niedziela, 30 grudnia 2012

Mystic White - Mermaid vs Dazzling Red - This Person

Okej, powiedziałem A, pora powiedzieć B. W poprzednim wpisie przedstawiłem grupę Dazzling Red i jej kawałek "This Person", kto nie czytał, a ma zamiar przebrnąć przez dzisiejszy tekst, odsyłam >>TUTAJ<<. Teraz pora na konkurencję w postaci Mystic White i porównanie obydwu występów.

Zarówno Mystic White, jak i Dazzling Red, są częścią większego projektu nazwanego "The Color Of K-Pop", który z grubsza wyjaśniłem właśnie przy okazji poprzedniego wpisu. W skład Mystic White wchodzą Jiyoung (KARA), Bora (Sistar), Lizzy (After School / Orange Caramel), Sunhwa (Secret) oraz Gayoon (4Minute). W porównaniu do Dazzling Red, zestawienie grupy wydaje się nieco bardziej drugoplanowe, co nie oznacza, że wylądowały tu anonimy czy złe wokalistki. Paradoksalnie przemówi to na korzyść grupy, ale o tym później.

Zacznijmy od samej piosenki. Nie wiem kto jest jej producentem i nie chce mi się tej informacji szukać. Z pewnością jest to jakaś tuza koreańskiego rynku, marką nie ustępująca Brave Brothers czy Shinsadongowi Tigerowi (może to nawet on, ale raczej nie), którzy także brali udział w tym projekcie. Kto by to nie był, podołał zadaniu, bo pomimo kilku zastrzeżeń, piosenka wyszła niezła, szczególnie chwytliwy jest refren. Niestety momentami atakują mnie połączone siły koreańskiego-angielskiego i aegyo, ale czego innego spodziewać się po piosence zatytułowanej "Syrenka" (albo nawet "Królewna syrenek").



Zaskakująco, piosenka nie jest o syrence. Syrenka to tylko niezłe porównanie powtarzające się w refrenie "przyjdź po mnie, zanim jak królewna syrenek stanę się falami". Niestety tekst ten ląduje gdzieś pomiędzy "kiss me, oh kiss me" i "I know you know love me you know I know kiss me", które to słowa, nawet po zaaplikowaniu rozsądnej interpunkcji, brzmią jak brednie kogoś tuż przed, tuż po albo będącego właśnie w trakcie lobotomii.

Co gorsza, głupie słowa są dodatkowo akcentowane przez bardziej banalne brzmienie tych segmentów. Cóż - aegyo. Ale jeżeli przecierpieć azjatycką, wielkooką słodycz, piosenka jest naprawdę niezła. Całość już od pierwszych dźwięków pachnie morzem, świetna jest wstawka na saksofonie pod koniec piosenki i poprzedzające ją przejście, a refren może nie nazbyt skomplikowany, ale szalenie chwytliwy, nie pozwala piosence utonąć, nieważne jak zła byłaby jej reszta.

Ale te nagrania to dopiero połowa historii. Podczas tegorocznego "SBS Gayo Daejun" grupy zaprezentowały się na żywo i cóż, w moim odczuciu Mystic White wypadło zdecydowanie najlepiej. Dynamic Black dało chyba nieco lepsze show, ale zdecydowanie gorzej mi się ich słuchało. Tymczasem u Mystic White zadziałało niemal wszystko.



Wejście dziewczyny miały spektakularne, do tego w trakcie piosenki też fajnie wykorzystano system platform. Całość wykończyło przejście na frontową część sceny, a prosta piosenka brzmiała bardzo podobnie do wersji studyjnej. Do tego dochodzi sympatyczny, naładowany pozytywną energią wizerunek grupy, z Lizzy na czele, który pozwalał przymknąć oko na wszelkie drobne nieporadności. Połączenie uroku i subtelnej zmysłowości, dodatkowo zaakcentowane bardzo dobrymi, dopasowanymi kostiumami, które dość wyraźnie różniły się między sobą detalami, jednak utrzymane były w jednorodnej stylizacji. Wszystko zlewało się w spójną, może nie porywającą, ale pozytywną całość.

A jak poradziło sobie Dazzling Red, które w moim odczuciu piosenkę ma zdecydowanie lepszą? No cóż, może nie kiepsko, ale zdecydowanie poniżej oczekiwań.



Zacznijmy od intra. Segment wideo jest dobry - fajnie pomyślany, klimatycznie zrealizowany i co najwyżej ciutek za długi. No i realizatorzy nie podarowali sobie przyjemności wyeksponowania nóg Nany, które to nogi są zresztą źródłem pewnych kłopotów, o czym dalej. Sęk w tym, że intro sceniczne tak dobre już nie jest. Mało zajmujące, za długie i zwiastujące największy problem całego występu - absolutny brak scenicznej chemii pomiędzy wokalistkami.

Ten utwór to energetyczna bomba, ale żeby ją detonować na scenie, trzeba najpierw zebrać sporo energii w jednym miejscu. Tymczasem cały występ został przeprowadzony tak, że tę energię tłumił i rozpraszał. Coś szwankowało z audio, prawdopodobnie playback, i w piosenkę wdzierał się wyraźny metaliczny pogłos. Przez sporą część występu dziewczyny były rozproszone po scenie, zamiast stać jak najbliżej siebie. Zamiast ze sobą współdziałąć, co narzuca sam sposób podziału wersów między wokalistki, każda stała gdzieś tam sama, klepiąc swoją partię, nie patrząc na resztę.

Rozumiem, że to był jeden z powodów, dla których wokalistki tak chętnie rozdzielano.

Kadr z materiałów zakulisowych via allkpop.com

Wspominałem przed chwilą o nogach Nany. Ona, oprócz bycia piosenkarką, jest także modelką - koleżanki nie. W After School i Orange Caramel nie ma z tym problemu, bo tam celowo dobrano wysokie dziewczyny, ale w Dazzling Red większość ma do niej 7 cm straty, a Hyosung z dobre 10, jak nie więcej. Na scenie było to strasznie widać, szczególnie że w przeciwieństwie do Mystic White, Dazzling Red wystąpiło w takich samych sukienkach, które różnie leżały na poszczególnych wokalistkach.

Następna sprawa to choreografia. Tutaj bym nie winił nikogo, bo "The Color Of K-Pop" to projekt poboczny, składy zespołów ustalono miesiąc temu, a przecież to nie wyglądało tak, że grupy spędziły cały miniony miesiąc na wspólnych treningach. KARA aktualnie wciąż promuje album "KARA's solo collection" (więcej o nim >>TUTAJ<<), Orange Caramel promowało drugi japoński singiel (>>TUTAJ<<) i przedświąteczne nagranie w ramach Happy Pledis (>>TUTAJ<<), a Secret... Secret miało promować singiel "Talk That", ale miało wypadek samochodowy i na scenę wróciło dopiero w ostatnich dniach. Skończyło się niegroźnie, ale Zinger wciąż nie może uczestniczyć w występach, bo doznała urazu żeber (więcej na ten temat w >>TUTAJ<<) .

Wobec takiej sytuacji, czasu na przygotowania było niewiele, więc i choreografia musiała być siłą rzeczy minimalistyczna, a i to wiązało się z pewnymi niedopracowaniami. Żywa piosenka Dazzling Red potrzebowała dobrej choreografii, podczas gdy skromne pląsania Mystic White były wystarczające do ich utworu. W dodatku Mystic White mogło salwować się przebitkami na twarze dobrze wystylizowanych wokalistek, podczas gdy w Dazzling Red ta stylizacja wypaliła w stu procentach tylko w wypadku Hyorin.

W dodatku oba zespoły to na dobrą sprawę zlepki indywidualności. Mystic White przypadło w udziale więcej postaci drugoplanowych, przez co nie miało się wrażenia, że wokalistki pogryzą się o miejsce przed kamerą i powodowało, że łatwiej było kupić ten przyjazny wizerunek. W wypadku Dazzling Red Hyorin i HyunA wyraźnie dominują pod względem popularności w swoich macierzystych formacjach, Nana z oczywistych względów skupia dużo uwagi, a Hyosung jest liderką Secret. To tylko potęgowało odczucie bariery między wokalistkami.

Teraz jestem tylko ciekaw, czy na tym projekt zostanie zamknięty, czy jednak ktoś zrobi klipy do tych piosenek? Jeżeli to już koniec, to w moich oczach, pomimo tego, że to Dazzling Red ma lepszą piosenkę, to Mystic White wygrało rywalizację. No tak, są jeszcze grupy męskie, ale one w ogóle mnie nie porwały, choć trzeba przyznać, że show dały przyzwoite. Dla ciekawych.

Dramatic Blue



Dynamic Black



Swoją drogą, wytłumaczy mi ktoś, dlaczego to zawsze Londyn jest w ruinach? To taki nowożytny Rzym. Że Big Ben się wali, to znak końca czasu, upadku człowieka? Amfiteatr Flawiuszów w dwadzieścia wieków od powstania można nazwać ruderą, a jednak ludzkość ma się całkiem nieźle.


piątek, 28 grudnia 2012

Dazzling Red - This Person

Okej, wytrzymałem jeden dzień. Miałem o tej piosence napisać dopiero, kiedy będzie towarzyszyło jej jakieś wideo, ale - jak widać - cierpliwość nie jest moją mocną stroną. O projekcie Dazzling Red wspominałem już przy okazji >>TEGO TEKSTU<< i choć większość informacji pewnie powtórzę, to z wielu względów, które ujawnię dalej, zachęcam do zapoznania się chociaż z klipami z podlinkowanego tekstu, w szczególności z utworem "Alone" grupy Sistar.

Zacznijmy od początku. Zbliża się koniec roku i także w Korei z tej okazji będą emitowane specjalne programy rozrywkowe. Na antenie stacji SBS od wielu lat 29 grudnia emitowany jest specjalny show muzyczny "SBS Gayo Daejeon". W tym roku głównym punktem programu będzie projekt pod nazwą "The Color Of K-Pop".

W ramach projektu utworzono cztery nowe formacje, po pięć osób każda. Dramatic Blue i Dynamic Black to formacje męskie, Dazzling Red i Mystic White to formacje żeńskie. W skład każdej wchodzą gwiazdy koreańskiej sceny muzycznej. W wypadku Dazzling Red są to Hyorin z Sistar, Hyosung z Secret, HyunA z 4Minute, Nicole z KARA i Nana z After School/Orange Caramel.

Początkowo do projektu przyciągnął mnie sam pomysł i osoba Nany, która wokalnie jest dla mnie zagadką. W kilku utworach pokazała, że śpiew idzie jej nawet-nawet. W dodatku ma ciekawą, charakterystyczną barwę, ale niezmiennie większe partie dostaje tylko w b-side'ach czy projektach w stylu Happy Pledis. Byłem ciekaw, jak się zaprezentuje w innym gronie.

Jednak potem odkryłem osobę Hyorin, która wokalnie wymiata. Ma barwę, ma siłę, ma technikę i odnajduje się właściwie we wszystkim, co każą jej zaspiewać, z rapem włącznie. Jeżeli jeszcze nie zajrzeliście do tekstu podlinkowanego na początku tego wpisu, teraz jest dobry moment.

Utwory "Alone" i "This Person" (spotkałem się też z lepiej brzmiącym "This Guy", ale pewnie oficjalne tłumaczenie będzie brzmiało właśnie "This Person") łączy coś więcej niż osoba Hyorin i czerwone stroje piosenkarek. Obie piosenki wyprodukował Brave Brothers i to słychać. Tak, użyłem liczby pojedynczej, bo Brave Brothers to pseudonim jednego gościa, który naprawdę nazywa się Kang Dong Chul. Pseudonimem bije na głowę nawet Shinsadonga Tigera.

Brave Brothers ma na koncie wiele hitów i współpracę z całą gamą artystów, w tym z Hyorin, Naną i Hyuną z Dazzling Red, jednak w ostatnim czasie to właśnie współpraca z Hyorin i jej formacją Sistar jest najściślejsza. Brave Brothers stoi za lwią częścią piosenek grupy. Jego udział w projekcie był dla mnie z jednej strony gwarantem jakości, z drugiej strony powodem do obaw. Przyznam, że wyszło nawet lepiej niż się spodziewałem.



"This Person" brzmi jak kolejna piosenka napisana dla Sistar, jak "Alone" w wersji 2.0. Oczywiście słychać pewne różnice, chociażby ze względu na to, że Brave Brothers tym razem dysponował nieco innym zestawem głosów. Jednak wątpię, żeby narzekał z tego powodu, wręcz przeciwnie, myślę że w jakimś stopniu miał wpływ na dobór wokalistek - jeśli nie bezpośrednio do jego projektu, to do grona kandydatek.

Wszystkie dziewczyny mają podobne głosy, więc utwór jest równy i spójny, choć piosenkarki zmieniają się co wers. Zresztą gdyby nie głos był czynnikiem decydującym, wątpię by trafiła tu Nicole. Nie mam nic przeciwko niej samej, ani tym bardziej jej śpiewaniu, ale z KARA wizerunkowo zdecydowanie bardziej pasowała tu Gyuri czy nawet Hara, natomiast ich wokale z pewnością nie wkomponowałyby się równie dobrze w piosenkę.

O "jednogłośności" utworu świadczyć może też fakt, że nie zawsze można rozszyfrować po samym dźwięku, która z artystek aktualnie śpiewa. Są fragmenty oczywiste, ale niektóre pozostają zagadką, na której rozszyfrowanie trzeba poczekać do występu na żywo. Np. rap wydaje się domeną Hyuny, ale w drugim segmencie rapu jest fragment, który brzmi jakby wykonywała go Nana.

Jedyne obawy jakie miałem, to o rozdział partii pomiędzy wokalistki. No i tu też nie zawiodło mnie przeczucie, podobnie jak w "Alone", w "This Person" dominuje głos Hyorin, która ma zdecydowanie najwięcej partii. Inna sprawa, że części prawdopodobnie nie należy liczyć, bo w wykonaniu live zostaną wysamplowane, tzn. nikt nie będzie nawet udawał, że je śpiewa. Chodzi mi konkretnie o powtarzające się słowa "I Don't Know Why".

Gdyby opuścić wersy podejrzane o wysamplowanie, rozkład wciąż wychodziłby na korzyść Hyorin i Hyosung, ale po pierwsze to zrozumiałe, bo obie są liderkami swoich formacji, a po drugie taki rozkład jest już bardzo zbliżony do równego i raczej żadna z wokalistek nie może narzekać. Inna sprawa, że 5 głosów to po prostu dużo jak na niespełna trzy i pół minuty. Mam dziwne wrażenie, że Hyorin uciągnęłaby tę piosenkę przy wsparciu tylko jednej z koleżanek.

Nie zmienia to faktu, że piosenka w obecnym kształcie jest po prostu bardzo dobra. Więcej, mam wrażenie że sam utwór zyskuje na tym, że wykonuje go aż tyle wokalistek. Przez to, choć spójny, jest zróżnicowany i żywy. Wsłuchuję się w niego już drugi dzień i jeszcze mi się nie znudził. Jest to podobny kaliber przeboju, co "Alone", który, gdyby nie "Gangnam Style", zdominowałby tegoroczne podsumowania.

Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem, bo przeważnie podobne kolaboracje wychodzą co najwyżej przeciętnie, tymczasem Dazzling Red wespół z Brave Brothers wyprodukowało kawał piosenki i kto wie, czy nie będzie to w nadchodzących tygodniach najpoważniejsza konkurencja dla powracjącego z nowym albumem Girls' Generation. Szczerze trzymam kciuki za sukces tej piosenki, bo to chyba jedyna droga, by Dazzling Red nie umarło jako jednorazowy projekt.

POSTSCRIPTUM
Wykonanie live i porównanie z występem Mystic White znajdziecie >>TUTAJ<<. Niestety Dazzling Red ograniczyło swoją działalność do jednorazowego występu telewizyjnego, jednak sama piosenka odniosła umiarkowany sukces, szczególnie biorąc pod uwagę brak dodatkowych promocji i ścisłe powiązanie z jedną stacją telewizyjną. Przez kilka tygodni "This Person" nie wypadało poza górną połowę notowania TOP100 koreańskiego Billboardu, notując nawet 6. miejsce na tej liście. Formacja zagościła także jednorazowo w pierwszej dziesiątce listy Instiz, grupującej notowania ze wszystkich najważniejszych list przebojów i zamieniając je na punkty, które potem decydują o pozycji piosenki w danym tygodniu. Piosenka zmieściła się także w pierwszej dziesiątce jednego z notowań listy Gaon (koreański odpowiednik japońskiego Oricon'u i amerykańskiego Billboardu) w kategorii cyfrowy singiel.

czwartek, 27 grudnia 2012

TaeTiSeo - Twinkle

Czasami bywa tak, że skecz boli jeszcze zanim coś ujrzy światło dzienne, już wiadomo, że stanie się wydarzeniem. Może być absolutnie fatalne, może być nieprawdopodobnie genialne, może też zająć pozycję w dowolnym miejscu między tymi dwoma ekstremami lub zwyczajnie być nijakie, jednak bez względu na końcowy rezultat, będzie w centrum zainteresowania.

Aktualnie takim wydarzeniem jest kinowy "Hobbit", którego ludzie już kochają albo nienawidzą, nie widziawszy go jeszcze na oczy. Podobnie było w tym roku w Korei z debiutem formacji nazywanej w skrócie TaeTiSeo lub TTS, a formalnie debiutującej pod nazwą Sonyeo Shidae TaeTiSeo. Tak, TTS to podgrupa szalenie popularnego w Korei (i nie tylko) Girls' Generation.

TaeTiSeo, czy też TTS, to nic innego jak skrót utworzony od imion wokalistek - Taeyeon, Tiffany i Seohyun. Pod koniec lutego cała trójka zaczęła wspólnie prowadzić telewizyjny program muzyczny "Show! Music Core" na antenie stacji MBC, a w kwietniu ogłoszono, że dziewczyny razem stworzą pierwszą podgrupę w historii SNSD. Reszta potoczyła się zgodnie z przewidywaniami.

EP-ka "Twinkle" trafiła do sprzedaży w ostatnich dniach kwietnia, a teledysk na YT w tydzień po premierze miał 10 mln odsłon. Dziewczyny szybko zawojowały także listy przebojów, w maju niepodzielnie królując we wszystkich najważniejszych notowaniach. Jednak patrząc przez pryzmat popularności macierzystej formacji, liczby wcale nie powalają, choć złe oczywiście też nie są.



Moje odczucia? Pod wieloma względami lepsze niż większość twórczości SNSD. Przede wszystkim do TTS trafiły dobre wokalistki i postarano się, by ten potencjał nie został zmarnowany. Przynajmniej w kilku miejscach dziewczyny dostają pole do popisu, a i brzmienie całej piosenki jest jakieś takie bardziej składne wokalnie, podczas gdy w kawałkach Girls' Generation piosenkarki nieustannie są tłamszone przez konwencję i podział partii na 9 głosów.

Z drugiej strony fajnie, że piosenka ma trochę więcej pazura w brzmieniu, że wizerunek to kilka kroczków w dobrym kierunku, ale jak dla mnie aegyo jest wciąż aż za bardzo widoczne. Kto wie, może wytwórnia nie chciała ryzykować przy debiucie i z czasem TTS dostanie większą swobodę wizerunkową, bo na teraz to wciąż wygląda jak SNSD w przebraniu. Słodkie minki, oczojebne kolory i... dobrzy bogowie, czy to naprawdę są panterki? Na plus tańczący fotoreporterzy.

Do piosenki nic nie mam, jest całkiem niezła - i od strony podkładu, i od strony wokali. Bardzo fajnie brzmi krótki segment przy fortepianie w drugiej połowie klipu. Ogólnie podoba mi się lekki posmak retro przemieszany ze zręcznie wplecioną elektroniką. Słucha mi się tego zdecydowanie lepiej niż ogląda teledysk. Nie jest to może piosenka, która przyprawiłaby mnie o syndrom jeszcze jednego przesłuchania, ale po wielu odtworzeniach nie próbuję też przed nią uciekać.

środa, 26 grudnia 2012

After School - Flashback + Rip Off

Święta, święta i po świętach, czy jakoś tak. Temat się wyczerpał, ale że jeszcze przez kilka godzin święta trwają, więc za klamrę dla dzisiejszego wpisu posłuży formacja After School, która pojawiała się także w dwóch ostatnich wpisach. Od razu zaznaczę, że zdecydowanie warto zjechać na koniec tekstu i obejrzeć ostatni klip.

Tak się złożyło, że After School nie było w tym roku szczególnie aktywne w ojczyźnie. Pierwsze półrocze dziewczyny spędziły kontynuując promocję w Japonii, wydając dwa kolejne single i pierwszy album. Druga połowa roku należała z kolei do podgrupy After School - Orange Caramel, która wydała swój pierwszy koreański album i dwa debiutanckie single na rynku japońskim.

Pomiędzy tymi dwoma okresami, After School zdołało wydać w Korei maxi-singiel zatytułowany "Flashback", promowany przez piosenkę pod tym samym tytułem. W historii grupy to wydawnictwo jest o tyle ważne, że jest pierwszym bez udziału założycielki i dotychczasowej liderki formacji - Kahi. Więcej na ten temat napisałem >>TUTAJ<<. "Flashback" to także debiut Kaeun - nowego nabytku grupy.

Wraz z informacją o odejściu Kahi pojawiło się sporo spekulacji co do tego, kto przejmie jej funkcję w zespole. Po teaserowym zdjęciu promującym "Flashback", w internecie pojawiły się głosy, że nową liderką będzie Nana, która na zdjęciu jako jedyna miała szpilki w innym kolorze i zajmowała centralną pozycję. Ostatecznie jednak okazało się, że funckję objęła najbardziej doświadczona członkini zespołu - Jungah.



Ha trudno mi napisać coś o piosence z jednej prostej przyczyny - widziałem teledysk już tak wiele razy, że wryła mi się w głowę i nie jestem w stanie spojrzeć na nią okiem kogoś, kto widzi ją pierwszy raz. Na pewno nie rani uszu, powiem więcej słucha się jej nawet przyjemnie, choć popisów wokalnych tu raczej nie uświadczymy, a i podkład, choć dobrze zrobiony, niczym szczególnym nie zaskakuje.

Mimo to piosenka i singiel odniosły umiarkowany sukces. Zarówno elektronicznie, jak i fizycznie, nagranie sprzedawało się bardzo dobrze, ale po raz kolejny grupie nie udało się zająć pierwszego miejsca na żadnej z istotnych list przebojów i list sprzedaży. Mimo to, w ukazujących się aktualnie podsumowaniach roku, piosenka niezmiennie łapie się do czołówki, nierzadko mieszcząc się nawet w pierwszej dziesiątce, co na tak bogatym rynku jest jednak sukcesem.

Jeżeli miałbym się do czegoś doczepić, to do liczby angielskich zwrotów w piosence. Jest ich nieprzyzwoicie dużo, choć sporej części, ze względu na kiepską wymowę, można przy pierwszym przesłuchaniu nie wychwycić. Nie oszukujmy się jednak. W tym konkretnym przypadku chwytliwa, ale tylko niezła piosenka jest dodatkiem do teledysku.

Teledysk od strony ściśle filmowej to tylko rzemiosło. Nie ma w nim ani szcególnie istotnej akcji, czy fabuły, nie ma też zabiegów artystycznych czy plastycznych. A jednak męska część populacji pewnie obejrzy go sobie wielokrotnie z niemalejącą przyjemnością. Dla męskiego oka jest jak kłębek wełny dla kota. Gdyby ktoś na koniec dolepił logo producenta rajstop, wyszłaby najlepsza reklama w branży.

Oprócz kluczowego i oczywistego aspektu figury i urody wokalistek, na sukces teledysku składają się jeszcze dwa elementy. Jeden rzuca się w oczy od samego początku. To nowy, podostrzony wizerunek formacji, lekko zalatujący burleską. Czy jest to zmiana na dłużej? Trudno powiedzieć.

Z jednej strony występom na żywo towarzyszyły różne stylizacje. Samą piosenkę grupa wykonywała przeważnie w ofrędzlowanych kostiumach różniących się od tych z teledysku jedynie kolorystyką, jednak na potrzeby większych występów zestaw kostiumów był już bardziej różnorodny. Z drugiej strony "Flashback" nierzadko pojawiał się w parze z inną piosenką z tego wydawnictwa - "Rip Off". A integralną częścią występu jest tam taka stylizacja:



Stylizacja to jedno, ale dla mnie ważniejsza we "Flashback" jest choreografia. Naraz skomplikowana i różnorodna, a przy tym niesamowicie widowiskowa. Żeby wychwycić wszystkie detale, klip trzeba obejrzeć bardzo wnikliwie i to nie raz. Niestety ruchliwa kamera, liczne przebitki i migające światło stanowczo nie pomagają. Występy telewizyjne również cierpią ze względu na nadpobudliwych operatorów. Na szczęście wytwórnia wyszła naprzeciw oczekiwaniom publiki i umieściła w sieci to oto nagranie:

BONUS
Najlepsza choreografia tego roku :)


wtorek, 25 grudnia 2012

Happy Pledis - Love Letter + Dashing Through The Snow in Highheels

Dzisiaj druga część światecznych piosenek od Pledis Entertainment. Niestety gorsza. Nie mówię, że jakoś wybitnie zła, ale w porównaniu dobardzo udanych nagrań z 2010 roku (>>TUTAJ<<), zjazd jakościowy jest wyraźny. Wciąż jest świątecznie, wciąż jest całkiem przyjemnie, ale czuć w tym zdecydowanie więcej okolicznościowej chałtury.

Zaczniemy piosenką z roku 2011 - "Love Letter". Znów lwia część wykonania przypadła w udziale dziewczynom z After School, jednak tym razem dostały one wsparcie w postaci Son Dam Bi, co akurat nie jest złym pomysłem, ponieważ grupa współpracowała już z nią przy wielu okazjach i ich wizerunki są spójne. Niestety wytwórnia postanowiła także podpromować swoje nadchodzące projekty. W klipie i piosence pojawia się więc Yoo Ara, która w momencie nagrania była zupełnie anonimowa. Dopiero wiosną następnego roku zadebiutowała wraz z nową żeńską formacją wytwórni - Hello Venus.

W klipie, a podobno także w piosence, uczestniczą wokaliści grupy Nu'est, która podobnie jak Happy Venus, w grudniu 2011 nie była jeszcze nikomu znana. Przyznam otwarcie, że grupa zupełnie mnie nie interesuje, tym samym nie wiem, czy wszyscy migający na ekranie faceci należą do tej formacji. Rok temu awizowano ich jako Pledis Boys i nie wiem czy była to tylko robocza nazwa dla powstającej formacji, czy też zupełnie inny twór, mający innych członków.

Nieważne, w tej piosence i tak robią za statystów. A propos statystów, w klipie pojawia się też nieślubne dziecko wodza Azteków, nikt do końca nie wie kim tak naprawdę jest ta dziewczynka, ale od pewnego czasu miga w wielu klipach wytwórni.



Okej... Od strony wizualnej wygląda to jak przedświąteczna zajawka z TVP2, a więc w moim mózgu natychmiast pobudzony zostaje ośrodek hejtu. Na szczęście na ekranie miga Kahi, Nana, Jungah i w ogóle After School poparte na dokładkę wspomnianą Son Dam Bi. Jestem więc nawet w stanie przecierpieć tłum anonimów dookoła. Powiedzmy, że od tej strony wychodzą na płaskie, nieinwazyjne zero.

Piosenka, będąc słuchana w klimacie świątecznym, nieco zyskuje, bo poza nim jest już mniej strawna. Wokale są fajne, sama koncepcja kompozycji też daje radę, ale podkład w tej nieznośnej cyfrowej aranżacji po prostu drażni mi uszy. Mógłbym to przemilczeć, ale niestety w niektórych momentach jest aż nazbyt dobrze słyszalny. Nie to żebym chciał wyrzucić głośniki przez okno, ale efekt końcowy jest po prostu co najwyżej poprawny i mało zajmujący.

Zastanawiałem się, czy nie rozbić tego na dwa teksty, ale summa summarum nie uważam by któraś z tych piosenek na to zasługiwała. Tak więc bez ceregieli przejdźmy do tegorocznej edycji Happy Pledis. Tym razem w wykonaniu podgrupy After School - Orange Caramel, ale także przy nieznośnym wizualnym udziale Nu'est i skąpym współudziale wokalnym tejże formacji.



Okej, żeby nie było. Cały ten Nu'est nie robi mi jakiejś kolosalnej różnicy, po prostu w tym klipie oni przez większość czasu robią za dodatkowe pluszowe zwierzęta, których jest już i tak za dużo. Tym razem wizualnie jest zwyczajnie źle. Wizerunek Orange Caramel opiera się na szaleństwie, ale jest to szaleństwo pisane przez całkiem pokaźne "sz". W wypadku tego klipu jest to niskobudżetowe szaleństwo na pół gwizdka i wychodzi to kiepsko.

Od strony muzycznej ogólne odczucia jak w przypadku piosenki wyżej - nie odrzuca, ale zasłuchiwać się nie będę. Różnic w szczegółach jest kilka. Przede wszystkim wykonawców jest mniej, to i utwór sprawia nieco mniej chaotyczne wrażenie. Podkład po prostu jest. Coś tam świątecznie brzęczy, ale żeby zajmowało, to nie powiem. Wokalnie jest wciąż przyjemnie, ale zdecydowanie nie powalająco i choć wciąż nie jest źle, to odbieram to jako najsłabszy utwór z całego cyklu.

Hm, co tu zrobić, żeby zakończyć pozytywnie? Jakiś bonusik z After School? "When I Fall"? Taki sympatyczny b-side, który wlecze się za grupą przez kilka kompaktów.

BONUS
After School - "When I Fall"


poniedziałek, 24 grudnia 2012

Happy Pledis - Love Love Love + Someone Is You

W 2010 roku wytwórnia Pledis Entertainment wystartowała z inicjatywą Happy Pledis - specjalnym przedświątecznym krążkiem, z którego dochód przekazywany jest na cele charytatywne. Z trzech dotychczasowych edycji, w moim odczuciu, najbardziej udana jest właśnie pierwsza.

Na płytce z 2010 roku znalazły się dwa utwory w wykonaniu grupy After School (bez Bekah, która przez dłuższy czas przebywała wtedy poza Koreą). Może właśnie przekazanie całego projektu w ręce jednej formacji jest kluczem do muzycznego sukcesu, bo w wypadku nagrań z następnych lat wytwórnia stawiała na kolaboracje swoich artystów.

Płytę promował utwór "Love Love Love", który doczekał się nawet dwóch teledysków. Pierwszy to prosta historyjka z pozytywną pointą, drugi to montaż materiałów zakulisowych. Oba klipy są bardzo przyjemne i w połączeniu z piosenką świetnie wpasowują się w okołoświąteczny klimat, bez uciekania się do wszędobylskich choinek, Mikołajów i reniferów.



Prawda, że przyjemny, zgrabny kawałek? Jedyne, co można zarzucić tej wersji, to pewien kontrast między brzmieniem utworu a początkiem teledysku. Piosenka to od samego początku ładunek pozytywnych emocji sączących się zarówno z wyraźnie wystylizowanego podkładu, jak i z pozytywnie nastrojonych głosów wokalistek. Tymczasem przydługi początek klipu jest smutny. Jeżeli komuś to przeszkadza, jest klip alternatywny.



Nie ukrywam, że podoba mi się to nagranie, ale mam wrażenie, że "Someone Is You" - inny utwór pochodzący z tego wydawnictwa - jest piosenką nawet lepszą. "Świąteczne" brzmienie podkładu nie jest w tym wypadku aż tak oczywiste, więc pozytywna balladka z silnym finałem zagościła w repertuarze After School na dłużej i była wykonywana chociażby podczas pierwszego japońskiego tournee formacji.



Niby banał, a prawda, że ładuje pozytywną energią? No to tym zakończę ten szybki wigilijny wpis.
Wesołych Świąt!

niedziela, 23 grudnia 2012

Girls' Generation - Dancing Queen

Pierwszego stycznia Girls' Generation wyda swój czwarty album pt. "I Got A Boy". Mnie to szczególnie nie grzeje, bo choć uważam, że w formacji tkwi spory potencjał, chociażby ze względu na umiejętności wokalne przynajmniej części dziewczyn, to jednak nijak nie mogę się przebić przez ścianę aegyo, którą grupa się obwarowała.

Piosenka i teledysk, które mają być przedsmakiem nowego albumu, zrobiły niewiele, by zmienić mój punkt widzenia. Moja pierwsza reakcja na ten klip? "PO CO?" Pierwsze przesłuchanie z mojej strony to mieszanka niezrozumienia i "hejtu". Dałem piosence poleżeć i teraz patrzę na nią trochę inaczej i choć jestem w stanie pogodzić się z jej istnieniem i nawet nie wrzucać na nią bez przyczyny, to wciąż nie rozumiem "PO CO?"

Żeby nie było, piosenka sama w sobie jest dobra, nawet bardzo dobra. Ale trudno żeby było inaczej, to w końcu "Mercy" Duffy. Nie nazwałbym tego nawet coverem, a raczej koreańskim wykonaniem, bo poza tekstem i rozpisaniem na 9 partii głosowych, różnice w aranżacji są w zasadzie znikome. Oryginał i wersję SNSD różni tylko jeden zasadniczy czynnik. To cholerne aegyo.



Może się rozpędzam, bo jak się uspokoję, to muszę przyznać, że nawet przyjemnie się na to patrzy, szczególnie na "reklamę jeansów". Jest w tym jakaś pozytywna energia i chociaż wszystko trąci disneyowskim fałszem, to jest to ta sama formuła, która sprawiła, że szalone "Gee" się sprawdziło.

Właściwie chyba zaczynam podejrzewać, po co ten klip powstał. On jest aż za bardzo podobny do flagowego dla grupy "Gee", żeby to był przypadek. Mam wrażenie, że SNSD próbuje sprzedać się na zachodzie godząc znaną zachodnią piosenkę ze swoją stylizacją.

Tylko wciąż nie widzę w tym sensu.

Ta wersja jest po koreańsku, ale ma w różnych miejscach wtrącone angielskie słowa, które jednoznacznie wskazują, że od strony lirycznej mamy do czynienia z czymś nowym. Co więcej, żyjemy w dobie internetu. Nie ma problemu, żeby znaleźć przetłumaczoną wersję klipu z napisami i potwierdzić swoje obawy. Od strony tekstu jest po prostu słabiutko.

I znów pytam się po co to powstało? Muzycznie to wykonanie stara się być bliskie oryginałowi, ale jednocześnie wszystkim innym - słowami, teledyskiem, wizerunkiem grupy - usilnie próbuje zabić klimat oryginalnego utworu. Jeszcze żeby to była naprawdę stara piosenka. Ja wiem, że czas leci, że to już dobre 5 lat, ale ta piosenka wciąż przemyka w radiostacjach w oryginalnym wykonaniu. Jaki jest sens wykonywania jej w tak zbliżonej do oryginału wersji?

Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, bo na koreańskich "instant listach" (cogodzinne internetowe notowania)  utwór wdziera się na pierwsze miejsca.

czwartek, 20 grudnia 2012

BoA - The Shadow

Kiedy piszę te słowa, mamy jeszcze rok 2012. Bohaterka tego tekstu ma obecnie, według naszych zachodnich kalkulacji, 26 lat. Jeżeli bardzo wnikliwie śledzicie moje teksty, możecie kojarzyć, że wspomniałem o niej przy okazji jednego z wpisów związanych z programem Survival Audition K-pop Star, gdzie piosenkarka była jurorką i trenerką.

Jak ktoś tak młody może uchodzić za mentora dla innych artystów? Sposób jest bardzo prosty, wystarczy, tak jak BoA, zadebiutować w wieku lat 13 i przez większą część kariery scenicznej utrzymywać status super gwiazdy. Boa to jej prawdziwe imię, ale z czasem stało się także akronimem, który rozwija się do słów "Best of Asia", nie tylko w Korei.

Mógłbym tu wymieniać kolejne sukcesy wokalistki, zdobyte nagrody - albo nawet prościej - wymienić nakłady, w jakich rozeszły się jej pokryte platyną albumy. Ale to nie jest dostatecznie obrazowe. Sięgnijmy do historii. Jak zapewne wiecie, przed II Wojną Światową Japonia okupowała wiele kontynentalnych terytoriów w Azji, w tym Koreę. Z jednej strony kraje wyzwolone spod japońskiego jarzma nie pałają miłością do Kraju Kwitnącej Wiśni. Z drugiej strony Japonia nigdy nie pogodziła się z utratą swojego imperialnego statusu.

Mówiąc prościej, Korea i Japonia bardziej siebie tolerują niż akceptują. Nawet w tym roku jakiś prozaiczny spór między dwoma krajami o jakiś śmieszny skrawek skał na morzu potrafił negatywnie odbić się na sprzedaży płyt koreańskich artystów w Japonii. Reakcja japońskiego społeczeństwa jest na tyle silna, że w tym roku japońska telewizja NHK nie zdecydowała się zaprosić jakiegokolwiek koreańskiego wykonawcy na sylwestrowe muzyczne show "Kohaku". Dla porównania w zeszłym roku wystąpiły tam aż trzy koreańskie formacje.

W minionym stuleciu było jeszcze gorzej. Na polu rozrywki, czy też popkultury, nie istniała właściwie żadna wymiana pomiędzy obiema nacjami. Jaki ma to związek z Boą? To ona przełamała impas. W wieku 15 lat zrobiła to, czego nie potrafił nikt inny z jej kraju. Jej album "Listen to My Heart" wskoczył na pierwsze miejsce na japońskich listach i łącznie sprzedał się w blisko milionowym nakładzie. Kolejne 6 japońskich albumów to również mniejsze i większe sukcesy.

Nie gorzej było w rodzimej Korei, a artystka podbijała także rynek chiński, porwała się też na rynek amerykański, ale tam obyło się bez większych sukcesów. Dzisiejsza piosenka pochodzi z tegerocznego albumu "Only One", siódmego koreańskiego wydawnictwa artystki.



Szczerze? Nie jestem jakimś wielkim fanem BoA jako wokalistki. Śpiewa dobrze, ale jej wysoki głos to nie do końca moja bajka. Ta piosenka akurat nawet przypadła mi do gustu. Jest troszkę monotonna i prosta w kompozycji, a jednak chwytliwa. Bardzo przyjemnie słucha się jak BoA spaceruje po dźwiękach w refrenie, ciekawe jest też przejście między zwrotkami a refrenami, choć najbardziej przypadł mi do gustu segment, w którym piosenkarka schodzi z głosem wyraźnie niżej i pokazuje naprawdę przyjemną barwę.

Teledysk nie jest może oszałamiający, ale zdecydowanie stylowy i nieco intrygujący. Powykrzywiana, chaotyczna architektura i ruchy kamery sprzyjające wykrzywianiu głowy podczas oglądania - to tylko część efektu. Inną istotną składową jest nie tyle oświetlenie, co genialne cienie, które powstają pod jego wpływem. No ale tytuł zobowiązuje.

Jednak tych cieni nie byłoby, gdyby nie najważniejsza "składowa" klipu - BoA. To, że wygląda naprawdę atrakcyjnie to tylko "nieistotny" szczegół. Mówimy o show-biznesie, tutaj roi się od ładnych, zgrabnych kobiet. To, co wyróżnia Boę na ich tle, i co tak bardzo przykuwa uwagę w tym teledysku, to jej niesamowity ruch. Mogę nie być wielkim fanem jej piosenek - kwestia gustu - ale nie widzę możliwości, by nie uwielbiać jej tańca.

środa, 19 grudnia 2012

Sistar - Alone + Hyorin - Heeya

Dzisiaj 2 w 1. Tekst miał być o piosence "Alone" formacji Sistar, jednym z fajniejszych kawałków wydanych w tym roku. Pewnie mógłbym się zmusić i napisać to tak, by nie przerodziło się w opiewanie talentu wokalnego liderki grupy - Hyorin (효린 - romanizacja nie jest jednoznaczna, więc równie często spotkacie się z zapisem Hyolyn). Mógłbym, ale nie chcę i dlatego na dokładkę dołożę jeszcze jej popisowe wykonanie rockowej ballady pt. "Heeya" i przez znakomitą większość tego tekstu będę się zachwycał genialnym wokalem 21-latki.

Przy pierwszym przesłuchaniu "Alone" w uszy rzucają się silne i wyraziste wokale. Jednak dla mnie utwór ten był pierwszym kontaktem z twórczością tej grupy, więc specjalnie nie zagłębiałem się w to, która dziewczyna śpiewa którą partię. Z przyjemnością słuchałem sobie piosenki raz za razem, nie przejmując się tą kwestią. Do czasu...



Na chwilę zajmijmy się samą piosenką, żebym miał to z głowy. Podkład jest wyraźnie rytmiczny, podczas gdy wokale raczej melodyjne, chociaż tak akcentowane, by także podkreślać rytm. W efekcie wyrazistość piosenki ma dwa źródła - rytm i akcenty wokalne, które zlane w jeden utwór świetnie się komponują i uzupełniają. W ramach dosyć minimalistycznej i monotonnej estetyki udaje się stworzyć ciekawą i różnorodną piosenkę.

Dużym atutem są również głosy wokalistek, które są silne, bardzo wyraźne na tle muzyki. Przy tym dobrze zgrane między sobą, a poszczególne partie są doskonale rozdzielone między piosenkarki. Jeżeli ktoś nie będzie się wsłuchiwał, zapewne nie zorientuje się nawet, że większość piosenki śpiewa Hyorin, a koleżanki przez sporą część utworu jedynie ją wspierają.

Nie chcę umniejszać pozostałej trójce, która śpiewa zwyczajnie dobrze - szczególnie Soyou. Nie ma tu ich winy, po prostu taka jest kompozycja utworu, że Hyorin ma po połowie każdej ze zwrotek, podczas gdy koleżanki mają po połowie jednej zwrotki każda. W dodatku w refrenach śpiewanych grupowo to właśnie partie Hyorin są najbardziej zauważalne.

Tak piszę - Hyorin to, Hyorin tamto - a pewnie zastanawiacie się - która to jest ta Hyorin?



Jednak to nie dzięki tej piosence zwróciłem uwagę na Hyorin.

Od pewnego czasu toczą się prace nad ciekawym projektem muzycznym - "The Color of K-pop". Dla mnie szczególnie ciekawa jest grupa pod nazwą Dazzling Red, w której skład wchodzi właśnie Hyorin. Sama koncepcja projektu jest interesująca - cztery zespoły sformowane z członków i członkiń popularnych grup muzycznych. Mnie pierwotnie przyciągnęła przede wszystkim osoba Nany, która moim zdaniem w After School i Orange Caramel pozostaje wokalnie niezagospodarowana.

UZUPEŁNIENIE: Więcej o Dazzling Red i projekcie "The Color Of K-Pop" >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<.

Powód mojego zainteresowania grupą zmienił się, kiedy zobaczyłem materiał z pierwszych dni projektu i usłyszałem głos Hyorin. Ona nawet nie śpiewała - ona tylko mówiła, ale zrobiła na mnie tak kolosalne wrażenie, że natychmiast zacząłem szukać jej solowych występów.

Często bywa tak, że dobre wokalistki mówią w specyficzny sposób. Czasem mają głęboki, donośny, tubalny głos, czasem, kończąc słowa, w charakterystyczny sposób "ćwierkają", a czasem mają chrypę, jakby odpalały papierosa od papierosa, a popiół strzepywały do puszek po piwie. Otóż Hyorin ma to wszystko naraz.

Ze znalezieniem występów solo nie było większych problemów. Hyorin przez pewien czas występowała w programie Immortal Song 2, gdzie aktualnie topowi wykonawcy śpiewali nowe wersje klasycznych piosenek innych artystów z minionych lat. W jednym z odcinków Hyorin rozprawiła się z rockową balladą, a efekt tego był taki.



Dziewczyna ma po prostu niesamowite możliwości. Moc głosu to jedno, ale ona ma także podparcie. Bez niego wysokie dźwięki zamieniałyby się w pisk, tymczasem Hyorin idzie w górę i w górę i cały czas ten dźwięk trzyma głębię i barwę. Finał piosenki od około 2:30 do 3:40 to miód na moje uszy - w tym pozytywnym znaczeniu.

Jakby tego było mało, tę fantastyczną, czystą emisję raz po raz swiadomie zanieczyszcza pięknymi przegłosami, od których aż chce się mruczeć z zadowolenia. Gdyby każdy wers kończyła takimi efektami, byłoby to nieznośną manierą, ale ona w genialny sposób panuje nad swoim głosem i stosuje te zabiegi jako bardzo efektowne ozdobniki.

Jeżeli miałbym przyczepić się do czegoś w tym wykonaniu, to do jednej rzeczy. Ta piosenka w oryginale jest smutna i raczej stonowana, czego popisującej się możliwościami wokalnymi piosenkarce nie wszędzie udawało się sprzedawać. Dla zainteresowanych wrzucam oryginał z przetłumaczonymi na angielski słowami.



POSTSCRIPTUM

Więcej "Alone" i więcej Hyorin znajdziecie >>TUTAJ<<.

BONUS
Nic nie napisałem o teledysku i zmysłowej choreografi do "Alone", więc - w ramach rekompensaty - taneczny cover w wykonaniu Black Queen. Dziewczyny są niewiarygodnie zgrane.



A tu jeszcze krótki klip prezentujący, jak dziewczyny z Sistar męczyły się z wymagającą choreografią.


wtorek, 18 grudnia 2012

4Minute - Love Tension

Dzisiaj krótko i znowu po japońsku. Tym razem na przykładzie grupy 4Minute, która latem wydała swój siódmy japoński singiel. Na płycie znalazły się dwie piosenki - japońska wersja "Volume Up" i premierowe nagranie pod postacią mocno elektronicznego "Love Tension".

Hm, w gruncie rzeczy nie ma się co tu rozpisywać. Piosenka ani nie była jakimś wielkim przebojem, ani nie ma w niej nic innego, co w jakiś szczególny sposób by ją wyróżniało. Po prostu przesłuchałem ją chyba o jeden raz za dużo i teraz nie potrafię usunąć sobie refrenu z głowy.



Jak napisałem - nic nadzwyczajnego, ale refren wkręca się w głowę lepiej niż wiertarka w rękach pijanego teścia. Co z tego, że całość na kilometr trąci banałem, skoro doskonała produkcja pompuje ten utwór pozytywną energią. To niesamowite, ale w tym wypadku jestem nawet w stanie pochwalić elektroniczny podkład, momentami mocno zalatujący dubstepem. Nie jest pretensjonalny, nie wypycha się przed wokal, a jego bardziej charakterystyczne fragmenty wyskakują głównie między wersami piosenki, służąc bardziej za muzyczny akcent niż tło. Do tego gama zastosowanych dźwięków jest bardzo szeroka, co dodatkowo dodaje piosence życia.

Od strony teledysku, widać, że był klecony raczej niskim nakładem sił. A jednocześnie jego minimalistyczna estetyka trafia do mnie. Tak proste efekty komputerowe w bardziej złożonym klipie pewnie raziłyby w oczy, tu tymczasem są wręcz ciekawym urozmaiceniem. Nie jestem maniakiem Audi, więc autem nie będę się jarał.

Mogę się za to jarać kostiumami, bo jestem wielkim fanem zgrabnych kobiet w biało-czarnych uniformach (bez zresztą też). Ba, więcej - patrząc na ten klip uważam, że świat był o wiele ciekawszy, kiedy był jeszcze czarno-biały i ludzkość popełniła wielki błąd wprowadzając inne kolory. Granatowo-beżowe wdzianka też nieźle tu wypadają, ale zdecydowanie więcej w tym zasługi figur noszących je wokalistek.

Co jeszcze dobrego mogę powiedzieć o tej piosence? Segment tańca So-Hyun zdecydowanie FTW.


I tym pozytywnym akcentem zakończę na dziś.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Orange Caramel - Lum No Love Song

Okej, obiecałem jakiś czas temu ten teledysk i chyba przyszła pora go pokazać. Obejrzeć go w internecie można już od kilku tygodni, ale notorycznie znika, bo - cóż - Japonia. Tak, to drugi japoński klip formacji Orange Caramel.

O japońskiej drodze zespołu pisałem już >>TUTAJ<< przy okazji pierwszego singla - "My Sweet Devil" - i nie chce mi się powtarzać. W skrócie - nawet Japończycy uważają wizerunek grupy za delikatnie "odjechany". A z nową piosenką Raina, Nana i Lizzy poszły nawet krok dalej. Ten teledysk, nie osadzony w kontekście, może zepsuć mózg.

Po pierwsze, wypada najpierw obejrzeć jakieś inne teledyski grupy, czemu mogą posłużyć linki powyżej. Po drugie - kilka słów o tle. "Lum No Love Song" to cover motywu z hitowego anime z lat 80-tych "Urusei Yatsura" (opartego na mandze pod tym samym tytułem) w mediach anglojęzycznych znanego jako "Those Obnoxious Aliens" albo "Space Invader Lum".

Oryginalne intro:



Serial nie zdobył szerszej popularności na zachodzie, choć w kręgach miłośników mangi i anime uchodzi za kultowy. Powód jest prosty - całość jest na wskroś japońska. "Urusei Yatsura" to zbiór komediowych epizodów, nierzadko będących satyrą na japońskie społeczeństwo, głęboko osadzonych w realiach mitów i legend z różnych okresów w historii Japonii. Nawet z dobrymi przypisami w napisach, na dobrą sprawę serial trzeba oglądać z internetem pod ręką i możliwością pauzy. A i to czasami nie wystarcza.

Jak do tej pory obejrzałem pierwszy sezon i biorąc poprawkę na leciwość animacji, moja ocena jest raczej pozytywna. Zdarzają się słabsze epizody, ale przy wielu odcinkach miałem ubaw po pachy. Historia przedstawia się następująco. Na ziemię w statku kosmicznym przybywają Oni (rasa ogrów/demonów z japońskich podań) pod wodzą niejakiego Mr Invadera. Sympatyczny jegomość proponuje, że nie unicestwi rasy ludzkiej, jeśli jej przedstawiciel wygra zorganizowane przez niego zawody.

Zasady są proste, aby uratować Ziemię, trzeba złapać córkę Mr Invadera - Lum - za rogi. Haczyki są dwa. Pierwszy jest taki, że Lum umie latać i razić prądem. Drugi jest taki, że Mr Invader sam wytypował czempiona Ziemi. Wybór padł na nastoletniego Ataru Moroboshiego - idiotę i dewianta zarazem, którego obsesja na punkcie kobiet sprowadza na niego złe duchy i ustawicznego pecha. Pech ten sprawia, że Moroboshi wprawdzie ratuje planetę, ale przy okazji rozkochuje w sobie Lum.

Tak, użyłem słowa "dewiant". Oglądaliście takie anime "Gigi (koszykarz)"? Leciało na Polonii 1 razem z "Generałem Daimosem" itp. Gigi przy Moroboshim to zakonnik. (NB "Gigi" i "UY" były publikowane w ramach jednego magazynu, w podobnym okresie.) Tutaj zakończę opowieść o "Urusei Yatsura", zainteresowanych odsyłam np. na YT, gdzie można znaleźć wszystkie odcinki.  Dla teledysku liczy się to, że kostiumy dziewczyn są konserwatywną wariacją na temat ubioru tytułowej Lum - stąd rogi.

Dobra, teledysk:



Mogłem Was przygotować na stylizację, na rogi, nawet na piosenkę, ala na miny Rainy i Nany w tym teledysku chyba nic nie może człowieka naszykować. Chyba nawet przebranie w te kostiumy jakichś szczeniaczków nie dałoby takiego efektu. Nie na darmo grupę określa się mianem "Happy Virus".

Tak, z grubsza jest to niepomiernie głupie, ale sympatyczne i wciąż bardzo przyjemnie się na to wszystko patrzy. W symbolikę białych piłeczek nie będę się zagłębiał, bo mówimy o ojczyźnie bukkake, mógłbym się strasznych rzeczy dowiedzieć.

Od strony muzycznej zrobiono wiele, by piosenkę odświeżyć i dodać jej nieco dynamiki i na pewno zabiegi te można uznać za udane, choć w wielki przebój raczej tej piosenki nie zamienią. Osobiście uważam, że w coverze na jakości stracił refren, który w oryginale jest zaśpiewany pełniejszym głosem, z ciekawszą barwą, podczas gdy w nowej wersji jest nieco bardziej nijaki.

Trzeba też dodać, że ta piosenka to tylko połowa singla. Drugim A-sidem jest japońska wersja "Lipstick" (oryginał >>TUTAJ<<), której towarzyszy w nieznaczny sposób przerobiony oryginalny teledysk. "Lum No Love Song" ma raczej za zadanie przybliżyć Japończykom Orange Caramel i utrwalić wizerunek grupy poprzez skojarzenia z poprzednią piosenką - "My Sweet Devil" - niż faktycznie zawojować lokalny rynek.

BONUS
Jak być może zauważyliście, stroje dziewczyn jedynie nawiązują do wdzianka, które nosiła Lum. Zawiedzeni? Na pomoc rusza więc japońska gravure idol - Azusa Yamamoto. W tle przygrywa jej oryginalna wersja piosenki.


czwartek, 6 grudnia 2012

Ailee - Heaven

Hm, mikołajki... Mógłbym wrzucić coś w lekko świątecznym klimacie, ale boję się, że nie starczyłoby mi materiału na świąteczne teksty. Nie to, żeby w Korei nie powstawały utwory "okolicznościowe". Wręcz przeciwnie, od pewnego czasu rokrocznie wypuszcza się wiele tego typu piosenek. Niestety większość jest kiepska. Dlatego dzisiaj piosenka mało świąteczna, ale za to przyjemna dla ucha.

Utwór "Heaven" ma nie tylko niebiański tytuł, ale także niebiańskie brzmienie, co trochę wpasowało mi się w przedświąteczy kontekst. Choć tak naprawdę artystka ze swoim debiutem próbowała raczej wstrzelić się w falę walentynkową. Mniejsza z tym - utwór jest genialny. To jedna z najlepszych piosenek mijającego roku (moim zdaniem nie tylko w Korei) i jeden z ważniejszych debiutów. Musiałem coś o nim napisać przed końcem roku.

Zanim piosenka, kilka słów o wokalistce. Ailee jest koreańskiego pochodzenia, jednak urodziła się i wychowała w USA. Do Korei przeniosła się w 2010 roku, jednak pierwszy okres spędziła szlifując swój talent pod okiem wytwórni, zaliczając kilka gościnnych występów w programach telewizyjnych, czy utworach innych wykonawców.

Na solowy debiut czekała do lutego 2012. Piosenka "Heaven" z miejsca przyniosła jej status gwiazdy. Na niedawnej gali MAMA (Mnet Asian Music Awards) zgarnęła statuetkę w kategorii najlepszy żeński debiut, a była także nominowana do tytułu artysty roku. Trudno się dziwić. Dziewczyna ma świetny głos, w dodatku niepospolitą barwę, a "Heaven" to kawał dobrej piosenki.



Brzmi trochę amerykańsko, prawda? W Korei często porównuje się Ailee do Beyonce, chociaż głosem mnie bardziej przypomina Rihannę. Trzeba też przyznać, że w zademonstrowaniu talentu bardzo pomaga jej kompozycja. Od spokojnego, stonowanego początku przechodzi do bardzo silnego i ekspresyjnego finału. Do tego po drodze przeplata się przebojowy i świetnie wyprodukowany refren. W dodatku, choć piosenka jest melodyjna, to nie jest rozwleczona, a nawet spokojniejsze fragmenty zwrotek wynoszą na pierwszy plan rytm.

Czy wspominałem, że refren jest genialny? Jest.

Teledysk też jest fajnie pomyślany. Jeden prosty skręt w fabule sprawia, że sielankowy obraz przestaje trącić banałem. Oczywiście po "Szóstym zmyśle" nie jest w stanie zrobić na nikim wielkiego wrażenia, ale trzeba przyznać, że twórcy w bardzo zgrabny sposób zamienili sztampę w coś nieco ambitniejszego. Słowa piosenki nie mają większego znaczenia dla teledysku, choć dla kogoś, kto już raz widział klip, linie otwierające utwór to całkiem ciekawy "smaczek". Wersja z polskimi napisami >>TUTAJ<<.

wtorek, 4 grudnia 2012

Secret - Talk That

Ta piosenka jest jak ciastko. Nie jak genialne, przekombinowane ciastko, które rozsadza zmysły przy pierwszym kontakcie z językiem, ale po trzecim dziękujesz, bo czujesz przesyt. Nie jest też jak ciastko, które znasz i wiesz, że jesteś w stanie spałaszować w dowolnych ilościach. Nie, to ciastko jest inne.

"Talk That" jest jak ten najgorszy rodzaj ciastka, które ląduje na Twoim talerzu na jakimś spotkaniu rodzinnym, czy innym spokojniejszym przyjęciu. Bierzesz je, bo wydaje Ci się podobne do tego, co już znasz. Nie spodziewasz się egzotyki, tylko smaku zbudowanego na ogólnie przyjętych fundamentach ponadkulturowej ciastkowości.

I mylisz się. Pierwszy kęs nie tyle jest szokiem, co delikatną niespodzianką. Coś w całości wyłamuje się z konwencji i na jakimś poziomie drażni Twoje poczucie równowagi. Poczucie tego, czym powinno być ciastko. Ale jednocześnie nie jest złe. Nie, jest całkiem jadalne. Dajesz szansę drugiemu, które na talerz wziąłeś na zapas. Oczywiście po to, żeby rozwikłać zagadkę - co w tym ciastku jest inne.

Na podobnej zasadzie konsumujesz trzecie ciastko, nie będąc wcale bliższym rozwikłania zagadki, za to całość coraz bardziej Ci smakuje. Przy piątym ciastku nawet nie pamiętasz, że coś Cię w nim dziwiło. Następny talerz jest już pełen tylko takich ciastek, wyglądasz z nim trochę jak obsługa przyjęcia, ludzie zaczynają na Ciebie dziwnie patrzeć. Kiedy przychodzisz po ostatnią transzę, żartobliwie zagaduje Cię gospodyni, rzucając coś w stylu "Widzę, że Ci zasmakowały". W odpowiedzi tylko kiwasz głową. Nie mówi się z pełnymi ustami.



W sumie spodziewałem się po Secret wędrówki po nowych rejonach muzycznych z tą piosenką. Teasery zapowiadały coś melancholijnego, oczekiwałem jakiejś balladki. Jednak to nie jest... to, czego się spodziewałem. Nie chodzi nawet o to, że piosenka jest dynamiczna i rytmiczna - takie jest brzmienie grupy, więc pójście w tym kierunku wydaje się bardziej logiczne niż klasyczna ballada. To, co przykuwa moją uwagę, to ta dziwna aranżacja.

Jak w przypadku większości piosenek Secret, podkład jest bardziej oparty na instrumentach, niż na samplach. Ale przez cały utwór w tle przewija się dziwny, elektroniczny dźwięk, ponoć inspirowany francuską sceną muzyczną. To on, w połączeniu z powtarzającym się rytmicznym akcentem w postaci słów "talk that" śpiewanych przez wokalistki, stanowi o nietypowym posmaku piosenki.

Od strony kompozycji błyszczy talent Shinsadonga Tigera. Z jednej strony piosenka ma dźwiękowy motyw przewodni i jasną konstrukcję. Z drugiej, podkład, choć utrzymany w podobnym brzmieniu, jest zróżnicowany. Wokalistki w tej wtórnej konwencji również dostały pole do zaprezentowania możliwości wokalnych, ale bez wykraczania poza ramy kompozycji i zbędnych popisów. No i przejście z bębnami do wzmocnionego finału robi wrażenie - kojarzy mi się z brzmieniem kilku piosenek grupy Muse, np. początkiem "Resistance".

Muszę też przyznać, że od pierwszego przesłuchania byłem przekonany, że poznanie słów piosenki na pewno poprawi jej ocenę w moich oczach. I tak faktycznie się stało. Nie są one w żaden sposób genialne, ale z trudną do wychwycenia gracją dopełniają piosenkę. Po prostu świetnie wpasowują się w jej brzmienie. A może raczej odwrotnie, to piosenka świetnie oddaje emocje płynące ze słów. Do tego stopnia, że nie rozumiejąc koreańskiego, podskórnie czuje się jakie jest znaczenie kolejnych wersów, a poznanie ich faktycznego znaczenia jest tylko formą upewnienia, która rozwiewa wątpliwości. Ah, ale przecież nie wiecie o czym mówię. >>TUTAJ<< wersja z angielskimi napisami.

Od strony wizualnej jestem zawiedziony... Troszeczkę, ale jednak. Dziewczyny w pewnym stopniu podtrzymały ostrzejszy wizerunek z wrześniowego klipu do "Poison" (>>TUTAJ<<), chociaż nie jestem przekonany czy rosnąca liczba odsłoniętych dekoltów na klip była właściwym kierunkiem. Nie to, żebym miał coś do tych dekoltów - patrzy się bardzo przyjemnie. Tylko mam wrażenie, że grupa daje radę i bez tego. No chyba, że szykują ekspansję na Amerykę, co z ich brzmieniem chyba jednak wiąże się z koniecznością właśnie takiego wydekoltowanego wizerunku.

Jednak w klipie o wiele bardziej drażni mnie brak oryginalności. Z jednej strony jest trochę podobieństw w stylizacji do konkurencyjnej pod względem brzmienia i terminu wydania piosenki Spica - "Lonely" (>>TUTAJ<<). Z drugiej o wiele bardziej po oczach bije zbieżność z klipem do piosenki "Because of You" formacji After School. Z "Play Ur Love" zresztą też. Dowodów wizualnych na dzisiaj brak, bo obie piosenki doczekają się prędzej czy później własnych wpisów, ale uwierzcie, że sporo kadrów jest identycznie rozplanowanych, jak te w teledyskach do tych piosenek.

Jednak to wszystko nie oznacza, że klip jest zły, po prostu w moich oczach trąci kliszą, choć wizualnie jest całkiem przystępny. Bardzo pomysłowy jest motyw wszędobylskich, staromodnych słuchawek telefonicznych. Ponadto szczególnie do gustu przypadł mi segment z czarno-białą sceną. Też z czymś mi się kojarzy, ale w tym wypadku skojarzenie jest zdecydowanie bardziej odległe, a na scenę po prostu dobrze się patrzy. Podzielających moje odczucia zachęcam do sprawdzenia bonusu na końcu tekstu.

POSTSCRIPTUM
W trakcie trwania promocji tej piosenki, doszło do bardzo nieprzyjemnego zdarzenia, które na szczęście skończyło się bez bardzo poważnych konsekwencji. 11 grudnia 2012 samochód, którym jechała cała grupa, miał poważny wypadek i dziewczyny mogą mówić o szczęściu, że wyszły z niego cało. Auto wpadło w poślizg na oblodzonej autostradzie, uderzyło w barierkę i wypadło poza drogę do głębokiego na 5 metrów rowu, przy okazji dachując.

Jieun w jednym z programów telewizyjnych zdała relację z tych wydarzeń. W wyniku wypadku straciła przytomność, kiedy ocknęła się w reakcji na wołania koleżanek, zorientowała się, że wisi do góry nogami. Dolna część jej ciała wciąż była w samochodzie, podczas gdy reszta wisiała już poza nim z twarzą tuż ponad sterczącymi odłamkami szkła. Hyosung w jakiś sposób swoją nogą przytrzymywała Jieun w samochodzie i tylko dzięki temu wokalistka nie runęła twarzą na szkło.

Koniec końców Jieun, Hyosung i Sunhwa wyszły z wypadku bez poważniejszych obrażeń i szybko mogły opuścić szpital. Gorzej miała się sytuacja Zinger, która doznała złamania lub pęknięcia żeber i stłuczenia płuc. Urazy te wymagały dłuższej hospitalizacji niż pierwotnie zakładano i choć wstępnie planowano reaktywację grupy przy okazji muzycznych show kończących rok, udział Zinger okazał się niemożliwy, a Secret występowało jako grupa trzyosobowa. Do skutku nie doszedł też drugi zapowiadany powrót Zinger, który miał mieć miejsce podczas styczniowej (15 i 16) gali rozdania Koreańskich Złotych Płyt. Zinger opuściła już szpital, ale natura odniesionych przez nią urazów uniemożliwiała jej jeszcze komfortowe występy sceniczne. Secret w pełnym składzie powróciło 31 stycznia podczas gali "22nd Seoul Music Awards".

BONUS
"Talk That" z teledyskiem w wersji tanecznej. W moim odczuciu jest to lepszy wizualnie, bardziej spójny klip, który również lepiej pasuje do tanecznej natury piosenki.


niedziela, 2 grudnia 2012

4Minute - Volume Up

No tak, parę dni nie miałem weny - albo ujmując prościej - nie chciało mi się pisać, to teraz nie wiem za co się złapać. Jest kilka klipów, które wypadałoby przedstawić przed końcem roku, póki choćby rocznikowo są aktualne, z drugiej strony zaczyna się kolejna fala nowości. Jeszcze chwilę temu zastanawiałem się, czy nie zmienić planów i nie wrzucić tutaj kawałka, który wyskoczył kilkadziesiąt minut wcześniej.

Jednak nagranie Nell chwilę sobie poczeka (na Świętego Nigdy). Jedna rzecz, że chciałbym zobaczyć tłumaczenie słów piosenki. Druga rzecz, że o "Volume Up" po prostu muszę napisać. Nie chodzi nawet o piosenkę - chodzi o teledysk. Może nie niesie on ze sobą ładunku znaczeniowego, ale wizualnie i produkcyjnie to istne cacuszko.

Oglądając klip zastanawiałem się tylko - gdzie oni znaleźli takie lokacje w Korei? A może gdzieś polecieli w plener? Nie, to by była za daleka eskapada. Green screen to zdecydowanie nie jest... Czyżby to wszystko zostało zbudowane specjalnie na potrzeby teledysku?! Pogrzebałem w internecie i okazuje się, że - tak, całość została nakręcona na planie, którego budowa kosztowała, bagatela, 132 538 USD.

Śmiem twierdzić, że gdyby kręcić te sceny w plenerze, efekt byłby gorszy. Od projektu przestrzennego, do wykańczających całość detali - twórcy mieli pełną kontrolę nad scenografią. Całość jest dzięki temu niewiarygodnie, jak na tak specyficzną stylizację, spójna, a przy tym niesamowicie plastyczna. Niby nie ma tu "wodotrysków", ale klip to cukierek dla oka.



Tak, motywem przewodnim są wampiry, ale nie te zmierzchowe - błyskoczące i ogólnie szajsowate. Nie, to są te prawdziwe wampiry - trochę gotyckie, trochę dekadenckie, trochę egzotyczne i niezmiennie seksualnie wyzywające. Zresztą teledysk można podzielić na trzy segmenty stylizacji, oparte właśnie na powyższych hasłach.

Pierwszy segment - gotycki - pewnie obroniłby się sam, bez uzupełnienia pozostałymi dwoma. Kostiumy są wspaniałe - czarne z krwistoczerwonymi akcentami, naraz minimalistyczne od strony fasonu, ale i zdobne; zakrywające, ale i zwiewne. Wrażenie robi choreografia, szczególnie tancerki wychylające się zza Hyuny, a potem oplatające ją w namiętnym uścisku.

Ale w tym segmencie i tak najważniejsza jest niewiarygodna scenografia. Takiego pleneru twórcy nigdzie by nie znaleźli! Gotyckie, podziemne ruiny z taką ilością przestrzeni może jeszcze gdzieś by uświadczyli, ale tak naprawdę kluczem do sukcesu jest tutaj niesamowite oświetlenie. Ta dziura w suficie, zakratowana, strzelista brama centralnie za plecami piosenkarek i lejący się z nich zółto-pomarańczowy blask, równie dobrze mogący pochodzić od zachodzącego słońca, jak i od pożogi. I na to wszystko jeszcze dodatek czerwonego światła od boku. Summa summarum dostajemy coś niezmiernie efektownego, ale nie efekciarskiego.

Strasznie podoba mi się plan "egzotyczny", czyli ten z holem wykładanym drewnem. Dlaczego egzotyczny? Spójrzcie w głąb sceny, centralna jej część inspirowana jest środkowym wschodem, szeroko rozumianą Persją. Architektoniczne kształty, użyta kolorystyka i do tego kolorowe kostiumy grupy z dominującymi kolorami niebieskim i złotym.

Jeżeli ktoś grał w "Baldur's Gate 2", od razu powinno mu zaświtać w głowie wizualne skojarzenie z wampirami w tamtej grze. Faktem jest, że podania o istotach wampiropodobnych krążą w tamtej części świata od zarania dziejów. Z mezopotamskich mitów znalazły nawet drogę do Starego Testamentu, gdzie pojawiają się w osobie Lilith, czy też Lamii, pierwszej żony Adama.

Zachodnia fikcja często dopatruje się korzeni wampiryzmu właśnie w tej części świata. Co do tego segmentu mam jeszcze jedną obserwację - oświetlenie, a raczej umiejscowienie źródeł oświetlenia - jest identyczne jak w scenie gotyckiej. Za wokalistkami mamy rożświetloną bramę, czy też okno, a także spod sufitu pada na nie podobne światło. To pomaga utrzymać wizualną spójność przy przejściach pomiędzy scenografiami.

Ostatnią stylizację nazwałem dekadencką, chociaż nawet bardziej pasowałoby tu hasło "filmowa". Główna inspiracja to ewidentnie "Dracula" Coppoli. Mieszanka wiktoriańskiego, może nawet imperialnego, stylu w wystroju wnętrz z bardzo śmiałymi, dekadenckimi kostiumami piosenkarek. Kiedy na początku teledysku HyunA przechodzi przez drzwi, do pomieszczenia wraz z nią wlewa się trochę zimnego nocnego oparu z ogrodu. Jest w tym wszystkim taki teatralny posmak, podobny do tego z "Draculi".

Na jakimś poziomie, wizualnie ten ciemny, wykładany drewnem korytarz, te zimne, beznamiętne miny statystów i ich stonowany ubiór - to wszystko przypomina mi "Wywiad z wampirem", a konkretniej segment rozgrywany we Francji. No i Gayoon z wężem. Natychmiast mam przed oczami kultową scenę z "Od zmierzchu do świtu" z udziałem Salmy Hayek.

Całość jest wyśmienicie wymieszana i zmontowana na potrzeby teledysku. Kiedy ma być wolniej, kadry są pełniejsze, kiedy piosenka przyśpiesza, kamera zaczyna szaleć i na dokładkę zostajemy zalani falą nie tyle kadrów, co intensywnie przeplatanych migawek. Wszystko doskonale współgra z muzyką i mam tylko jeden zarzut...

Piosenka mogłaby być lepsza. Nie jest zła, motyw przewodni na saksofonie jest świetny, chociaż mam wrażenie, jakbym już go gdzieś słyszał. Nawet do segmentów "o-o-o-o-o" jestem w stanie się przyzwyczaić. Ale refren nie "zabija" tak jak powinien. Jest ładny, melodyjny, w jakiejś części chwytliwy, ale brakuje mu zęba, brakuje charyzmy. Przejście ze zwrotki do refrenu sugeruje, że za chwilę nastąpi eksplozja energii, a ja tej eksplozji jakoś nie słyszę.

Pastwić sie na pewno nie będę, piosenka nabiła ponad 13 mln wyświetleń na YT i dużo pozytywnych głosów, więc kim ja jestem, żeby się kłócić? Nawet jeżeli większość wejść nabiła HyunA (tak, to ta od "Gangnam Style"). Tym razem nie mam nic przeciwko. Przyznam nawet, że o ile jej solowa twórczość do mnie nie trafia, to nie mogę jej odmówić świetnej prezencji.

Rozpisałem się o tym teledysku, a tymczasem piosenka doczekała się jeszcze jednego klipu. Na potrzeby jednego z koreańskich programów satyrycznych nakręcono... Wersję hinduską.

BONUS
Wersja hinduska ;)