niedziela, 17 listopada 2013

Lim Kim - Goodbye 20

Mamy już drugą połowę listopada, nieubłaganie zbliża się pora tegorocznych podsumowań. W moich prywatnych rankingach rywalizacja w poszczególnych kategoriach wciąż pozostaje sprawą otwartą, bo albo wybór jest trudny, albo wciąż może się jeszcze wydarzyć coś, co zmieni moje spojrzenie. Wyjątek jest jeden - debiut roku.

Choć czas na właściwy tekst podsumowujący jeszcze nadejdzie, to wiem, że w tej kategorii nikt nie prześcignie Lim Kim. To po prostu niemożliwe. Tegoroczna debiutantka wydała już dwa udane mini-albumy "A Voice" - promowany piosenkami "Colorring" (>>TUTAJ<<) i "All Right" (>>TUTAJ<<) - oraz "Her Voice" - promowany poprzez "Rain" (>>TUTAJ<<) i "Voice" (>>TUTAJ<<). Szczególnie drugie wydawnictwo jest godne polecenia ze względu na niezwykle dojrzałe brzmienie, świetnie akcentujące niebywałą subtelność głosu wokalistki.

Ale na tym nie koniec, bo zaraz po zakończeniu prac nad "Her Voice", Lim Kim powróciła do studia nagraniowego. Kilka godzin temu ujawniono efekty jej starań, bo do dystrybucji elektronicznej trafił pierwszy pełny album piosenkarki zatytułowany "Goodbye 20". Ponieważ nie miałem jednak jeszcze okazji  zapoznać się z całością, dzisiejszy wpis poświęcony będzie jedynie piosence pod tym samym tytułem, która promuje wydawnictwo.



Chyba nie ja jeden zauważyłem, że muzycznie Kim Ye Rim powoli dryfowała w kierunku mielizny. Słuchało się jej do tej pory wspaniale, ale jej nagrania wydawały się już nieco monotematyczne - niemal wszystkie dotychczasowe piosenki to dosyć spokojne, wyciszone kompozycje - bodaj jedynym wyjątkiem na przestrzeni dwóch mini-albumów było "Colorring".

Co więcej, jakkolwiek stylowo by nie wypadało brzmienie Lim Kim, to trzeba przyznać, że jej dotychczasowa twórczość wydawała się dosyć niszowa. "Rain" to wspaniała kompozycja, przy której można się po prostu rozpłynąć w fotelu, ale najpierw trzeba lubić takie łagodne, jazzujące granie. Dla mainstreamowego odbiorcy "Rain" może być - niestety - zwyczajnie nudny. A to i tak nic przy title-trackach "All Right" i "Voice", które nawet mnie wydawały się ciutek przekombinowane.

I dlatego właśnie dostaliśmy "Goodbye 20" - nie tylko mainstreamowe do bólu, ale także treściowo wycelowane w rówieśników piosenkarki. I wcale mi to nie przeszkadza. Nie tylko dlatego, że to jak najbardziej słuszna decyzja z marketingowego punktu widzenia, która pozwoli Ye Rim dotrzeć do szerszego grona odbiorców. Raczej dlatego, że to po prostu bardzo dobra piosenka, której przyjemnie się słucha.

Oczywiście lwia część sukcesu to zasługa samej piosenkarki i jej wspaniałego głosu - miękkiego, leciutkiego, ale też niepospolicie barwnego. Właśnie to jak ta barwa przebija się w pojedynczych dźwiękach, jak wokalistka pozwala im wybrzmiewać, jest jednym z jej największych atutów. Tym przyjemniej posłuchać, jak swoje atuty sprzedaje w prostszej, ale melodyjnej i dynamicznej kompozycji.

Trzeba też przyznać, że sam utwór został napisany z głową - po raz kolejny słychać, że autor wiedział, co jest atutem Lim Kim. Pomimo dość żwawego tempa, pomiędzy poszczególnymi frazami jest miejsce, by wokalistka pokazała swoje walory, a sam refren właściwie na całej długości eksponuje barwę wokalistki. Ponadto cały akompaniament jest tak napisany, by w żadnym momencie nie wskakiwać przed wokal, a jednak być dostrzegalnym.

Dzieje się tak głównie ze względu na małą liczbę wątków w podkładzie, co nie przeszkadza w tworzeniu tła dla wokalu, ale pomaga w wyodrębnieniu pojedynczych dźwięków, bo podkład nie walczy sam ze sobą. Najlepszym przykładem takiego podejścia jest marszowa perkusja towarzysząca drugiej zwrotce - charakterystyczna, budująca nastrój, ale jednak nie wyskakująca przed szereg.

Patrząc szerzej, sam pomysł na brzmienie tego utwory jest po prostu dobry. Oparcie tego nagrania o wszelakiej maści gitary i perkusję nadaje całości nawet nie tyle pogody ducha, co takiej lekkości, młodzieżowego roztargnienia. Siłą jest też kontrast, bo o ile refreny są żywe, emocjonalne, o tyle w zwrotkach czuć znacznie więcej dyscypliny. To takie muzyczne lustro dla treści wyśpiewywanych przez wokal, który w zwrotkach sucho wymienia wszystko, co przyniosło wejście w "magiczny" wiek lat 20-stu, podczas gdy refren jest emocjonalnym podsumowaniem rozczarowania płynącego z własnej naiwności. Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.

Kolorowy teledysk, którym opatrzono piosenkę, przypadł mi do gustu. Nie jest to może 10 na 10 - coś, co zapamiętam na lata, ale zdecydowanie spełnia swoją funkcję, pasuje do brzmienia piosenki i
 jest miłe dla oka. Bardzo podoba mi się czystość kolorów i przejrzystość zastosowanych planów, połączona ze statyczną kamerą i ostrym montażem. Ten sposób kręcenia, w połączeniu z lekko przypadkową i abstrakcyjną treścią kolejnych kadrów, bardzo przypomina mi klip do "Can't Stop" Red Hot Chili Peppers.

Bardzo fajnym efektem są kolorowe passe-partout otaczające sporą część ujęć, przez to oglądając klip ma się wrażenie, że tak naprawdę patrzy się na jakiś album ze zdjęciami z przeszłości. Jest to o tyle ciekawe, że pozwala starszym widzom łatwiej połączyć się z tym obrazem na zasadzie przerzucania retrospekcji na swoją własną osobę. Natomiast jeżeli miałbym się czegoś czepiać, to tych kolorowych, kolażowych scen z koleżankami - do mnie po prostu w ogóle nie trafiają.

Pierwszy rok scenicznej działalności Lim Kim był udany przede wszystkim muzycznie. "Goodbye 20" to jawna próba trafienia do szerszej publiczności, ale próba sama w sobie niepozbawiona muzycznego uroku i dodatkowo oznaczona stemplem jakości Lim Kim. Czy jest to dość, by zawojować serca publiki i sięgnąć po pierwsze miejsca na listach przebojów? Trudne pytanie, dużo zależy od konkurencji i chwilowego zapotrzebowania na takie właśnie granie. Ja w każdym razie jestem na tak.

4 komentarze:

  1. Nie zapoznałam się jeszcze z albumem,bo szczerze powiedziawszy jakoś umknęło mi że Lim Kim jakikolwiek wydaje.W ogóle o tym że ma pojawić się jej nowa piosenka dowiedziałam się dzień wcześniej,ale skoro już zostałam doinformowana to w najbliższych dniach postaram się przesłuchać tę płytę.

    W natłoku tych wszystkich comebacków bardziej i mniej znanych grup,solistów,duetów itp. oraz kilku debiutach trudno ostatnio znaleźć czas by to wszystko odsłuchać.Szczególnie kiedy ktoś,tak jak ja,ogląda dramy i stawia sobie za cel przesłuchanie wszystkich OST produkcji,które akurat ogląda.Jednak zdarzają się tacy których stawiam na pierwszym miejscu do odsłuchania i Lim Kim jest jedną z takich osób,dlatego piosenka Goodbye 20 nie umknęła mojej uwadze.

    Muszę przyznać że za pierwszym razem nie spodobał mi się ten utwór,polubiłam go chyba dopiero za czwartym czy piątym odsłuchaniem.Najprawdopodobniej było to spowodowane tym że nie przyzwyczaiłam się do tego typu piosenek śpiewanych przez Lim Kim.Wcześniej śpiewała raczej spokojne piosenki,więc było to takie małe zaskoczenie.Cieszę się jednak że Lim Kim wydała coś żywszego,bo nie przeczę,jej poprzednie utwory (nie mówię tu tylko o głównych singlach) bardzo lubię,ale jest młoda i powinna też próbować śpiewać coś bardziej pozytywnego,szybszego,młodzieżowego.

    Teledysk kolorowy i lekki,spodobał mi się szczególnie teraz,kiedy za oknem szaro,a ja siedzę zawinięta w kocyk i piję herbatę.Przyjemnie tak na chwilę odciąć się od tego co na dworze :)
    Zdecydowanie zgadzam się z tobą co do tych scen z koleżankami,które są jedynym minusem tego nagrania.Już kiedy pierwszy raz odtworzyłam ten teledysk coś mi w nich nie pasowało i w dalszym ciągu się do nich nie przekonałam,i nie przekonam.

    Dla mnie również Lim Kim jest najlepszą debiutantką,a za nią Ladie's Code.Oprócz tego żaden inny żeński debiut do mnie nie trafił,chyba że liczyć Lee Hi jako debiutantkę,to wtedy ona jest na drugim miejscu.Natomiast jeśli chodzi o męskie debiuty jakoś też niewiele mnie porwało.Owszem bardzo polubiłam BTS i Jung Joon Younga. Bumkey oficjalnie zadebiutował chyba w tym roku,to też go dość dużo słuchałam,a LC9 wydali fajny teledysk i mają ponoć kilka dobrych głosów,to zobaczymy.Niemniej jednak biorąc pod uwagę ilość debiutów w tym roku to słabo,słabo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tak patrzę na track-listę, to widzę, że część płyty to piosenki z mini-albumów, więc na pewno nie jest to jakieś priorytetowe słuchanie. Ale kilka premierowych piosenek też jest, więc jeżeli przyszły tydzień będzie spokojniejszy od tego, to może nawet klepnę kilka słów na ten temat.

      Co do scen z koleżankami, to trochę przypominają mi to, co dzieje się w koreańskich programach rozrywkowych - te wszystkie dopiski, chmurki itd. Do mnie to wciąż nie trafia, ale możliwe, że koreańscy odbiorcy nie widzą w tym nic złego.

      Co do debiutów, to Lee Hi trzeba jednak liczyć za zeszły rok, bo miała przecież "1, 2, 3, 4". W temacie debiutów męskich przyznaję się do ignorancji, pewnie przed końcem roku będę się jeszcze próbował jakoś w tym połapać :P

      Usuń
  2. Podzielam opinię. Lim Kim - najlepszy debiut tego roku (btw. już się nie mogę doczekać podsumowania waszego bo też chcę coś naskrobać a dla mnie rok się skończył już pod koniec wakacji).
    Natomiast sama piosenka i ten teledysk mnie nie powalają. Dla mnie trochę za bardzo TaylorSwiftowo. Z tej strony jakoś nie chcę jej oglądać. Za wokalem przepadam bardzo bo to coś innego od np. Davichi. Trochę inna sfera, nieporównywalna. All Right?

    Ale przede wszystkim Voice. To jest tak mega estetyczny kawałek i melodycznie i nagraniowo, że po prostu mnie rozpierda*a na drobne kawałki.

    Zmierzam tym samym do odważnej hipotezy ----> 2013 to chyba najlepszy rok dla muzyki koreańskiej ever. Jak tak ma wyglądać global warming to mogę się przenieść na Malediwy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem kto to Taylor Swift. Mam nadzieję, że to nie przestępstwo :D

      Ale fakt, że i teledysk, i piosenka mają taki bardzo amerykański "feel". Mnie to się trochę kojarzyło z Avril Lavigne, chyba dlatego, że to jedyna młodzieżowa wokalistka z USA, z którą miałem jakikolwiek większy muzyczny kontakt i to też bardziej przez młodszą siostrę niż z własnej potrzeby.

      Usuń