środa, 3 lipca 2013

Girl's Day - Female President + Dal Shabet - Be Amibitious

Ale mnie lenistwo dopadło, dobry tydzień nic tu nie pisałem. To na rozgrzewkę i w ramach nadrabiania wiecznych zaległości dwie piosenki w jednym tekście. Tym razem nie chodzi o pojedynek - zestawienie dwóch numerów w rywalizacji o widza. Raczej o nakreślenie pewnego trendu ostatnich tygodni i wywołanej nim dyskusji.

Gdzieś w połowie marca na sceny powróciła formacja Girl's Day. Dosyć zaskakująco grupa kojarzona z mocno przesłodzonym wizerunkiem aegyo powróciła w bardzo drapieżnej wersji z teledyskiem i choreografią ociekającymi seksapilem. "Expectation" (>>TUTAJ<<) może nie okazalo się wielkim przebojem, ale zwróciło na dziewczyny uwagę mediów i publiki. Numer z szelkami nie był szczytem oryginalności, ale w zręczny sposób przykuwał uwagę męskiej części publiczności, nie przekraczając granicy dobrego smaku.

Był to kolejny kroczek na wojennej ścieżce wytwórni próbujących sprzedać swoje grupy zakamuflowanym seksem. Nie oszukujmy się, nawet w dosyć konserwatywnej obyczajowo Korei, seks się sprzedaje i czujne oko cenzury i społeczników co najwyżej wymusza na wytwórniach pomysłowość, na pewno nie ruguje tego elementu z występów.

Od siebie dodam, że mnie taki układ się podoba. Nie chciałbym, żeby k-pop przerodził się w klon amerykańskiej sceny, gdzie piosenkarki wyglądają jak dziwki z getta, a dzisiejsze teledyski przed dwiema dekadami uchodziłyby za porno. A jednak, jako męska szowinistyczna świnia, lubię sobie popatrzeć jak ładne, zgrabne dziewczyny w pomysłowy sposób tańczą i przemycają trochę seksualności na sceny.

Ale wróćmy do Girl's Day. Otóż wytwórnia chyba zwietrzyła grubszy interes, bo postanowiła pójść za ciosem. Wzięła album towarzyszący poprzedniemu singlowi (to chyba nie jest krzywdząca proporcja) i zafundowała mu tzw. re-packaging. W skrócie nowi nabywcy dostają to samo, co poprzednio, plus nowe opakowanie i nową piosenkę promującą wydawnictwo. W tym wypadku jest nią "Female President" i... Po prostu popatrzcie.



Czający się pod moją skórą wilk szerzej rozwiera paszczę na widok takich owieczek. Niestety nad wilkiem czuwa coś wyżej - nieważne czy nazwę to mózgiem, zmysłem estetyki czy głęboce zakorzenioną pruderią - przekaz z góry jest jasny. To jest niewłaściwe.

Chodzi o kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest teledysk. Poza bardzo prymitywnym wabieniem męskiego oka i szukaniem kontrowersji na siłę, nie ma w nim niczego godnego wzmianki. Większośc klipu to dziewczyny wypinające tyłki i przylepiająca się do nich kamera. Jest też trochę przyciskania się do szyb i rozbieranki za parawanem. A, byłbym zapomniał, jest jeszcze Hye-ri przebrana za mężczyznę, ale o tym za chwilę.

Jednak największą uwagę krytyków, jak i zapewne wielbicieli klipu, przykuły stroje. To na pewno nie jest pierwszy raz, kiedy podobne rzeczy dzieją się w k-popie, ale i tak warto wytknąć, że jest to w złym guście. Szczególnie ta cielista kiecka na Yurze, która doczekała się własnej mini-afery.

Najpierw wytwórnia zaczęła się jakoś mgliście tłumaczyć, że kostium był dwuczęściowy, że Yura miała jakieś pończochy - czy coś - od spodu i tego tylko nie widać w teledysku. Potem sama Yura zabrała głos, mówiąc, że jest delikatnie skrępowana teledyskiem, bo kiedy go kręcono, była zapewniana, że kadry nie będą obejmować jej dolnej części (ta, jasne). Tak naprawdę sądzę, że wytwórni "w to mi graj". Dziewczyn jest więcej w mediach.

Następna sprawa to kwestia tytułu i tekstu piosenki. Jeśli śledzicie jedynie polskie media, możecie nie zdawać sobie sprawy, że pod koniec zeszłego roku Korea wybrała nowego prezydenta. Po raz pierwszy stanowisko to objęła kobieta - Park Geun-hye. Jednak czy jest to początek czasu przemian społecznych we wciąż zdominowanej przez mężczyzn Korei. Przesadnie bym na to nie liczył.

Pani prezydent to wiodąca postać konserwatywnej prawicy i córka "dożywotniego prezydenta" - prawicowego dyktatora Park Chung-hee, który przez blisko dwie dekady wyprowadzał kraj na ekonomiczną prostą, ale także trzymał naród na krótkiej smyczy inwigilacji i propagandy, sprawując urząd aż do udanego zamachu na jego życie w 1979 roku, którego kulisy do tej pory pozostają tematem dyskusji. Po śmierci Parka, Korea jeszcze przez dekadę nie wydostawała się spod wojskowej dyktatury, ale o tym więcej >>TUTAJ<<.

Wracając do Girl's Day. Nie jestem w żadnym wypadku jakimś bojownikiem na rzecz równouprawnienia, ale nawet mnie drażni głupota tekstu tej piosenki. Korea wybrała kobietę na prezydenta, jakie rewolucyjne zmiany niesie to dla koreańskiego społeczeństwa? Dziewczyny mogą teraz wykonać "pierwszy ruch", tak przynajmniej sugerują dziewczyny z Girl's Day. Dziecinada dziecinadą, ale przynajmniej nie udawajmy, że ta piosenka ma jakieś przesłanie i nie mieszajmy banału z poważnymi kwestiami.

Ale najbardziej gryzie mnie pewien całokształt - złożenie tego tekstu piosenki z teledyskiem i zamiarami wytwórni. To jest po prostu ohydne. Klip ocieka seksem i nie kupuję tego, że jest to jakiś symbol wyzwolenia. W wyzwolenie to mogła się zabawić Gain w swoim "Bloom" (>>TUTAJ<<) czy jej macierzysta formacja Brown Eyed Girls ze swoim "Sixth Sense" (>>TUTAJ<<). Tam kupowałem tę miękką erotykę, bo gdzieś za tym stała poważna treść, której wydźwięk był jedynie wzbogacany przez taki dobór obrazu. W wypadku Girl's Day mamy tanie mamienie męskiego oka.

I jeszcze wątek męskiej Hyeri romansującej z Minah, która z jednej strony narzuca swoje warunki pociągając Hyeri za krawat i samemu prowokując pocałunek, a z drugiej strony dosłownie je z ręki swojej, zastępującej mężczyznę, koleżanki. To rzucanie kontrowersyjnych obrazów na żer niewyżytych seksualnie nastolatków i medialnych obrońców czci i wiary - wszystko w celu wzbudzenia zainteresowania, bez jakichkolwiek pobudek ideologicznych. Jeszcze raz to podkreślę - ohyda.

A wiecie co jest najzabawniejsze? Jeżeli urwiemy tej piosence tekst i teledysk, nagle sam występ przestaje być szczególnie kontrowersyjny.



Tak, jest tu sporo kręcenia tyłkiem, które w zasadzie staje się sednem całości, ale już nie przesadzajmy z tą wstrzemięźliwością. Od poprzedniego występu Girl's Day różni się to co najwyżej wyczuciem dobrego smaku, a i to jest raczej kwestią gustu - tam przecież też sednem było kręcenie tyłkami. Tylko teraz zamiast szelek, dziewczyny mają kiecki z "ogonami". Nawet podoba mi się pomysł, by nazwać to tańcem Gumiho.

Gumiho to lis o dziewięciu ogonach (tak, pokemonowy Ninetales) - mityczna istota popularna w dalekowschodnich podaniach ludowych, szczególnie w koreańskich. Według wierzeń, Gumiho mogło przemienić się w piękną kobietę, by swoim tańcem zwodzić mężczyzn, bałamucić ich, by w końcu sprowadzić na nich śmierć. Standard.

No ale ten blog jest nie tylko o Koreankach kręcących pupami, staram się też pisać o muzyce. Jaka jest nowa piosenka Girl's Day? Nijaka. Trochę jest tam rockowego zacięcia, trochę naprawdę przyzwoitych wokali, ale całość w odbiorze jest przede wszystkim... Głośna, może nawet troszkę hałaśliwa. Poza tym piosenka jest co najwyżej tłem dla tego, co powinno być otoczką utworu.

Skoro już jestem przy temacie kontrowersyjnych teledysków, przeciętnych piosenek i wabienia męskich spojrzeń, zahaczę jeszcze o nowe nagranie formacji Dal Shabet. Dziewczyny z nazwą wyjętą z podręcznika młodego okultysty dryfują gdzieś w trzecim albo i czwartym rzędzie żeńskich grup, od dłuższego czasu nie mogąc się wybić. Cóż, skoro nie można się wybić, to może chociaż można się wypiąć? Dotrwajcie do refrenu!



Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten występ, przyznam, że szczęka mi opadła. Oficjalnie nazywa się to ponoć "tańcem Monroe". Ja bym to nazwał raczej "tańcem parkowego zboczeńca". Gdyby one chociaż rozpinały płaszcze - to by chociaż było zabawne, ale tak jak jest teraz? Okej, niby z jednej strony gapię się zauroczony - bo dziewczyny mają świetne figury i nogi - ale z drugiej strony, nie mogę pozbyć się wrażenia, że to jest delikatne przegięcie.

W sumie to dosyć dziwne, bo przecież gdyby dziewczyny wystąpiły tylko w tym, co mają pod kieckami, pewnie nie wzbudziłyby takich kontrowersji jak teraz. Możliwe, że na mój odbiór całości rzutuje fatalna piosenka, która brzmi jakby ktoś wziął najgorszy fragment zeszłorocznej piosenki 4Minute "Volume Up" (>>TUTAJ<<), zrobił go jeszcze bardziej obciachowym, a potem rozciągnął na długość całego utworu. W dodatku jeszcze bardziej obciachowa niż piosenka jest kolorystyka teledysku.



Co prawda wszystko tutaj do siebie pasuje - teledysk, taniec, brzmienie piosenki i jej słowa - wszystko składa się na lekko żartobliwą całość. Jednak trochę gorzej tutaj z sensem. Jeżeli dobrze rozumiem, dziewczyny zachęcają żeby faceci naciskali na nie w pewnych sprawach... Znając Koreę, komuś musiało się to nie spodobać - i proszę, już złożono skargę na piosenkę i teledysk.

Ciekawe jest to, kto złożył skargę. Uwaga, uwaga - Ruch na rzecz Praw Mężczyzn :D Ogólnie rzecz biorąc czepiają się promowania niewłaściwych wzorców m.in. wczesnej inicjacji seksualnej, nacisków na mężczyzn i szydzenia z mężczyzn odbywających służbę wojskową (w Korei jest obowiązkowa). Więcej o sprawie >>TUTAJ<<.

BONUS
A jeżeli jednak mało Wam Girl's Day i Dal Shabet, to zaproponować mogę jeszcze:
- taneczną wersję teledysku do "Female President"



- przyspieszony kurs tańca do "Be Ambitious"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz