poniedziałek, 25 listopada 2013

Taru - Rainy

Jeżeli śledzicie kpopowe nowinki poprzez subskrypcje na Youtube, to znacie zapewne dwa ważne kanały - LOEN MUSIC (>>TUTAJ<<) oraz CJENM MUSIC (>>TUTAJ<<). Pojawiają się na nich teledyski wykonawców nie należących do wielkiej trójki (SM Entertainment, YG Entertainment i JYP Entertainment), co oznacza, że służą za całkiem rozsądny agregator kpopowych treści. Myślę, że do tych kanałów warto dorzucić powstały niedawno KT Music (>>TUTAJ<<).

Kanał powoli się rozkręca. Póki co dominują mniej znani (poza Koreą) wykonawcy, ale widać, że i to się zmienia, bo znajdziemy tu choćby ostatnie teledyski T-ara. Jednak nawet ci mniej znani wcale nie muszą być gorsi. Np. perełka, o której jest ten wpis, została wygrzebana właśnie tam. I to w zasadzie przez przypadek. Zaciekawiły mnie cztery magiczne słowa z krótkiego opisu klipu: "British modern rock number". Te słowa zawsze na mnie działają.



Jednak po przesłuchaniu piosenki zwróciłem uwagę na zupełnie inne słowa wyrwane z tego opisu: "addictive voice". Nawet gdybym bardzo chciał, nie mógłbym się nie zgodzić. Jej głos jest niesamowity. W zwrotkach miękki, delikatny, łagodny, niewinny, niemal dziecięcy. Ale przy tym pięknie zabarwiony, w pierwszej chwili przywodzący na myśl Lim Kim, choć jednak inny.

Jednak jeszcze ciekawiej robi się w refrenie. Głos Taru staje się potężny, przy tym jest w nim coś niezwykle czystego i gładkiego. Chciałoby się go przyrównać do noża, ale nie można. Cięcie nożem jest szybkie, krótkie, a tutaj ten dźwięk trwa i trwa, gdzieś w głębi zaczyna rezonować, drżeć, ale nie ze słabości, a od nadmiaru mocy. W efekcie jest w nim coś rozdzierającego, przeszywającego, ale wciąż bardzo subtelnego.

Trzeba też pochwalić zręczność, z jaką wokal jest poprowadzony. Pomimo tego, że piosenka momentami staje się bardzo głośna, to jednak nie jest to bezmyślna, monotonna inwazja mocy. Dużo w wokalu sprawności i pomysłu, ale przede wszystkim melodii i emocji. Nie wiem o czym jest ta piosenka, nie znalazłem żadnego tłumaczenia na angielski, a jednak gdzieś ponad językiem, trafia do mnie samym dźwiękiem.

Sama kompozycja także jest interesująca. Zgodnie z obietnicą z opisu dostajemy brzmienie inspirowane brytyjskim rockiem, czy też alternatywą z ostatniej dekady, osobiście kojarzy mi się to trochę z Coldplay. Pisząc o 2NE1 i ich "Missing You" (>>TUTAJ<<) wspominałem o kluczowej roli crescendo w ich kompozycji. Tutaj też narastanie dźwięku jest istotne, choć osiągnięte w nieco inny sposób - poprzez dodawanie kolejnych elementów do układanaki - zapełnianie kompozycji kolejnymi instrumentami, podczas gdy jedyna poważna zmiana w dynamice następuje w samym wokalu i też jest to zmiana bardziej skokowa niż płynna.

Kilka słów muszę też poświęcić finałowi piosenki. Jest bardzo... mądry. W zwykłym popie normalką jest podporządkowanie utworu wykonawcy, czyli wokaliście. Tu Taru w samym finale utworu nawet nie otwiera ust. Cała muzyka, całe uwolnienie napięcia odbywa się za pośrednictwem instrumentów. Przebicie tego poziomu mocy, który wokalistka prezentuje w refrenach byłoby bardzo trudne i musiałoby się odbyć kosztem czegoś. Albo kosztem melodii, albo kosztem zagłuszenia instrumentów, albo - w najgorszym wypadku - kłótni wokalu z akompaniamentem. A tak otrzymujemy bardzo satysfakcjonujący, instrumentalny finał, który wydaje się także logicznie wypływać z samej piosenki, która w istotny sposób była budowana w oparciu o instrumenty.

Teledysk to kolejny plus tego przedsięwzięcia. Może nie rzuca na kolana, ale jest ładnie i bardzo profesjonalnie nakręcony. Podoba mi się wykorzystanie ujęć nakręconych w wysokim klatkażu, które nie są tutaj tylko sztuką dla sztuki, ale też narzędziem służącym podkreśleniu emocji płynących z muzyki. W ogóle praca kamery jest bardzo mocnym punktem tego teledysku - jest powolna, nieco ospała, nazwałbym ją nawet nieco ckliwą z racji wagi jaką przywiązuje do detali. Jednak w kontekście muzyki wypada to bardzo korzystnie.

Mijający miesiąc jest zdecydowanie bardzo udany dla koreańskiej sceny, mamy mnóstwo propozycji od znanych wykonawców, z czego lwia część trzyma co najmniej wysoki poziom. Tym przyjemniej zobaczyć w stawce czarnego konia, który zapewne nie namiesza na listach przebojów, ale muzycznie zdecydowanie nie ma się czego wstydzić - wręcz przeciwnie, z całego tego wysypu nowości to jedno z moich ulubionych nagrań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz