piątek, 19 lipca 2013

Miss $ - You were not the... (Narr. Verbal Jint)

Niezmiennie pozostaję pod dużym wrażeniem hip-hopowej części koreańskiej sceny. Nie jestem zwolennikiem tego muzycznego nurtu, szczególnie w naszym rodzimym wydaniu, a jednak Koreańczycy swój hip-hop, czy też szerzej rap, potrafią przybrać w możliwie przystępne dla mnie opakowanie.

W Korei zdecydowanie łatwiej o rap, który nie traktuje o odpicowanych samochodach, łatwych kobietach i szerzącej się biedzie - nierzadko intelektualnej i moralnej (choć to już subtelny podtekst, który część polskich hip-hopowców przemyca do swoich kawałków całkiem nieświadomie). Mówiąc prościej, jest to rap spopularyzowany, by nie powiedzieć upopiony.

Na dobrą sprawę u nas też coś takiego egzystuje, jednak wydaje się być lata świetlne za swoim koreańskim odpowiednikiem. Różnica sprowadza się do meritum - do muzyki i do afirmacji własnej tożsamości muzycznej. Na polskiej scenie wejście w mainstream jest równoznaczne z zaprzedaniem jakiejkolwiek tożsamości w zamian za obietnicę sukcesu. Na koreańskim rynku dostrzegam wyraźny nurt raperski sprzedający mainstreamowe treści we własnym muzycznym opakowaniu i bardzo mi się to podoba.

W tym "niecnym procederze" przoduje w moich oczach wytwórnia Brand New Music Korea - dom Verbal Jinta - rapera, który na początku tego roku zamieniał w złoto wszystko czego się dotknął. A że chłop nie zwalnia tempa, co rusz widzimy go w kolaboracjach z różnymi artystami, a i on sam zaprasza do współpracy wiele ciekawych głosów z kpopowego światka i jego okolic.

Verbal Jint w swoim noworocznym kawałku "Good Start" (>>TUTAJ<<) skorzystał z pomocy koleżanki z wytwórni, utalentowanej wokalistki Kang Minhee. Teraz zwraca dług goszcząc jako narrator na najnowszym nagraniu grupy, do której należy Minhee - Miss $. Jednak jego rola jest tu marginalna, ma co najwyżej przyciągnąć dodatkowe zainteresowanie, bo od strony muzycznej tercet doskonale radzi sobie bez jego pomocy.



To nie są trzy akordy na krzyż zapętlone do znudzenia i spięte klamerką do bielizny - ta muzyka żyje. Na otwarcie dostajemy gitarę, klawisze i subtelny wokal, z czasem w wokal wplata się rap, a w podkładzie coraz większą rolę przejmuje akustyczna gitara, która zachowując bardzo subtelne, intymne brzmienie, potrafi dodać podkładowi siły i rytmu.

Na tym pomysłowość większości popowych nagrań się kończy, ale tutaj muzyka dzieje się dalej. Klawisze znikają, gitara zyskuje na znaczeniu, wchodzi mocny, wyrazisty wokal Minhee, wprowadzamy na to wyrazisty rap. Kolejna zmiana, podkład robi się ciutek dynamiczniejszy i opiera się na elektronice. Rap przeplata się z melodyjnym wokalem Minhee, by w punkcie kulminacyjnym zepchnąć melodię w tło, sprowadzając wokal do roli głównego instrumentu, a goły, ekspresyjny rap uczynić głównym nośnikiem treści.

Pomimo takiego natłoku przemian, piosenka zachowuje spójność na wielu poziomach - muzycznym, lirycznym i narracyjnym. Ba, to więcej niż spójność, ten utwór wytwarza swój własny, charakterystyczny styl nie tylko brzmienia, ale sprzedawnia treści odbiorcy. Nie dość inny, by być pretensjonalnym czy ryzykownym, nie dość mainstreamowy, by jego odmienność pozostała niezauważona. To wyraźnie nie jest piosenka tworzona, by wpasować się w jakiś kanon czy modę. To jest piosenka stworzona dla muzycznej przyjemności wykonawców.

Od strony tekstu piosenka może nie oferuje jakiejś odkrywczej treści (to takie porozstaniowe, oczyszczające przemyślenia w formie apostrofy do byłego), czy nawet szczególnie pomysłowego opakowania - w sensie, że nie ma tu zbyt wiele chwytliwych ozdobników, przemyślnych porównań i wszelkiej maści literackich odpowiedników baroku.

Ale jest tu pomysł, jest tu pewna przemyślana mechanika tekstu - nie tak efektowna, a jednak wzmacniająca i wzbogacająca wydźwięk prostych, konkretnych słów. Z jednej strony pozwala to stworzyć pewien szkic postaci mówiącej - osoby poruszonej wydarzeniami, a jednak trzymającej fason - wyziębionej bardziej z dumy niż z własnej wewnętrznej potrzeby. Z drugiej strony daje to tym słowom siłę i zdecydowanie, ale wstrzymuje je przed popadnięciem w zbędny patos - sprzedaje emocje ludzkie, a nie teatralne. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

No i jest jeszcze teledysk, który sam w sobie jest interesującym dziełkiem. Gdyby zamiast piosenki towarzyszyła mu sama narracja, też byłby ciekawy - bo opowiada jakąś historię, ale jeszcze bardziej dlatego, że tworzy wewnętrzną tajemnicę. Nic nie znaczące, niemal codzienne czynności wydają się do czegoś prowadzić, a jeżeli nie prowadzić, to przynajmniej zapełniać czas w oczekiwaniu na jakieś nieuchronne wydarzenie.

To samo w sobie jest bardzo zgrabnym nawiązaniem do tekstu piosenki. To nie jest prosta odbitka słów na filmowej liszy, to nie jest szkic tych najbardziej oczywistych emocji towarzyszących rozstaniu. To jest raczej teatr cieni rzucany przez te emocje. Z jednej strony patrząc oczami bohatera, widzimy tę całą rozstaniową otoczkę, która - koniec końców - wydaje się nie mieć żadnego znaczenia, choć trzeba przez nią przetrwać. A z drugiej strony patrząc jako zwykły widz, widzimy pewną nieuchronność wydarzeń, wyczekiwanie na finał, który musi nadejść. Na żywo widz i bohater patrzą na tę sprawę zupełnie różnie, inne myśli przechodzą przez ich głowy, a jednak bohater po fakcie sam staje się widzem pokazu obrazów we własnej pamięci, tym samym jego perspektywa z czasem ulega zmianie.

W dodatku ta misterna inscenizacja odgrywa się na bardzo solidnie skonstruowanej scenie. Od strony rzemiosła teledysk jest po prostu bardzo dobry. Udaje się mu powiązać muzykę z obrazem z wyłączeniem swojego wiodacego narzędzia czyli montażu. Piosenka nie może akcentować rytmu ruchami kamery, przebitkami, efektami nałożonymi na sam obraz. Wszystko musi być tutaj wplecione w jedno wiodące ujęcie i wyszło to twórcom niezwykle zgrabnie.

Mimika postaci i synchronizacja ruchu ust z tekstem piosenki, wplecione animacje, czy też sama właściwa akcja klipu - to wszystko akcentuje tak treść i nastrój piosenki, jak i jej brzmienie - szczególnie to mini-karaoke w książce. Jest jeszcze kwestia płyt - jestem przekonany, że tytuły kolejnych płyt, szczególnie tych proponowanych przez drugą osobę, mają znaczenie. Niestety nie mam czasu na zabawy w detektywa, by rozszyfrować tę tajemnicę do końca. Może kiedyś do tego wrócę.

No i te pluszaki za stołami. Nie zastanawiałem się jeszcze, czy mają jakieś znaczenie. Na razie zaakceptowałem je jako zajebiaszcze urozmaicenie klipu :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz