Dzisiaj przyszła pora na T.O.P i jego "DOOM DADA". Przyznam się - poziom klipów jego kolegów sprawił, że wyczekiwałem tego teledysku z niecierpliwością. Apetyt dodatkowo rozbudziły świetnie wystylizowane fotki zwiastujące powrót wykonawcy, a kiedy usłyszałem samą piosenkę, która została wypuszczona z wyprzedzeniem w stosunku do samego teledysku...
Cóż, uprzedzę nieco fakty - to nie do końca lekki kawałek słuchania, nagranie jest diablo specyficzne, ja jednak dałem mu szansę i nie żałuję. Strasznie mnie wkręciło. Jednakże daniem głównym jest tu nadal teledysk. Nie napiszę, że to najlepszy klip tego roku, bo jest on zwyczajnie zbyt specyficzny i bezkompromisowy, by trafić do wszystkich widzów. Natomiast jeśli idzie o moją osobistą opinię - łaskocze mój mózg we wszystkich właściwych miejscach.
Jeżeli chcecie, żebym wytłumaczył, co właściwie zobaczyliście, to ze smutkiem zawiadamiam, że sam do końca nie wiem, o co tutaj chodzi. Po
Po części przerasta mnie materiał wizualny - są tu obrazy, którym nie umiem nadać jednego znaczenia, a tym bardziej wpleść w główny motyw. Jednak znacznie większym ograniczeniem jest tu dla mnie nieznajomość języka koreańskiego. W sieci znalazłem aż trzy dość wyraźnie różniące się tłumaczenia na angielski i żadne z nich do końca mnie nie przekonuje. >>TŁUMACZENIE 1<< , >>TŁUMACZENIE 2<< , >>TŁUMACZENIE 3<< .
Ostatni wariant w wielu miejscach wypada znacznie sensowniej od pozostałych dwóch, jednak wciąż nie wydaje się kompletny. Na nim też opiera się interpretacja teledysku, którą znajdziecie >>TUTAJ<<. Zaprezentowany tok rozumowania wydaje się składny i na pewno przynajmniej zmierza we właściwym kierunku. Jednak do końca mnie nie przekonuje, nie tylko dlatego, że wydaje się bardzo subiektywny, ale także dlatego, że wiele kwestii pomija, szczególnie tych, które czają się w detalach.
Dlatego też podzielę sie tym, do czego ja doszedłem. Zacznijmy od tego, co ewidentnie zostało przegapione w podlinkowanej wyżej interpretacji. Rzecz pierwsza - małpy. To nie są jakieś tam małpy, to nie jest goła aluzja do ewolucji. To oczywiste nawiązanie do filmowej "Odysei Kosmicznej 2001" Stanleya Kubricka. Ktoś mógłby się jeszcze spierać, gdyby nie to, że małpolud wyrzuca mikrofon w powietrze - w filmie Kubricka w górę wyrzucona zostaje kość i jest to jedna z najbardziej rozpoznawalnych scen w historii kina.
Rzecz druga wynika bezpośrednio z pierwszej. U Kubricka małpy pod wpływem boskiego/kosmicznego natchnienia odkrywają, że kością można kogoś zdzielić przez łeb. Kość staje się pierwszym, prymitywnym narzędziem zabijania, a zarazem bodźcem, który rozpoczyna ewolucję człowieka - wynosi go ponad zwierzęta. W tym teledysku zamiast kości jest mikrofon, więc to mikrofon jest bronią. Jeżeli ktoś mi nie wierzy, wystarczy spojrzeć na scenę w lesie. T.O.P niesie na plecach wielki mikrofon - jak łowca strzelbę.
Zanim przejdę do omawiania klipu scena po scenie, pozwolę sobie wynotować pewne założenie, które warto mieć w głowie, oglądając teledysk. Mianowicie chodzi o trzy główne motywy, które przewijają się tak przez piosenkę, jak i przez teledysk. Śmierć, sztuka i boskość. DOOM DADA DIVI. "Doom" to z angielskiego zagłada. Dada to ruch w sztuce, który wyrósł w odpowiedzi na Pierwszą Wojnę Światową (lub "Wojnę by położyć kres wszystkim wojnom", jak ją wtedy nazywano), w Polsce częściej używamy nazwy dadaizm. "Divi" samo w sobie nie oznacza Boga, ale kojarzy się z angielskim "divine" - boski - jak i całym szeregiem słów z różnych języków, określających tak bogów, jak i inne, niekoniecznie dobre, nadnaturalne istoty.
Zaznaczę też, że wiele z tego, co napiszę, może być, i zapewne będzie, znaczną nadinterpretacją. Ponieważ nie rozgryzłem tego obrazu, będę rzucał wszystkimi, nawet odległymi skojarzeniami, które przyszły mi do głowy. Istnieje też opcja, że teledysk zwyczajnie nie ma jasnego znaczenia i jest bardziej zabawą tworzywem niż czymkolwiek innym. Warto zaznaczyć, że do tego głównie sprowadzał się dadaizm, który zakładał odrzucenie dotychczasowych kanonów, nurtów i myśli w sztuce, a koncentrował się na eksperymentowaniu z nowymi formatami i nośnikami sztuki - fotografia, kolaż, instalacje, swojego rodzaju happeningi. Innymi słowy, ten teledysk może być filmowym żartem wzbogaconym o bardziej wyraziste akcenty, ale pozbawionym myśli przewodniej wykraczającej poza trzy hasła rzucone w refrenie.
Już otwierający segment jest niezwykle specyficzny. Użyty dźwięk przypomina mi nieco imama wzywającego wiernych do modlitwy, ale sam nie jestem przekonany co do tego skojarzenia. Inny trop wiedzie ku Indiom, choć trzeba zaznaczyć, że rdzenna kultura północnych Indii zawsze mieszała się z kulturą Persji, a później islamu - czy to wywierając wpływ na kultury ościenne, czy też samemu przejmując ich elementy. Okresem szczególnie intensywnej wymiany było panowanie Wielkich Mogołów, kiedy te trzy nurty kulturowe zaczęły zlewać się w jedność. Co do obrazu, to mamy jakieś górzyste pustkowie i napisy, które poprzez czcionkę budzą we mnie skojarzenia przede wszystkim z filmową "Maczetą". Ale tak się składa, że wiem, do jakiego filmu nawiązuje ten klip. Ten napis jest wystylizowany na western.
Zagadką przez dłuższy czas była dla mnie także postać na skałach. Idąc tropem kapelusza, krajobrazu i czegoś przewieszonego przez ramię stawiałem na Indianę Jonesa - drugi film z tym bohaterem nosił podtytuł "Temple of Doom", a postać często nosiła ze sobą torbę, nie wspominając o nieodłącznym kapeluszu. Ale na powyższym zbliżeniu postać ni w ząb nie wygląda na znanego archeologa, w dodatku przedmiot zawieszony na ramieniu okazuje się być strzelbą.
Ten strój ma naśladować postać, którą widzicie powyżej - Park Do-won-a czyli Dobrego z koreańskiego filmu "Dobry, zły, dziwny", kina poruszającego się na granicy pastiszu i parodii, pijącego głównie - ale nie tylko - do klasycznego spaghetti westernu Sergio Leone "Dobry, zły, brzydki". Chyba nie warto roztrząsać detalu, jakim jest przemalowanie stroju postaci na czarno. Choć z drugiej strony mogłoby to sugerować, że dobry bohater wcale nie jest taki dobry. W filmie był on łowcą nagród. Jeszcze wrócę do rozważań na jego temat.
W każdym innym teledysku zignorowałbym ten kadr, jednak tu umieszczono tak wiele wydawałoby się zbędnych, łatwych do przegapienia detali, że nawet taka przebitka na głośnik może mieć swoje znaczenie. Więc z czym mi się kojarzy ten głośnik? Z HALem z "Odysei Kosmicznej 2001".
Czym lub może nawet kim jest HAL? HAL to superkomputer obdarzony świadomością, jego rola w samej fabule filmu nie jest chyba tutaj tak istotna jak to, czego jest symbolem. "Odyseja..." jest kawałem skomplikowanego filmu, przed którego interpretacją uciekali sami autorzy, pozostawiając to wyzwanie widzowi. Ważnym aspektem tej produkcji była jej relacja z filozofią Nietzschego. W telegraficznym skrócie - HAL jest wcieleniem myśli apollińskiej w czystej postaci - nie zanieczyszczonej pierwotnymi, zwierzęcymi instynktami.
Postawa apollińska charakteryzuje człowieka spokojnego, obiektywnego, kierującego się rozumem i ideami, raczej człowieka konserwatywnego. Postawą przeciwną jest postawa dionizyjska - popędliwa, egoistyczna, kierująca się emocjami i symbolami, skłonna do przełamywania istniejących zasad i barier. Konsekwencją istnienia dwóch myśli, dwóch istot natury ludzkiej, jest wyróżnienie przez Nietzschego także dwóch nurtów w sztuce. Nurt apolliński filozof kojarzył z rzeźbą i malarstwem, dionizyjski z muzyką i poezją.
Jeszcze zanim T.O.P zabiera głos, mamy krótką przebitkę na stado małpoludów - grzebiące w ziemi, wylegujące się bez celu - całkiem zwierzęce. Dopiero wraz ze słowami "Long time no see" obraz wraca do obróconego plecami T.O.P w stylizacji z kapeluszem. Jeżeli miałbym szukać znaczenia tej sceny, to byłby to kontrast. Z jednej strony HAL - maszyna myśląca jak człowiek, ale pozbawiona przymiotów zwierzęcych, z drugiej strony zwierzęce małpoludy tuż przed swoim pierwszym krokiem ku człowieczeństwu.
Powyższy kadr wstawiam ze względu na gest, który wykonuje postać. W dalszej części teledysku gest zostanie powtórzony.
To ciekawa scena, którą można interpretować na różne sposoby albo zostawić w spokoju jako zwykły trik montażowy. Odwracjąca się postać może być człowiekiem, może być nadczłowiekiem, może być T.O.P-em, może być też odpowiednikiem HAL-a, czyli myśli apollińskiej - jeżeli przyjmiemy, że głośnik wyświetlał się nie za plecami postaci, a w jej wnętrzu. Jeżeli natomiast zarzucimy całkowicie wątek HAL-a, to głośnik wciąż mógł reprezentować muzykę. No i jest też wątek filmowy, gość w kapeluszu to z założenia bohater pozytywny. W zależności od tego, co reprezentuje sobą postać w kapeluszu, zmienia się znaczenie sceny, jednak jej sens pozostaje ten sam - małpolud zostaje natchniony lub jest tym samym, co odwracająca się postać. Warto w tym momencie zaznaczyć, że głównego małpoluda gra sam T.O.P.
No chyba, że pozostajemy przy triku, wtedy małpolud wyraźnie został czymś wystraszony. Ponieważ jedna z moich teorii zakłada, że klip można zapętlić - że odnosi się on do pewnego cyklu - śmiem twierdzić, że pod koniec klipu zobaczymy postać, której małpolud się boi. Oczywiście można też przyjąć, że zarówno ten akapit, jak i poprzedni, są naraz prawdziwe.
Dalej widzimy małpy odkopujące mikrofon i próbujące znaleźć zastosowanie dla znalezionego przedmiotu. Próbują nim potrząsać, patrzeć przez niego, krzesać nim ogień, słuchać czy nie wydobywa się z niego dźwięk, aż w końcu jeden z małpoludów zachęca drugiego, by ten do mikrofonu się odezwał.
To zwraca uwagę jednookiego, z którego tożsamością mam spory problem. Moje pierwsze skojarzenie to Emilio Largo, jeden z przeciwników Jamesa Bonda. Sęk w tym, że poza opaską na oku, właściwie nie ma żadnego innego tropu wiodącego do tej postaci. Do problemu opaski wrócę za momencik. Teraz zaznaczę, że na twarzy jednookiego pojawia się coś w rodzaju uśmieszku.
Dodajmy, że choć małpy spróbowały mówić do mikrofonu, wciąż wydaje się, że nie są przekonane, jak należy go wykorzystywać.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten tron na zdjęciu zwiastującym teledysk, skojarzył mi się z którąś z kultur Ameryki. W tym kontekście widać, że był to mylny trop. Kobiety po bokach to kapłanki, o czym świadczyć mogą choćby przedmioty trzymane przez nie w rękach. Ich uroda, stroje, ale także kolumny w tle - wszystko wskazuje na obszar środkowego wschodu. Szczególnie lampa budzi skojarzenia z Persją.
Ogień gorejący przed trójką w oczywisty sposób kojarzy się ze słowami wypowiadanymi w tym samym czasie przez T.O.P. Ale mam wrażenie, że to nie jest jedyną funkcją tego obrazu. Bo widzicie, wspominałem, że "Odyseja..." nawiązuje do Nietzschego. Otóż nawiązuje ona przede wszystkim do jednego konkretnego dzieła - "Tako rzecze Zaratusztra".
To jedna ze scen "Odysei..." - z oryginalnym podkładem dźwiękowym. Utwór, który słyszycie w tle, kiedy małpolud odkrywa swoją własną niszczycielską moc, to poemat symfoniczny Ryszarda Straussa pod tytułem... "Tako rzecze Zaratusztra". Sęk w tym, że choć Nietzsche w swoim dziele wkładał w usta Zaratusztry własne słowa, to sama postać jest o wiele starsza. Zaratusztra to prorok wciąż wyznawanej religii - zaratusztrianizmu lub zoroastrianizmu, jednak mającej swoje korzenie w czasach bardzo odległych - przyjmuje się, że Zaratusztra stąpał po Ziemi tysiąc lat przed Chrystusem.
Zaratusztrianizm jest uważany za jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą w ogóle religię monoteistyczną. Co więcej, istnieją powody, by sądzić, że zaratusztrianizm miał olbrzymi wpływ na judaizm, a tym samym także chrześcijaństwo i islam - chodzi głównie o koncepcje sądu ostatecznego, piekła i nieba (zresztą po części do tego pije Nitzsche pisząc "Bóg jest martwy").
Jaki to wszystko ma związek ze świątynnym kadrem? Ano taki, że zaratusztrianizm spopularyzował się głównie na terenach starożytnej Persji. To raz. Dwa - w pewnym momencie integralną częścią zaratusztrianizmu stał się kult ognia. Świątynie tej religii stały się znane ze swoich świętych palenisk i po dziś dzień zaratusztrian nazywa się czcicielami ognia.
Natomiast wciąż nie wyjaśnia to tożsamości postaci na tronie. Na pewno jest kimś ważnym, sugeruje to jego poza, miejsce, które zajmuje, rogi na szczycie tronu też mogą być symbolem władzy. Instynktownie chciałoby się powiedzieć, że to jakiś bóg. Sęk w tym, że jedyny jednooki bóg, jakiego ja znam, to Odyn - który oddał oko w zamian za możliwość napicia się ze studni mądrości. Nie dość, że Odyn to główny bóg mitologii skandynawskiej - więc dosyć odległej od tego, o czym mówimy, to na dodatek według tamtych wierzeń z ogniem kojarzony był Loki - postać bardziej diabelska niż boska. Z drugiej strony w postaci na tronie też wydaje się być coś niegodziwego. Tak czy inaczej warto wytknąć, że oka raczej nie traci się otwierając słoik z ogórkami. Warto więc dopuścić możliwość, że jednooki swoje stracił w walce.
Wciąż nie łapię, o co chodzi z tym okiem. Reszta tej sceny wydaje się dosyć jasna. Jednooki swoim głosem zarazem nęka, ale też wybudza ze snu jakieś istoty, jakieś byty. Widzimy ciała zawinięte w pościel, wijące się czy to z bólu, czy to próbując zasnąć spowrotem, pomimo głosu, który je wzywa. Odzwierciedlenie tego znajdujemy też w tekście. Zależnie od tłumaczenia mamy linijki:
You with the sleeping cells / The one who has latent cells flowing in them / You, with the hidden talentoraz:
The thin eardrums of the sleeping soul / To the slender eardrums of the sleeping soul / The weak ear drum of your sleeping soulSam motyw snu jest jasny, ale ciekawie wypada również naciągnięta przez wijące się ciała pościel w odniesieniu do bębenków słuchowych, które T.O.P obiecuje przekłuć i rozpalić.
Oh God God God God
Tu przekaz jest jasny. W małpie coś obudzono. Intencje pozostają zagadką, natomiast na podstawie tego, co do tej pory widzieliśmy i słyszeliśmy, możemy przynajmniej ustalić kto za tym stoi i co zrobił. Sprawcą jest oczywiście Jednooki, który ma w sobie jakiś pierwiastek, jeśli nie boskości, to mocy nadprzyrodzonej, a obudził w człowieku - zależnie od tego, co wcześniej przyjęliśmy - człowieczeństwo, myśl apollińską, potrzebę sztuki, muzyki albo wojny.
Zanim zajmę się szkieletami, słówko o człowieku na koniu. Zebrze. Koniu przemalowanym na zebrę. Na pewno jest to przedłużenie stylizacji na Dobrego z "Dobry, zły, dziwny" - przede wszystkim świadczy o tym strój, ale także koń był jego środkiem lokomocji. Przemalowanie go na zebrę może być powierzchownym ukłonem w kierunku surrealizmu, nurtu w sztuce ściśle kojarzonego z Salwadorem Dalim, ale także będącego wcieleniem potencjału wyzwolonej wyobraźni ludzkiej, jego podświadomości.
Ten drugi aspekt wydaje się istotny ze względu na tło. Przez długi czas myślałem, że jest to jakiegoś rodzaju bezimienny sztandar, idąc tropem skojarzenia, że postać na koniu może być wodzem - bo tak często przedstawiano ich w sztuce. To skojarzenie wcale nie musi być złe, jednak inne jest od niego ważniejsze. To jest ten sam materiał, w którym chwilę wcześniej kotłowały się ciała. Teraz jest pusty, więc ciała musiały się przebudzić.
Czy postać między szkieletami ma przypominać Dalego? Nie wiem, to myśl, którą zaszczepiła we mnie podlinkowana wyżej interpretacja. Na pewno brakuje tu znaku rozpoznawczego artysty - wąsów, a kiedy w jednej ze scen wąsy się pojawią, nie jestem przekonany, czy takie właśnie ma być ich znaczenie. Tak czy inaczej, ta stylizacja niekoniecznie jest odtworzeniem jakiegoś konkretnego stroju artysty, ale jest czymś, co Dali mógłby na siebie założyć - wydaje się być w jego stylu. Także fryzura idzie w parze z tą artysty w jego latach młodzieńczych.
Szkielety można zinterpretować na dwa sposoby. Jeżeli uczepić się tego, że są one szkieletami, to warto zwrócić też uwagę na słowa, które padają w czasie gdy one mkną wokół artysty.
Tańczące szkielety? Mnie to kojarzy się jednoznacznie z motywem dans macabre. Co prawda wydaje mi się to raczej mało prawdopodobnym tropem. Jeszcze dalej idącą nadintepretacją mogłoby być utożsamianie jeźdźca z Jeźdźcem Apokalipsy, na upartego nawet zebra ma w sobie coś z kościanego konia.
***
The unstoppable and hot souls
Let’s dance on the wide floor over there
The unstoppable and hot souls
***
Hot soul that never stops
Let’s dance together in that large lot
Hot soul that never stops
***
You unstoppable hot souls
Let us all dance together in that vast field
You unstoppable hot souls
Ja jednak trzymałbym się znacznie prostszego tłumaczenia. Ta scena pokazuje upływ czasu - ma przenosić nas od czasów praczłowieka do teraźniejszości. Czy szkielety są tymi rozgrzanymi duszami, natchnionymi boskim ogniem (warto jeszcze podkreślić, że ogień uchodzi przecież za jedną z przełomowych zdobyczy dla rozwoju ludzkości)? Myślę, że najłatwiej tak przyjąć. Choćby słowa o niepowstrzymanych duszach ładnie współgrają z tym, że szkielety ruszają się coraz szybciej i szybciej.
Natomiast jeżeli bawić się w głębsze grzebanie to przecież można dojść do wniosku, że szkielet jest na swój sposób zaprzeczeniem duszy - najbardziej doczesną częścią ludzkiej istoty, która pozostaje nawet kiedy ciało dawno się rozłoży. Jednak nawet ja bym się nie czepiał takich szczegółów.
Jeżeli miałbym jeszcze zwracać na coś uwagę w tej scenie, to na sam jej początek. Choć w dalszej części szkielety wydają się biec w kółko, to na początku jakby rozbiegały się w przeciwnych kierunkach. Wydaje się, że osiągnięto ten efekt poprzez lustrzane odbicie obrazu, a lustra będą się jeszcze przewijały dalej w teledysku.
Koniec drogi. Istota ludzka spełniona w swoim artystycznym, kulturowym i cywilizacyjnym aspekcie. Nie będę rzucał tutaj wszystkimi kadrami, bo ten mówi najwięcej. Co widzimy? Designerskie meble od Capellinni, dzieła Gaudiego i Dalego (z prywatnej kolekcji T.O.P), a na ścianie "Jeleń" Kim Hwan Gi - koreańskiego pioniera abstrakcjonizmu, a prywatnie dziadka wykonawcy. Na dokładkę udomowiona sarna, wydawałoby się dzikie zwierzę - teraz na smyczy człowieka.
Intryguje mnie w tym obrazie wyraźne - choć nie wiem czy celowe - nawiązanie do korzeni, do praczłowieka. Obraz na ścianie samą swoją prostotą budzi samonarzucające się skojarzenie z malowidłami naskalnymi - bodaj najwcześniejszą znaną nam dziś formą ludzkiej sztuki. A ściany pomieszczenia imitujące jaskinię tylko to odczucie pogłębiają. Do tego porównanie do Jean-Michela Basquiata, który czerpał inspirację z dość prymitywnych (jak na drugą połowę XX wieku) źródeł - sztuki afrykańskiej i "ulicznej".
Jeszcze bardziej intryguje mnie postawa samozadowolenia, którym wydaje się tryskać bohater i wtórujący mu tekst piosenki, które razem wypadają tak rozkosznie, tak zadufanie, że aż nieco prześmiewczo. Tym, bardziej, że to ani nie koniec piosenki, ani nie koniec naszej historii. Tym ciekawiej w tym kontekście wypada linijka:
*** I’m a 21st century, extraordinary KoreanTeledysk jest czarno-biały, pokój wypełnia sztuka lat 60-tych, 70-tych, ale XX wieku. Nawet ubiór artysty wskazuje raczej właśnie na taki czasookres. Do tego samo słowo "Korean" jest pretensjonalnie postępowe - Koreańczyk po koreańsku to nie "Korean". Te pozy, ten pokój misternie wypełniony sztuką nowoczesną - sprzed pól wieku - to zwierzątko na smyczy, to wino. To wszystko wypada bardzo snobistycznie.
*** I’m an extraordinary Korean in the 21st century
*** I’m a spectacular 21st century Korean guy
Warto zauważyć, że tę część zwrotki wydaje się wciąż mówić Dobry - z czymkolwiek będziemy go utożsamiać. Jest to o tyle ważne, że za chwilę głos zabierze on...
Czyli Zły. Przy okazji, ten gest bardzo przypomina, to, co na początku teledysku robił malpolud, choć tu w oczach postaci nie widać autentycznego przerażenia, co najwyżej pozorowane.
Ta sama fryzura te, same rękawice, które były bardzo ważne dla postaci - dlaczego, nie zdradzę, bo może ktoś chce obejrzeć film. Ale najbardziej w oczy rzuca się to, co obie postacie różni - nomen omen - oczy. Żeby mieć wszystko w jednym miejscu, dorzucę jeszcze jeden kadr.
Tak, oczy wyglądają nieco upiornie, ale nie o to chodzi. Te piekielnie jasne oczy wydają się zaprzeczeniem tego, co działo się z oczami małpoluda kilka scen wcześniej. Ale to nie wszystko - akcja dzieje się teraz pośrod tych samych kolumn, pośród których zasiadał Jednooki, różnica jest taka, że święty płomień wydaje się być zastąpionym przez zdobny żyrandol.
To wciąż nie sedno tej sceny. Sednem jest to, co kryje się w tle tego kadru, to co może umknąć uwadze na pierwszym planie i to, co twórcy starali się delikatnie ukryć przed widzem i co ja też odłożę na dalszy akapit. Bo widzicie, tam w tle czai się cała zgraja kobiet, kobiet jakoś powiązanych z religijnymi rytuałami (te same stroje, co wcześniej) a w ręku postaci widzimy lampkę wina. Pamiętacie jeszcze z podstawówki, czego bogiem był Dionizos i z czym wiązał się jego kult? Wino, kobiety i... Śpiew, jeśli starczy czasu. Dionizje (święto ku czci Dionizosa) zwykło się przedstawiać jako dzikie, ekstatyczne i suto zakrapiane orgie.
Zły jest tutaj jednocześnie wcieleniem postawy dionizyjskiej. Mając na uwadze charakterystykę tej postawy, którą przedstawiłem już wcześniej, rzućmy okiem na tekst, który wydaje się dziwnie odmieniony względem poprzednich strof.
***Jeszcze przed chwilą był taki zadowolony z siebie, taki "amerykancki", a teraz nagła zmiana kierunku myśli. To jednak nie dość, nie ma czasu przystanąć, trzeba biec dalej i nie obchodzi mnie, jeśli rozpalony płomień rozpuści twoje ludzkie kości. Trzeba działać, trzeba zniszczyć ten świat, który stworzyliśmy i zastąpić go nowym, lepszym.
I don’t care if your bones melt, let’s see the end to this madness
Just like that, just like this, let’s look at a new world
Point your gun to the complicated world, to the noisy sounds and bang bang bang
Let out your heaving breath and DOOM DA DA DIVI DA
***
I don’t care I love it even if my bone melts
Let’s see the end of this madness
All of it, just the way it is, like this
Let’s look at the new world again
All the loud noises in this complicated world
Load up the bullets and TANG TANG TANG
Breathe out heavily like Hak Hak DOOM
DA DA DIVI DA
***
Wouldn’t care even if I made your bones melt, let’s see the end to this craziness
All like that, like this, let’s see a new world again
Complicated world, loud noises put them all into the ammunition and Bang bang bang!
Breath to catch your breath DOOM DA DA DIVI DA
A teraz pora na tę szaloną scenę w lesie i ten jeden magiczny moment, kiedy wydaje się, że gdzieś tam mignęłą jakaś postać. Nie wydaje się - mignęła.
Ten kadr wygląda co najmniej niepokojąco. Ale nie martwcie się, to jednak jest zwykły małpolud.
Warto w tym momencie wytknąć, że przez całą tę scenę mamy do czynienia z postacią o jasnej tęczówce, choć już w innym stroju - to nie jest Zły, to człowiek-artysta opętany przez złego.
Całą z wyłączeniem tego jednego ujęcia, kiedy w tle miga małpolud. Wtedy tęczówki T.O.P są czarne i nie wydaje mi się, żeby był to przypadek.
Bo jak łatwo się domyśleć, prowodyrem całego tego wybuchu, tego parcia naprzód, jest dionizyjska, zwierzęca część ludzkiej natury. Trudno aby opętany amokiem, czy też natchnieniem, jasnooki byt widział za swoimi plecami swoją małpią naturę - to przecież ona go wywołała, on doskonale wie, że ona tam jest. To ciemnooki, apolliński byt próbuje się jej wyprzeć. Napisałem, że to małpia natura wywołała Jasnookiego, cóż - jak wspominałem - winien Wam jestem jeden wcześniejszy kadr.
Zajmijmy się jeszcze przez moment sceną w lesie. Intrygujący jest obraz - nakręcony nocną kamerą, roztrzęsiony, ale przede wszystkim dziejący się w gabinecie luster. Wydaje mi się, że zobaczenie swojego własnego odbicia jest tu bardzo, bardzo istotne. Często trudno zobaczyć swoje własne winy i błędy, bo po prostu nasza optyka jest niewłaściwa. Znacznie łatwiej dostrzegać te same błędy u kogoś innego. Odbicie w lustrze to nadal my, ale zyskujemy okazję by spojrzeć na siebie z zewnątrz. Lustro oczywiście nie musi być tu rozumiane dosłownie jako wierne medium naszego obrazu, równie dobrze naszym odbiciem może być druga osoba, która wydaje się nas imitować czy naśladować.
Ciekawy jest też tekst, nie będę przytaczał tak dużych fragmentów, od tego są linki do całych tłumaczeń, które podałem na samym początku. To coś na kształt improwizacji naszych rodzimych, romantycznych wieszczów. Zaczyna się recytacją koreańskiego alfabetu, która przechodzi w jeden z wersów koreańskiego hymnu narodowego. T.O.P patrzy na innych ze szczytu świata i przed niczym się nie cofnie, spali wszystkich swoim płomieniem. I tu znów następuje sekwencja ze słowami:
Oh God God God GodZastanawia mnie natomiast towarzyszący temu kadr.
Poprzednio boskie natchnienie wydawało się dość proste do wytłumaczenia. Teraz zagdkowa jest przede wszystkim postać. Dlaczego akurat ta kobieta? Gdyby to był artysta, gdyby to był małpolud - myślałbym, że to dionizyjska natura znów ustępuje lub zostaje wyparta. Jednak ze względu na postać kobiety, jakoś nie widzę tego przedłużenia - to nie jest ta sama osoba. Czy to ma symbolizować, że tym razem źródłem natchnienia nie jest bóg, a człowiek-artysta, który inspiruje swoich współplemieńców? Biorąc pod uwagę, że za chwilę, w niewytłumaczalny sposób, na scenie pojawi się dziecko - może chodzi tu o... Natchnięcie kobiety w sensie znacznie bardziej fizycznym? No bo nie wmówicie mi, że to znowu T.O.P w przebraniu ;)
Przepraszam, zaczynają się mnie trzymać głupie żarty. Nic nie poradzę - zmęczenie materiału, w dodatku im dalej w las tym mniej mam do powiedzenia. Tak jak o kadrze powyżej. Nie jestem w stanie stwierdzić o co tutaj chodzi. O jakieś zagrożenie czające się na końcu drogi, na końcu podróży? To bardziej strzał, bo kadr kojarzy mi się ze starymi filmami grozy, czy może thrillerami. Jestem święcie przekonany, że nie raz widziałem już takie oczy i nie raz widziałem tak specyficznie nakręconą drogę. Ale żadnych konkretów ze swojej pamięci wydusić nie potrafię, a wyszukiwanie obrazem okazało się bezskuteczne.
Tak teraz patrzę na ten kadr i jeszcze coś przyszło mi do głowy. Wprawdzie brak tu dosłownie przedstawionego przedmiotu, jednak te oczy zawieszone nad drogą, czy nie można tego podciągnąć pod lusterko wsteczne, w którym odbijają się oczy kierowcy? Nie dosłownie, bo przecież kamera jest zawieszona zbyt nisko nad drogą, raczej na masce czy nawet zderzaku, a nie w kabinie. Ale jednak coś w tym widzę. Może postać potrzebuje pilnować swoich oczu, pilnować co się z nią lub za nią dzieje.
Tutaj mam dopiero zgryz, bo jak bym nie kombinował, nie mogę wcelować w znaczenie tego dzieciaka. Dlatego też póki co zajmę się opisem tego, co widzę, a dopiero potem wrócę i spróbuję dołożyć tu jakieś znaczenie. Dziecko jest brzydkie, łyse, grube, z nieproporcjonalnie dużą głową (nawet jak na dziecko), nieustannie beczące i na dodatek upierdliwe. Nie zwraca uwagi na wszystkie sztuczki kierowcy, natomiast cały czas doprasza się, by pozwolono mu prowadzić. Przez moment myślałem o parodii Gwiezdnego Dziecka z "Odysei...", ale to chyba nie to.
Sama stylizacja T.O.P znów nawiązuje do filmu "Dobry, zły, dziwny", choć tym razem niewiele z tego nawiązania widać w samej postaci Dziwnego.
Rzecz tak naprawdę sprowadza się bardziej do rekwizytów, bo na samej postaci łacznikiem są jedynie gogle. O jakim więc rekwizycie mówię? O motocyklu. Dziwny przez niemal cały film poruszał się właśnie takim jednośladem zaopatrzonym w kosz, choć warto tu wynotować dwie różnice. Po pierwsze - w znacznej większości scen kosz pozostawał pusty. Drugiej różnicy można nie zauważyć i szczerze powiedziawszy, nie wiem skąd się wzięła.
Chodzi o tę bawolą(?) głowę przy kierownicy. Nie mam pomysłu, jaka może być jej funkcja, może ma tylko jeszcze bardziej odrealniać obraz. Tak jak i ten gigantyczny liść? Naprawdę nie wiem. Nie wiem też, czy sam motocykl ma tu jakąkolwiek funkcję poza nawiązaniem. Niby w jednej ze scen bohater wiózł dzieci, robiąc dobry uczynek, ale były to dzieci w liczbie mnogiej i scena trwała zaledwie chwilkę. No i nie ma żadnego podobieństwa między tym dzieckiem, a tamtymi. No chyba, że to sugestia, że zostało "uzyskane" w ten sam sposób, ale i to nie ma zbyt wiele sensu. Sprowadzałoby się to do tego, że postać niekoniecznie dobra robiła w ten sposób nieoczekiwany i niewymagany od niej dobry uczynek.
Co do samej postaci Dziwnego, to różni się ona dość znacznie od Dobrego i Złego, przynajmniej w filmie Kim Jee-Woona. Dobry i Zły byli swojego rodzaju łowcami, ich celem było poszukiwanie czegoś, walka o coś. Dobry ścigał zło i był wierny swoim ideałom (patriotyzm), a przy okazji zarabiał pieniądze. Zły szukał pieniędzy, władzy, ale także zemsty, kierowały nim emocje i żądze. Dziwny też niby walczył - o pieniądze, bogactwa. Jednak przede wszystkim znalazł się tam gdzie się znalazł, bo uciekał. Uciekał przed samym sobą i swoją przeszłością. Jednocześnie wydawał się całkiem niezainteeresowany władzą, zemstą, ale także ideami. To akurat wydaje mi się tropem godnym podkreślenia.
Rozgryzanie skaczących małp chyba sobie odpuszczę, choć na upartego można zauważyć, że pozostałe małpy skaczą reagując na rytm wybijany przez małopluda z kością-mikrofonem. Ciekawszy jest natomiast powyższy kadr. Łańcuch ewolucji, przedstawiony bardzo dosłownie. Na początku zwracałem uwagę na gest postaci w kapeluszu, teraz gest powtarza człowiek na początku łańcucha. Ciekawy jest też blask za plecami postaci. Słońce wydaje się być nisko, więc jest to albo poranek, albo zmierzch. Segment "Odysei..." poświęcony małpoludom nosi podtytuł "The Dawn of Man" czyli "Świt człowieka". Zależnie od tego, co chciano tutaj osiągnąć, położenie Słońca na każdym z krańców jego drogi, ma tutaj sens.
Znów trzeba wrócić do Nietzschego. Jak zapewne wiecie, w swoich pracach Nietzsche sformułował ideę tzw. nadczłowieka, wyższego stadium ewolucyjnego istoty ludzkiej, powstałego poprzez przyznanie człowiekowi władzy nad własnym istnieniem, w przeciwieństwie do dzisiejszego człowieka, który zwykł widzieć swoje działania jako konsekwencję woli boskiej lub obiekt boskiego osądu. I to właściwie tyle, bo wszystko inne w temacie nadczłowieka podpada już bardziej pod interpretację dzieł filozofa, niż faktyczne czytanie słów przez niego spisanych.
To jednak nie oznacza, że nikt nie próbował interpretować lub wykorzystywać do własnych celów słów niemieckiego filozofa. Między innymi jego siostra wykrzywiła i wplotła ideę nadczłowieka w polityczną propagandę nazistów, czyniąc z myśli filozoficznej broń masowego rażenia. Sam Nietzsche nie miał z tym nic wspólnego, bo nie dość, że już dawno nie żył, to za życia dość głośno wyrażał odrazę do własnego narodu, zarzekając się nawet, że z Niemcami nie ma za wiele wspólnego, bo z pochodzenia jest Polakiem, co prawdopodobnie nawet nie było prawdą, ale i tak skreślało go jako materiał na niemieckiego nacjonalistę.
Nie wydaje mi się, by ręce wzniesione przez postać na początku łańcucha były tutaj jakąś aluzją do nazizmu. Raczej upatrywałbym w tym gestu triumfu. No chyba, że postać robi "Supermana". Osobiście nie wierzę w taką interpretację, ale to wciąż opcja, bo nadczłowiek we wczesnych tłumaczeniach na angielski był zapisywany jako Superman. Nazewnictwo zmieniono pod wpływem rosnącej popularności komiksowego bohatera.
Rzucam tymi myślami, bo sam nie wiem jak jednoznacznie zinterpretować tę scenę. Z jednej strony człowiek przewodzi temu korowodowi, z drugiej strony ciągnie za sobą swoją przeszłość (co miałoby sens w kontekście Dziwnego, za którym również ciągnęła się przeszłość). Jednak możliwości rozsądnej interpretacji wydają się naprawdę liczne.
Te kontrastujące sceny też nie pomagają. Na pewno dziecku brak finezji i polotu, ale także umiejętności które charakteryzują T.O.P-a. Dla niego ta przejażdżka to łatwizna, musi stawiać sobie dodatkowe wyzwania, by się nie zanudzić, natomiast kiedy prowadzi dziecko zwyczajnie ziewa i w dodatku cały czas trzyma rękę na kierownicy. Ten dziwny liść, którego nie chcą się pozbyć, podsuwa mi myśl, że może to być nawiązanie do czegoś... Czego nie znam lub nie kojarzę.
Chyba pora przyjrzeć się bliżej bohaterom ostatniego segmentu. Teraz zamiast gogli T.O.P ma wąsy i mam wrażenie, że nie jest tą samą postacią. Ma te same ciuchy, więc jest zachowana spójność postaci fizycznej i czasu, jednak osobowościowo ma reprezentować inne przymioty. Na motocyklu widziałem w nim uciekiniera, może kogoś próbującego zacząć od nowa. Jednak te wąsy przypominają mi nie Dalego, a archetyp kolonialnego łowcy ze starych filmów. Takiego, co to jeździł sobie do Afryki na safari i strzelał do wszystkiego, co się rusza, ale tylko przed siedemnastą, bo wtedy naturalnie pora na herbatkę.
Wydaje mi się, że tutaj bohater zmężniał i zdecydował się wrócić i zmierzyć z własną (małpią) przeszłością. Warto zauważyć, że tuż przed tymi kadrami znów widzimy drogę - taką jak poprzednio, ale pokonywaną szybciej i już bez oczu zawieszonych nad horyzontem. Mogłoby to oznaczać, że postać nie musi oglądać się za siebie w obawie przed pościgiem. Mikrofon jako broń tłumaczyłem już na samym początku.
Bardziej niejasna jest tutaj rola dziecka. Przede wszystkim nie rozumiem czemu je przywlekł ze sobą? Chce mu coś pokazać, coś uświadomić? Pokazać dziecku małpoluda i uświadomić je o jego małpich korzeniach, bo przecież widzimy, że dziecko ma małpie stopy. A może dziecko jest małpą w przebraniu, próbą oswojenia małpiej natury? Może to zwykłe spostrzeżenie, że dzieci rodzą się zwierzęce i dopiero napełniane kulturą dorastają do człowieczeństwa? Może to lekcja poglądowa dla dziecka - tak się pokonuje małpę? A może to dziecko samo chciało zobaczyć małpę, a postać spełnia jej kaprys?
Znaczenie tego przejścia nie jest dla mnie czyste. Wydawałoby się, że zobaczymy to, co wypatrzyła postać. Sęk w tym, że luneta nie działa w ten sposób, tzn. nie w tym kierunku - to raz. Dwa, postać która się pojawia po tym przejściu rzuca słowami, które same w sobie są opisem wydarzeń, więc ten wgląd, który zyskujemy dzięki lunecie, powinien być raczej rozumiany przez pryzmat słów, a nie przez pryzmat obrazu. Ciekawa jest też implikacja jaką niesie ze sobą otoczenie. Scena dzieje się w gabinecie luster, więc teoretycznie bohater powinien zobaczyć własne odbicie. To nawet ciekawe, bo celowo wrócił do gabinetu luster. To by sugerowało, że dobrze wie, czego szuka.
Istotnym detalem w tym segmencie wydaje mi się zmiana koloru tęczówek, która następuje w trakcie rozbłysków światła. Jest to tym bardziej istotne, że poprzednio takie zmiany również działy się, kiedy bohater był w lesie.
Tym razem małpia natura manifestuje się jednak także w innej formie. Teaz to już nie odbicie za plecami, to małpolud przybrany w ludzkie szaty. Problemem w interpretacji jest dla mnie wyraźna niespójność, która pojawia się w trzech tłumaczeniach. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że największe róznice pojawiają się w pierwszej linijce:
***Drugi wariant odbiega wyraźnie od pozostałych w formie, choć znaczenie na dobrą sprawę pozostaje podobne - Media, sza, słuchajcie, co mam do powiedzenia. - Istotniejsza różnica pojawia się w dwukrotnie powtórzonym wersie.
Hey mass media, stay calm and handle this new inspiration
***
Mass media
I stay calm and take care of the new inspirations
***
Mass media, calm down and take in the new idea
***Istnieje różnica między liczeniem, że coś się wydarzy, życzeniem sobie, by tak się stało i rozkazywaniem, by tak było. Poza tym ta zwrotka, jest dosyć prosta do przetłumaczenia (na bazie angielskich tłumaczeń), choć nie czyni to jej sensu oczywistym.
DOOM DADA DIVI DA, I hope a green light shines on new life
***
DOOM DADA DIVI DA
Wishing for the blue light to shine on the new life
***
DOOM DADA DIVI DA let the green light shine upon a new life
DOOM DADA DIVI DA medytując obserwuję trzeci światOstatnim słowom towarzyszy piękny grzybek atomowy, który przeradza się w roślinkę w doniczce do wtóru słów "hakuna mattata" (chyba nie muszę tłumaczyć) i powtórzenia linijki o zielonym świetle. Najwyraźniej T.O.P ma coś do mediów, chyba nawet wiem o co chodzi. Często może nie narzekam, ale zwracam uwagę na to, że dana piosenka jest udana, ale jednocześnie zastrzegam, że pewnie furory nie zrobi, bo wykonawca jest zbyt mało popularny. O to właśnie chodzi.
Siła ludzkości przez bogów podarowana
Triumf wyższej kultury
DOOM DADA DIVI DA oby zielone światło zaświeciło dla nowego życia
W kółko, w kółko, w kółko, w kółko, w kółko w złym kierunku
W kółko słowa ludzi, którzy mówią, ale nie działają
Pędź, pędź, pędź, zapłon, chmura dymu
Przegrzane media pędzą ludzi
Chcesz przebić się z muzyką? Musisz być popularny. Jak stać się popularnym? Chodzić po programach rozrywkowych, telewizjach śniadaniowych, talk showach - i gadać, gadać, gadać. Zajmować się wszystkim tylko nie tym, o co powinno chodzić w muzyce. Ale media też mają swoje priorytety, dla nich ważne jest ich show, a nie muzyka, więc do telewizji zapraszają tego, kogo im się opłaca - kto albo już jest popularny, albo będzie ciekawie gadał. A muzyka zostaje zepchnięta całkiem na boczny tor.
Wracając do samego teledysku, scena z bombą atomową może być rozumiana na różne sposoby. Wiem, że wielu ludziom małpoludy i bomba atomowa kojarzą się z filmem "Planeta małp" (z 1968 roku), a może nawet bardziej z drugą częścią cyklu - "W podziemiach planety małp" - w którym rasa ludzka anihilowała się za pomocą bomby atomowej własnej konstrukcji. Jednak ja jakoś tego tutaj nie widzę. Bomba atomowa to bomba atomowa - broń masowej zagłady.
Prawdziwe pytanie to kto przeciwko komu? Czy to media są tą bombą, która przynosi zgubę wszystkim? To zdawałaby się sugerować zaakcentowana masowość mediów, kojarząca się z masową zagładą. Z drugiej strony może być tak, że to T.O.P domaga się zniszczenia obecnego porządku rzeczy, co sugerowałaby przebitka na niegroźną roślinę i uspokajające "hakuna mattata". Dużo zależy od tego jak interpretować "przegrzane media" - czy to przegrzanie oznacza, że dostały się pod jego kontrolę? Bo przecież od samego początku T.O.P wiąże ogień ze swoim natchnieniem. W przeciwnym razie przegrzane media musiałyby być w negatywny sposób przepełnione tą inspiracją.
Tak czy inaczej dostrzegam jeszcze jeden aspekt całej tej sceny. Muzyka ewoluuje tu jako broń. Mamy wąsacza z mikrofonem na plecach robiącym za strzelbę. Mamy małpoluda, w którego rękach kość przeistacza się w mikrofon, kiedy on uczy się trzaskać kości. Kość, strzelba - ostatecznym, najbardziej destruktywnym osiągnięciem ludzkości w dziedzinie wojny jest bomba atomowa. Ona też w pewien sposób symbolizuje rozwój ludzkości, choć jest to rozwój w kierunku zagłady.
Jeszcze przed końcem teledysku miga kolejna ciekawa scenka - zwieńczenie, choć nie rozwiązanie sceny w lesie.
I znów jestem trochę zagubiony. Czy wąsacz pokonał to, co miał pokonać, zdobył owcę i jest zadowolony? Nie wydaje mi się. Ta przywiązana owca wygląda mi raczej na przynętę na większą bestię. W języku angielskim zwrot "sacrificial lamb" oznacza drobne poświęcenie w imię jakiegoś większego dobra, choć czasem używa się go z przekąsem - kiedy szkodę ponosi ktoś inny - przeciągając znaczenie bardziej w kierunku naszego, swojskiego kozła ofiarnego.
Na co on właściwie tutaj poluje - wciąż na tę zwierzęcą cząstkę, którą w sobie dostrzegł? Na tego małpoluda? A może na jakąś grubszą bestię? Po co mu to dziecko? Może jakbym znalazł odpowiedź choć na jedno z tych pytań, reszta ułożyłaby się w jednoznaczną, spójną całość. Jednak bez tego po prostu głowa zaczyna mnie boleć, a i tak nie mogę tego poskładać w myśl, z której byłbym zadowolony. Dlatego poprzestanę na pozostawieniu tych tropów, natomiast ułożenie ich w całość pozostawiam każdemu z osobna. Może ktoś z Was wpadnie na coś, co ja przeoczyłem albo opacznie zrozumiałem i dzięki temu wszystko stanie się jaśniejsze.
Tak czy inaczej teledysk uważam za rewelacyjny, choćby ze względu na liczbę zaszczepionych motywów i ich twórcze złożenie. Bo choć widzimy tutaj zapożyczenia i nawiązania do innych dzieł, to nie mamy do czynienia z wtórną, odtwórczą produkcją. To wszystko zostało zręcznie przetworzone tak, by wpasować się w obraną stylistykę. Te wszystkie zapożyczenia służą jako inspiracje i punkty zaczepienia myśli, a nie bezmyślne kalki, klony swoich pierwowzorów. I tyczy się to tak warstwy znaczeniowej, jak i wizualnej. Nawet przy stylizacjach z "Dobry, zły, dziwny" widzimy stroje zainspirowane wyglądem tamtych postaci, a nie wierne przebrania.
Sama piosenka jest bezkompromisowa, oryginalna i nietuzinkowa - tworząca nieco ciężki, abstrakcyjny klimat. Do tego tekst jest satysfakcjonująco dobrze napisany, bo i swoją formą, i swoją treścią wybija się ponad przeciętność. Na koniec wypada tylko pochwalić samego T.O.P, który nadzorował cały projekt, uczestnicząc w nim nie tylko jako wykonawca. To on napisał tekst, to on współkomponował muzykę, także on pracował przy teledysku.
A i tak największe wrażenie zrobił na mnie jako aktor, jego gra samą mimiką, czasem samymi oczami, wypada w tym teledysku niesamowicie. Choć równe słowa uznania należą się ekipie technicznej, stojącej za rekwizytami, planami zdjęciowymi, oświetleniem i przede wszystkim charakteryzacją. Na pewno nakręcono już w tym roku droższy klip, ale w kategoriach nakładu pracy, ten to z pewnością ścisły top.
Gratuluję cierpliwości,to tak na początek. Ja nie byłabym wstanie spędzić tyle czasu nad interpretacją tego teledysku,głównie dlatego że nawet nie widziałabym jak się za to zabrać. Jedyne co mogłam powiedzieć o tym teledysku to to,że znów jest czarno-biały i mamy małpę,jest dziwny,a T.O.P wygląda świetnie,jak zawsze zresztą.
OdpowiedzUsuńTrudno powiedzieć czy twoja interpretacja jest prawdziwa,ale jest ciekawa i pasuje do klipu. Tylko pytanie czy komukolwiek w YG chciałoby się tyle myśleć nad teledyskiem,nad tymi wszystkimi szczegółami? Chociaż zaraz,T.O.P pracował nad tym teledyskiem,więc to całkiem możliwe,w końcu wydał tylko singiel,pierwszy od kilku lat. Jako jedyny z całego Big Bang skupia się bardziej na aktorstwie niż muzyce,dlatego może jak już coś robił,to porządnie.
Czy to jest akurat ta prawidłowa interpretacja? Trudno powiedzieć,ale część z tego może się zgadzać z tym co chciał pokazać artysta. Chyba że klip nie ma żadnego większego sensu,a ma tylko robić wrażenie na widzu.
Jeśli chodzi o to dziecko,to nie mam żadnego pomysłu co mogłoby ono symbolizować. Wiem tylko że z twarzy przypomina mi dziecko Yubaby z filmu „Spirited Away:W krainie Bogów”.Zresztą mam wrażenie że ten liść i to jak ktoś chroni się pod nim przed deszczem,też już gdzieś widziałam,i zastanawiam się czy przypadkiem nie było to w tym lub jakimś innym filmie Hayao Miyazakiego. Ale w sumie i tak nie wiem jak można by,jeśli w ogóle,powiązać to z teledyskiem T.O.Pa,więc może dam sobie spokój z próbą przypomnienia sobie,gdzie widziałam taką scenę.
Zresztą czy za tym teledyskiem kryje się głębszy sens,czy też nie,robi on na pewno niesamowite wrażenie. Zdecydowanie włożono w stworzenie tego klipu dużo wysiłku,co widać.
Nie, to ja gratuluę cierpliwości, przebrnięcie przez ten tekst na pewno jej wymagało ;)
UsuńJak najbardziej wciąż biorę pod uwagę, że większość z tego to domysły błędne, ale trzeba wziąć pod uwagę, że za tym klipem stoi też jakiś reżyser czyli filmowiec. Mniej lub bardziej musiał wiedzieć, co robi, wstawiając takie, a nie inne kadry. Tzn. nawet jeżeli sam nie do końca planował znaczenia, to pomysły wizualne musiały jakoś wypływać jeden z drugiego i w ten sposób się wiązać - obraz musi być jeśli nie świadomie, to podświadomie powiązany.
Człowieku, jesteś pieprzonym geniuszem. Świetna interpretacja. Ująłeś tu wszystkie chaotyczne myśli, które bombardowały mnie przy próbach ogarnięcia klipu. Na połowę z tych rzeczy nigdy bym nie wpadła. Ale są one bardzo sensowne i spójne. Myślę, że każdy, kto zafascynował się tym cudeńkiem, powinien przeczytać Twoje przemyślenia.
OdpowiedzUsuńOd siebie mogę jeszcze jedynie dodać linki. Pewnie już widziałeś te filmiki, ale podsyłam dla pewności: http://www.youtube.com/watch?v=AH8YyuvNqzI i jakoś od 05:24 http://www.youtube.com/watch?v=37v0eBBbru4
Pieprzonym geniuszem... Co najmniej jedno słowo tutaj nie pasuje i wcale nie jestem pewien które ;) Poza tym, jeżeli ja miałbym być geniuszem, to kim byliby ludzie odpowiedzialnie za teledysk? ;>
UsuńKlipów wcześniej nie widziałem, jakoś po obejrzeniu nominacji nie chciało mi się śledzić samych wyników Eat Your Kimchi. Ta aluzja do "Dr. Strangelove..." jest chyba troszkę naciągana (co prawda sam film jest powszechnie uważany jako symbol artystycznej reakcji na atomowy wyścig, co poniekąd myślowo ustawiałoby go w szeregu z dadaistami, tylko później) albo nie tylko o ten jeden kadr chodzi, natomiast to, że nie poznałem tej maski z "Brazil" to moja osobista porażka i znak, że zbyt długo odkładałem odświeżenie znajomości z filmem Gilliama. No i "Gabinet..." właśnie wylądował na liście rzeczy do obejrzenia. Dzięki za linki :)
Trafiłam na ten post, poszukując opini w necie; z nastawieniem aby się przekonać czy tylko ja mam tak "zryty beret", że zafascynował mnie ten utwór i teledysk :)
OdpowiedzUsuńTwoja interpretacja jest naprawdę fascynująca, głównie z powodu wnikliwości.
Ja pierwszy raz odebrałam "Doom Dada" czysto intuicyjnie. Z czasem po wielokrotnym przesłuchaniu również mam kilka podobnych wniosków: związek z "Odyseją Kosmiczną", wstęp utworu rodem z wezwania do modlitwy lub innego obrzędu, nawiązanie do "The god,the bad...". Motyw jednookiego i wijących ciał baardzo tajemniczy. Scena z grzybkiem atomowym i recytacją iście dyktatorska ;)
Daleko mi do wnikliwości Twojej interpetacji. Pytanie z czystej ciekawości, zajmujesz się czymś związanym z humanistyką ? :)
Co jest na ogromny plus w tym utworze, to właśnie sama mnogość interpretacji, (może nawet sam Choi Seung-hyun nie spodziewał się takiej analizy ;)) zabawa tym, dziecięca radość w oglądaniu migających przed oczyma obrazów, pomimo, że czarno-białych.
Co do humanistyki, to podobno mam predyspozycje, ale nigdy na poważnie się za to nie zabrałem. W miarę regularne pisanie o piłce nożnej to maks, do czego udało mi się przymusić, a i to już raczej należy traktować w czasie przeszłym. Leń ze mnie i tyle :P
UsuńTeledysk nawet gdyby był pozbawiony znaczenia, jest oszałamiający wizualnie. Trudno mi wywnioskować po tym komentarzu, na ile siedzisz w kpopie, ale tak na wszelki wypadek polecam klip do "Cleansing Cream" Brown Eyed Girls, pisałem o nim jakoś na samym początku bloga, tam jestem przekonany, że teledysk miał mieć znaczenie. Wizualnie też dosyć silnie oddziałuje na widza, chociaż w inny sposób.
Heh.. zapytałam, ponieważ bez zbędnego lukrowania, Twoje posty naprawdę dobrze się czyta.
OdpowiedzUsuńW kpopie nie siedzę zbyt głęboko, bardziej w krocku, jrocku i cięższych brzmieniach. Lubię podpatrywać co dzieje się na koreańskiej scenie muzycznej całościowo, chociażby ze względu, że powstają całkiem ciekawe perełki audio-wizualne.
Cleansing Cream" Brown Eyed Girls widziałam swego czasu, jednak girls bandy jakoś nie przykuwają mojej uwagi :) Sam teledysk jest dobrze nakręcony, dobrze zrobiony klip o zabarwieniu erotycznym, z odpowiednim "serwisem" zawsze się sprzeda, chociaż tutaj target był raczej męski :).
Wolę indywidualne projekty, z kpop często podobają mi się pojedyncze utwory (Puer Kim, T.O.P, Taeyang, GDragon, Gain, Choi Jin Yi, Jung Joon Young).
Dzięki, miło zostać docenionym :)
UsuńJa też kiedyś siedziałem w cięższym brzmieniu, choć niekoniecznie tak egzotycznym. Tylko pewnego dnia posłuchałem Trójkowego Topu Wszechczasów, popatrzyłem na swoją kolekcję nagrań i doszedem do wniosku, że od tego można dostać tylko depresji :P Od czasu do czasu oczywiście wracam sobie do czegoś bardziej rockowego, jaram się właśnie, że najpewniej w połowie roku dostaniemy nowy krążek od Kasabian, ale na co dzień moje głośniki wypełnia kpop - przeważnie ten ciutek ambitniejszy jak Lim Kim, Younha czy Zion.T, ale od kilku dni z przyjemnością i całkiem bezwstydnie katuję album "Crush" 2NE1, a w zeszłym roku kupę frajdy sprawiło mi "Pink Tape" f(x) - w obydwu przypadkach kupuje mnie świeże, dosyć oryginalne brzmienie.
Co do krocka, to przyznam się, że nigdy nie zdołałem się zmusić do bardziej wnikliwych poszukiwań w tym temacie, więc jakieś interesujące tropy będą mile widziane.
Co do koreańskich teledysków to pełna zgoda, perełki zdarzają się często ostatnio coraz częściej - Puer Kim, Ladies' Code (jeżeli ominęłaś "So Wonderful" - bo to girlsband - to polecam wrócić do teledysku), świetnie wypadają zdjęciowe teasery nowego Orange Caramel i podobno koreańska publika też się nakręca. Co do "Cleansing Cream" - zabarwienie erotyczne? Nie wiem, czy nie mylisz teledysków - "Cleansing Cream" to ten klip z niewidomą dziewczyną.
Z tego komentarza wyjdzie trochę off top, za co czołobitnie przepraszam, ale odpowiedź, to odpowiedź.
UsuńZa cięższymi brzmieniami niekoniecznie musi iść depresyjny klimat :p (Nightwish, Buck Thick, Mucc, Muse, The Cranberries ... mają w swojej ofercie całkiem pozytywne utwory :)).
Z krocka polecam zespół 1. SEO TAIJI - zestaw okularników robiących coś naprawdę ciekawego (np. Internet Wars, Tiktak, Ultramania, Nani, Coma, panowie brzmią jeszcze ciekawiej w wersji live oraz symfonicznej "Symphony encore")
2. JAURIM z wokalistką o głosie bardzo sensualnym, nawet jeżeli śpiewałaby o tym, że lubi salceson, to i tak rzesza w tym ja by ją uwielbiała (np. utwór Icarus), 3. GUCKKASTEN - znowu męski band i znowu okularników (nie wiem, może w Korei osoby noszące okulary mają jakieś specjalne predyspozycje ;)) - grają bardziej punk rock (np. Miror, Montage, Manicure), 4. NO RESPECT FOR BEAUTY - post-rock/indie. 5. Jung Joon Young- który wprawdzie usilnie jest wciskany przez wytwórnie w pop, ale uważam, że ma dobre zadatki aby tworzyć band rockowy.
Ladies Code "So Wonderful" widzę poświęciłeś bardzo obszerny post- gratulacje ponownie za wnikliwość recenzji. Teledysk rzeczywiście jest 'soo lovely" ;) chociaż dałeś bardzo celną uwagę, że "Panie najwyraźniej wolą oglądać swoje obiekty westchnień (s)prezentowane na bogato, podczas gdy taka otoczka nie ma już znaczenia, gdy oglądają girlsbandy" :) Mnie wizualnie teledysk się podobał, dopracowany, szyty na miarę, tak jak napisałeś bardzo subtelny (porównując do zalewu girls bandowego fan serwisu, o którego obecność oczywiście można powiedzieć, że psuje rynek, ale oglądalność spora ;p) Trochę gorzej z samym utworem, gdybym słuchała tylko nie oglądając, odbyłoby się to najprawdopodobniej na przewijaniu, ale to moje subiektywne znudzenie :)
Jaki tam offtop? :P Blog O muzyce? O muzyce. W dodatku mój, więc jak sam proszę o doedukowanie, to się nie ma co offtopami martwić :)
UsuńJako człowiek właściwie wychowany na Muse, w dobie płytek posiadający wszystkie ich albumy, także te mniej znane ("Hullabaloo" i "Showbiz"), i zagorzały propagator ich twórczości, muszę przyznać, że ich najlepszy okres przypada na czasy, kiedy ich kawałki były zdecydowanie ciężkie ("Citizen Erased", "Megalomania", "Stockholm Syndrome", "Apocalypse Please" - przykłady od ręki). Od "Resistance" poszli mocno w mainstream, zgubili ten ciężar, ale zgubili też sporo ze swojej nieokiełznanej, bezkompromisowej treściowo i muzycznie specyfiki, która biła po uszach przede wszystkim na "Origin of Symmetry", ale też na "Absolution". Przyznam, że doszło do tego, że nie pamiętam nawet tytułu ich ostatniego albumu, bo jak mam słuchać popu, to wolę żeby to był pop, a nie coś pomiędzy. Nota bene, czy tylko ja mam wrażenie, że elektronika w "Come Back Home" 2NE1 bardzo przypomina brzmienie Muse właśnie? No i klip jest fantastyczny, ale o tym jeszcze napiszę.
Co do propozycji - dzięki! Nazwy mi do tej pory migały gdzieś tam w tle, ale nie miałem punktu zaczepienia i przekonania, czy warto się w to zagłębiać, także szczególnie tytuły piosenek mi pomogą.
Masz rację, twórczość Muse najlepiej opisują "Origin..." i "Absolution". Surowość, ciężkość, duszność brzmienia połączone z megalomanią, ale wszystko razem idealnie współgrające. Natomiast nie zgodzę się, że poszli w mainstream ... Owszem płyta "Black Holes and Revelations" jest tworem co najmniej dziwnym, "The Resistance" jest inne, nie popowe, nie klasyczne "musowskie" :), ale całościowo jako płyta bardzo spójna, takie laboratoryjne namieszanie, "spróbujmy, a nóż wyjdzie"- i wg mnie wyszło. Nie zawsze przecież trzeba badać ilość cukru w cukrze. Reakcja na pierwsze odsłuchanie niegdyś tej płyty była "co to ku...a jest" :), ale z kolejnym razem był już coraz większy banan na twarzy. The 2nd Law przyznam szczerze nie słyszałam całości, ale "Supremacy" i "Madness" lubię, to takie trochę puszczenie oczka do fanów.
Usuń"Come Back Home" 2NE1 teledysk jest ciekawy, trwoga matrixa. Czekam na wnikliwą recenzje :) A podobieństwo do Muse ... really ???? czy taki żart :P Gdzie te riffy, gdzie ten bas się pytam ??? :P
Lubię i "Black Holes and Revelations", i "Resistance", ale muzycznie odeszli tam dość mocno od rocka, o ile wcześniej elektronika / symfonika była wsparciem dla gitar i perkusji, tak na tych płytach proporcje się odwróciły, a produkcja zaczęła odgrywać bardzo dużą rolę, co trochę kłóci się z wcześniejszym muzycznym dorbkiem grupy, który był dosyć surowy, może nawet brutalny od tej strony. Single poszły znacznie bardziej w kierunku popu, zaczęły pojawiać się takie piosenki jak "Guiding Light", ale to, co mnie najbardziej zabolało to liczba piosenek - "hej zagrajmy piosenkę w stylu >>TUT-WSTAW NAZWĘ-KONKURENCJI<< (przykład: "Map of the Problematique" brzmi na mocno inspirowane "Enjoy The Silence"), co wobec spadku ilości kompozycji typowo muse'owych jest tym bardziej bolesne. "The 2nd Law" - jestem na nie. Brzmi jak solowa płyta Bellamy'ego, a nie Muse. A że Bellamy ma wokal specyficzny, ale obarczony wadami, niektóre propozycje z tej płyty są zwyczajnie groteskowe - jakby wokalista nie zdawał sobie sprawy z własnych słabości. Na dokładkę repertuar jest niespójny i dominują kompozycje nie rockowe, a co najwyżej urockowione.
UsuńCo do "Come Back Home" to motyw z intra bardzo przypomina mi motyw z intra "New Born".
powiem jedno. łał, po pierwsze jak tu wcześniej pisano, cierpliwości, a drugie to talentu do rozebrania i omówienia tego teledysku i piosenki na czynniki pierwsze.
OdpowiedzUsuńCoś czuję że często będę tu wpadać bo, nawet nie wiedziałam że ten teledysk ma taki przekaz w moim wyobrażeniu chodziło o zupełnie coś innego :D