekompensaty dostaję teledysk, który znów jest ciekawy, a przede wszystkim oryginalny. Podoba mi się mieszanka absurdu rodem z "Tytusa, Romka i A'tomka" ze slapstickowymi gagami rodem ze starych kreskówek i komedii. To wszystko zostało opatrzone dość wyrazistą i adekwatną formułą wizualną, której istotną częścią są statyczne ujęcia kamery filmującej kolejne plany ze ściśle określonego punktu widzenia. Nie wiem, czy klip zmieści się na mojej liście, więc zaznaczę tutaj, że to jeden z ciekawszych teledysków mijającego roku.
Ostatnia piosenka w tym wpisie jest chyba zarazem moją ulubioną. To część jakiegoś większego projektu realizowanego przez wytwórnię Amoeba Culture. Nie ma to dla mnie większego znaczenia, istotne jest dla mnie to, że dostaję kolejną przyjemnie miękką piosenkę, tym razem opatrzoną nie jednym, a dwoma ciekawymi głosami, które sprawiają, że całości słucha się z zainteresowaniem. Ponadto tekst jest zgrabnie napisany i pasujący do muzyki - kombinacja podkładu, wokali i słów sprawia, że przekaz utworu wydaje się bardzo autentyczny i szczery, nie napompowany na potrzeby piosenki, a płynący z serca.
Teledysk... Nie przeszkadza w odbiorze piosenki, powiedziałbym nawet, że jest z nią bardzo spójny, ale sam w sobie nie stanowi wartości dodanej. Pewne motywy miękkości, delikatności, wrażliwości, ale i izolacji, w nienachalny sposób wypływają z tego obrazu, ale jest to bardziej kwestią bardzo dobrego warsztatu filmowców niż jakiegoś poważniejszego pomysłu na klip. Dużą rolę odgrywa kompozycja kadrów, oświetlenie, ostrość, nasycenie kolorów, natomiast sama zawartość klipu nie zapada w pamięć. W żadnym razie nie nazwałbym tego teledysku złym, nie jest to nawet próba krytyki, bo uważam, że jest zwyczajnie dobry - spełnia swoją funkcję, natomiast nie daje zbyt wielu powodów, by się nad nim rozwodzić.
To w zasadzie wszystko, co miałem na dzisiaj do przekazania. No może jeszcze dodam, że wypatruję z ciekawością, co Zion.T zapropnuje słuchaczom w tym roku. Tym tekstem zamykam rok 2013, co prawda możliwe, że jeszcze kiedyś wrócę do jakiejś zagubionej perełki, ale na dziś czuję, że najistotniejsze dla mnie punkty minionego roku zostały stosownie rozwinięte. Można z czystym sumieniem siadać do podsumowań, ale także wziąć się za noworoczne nowinki, bo kpopowa branża nie śpi. Tylko ten tydzień przyniósł przynajmniej dwie piosenki, które powinienem szerzej opisać.
Ziont.T jest jedną z postaci, którą bacznie obserwuje. Tworzy bardzo ciekawą mieszankę, obok której trudno przejść obojętnie. Marka Zio T. do przedewszystkim głos, instrumenty stanowią tło. Album "Mirror Ball" to jedno z najlepszych 10 minut w moim życiu :) Uwielbiam utwór Two Melodies, ale nie zgodzę się, że teledysk nie jest wartością dodaną. To właśnie delikatne motywy tego teledysku, które paradoksalnie nadają ogromną żywiołowość odbioru oraz estetyka wykonania są wartością samą w sobie :)
OdpowiedzUsuńZ tym teledyskiem chodziło mi o to, że sam w sobie nie robi piorunującego wrażenia. W tandemie z piosenką jest dobry, ale gdybym miał go obejrzeć z wyłączonym dźwiękiem, to nie dostrzegłbym w nim nic szczególnego.
Usuń