środa, 24 lipca 2013

f(x) - Rum Pum Pum Pum

Wersja skrócona tekstu - to jest zajebiste! Wersja dłuższa?

Do tej pory ani nie byłem fanem f(x), ani nie zwykłem używać słowa "zajebisty" w tekstach. Popularny przymiotnik popadł w moją niełaskę choćby ze względu na to, że jest "głośny", ale mało merytoryczny. Tym razem jednak sięgnąłem po to konkretne określenie dlatego, bo bardzo trudno oddać w kilku słowach to, jak bardzo przypadło mi do gustu nowe nagranie tej koreańskiej grupy. Tyle o słowie "zajebisty", co do samego f(x) - tutaj sprawa jest ciutek bardziej skomplikowana.

f(x) po prostu do mnie nie trafiało i tu muszę zaznaczyć, że przeglądając internet zauważyłem, że nie jestem w tym względzie odosobniony. f(x) to fenomen przede wszystkim koreański, to właśnie tam dziewczyny cieszą się wielką popularnością. Poza Koreą entuzjazm jest już bardziej umiarkowany. Ale w ojczyźnie... W ojczyźnie f(x) jest nie tyle nawet popularne (tzn. jest i to bardzo, ale nie to jest najważniejsze), co najzwyczajnie w świecie cenione za swoją muzykę. Zachwyca się nimi branża, zachwycają fachowcy i media.

O co chodzi? O produkcję - eksperci w dziedzinie elektroniki i mieszania dźwiękiem są zachwyceni ich nagraniami. Ich piosenki to elektroniczny, taneczny pop, wzbogacony kolorowymi stylizacjami i ciekawymi układami tanecznymi. Od strony dźwięku ich piosenki są faktycznie bogato i zręcznie zaaranżowane, ale... Jest pewien szkopuł.

S.M. Entertainment, wytwórnia stojąca za piątką dziewczyn, lubi pożyczać piosenki i się tym nie chwalić. Np. nie wszyscy wiedzą, że tegoroczny hit SNSD - "I Got A Boy" (>>TUTAJ<<) - w dużej części składa się z odkupionej kompozycji, którą wcześniej wykonywała jakaś mniej znana Brytyjka. W żadnym razie nie ma mowy o plagiacie, ale SM zbytnio nie chwaliło się tym, że piosenka jest z importu.

I podobnie było z debiutanckim albumem f(x)... Tylko na znacznie szerszą skalę. Album był wypchany po brzegi zakupionymi kompozycjami, które zostały jedynie zremiksowane. W Korei nikt nie widział problemu, ale poza nią patrzono na to krzywo, tym bardziej, że w kategoriach popu niektóre remiksy wypadały... dziwnie. No i połaszono się na przynajmniej jedną bardziej znaną kompozycję - "Hot Summer" grupy Monrose, co tym bardziej nie wszystkim przypadło do gustu.

Nawet title-track - "Pinocchio" - był remiksem mało znanej piosenki mało znanej wokalistki (albo dema w jej wykonaniu), co przysporzyło dziewczynom nieco kłopotów. Mało znany wykonawca niespecjalnie ma możliwość publicznego zabrania głosu w takiej sytuacji, a jednocześnie pojawili się ludzie, którzy wytropili oryginał w sieci... I zaczęła się burza z oskarżeniami o plagiat. Nic mi nie wiadomo, żeby ktokolwiek wszczynał postępowanie w tej sprawie, ani tym bardziej żeby wytwórnia przyznała się do plagiatu (samo podobieństwo nie podlega najmniejszej dyskusji), ale komentarze w sieci wciąż wiszą i sieją ferment.

Jeżeli idzie o mnie, remiksowanie cudzych nagrań nie było dla mnie istotnym czynnikiem. Po prostu piosenka "Pinocchio" przypadła mi do gustu, ale reszta nagrań już nie bardzo. Tym samym do wieści o powrocie f(x) podchodziłem trochę jak pies do jeża. W pierwszym filmiku, będącym teaserem całego albumu, przygrywała bardzo sympatyczna piosenka, ale szybko okazało się, że nie będzie to singlowe nagranie, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Natomiast teaser singla wypadał nieprzekonywująco, przynajmniej dla mnie. Cóż, moje obawy były bezzasadne, bo nowy singiel f(x) jest po prostu rewelacyjny.



Na razie pomijam teledysk, pomijam choreografię, pomijam stylizację - to wszystko jest w moich oczach bardzo dobre, ale najważniejsza jest piosenka. A piosenka jest po prostu świetna muzycznie. To bogata, ale nie przewalona kompozycja, która wypełniona jest różnymi muzycznymi subtelnościami, jak i bardziej ewidentnymi zabiegami. Urozmaicona, ale spójna. Oryginalna, ale bardzo przystępna.

Nie sposób wypisać wszystkich drobiazgów, które składają się tutaj na finalny efekt. W uszy rzuca się oczywiście śliczny most przed finałem i zmiana brzmienia pod rap Amber, ale dla mnie najprzyjemniejszym z zabiegów jest kanon przed pierwszym refrenem.

Paradoksalnie w piosence w pierwszej chwili najmniej przypadły mi do gustu same wokale. Wydawały się mi nazbyt cukierkowate i zbyt mało wyraziste... Ale zmieniłem zdanie, bo świetnie wpasowują się w brzmienie tego utworu. Powiem więcej, mocniejsze głosy prawdopodobnie zaburzyłyby harmonię między podkładem a linią wokali.

A trzeba przyznać, że największym atutem tego utworu jest po prostu jego brzmienie jako całość - bez zagłębiania się w detale. Motyw przewodni jest intrygujący i ma w sobie nutkę pieprzu. Podobny ostry posmak można też wyczuć w wokalach, pomimo wspomnianej wyżej cukierkowatości. Po prostu ta piosenka muzycznie jawi się jako swojego rodzaju obietnica i to obietnica czegoś wyjątkowego...

I to w stu procentach zgadza się z tekstem piosenki, który wydaje się nad wyraz zgrabny jak na proponowaną tematykę. Niby słowa piosenki można odbierać jako słowa dziewczyny, która przechwala się, że uczucie do niej będzie czymś wyjątkowym, ale to nie do końca tak. Tak naprawdę wydaje się, że piosenkę śpiewa nie tyle osoba, co sama bezcielesna miłość, która zapowiada zwracając się wprost do adresata, że - cóż - będzie bolało. No i ta przewijająca się gra słowna nawiązująca do zębów. Jak na pop, tekst jest zdecydowanie atutem tej piosenki. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

Pozostaje jeszcze kwestia wizualizacji. Jak już zaznaczyłem - dla mnie bomba. Teledysk nie jest wprawdzie nadmiernie pomysłowy, czy widowiskowy, ale dobrze się na niego patrzy i pasuje do muzyki. Moim zdaniem trafionym zabiegiem jest mieszanie przebitek na twarze dziewczyn i grupowych scen tanecznych. Wydaje się, że choreografia znów będzie mocnym punktem ich występów, a zbliżenia na twarze pozwalają wzmóc atmosferę drapieżności bez epatowania seksem. Wystarczy, że połączy się dobrą mimikę z ciekawymi stylizacjami i wcale nie trzeba wypinać tyłka, żeby przykuć męskie oko.

Same stroje zasługują na kilka słów - nawet jeżeli to wybór co ciekawszych łaszków dostępnych w sieciówkach, to jednak wypada to zdecydowanie stylowo. To nie są nudne ciuszki inspirowane ulicznym stylem, tylko coś, co samo w sobie zwraca uwagę - poprzez ciekawy dobór kolorów i fasonów. Stylizacje są wyraziste, barwne, ale nie przekraczają granicy pretensjonalności. W tym wypadku kupuję nawet te czerwone włosy i barwione soczewki - na co nromalnie patrzę krzywo.

Teraz mam tylko nadzieję, że na albumie znajdą się chociaż jeszcze ze dwie takie perełki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz