sobota, 9 listopada 2013

Taeyang - Ringa Linga

Mam odłożone trzy tematy. Dwa zobowiązałem się, publicznie, podjąć, pisząc tekst na pierwszą rocznicę bloga (>>TUTAJ<<), trzeci przed samym sobą, bo nie mogę sobie wybaczyć, że przegapiłem tę piosenkę, poza tym to świetny model poglądowy na kpopową scenę. Sęk w tym, że totalnie rozregulowałem sobie zegar wewnętrzny i kiedy nadeszła pora pisania, czuję się jakbym miał za chwilę zaryć swoją fizis w klawiaturę.

Taka kondycja nie sprzyja pisaniu. Wróć - sprzyja, ale w moim przypadku usuwa też całą radość z klepania w klawisze. Po prostu jestem względem siebie dość wymagający, lubię w miarę możliwości wyczerpywać temat, lubię grzebać w poszukiwaniu dodatkowych informacji - choćby w celu poszerzenia perspektywy, z której patrzę na dane zagadnienie czy rzecz. Na autopilocie można sklecić niezły tekst, zapewne niejeden już w swoim życiu skleciłem, ale zawsze mam to nieprzyjemne uczucie, że robię coś "na odwal się" - w tym wypadku skierowanym do samego siebie. Inaczej rzecz ujmując - mam moralniaka od pierwszego do ostatniego wklepanego słowa, a w tej sytuacji trudno cieszyć się pisaniem.

Jak to obejść? Ano, najlepiej rzucić w kąt tematy, które autentycznie mnie interesują i napisać o czymś "ważnym", ale też czymś, w co osobiście nie jestem szczególnie zaangażowany. Powrót Taeyanga wydaje się idealnym kandydatem na tekst z gatunku napisz i zapomnij... A raczej wydawał się, dopóki w swojej głupocie nie natrafiłem na coś, co zmieniło moje spojrzenie, ale o tym dalej.

Pro forma napiszę, że Taeyang to jedna z bardziej znaczących postaci koreańskiej sceny. To jeden z członków niesamowicie popularnego (na całym świecie) boysbandu - Big Bang. Inaczej mówiąc - kolega G-Dragona (nota bene - pojawia się w klipie), może nie aż tak popularny, ale blisko.

Nie wiem ile akapitów uda mi się dzisiaj nabić, więc na wypadek dłuższego tekstu napiszę tutaj coś, co nie chciałbym aby przepadło w nawale słów. Nawet jeżeli i piosenka, i teledysk nie przypadną Wam do gustu, sądzę, że warto obejrzeć drugi z filmików - jest zaskakująco fajnie zrobiony.



Cóż, nie jestem odbiorcą docelowym. Nawet nie chodzi o płeć. Już sama imprezowa tematyka - to po prostu nie ja. Dla mnie wymarzona impreza to taka, która się nie odbyła - bo ktoś umarł. Najlepiej wszyscy. Powoli, po długich męczarniach. Nie, ja po prostu nie lubię imprez.

A mimo to muszę przyznać, że teledysk jest cholernie dobrze zrobiony. Mam w zasadzie jeden zarzut - za mało lasek. Wszystko inne jest zrobione nie tylko z pomysłem, ale także z niebywałym czuciem obrazu. Kompozycja, kadry, montaż, kolorystyka, oświetlenie, charakteryzacja - to nie jest klip początkującego studenta - to robota dobrze opłaconej bandy fachowców i czuć to w każdym ujęciu.

Jest rozmach, ale nie ma pustki, jest ścisk, ale nie ma uczucia przytłoczenia, jest odzwierciedlenie brzmienia piosenki, jest też spójność tempa. Nie ma chyba jednego elementu, który gryzłby mnie w oczy, wszystko jest niesamowicie naturalne. To chyba największy sukces, bo przy koncepcji "bigger than life" bardzo łatwo popaść w pompatyczną sztuczność, wypaść - jak to mówią w Stanach - "cheesy", czyli bardziej starać się wywrzeć jakieś wrażenie niż naprawdę je wywierać.

Myślę, że czynnikiem, który decyduje o tym, że w tym klipie nie ma tej "serowości", jest ta odrobina dystansu wmieszana w obraz. Ten teledysk nie próbuje przekonać mnie jako widza - Hej, jestem Taeyang i to, co widzisz na ekranie - ja tak robię codziennie, full powaga, zero ściemy. - Nie, ten klip od początku do końca jest dość abstrakcyjnym obrazkiem, który ma po prostu dobrze wyglądać.

Trochę gorszy wydawał mi się z początku utwór. Po części dlatego, że piosenka wpisuje się w nurt dzisiejszego popu rodem z USA, co dla mnie nie jest pociągającym kierunkiem - ani pod względem brzmienia, ani pod względem treści. Po raz kolejny napiszę, że nie jestem odbiorcą docelowym, choć i tak muszę przyznać, że kawałek wypada profesjonalnie i trzyma poziom produkcji zza oceanu.

Sęk w tym, że to nie był mój jedyny zarzut do tego nagrania. Mam jeszcze dwa. Pierwszy nie tyle uderza w Taeyanga czy jego piosenkę, co raczej w YG Entertainment. Coraz więcej piosenek z tej stajni zaczyna brzmieć na jedno kopyto. Nie umiem nawet tego zręcznie podeprzeć, ale takie jest moje odczucie. G-Dragon, Taeyang, CL, nawet do pewnego stopnia 2NE1 - ich tegoroczne nagrania zaczynają zlewać się w jedną papkę gdzieś na poziomie samej koncepcji brzmienia - bardzo powolne, aż rozwleczone zwrotki z dość głucho brzmiącą elektroniką wepchniętą głęboko w tło. Podobne tempo, podobny muzyczny klimat, podobne brzmienie i podobna konstrukcja utworu.

Drugi zarzut tyczy się tego nagrania konkretnie. Chodzi o przepływ, a raczej jego brak. Ten utwór składa się z kilku różnie brzmiących segmentów i w moich uszach brak skutecznego spoiwa między nimi. Może nie jest tak, że wyczuwam jakiś poważny zgrzyt na łączeniach, ale nie potrzeba lupy żeby dostrzec szpary. Nie zakłóca to funkcjonalności utworu, ale jest zdecydowanie ciosem w estetykę.

I wiecie co? Chwaliłem teledysk, że bardzo profesjonalny, że widać, że nie byle kto go robił. Sęk w tym, że czasem taki profesjonalny klip może zaszkodzić. Ktoś zrobił teledysk według podręcznika - dopasował obraz idealnie do brzmienia. Zgadnijcie co się stanie, kiedy piosenkę, która ma problemy ze spójnością brzmienia, opatrzycie teledyskiem, który dopasowuje się do aktualnie wygrywanych nut? Dokładnie, efekt braku spójności zostanie wzmocniony.

Niedawno narzekałem na teledysk AOA do piosenki "Confused" (>>TUTAJ<<). Trochę rozbawiło mnie, że klip nakręcony wewnątrz wytwórni, gdzieś na sali treningowej wypadł ciekawiej i atrakcyjniej niż główny teledysk. Tutaj mamy powtórkę z rozrywki, bo znów nakręcony znacznie niższym nakładem sił i środków klip taneczny jest wyraźnie lepszy od wysokobudżetowego dania głównego. W tej wersji po prostu o wiele lepiej czuję piosenkę. Inna sprawa, że ten wideoklip - pomimo braku wodotrysków - jest po prostu bardzo dobrze nakręcony.



Nie mam pojęcia, czy jest to naturalna droga ewolucji kpopowych zakulisowych nagrań, które cieszą się tak dużą popularnością na YT, czy też może efekt inspiracji master-shotowym teledyskiem do "Growl" formacji EXO (>>TUTAJ<<). Tak czy inaczej efekt końcowy jest rewelacyjny i liczę, że więcej grup i wykonawców będzie decydowało się na taki format - oczywiście kiedy będzie pasował do układu.

Kończąc - ten projekt zyskał u mnie znacznie więcej sympatii niż się pierwotnie spodziewałem, w dużej mierze za sprawą dwóch bardzo efektownych klipów, z których ten tańszy - paradoksalnie - wypada ciekawiej. Nigdy nie należy lekceważyć siły tańca w kpopie. Sama piosenka nie radzi sobie już tak dobrze. Niby mnie nie odrzuca, nie przeszkadza mi, ale wiem, że w żadnym razie nie włamie się na moją playlistę - po prostu zupełnie nie mój klimat.

2 komentarze:

  1. W samej piosence czuć że odpowiada za nią G-Dragon,w dodatku znów mamy elektronikę,która niedługo sprawi że YG przestanie się już kojarzyć z hip-hopem.Mało tego,znowu coś w amerykańskim stylu,może dobrze zrobione,ale ile można słyszeć podobnych do siebie kawałków,w dodatku z tej samej wytwórni. "MichiGo" od GD,"The Baddest Female" od CL,"Do You Love Me" od 2ne1,a teraz "Ringa Linga" od Taeyanga,wszystkie są podobne.Może jako całość płyta G-Dragona się trochę wyróżnia,nie wiem jak z Epik High,ale tak to jeszcze tylko Lee Hi robi coś innego niż reszta. Nawet jeśli wszyscy mieliby robić muzykę elektroniczną,to chociaż mogliby się postarać żeby to brzmiało inaczej.

    W sumie i tak będę słuchać tej piosenki,ale to bardziej ze względu na to że jeszcze nie raz obejrzę filmik z choreografią :)
    No właśnie,teledyski i choreografia.Ten oficjalny teledysk jest na pewno świetnie nagrany,ale obejrzałam go dwa razy i mi starczy.Nie jest zły,ale mając do wyboru go,a wersję taneczną wybór jest chyba oczywisty.Tańsza wersja teledysku jest dla mnie ciekawsza,mamy fajną choreografię i kamerę w ruchu,więc nudzić się nie można.Jest wiele opinii jakoby Taeyang skopiował Exo i rzeczywiście coś w tym jest,choć ja bym to bardziej nazwała inspiracją.Teledysk do "Growl" był nagrany na raz,a tutaj mamy w jednym momencie przejście(?).Zresztą mniejsza o to.Nawet jeśli są nagrane w ten sam sposób to co w tym złego skoro wszystkim się to podoba?Szczerze powiedziawszy mam nadzieję że,jeśli tylko choreografie na to pozwolą,więcej wytwórni będzie się decydowało na nagranie wersji tanecznej w ten sposób,bo naprawdę fajnie się to ogląda.Wtedy też będzie można mówić że Exo rozpoczęli ten trend i nie będzie oskarżeń o kopiowanie,a wtedy wszyscy będą szczęśliwi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skojarzenie z Exo jest silne, ale wcale nie musi być to dobry trop. Master shot to technika stara jak sama kinematografia, więcej - kiedyś większość ujęć kręciło się właśnie w ten sposób - w jednym ujęciu, bo montaż był procesem zbyt żmudnym i uciążliwym technologicznie. Oczywiście wiązało się to z tym, że kamera była bardzo statyczna, bo dawny sprzęt był przecież o wiele cięższy, mniej poręczny. Siłą rzeczy wraz z rozwojem montażu master shoty wręcz zarzucono na korzyść montowania scen z wielu ujęć. Dziś powraca się do master shotów w konwencji takiej jak choćby w teledyskach Exo i Taeyanga nie tylko ze względu na większą poręczność kamer i sprzętu, czy większe możliwości technologiczne. Chodzi przede wszystkim o komputery. Te dzisiejsze master shoty nie są prawdziwymi master shotami tylko efektem bardzo zręcznego montażu kilku dłuższych ujęć. I teledysk Taeyanga, i teledysk Exo są zmontowane w kilku miejscach - kiedy kamera patrzy się w ziemię albo bardzo gwałtownie obraca powodując rozmycie obrazu.

      I tak na dokładkę najbardziej epicki master shot, jaki w życiu widziałem - argentyński zdobywca Oscara "El Secreto de Sus Ojos" i scena na stadionie. Na bank była montowana, ale i tak wykonanie powala.
      http://youtu.be/wE2gTZN-oPU

      Usuń