środa, 31 lipca 2013

EXO - Growl

SM Entertainment trochę mnie przeraża. Tym razem nie chodzi o ich mroczne machinacje, o których pisałem >>TUTAJ<<. Przeraża mnie coś innego. SM Entertainment już dawno mogłoby osiąść na laurach. Mogłoby nawet wydawać płyty zapełnione nagraniami jęków zarzynanych cielaków. Jak długo firmowaliby to idole z tej stajni, płyty i tak by się sprzedawały.

A jednak w SM Entertainment wydaje się pracować inny, być może o wiele gorszy, kaliber psychopatów. Perefekcjoniści. Dopiero co podrasowali f(x). Grupa była już znana, była już ceniona, była już szalenie popularna - a jednak ktoś w SM Entertainment postanowił dalej przy nich grzebać i nagrania z nowego albumu wypieścił do tego stopnia, że nawet mnie urzekły, choć wcześniej grupa była mi całkiem obojętna.

A teraz wzięli na rozkład EXO. Boys band, który tak mocno trafił do mnie swoim ostatnim układem tanecznym, że zdołałem nawet polubić ich całkiem przeciętną piosenkę. Dwa miesiące temu na listy przebojów trafiła piosenka "Wolf" (>>TUTAJ<<), a na sklepowe półki album "XOXO". Występy z piosenką "Wolf" nie znudziły się publice do tej pory, a album jest najlepiej sprzedającym się wydawnictwem tego roku. Co więcej, ich album wciąż rozchodzi się jak świeże bułeczki.

Na dobrą sprawę nie trzeba było robić nic, album dalej by zarabiał. Ba, wydawanie czegoś w tym momencie wydaje się nawet nieco wbrew logice, przecież fani wciąż kupują to, co już jest na półkach, a nowe wydawnictwo - szczególnie repackaging albumu - może stłumić ten trend. Mimo to stało się - EXO wydaje przepakowany album "XOXO".

Najwyraźniej ktoś w wytwórni zaczął zastanawiać się, co z najwierniejszymi, najbardziej maniakalnymi fanami - przecież oni kupili już album i to zapewne we wszystkich możliwych wersjach. Jak na nich zarobić? Repackage albumu jest gwarantem kolejnego zastrzyku gotówki. W skrócie proces polega na przepakowaniu starego wydawnictwa w nowe opakowanie, przy jednoczesnym dorzuceniu nowego title-tracku. Typowy skok na kasę.

A jednak nie do końca. SM Entertainment z niewiadomych powodów zdecydowało się dorzucić trzy nowe piosenki zamiast jednej - to swobodnie mógł być jeden dodatkowy singiel, choćby elektroniczny. Czy ilość przekłada się na jakość, tego nie wiem - albumu jeszcze nie ma. Jest za to nowy title-track "Growl" i tu dopiero zaczyna robić się ciekawie.

Powyżej napisałem, że głównym atutem "Wolf" była choreografia, która potrafiła wyciągnąć za uszy samą kompozycję - ciekawą, ale nazbyt rozstrzeloną i dziwaczną, by bronić się jako samodzielny twór. Cóż, szaleńcy z SM Entertainment tym razem poszli dalej. Do kolejnego świetnego układu tym razem dorzucili piosenkę, która od pierwszego przesłuchania broni się sama.



Goście ruszają się niesamowicie - połączenie gracji z siłą, dynamiką i ekspresją. No i ta synchronizacja. Jednak tutaj trzeba też pochwalić nie tylko samych wykonawców, ale osobę odpowiedzialną za przygotowanie układu. Choreografia jest dopasowana do piosenki, różnorodna, efektowna i ma kilka figur łatwo zapadających w pamięć - jest po prostu imponująca.

Ale jak już wspomniałem, tym razem EXO serwuje też bardzo dobrą piosenkę. Chyba jej największym atutem jest zręczność z jaką połączono poszczególne elementy. Dwa główne motywy przewodnie różnią się od siebie dosyć znacznie - jeden silnie rytmiczny i trochę zawadiacki, drugi melodyjny i grzeczniutki. A jednak przeplatają się niezwykle płynnie. Ponadto w tę grę dwóch brzmień zdołano jeszcze wtłoczyć sekwencję rapu i kilka wydłużeń służących pokazaniu co lepszych głosów formacji. I znów włączenie tych elementów w kompozycję wypada niezwykle naturalnie - zmiana brzmienia w ogóle nie razi w uszy, za to jeszcze bardziej zaciekawia słuchacza.

A to dopiero połowa historii, bo równie ważne w tej kompozycji są same zastosowane dźwięki. To dzięki nim brzmienie utworu jest tak charakterystyczne i tak łatwo zapada w pamięć. Jest tu miejsce na elektronikę ze specyficznym motywem przewodnim na czele. Jest też pole do popisu dla instrumentów, ze szczególnym uwzględnieniem wstawki na gitarze elektrycznej. Do tego dochodzi cała masa wstawek nawet nie tyle kompozycyjnych, co produkcyjnych - jak ten specjalnie zmiękczony, by nie razić uszu, przeciągły dźwięk, który pojawia się podczas haczyka, gdzieś tam na progu słyszalności.

Od strony głosów EXO daje radę. Jestem nawet w stanie przecierpieć te cyfrowe ozdobniki na wokalach i pojedyncze linijki potraktowane Auto-tune'm.  Nie słyszę też w tym zbyt wiele boys bandowej maniery, która przeważnie mnie odrzuca. Oczywiście ta maniera na pewno gdzieś tam jest, ale nie razi, bo głosy zostały podporządkowane pod kompozycję. Normalnie w boys bandach kompozycje i podział partii wokalnych podporządkowuje się pod wizerunki poszczególnych osobników. Nierzadko z totalnym olaniem kwestii muzycznych.

Nie chcę zaczynać jakiegoś konfliktu, ale w girls bandach dziewczyny, które tylko wyglądają, nie są przymuszane do katowania siebie i innych swoim śpiewem, przynajmniej nie w jakimś nadmiernym stopniu. W grupach męskich wokalne beztalencia z rozbudowanymi rolami lub eksponowanie głosów, które zupełnie nie pasują do danej piosenki, to niestety chleb powszedni. Dlatego tym bardziej warto tutaj pochwalić EXO.

Zostaje jeszcze kwestia tekstu, który pod pewnymi względami przypomina tekst do "Wolf". Przynajmniej w tym sensie, że jest to receptura na kisiel w majtkach przeciętnej nastolatki, ale jednocześnie tak zgrabnie sformułowana receptura, że facet nie będzie od tego rzygał tęczą. Jest to po prostu możliwie męskie - nawet jeżeli ciuteczek niedojrzałe i znów zalatujące teenage angstem. Biorąc pod uwagę fakt, że faceci podobno nigdy tak do końca nie dorastają, nie wykluczałbym nawet, że właśnie przez tę delikatną niedojrzałość tekst jest tak łatwy do strawienia. Co prawda, kiedy piszę te słowa nie ma oficjalnego koreańskiego tekstu (pojawi się wraz z wydaniem albumu), ale w sieci natychmiast pojawiły się tłumaczenia. >>TUTAJ<< znajdziecie tłumaczenie angielskie, a >>TUTAJ<< teledysk z wplecionymi polskimi napisami.

Co do teledysku to jest to na swój sposób majstersztyk. Chyba nikt tak jak ludzie z SM Entertainment nie potrafi pokazywać swoich układów tanecznych. Klip jest do bólu prosty i poza tańcem nie dzieje się w nim prawie nic, a jednak przykuwa uwagę. Od strony estetycznej bardzo podoba mi się stylizacja planu. Sam zespół został ubrany mało pretensjonalnie, a mimo to atrakcyjnie wizualnie, choćby ze względu na detale.

Poza samymi chłopakami z EXO, klip ma jeszcze trzech cichych bohaterów. Dwóch pierwszych, odgrywających nieco mniej znaczącą rolę, jest zbiorowych. Jednym są czapki z daszkiem przewijające się przez cały teledysk, dodające całości nieco więcej życia. Drugim jest oświetlenie, które kolejnymi rozbłyskami i przyciemnieniami znacznie urozmaica obraz.

Jednak najważniejszym z tych cichych bohaterów jest kamera. Jeśli przy którymś z obrotów nie wpleciono jakiegoś bardzo zręcznego cięcia, to klip został nakręcony master shotem - czyli w jednym ujęciu. Nadaje to całości niesamowitej spójności. A przy tym kamera jest przecież bardzo żywa, nieustannie się porusza - czy to oddając charakterystyczne bujanie w piosence, czy to eksponując któregoś z bohaterów.

Ciekawe jest też samo podejście twórców do kamery. Jest w tym coś z wyburzania czwartej ściany, bo kamera w żadnym razie nie próbuje naśladować ruchów człowieka, a i wokaliści zachowują się wobec niej jak... no cóż, wobec kamery. A przy tym kamera jest jednak gdzieś tam w samym centrum tego ... kółeczka (miałem napisać gangbangu, ale zrezygnowałem) - dokładnie tam, gdzie chciałaby się znaleźć każda z fanek. Więc kisielek powinien być podwójny.

Ech, ja tu coś piszę o kisielkach, a sam się nie mogę od tego oderwać :(

wtorek, 30 lipca 2013

Brejking Nius 22-28.07.13

Miniony tydzień należał do spokojniejszych. Niewiele było premier muzycznych, niewiele też sensacyjnych doniesień czy choćby nawet plotek... No może przesadzam, że niewiele, po prostu nie były to tematy, które jakoś strasznie by mnie zainteresowały. W każdym razie wydaje się, że branża bierze głęboki wdech przed kolejną falą emocji. Najbliższe tygodnie to znów zalew mniej i bardziej wyczekiwanych nowości.

Powroty, powroty, powroty

Zdecydowanie ciekawie wypadł powrót Lee Jung Hyun, zwanej także koreańską Królową Techno. Wokalistka jako pierwsza podjęła próbę spopularyzowania tego gatunku w Korei i o ile na k-popowej scenie nie widzę aktualnie zbyt wielu wykonawców reprezentujących ten styl, sama Lee Jung Hyun nigdy nie mogła narzekać na brak powodzenia. Może dlatego, że od samego początku sukcesy muzyczne łączyła z sukcesami na polu aktorskim. Nie dziwi zatem, że jej najnowszy teledysk do piosenki "V" jest nieco filmowy. Klip należy do tych nieco dłuższych (nic przesadnego, razem z napisami końcowymi mieści się w siedmiu minutach), jednak zdecydowanie warto rzucić na niego okiem. Sugerowałbym tryb pełnoekranowy.



Zastanawaiałem się czy nie poświęcić mu odrębnego wpisu, ale koniec końców zatriumfowało lenistwo podparte tym, że nie mam tu aż tak wiele do powiedzenia. Nie jest to moja para kaloszy, ale muszę przyznać, że piosenka jest na swój sposób przystępna, choćby ze względu na swoje lekko żartobliwe brzmienie. Jedyny poważniejszy zarzut to, że część podkładu, przynajmniej przy pierwszych przesłuchaniach, do złudzenia przypominała mi "Midnight Circus" grupy Sunny Hill (swoją drogą to też teledysk zdecydowanie wart obejrzenia).

Co do klipu, to podoba mi się sama koncepcja, nawiązująca do starych horrorów, gdzie fantastyczne motywy odgrywane były w jakiejś ograniczonej przestrzeni, a same nagrania miały nieco teatralny charakter. Tutaj urok tamtych filmów został bardzo zgrabnie odtworzony, a jednak całość wciąż wypada nowocześnie i przystępnie dla dzisiejszego odbiorcy. Duża w tym zasługa realizacji. Widać, że Lee Jung Hyun świetnie radzi sobie tak przed, jak i za kamerą. W dodatku skaperowała znakomitych współpracowników. Na ekranie partnerował jej utalentowany aktor Jin Goo, a od strony reżyserskiej wspierał Park Chan Wook - reżyser "Oldboya".

I tylko jednego nie rozumiem - dlaczego ten facet przed nią ucieka? Ja tam bym się nie opierał ;) .


W temacie żartobliwych teledysków całkiem sympatycznie wypada nowe nagranie Koyote zatytułowane "Hollywood". W dodatku muzycznie też nie jest najgorzej - takie przyjemne disco. A mimo to całości nie jestem w stanie potraktować jako czegoś więcej niż ciekawostka. Mam wrażenie jakby twórcy nie potrafili zdecydować się na ile ich nagranie ma być żartem, a na ile ma być poważne. W efekcie dostajemy coś w stylu D.Y.SZ.CZ.-u z Komicznego Odcinka Cyklicznego (jesteście starzy, jeżeli wiecie, o czym piszę :P ) tylko bardziej profesjonalnie zrobione.




Z nieopisanych przeze mnie powrotów warto rzucić jeszcze okiem na żeńską formację Tahiti. Ich nowe nagranie "Love Sick" jest... dziwne? Jest w tym coś tandetnego, jest też coś interesującego, a jednak finalny efekt nie jest ani tandetny, ani szczególnie interesujący. Jest naraz bardzo sztampowy i całkiem oryginalny. Jest po prostu dziwny. Ale dziewczyny wyglądają całkiem, całkiem i się rozbierają, więc można rzucić okiem ;) .




Co do piosenek, które opisałem na blogu, zdecydowanie polecić muszę powrót f(x) z "Rum Pum Pum Pum". Wpis znajdziecie >>TUTAJ<<. Od strony kompozycji i brzmienia podkładu - absolutna rewelacja. Patrząc przez pryzmat popu, rzadko który wykonawca może poszczycić się tak bogatym i skomplikowanym brzmieniem, a i tekst piosenki daje radę. Ciekawostką może być fakt, że "Rum Pum Pum Pum" to... angielski tytuł piosenki. Koreański tytuł to 첫 사랑니 czyli pierwsza miłość (kocham zapominać przełączyć koreańskie obłożenie klawiatury z powrotem na polskie).


Mniej entuzjastycznie podszedłem do powrotu AOA Black i ich piosenki "MOYA". Właściwie, to do tej pory nie wiem jak ugryźć ten kawałek. Pomimo obniżonych oczekiwań nie mogę przestać czuć się zawiedziony i w gruncie rzeczy nieszczególnie zainteresowany tym nagraniem. A z drugiej strony muszę przyznać, że na swój sposób to jest dobra piosenka. W szczegóły tematu zagłębiłem się >>TUTAJ<<.


W temacie zapowiedzi nowych wydawnictw, moje oko w pierwszej kolejności skoncentrowane było na Brown Eyed Girls, które właśnie powracają z piątym albumem. Choć pre-releasowa piosenka "Recipe" (>>TUTAJ<<) nie miała absolutnie żadnych promocji, to wdrapała się dość wysoko na listach przebojów. Mimo wszystko wytwórnia nie zaryzykowała powtórzenia zabiegu i miniony tydzień upłynął pod znakiem teaserów BEG. Spośród tych zdjęciowych zdecydowanie najważniejszym był poniższy...



sos vel źródło: allkpop.com

Tak, to lista piosenek z najnowszego albumu zatytułowanego "Black Box". W oczy natychmiast rzuca się pozycja numer trzy... I teraz pojawia się pytanie - zrobią to, czy tego nie zrobią? Czy płytę będzie promowała piosenka "KILL BILL"? Czy odważą się zrobić teledysk nawiązujący do tego filmu?

Odpowiedź brzmi: "Tak!"



Sama piosenka z filmowym "Kill Billem" nie ma już tak wiele wspólnego. Jeszcze przed wypuszczeniem teledysku, BEG zaprezentowało swoje najnowsze nagranie w niedzielnym "Inkigayo".




Na podobny model promocji zdecydowało się Girl's Day, choć tu możliwe, że w ogóle nie doczekamy się teledysku. Tak, tak, Girl's Day ma kolejne nowe nagranie. Tym razem (nie)stety obeszło się bez kręcenia pupami. Wprawdzie dziewczyny na antenie "Music Core" wykonały też "Female President" (teledysk >>TUTAJ<<), ale to już jedno z pożegnalnych wykonań tej piosenki. Teraz dziewczyny rozpoczynają promocje dla "Please Tell Me", która wizerunkowo jest powrotem do stylizacji aegyo, z którą wcześniej kojarzona była formacja. Nie mogę znaleźć nagrania z "Music Core", więc zamiast tego wykonanie z "Inkigayo".




Konkretyzować zaczęły się także zapowiedzi powrotu grupy 5dolls, działającej pod skrzydłami CCM. Dostaliśmy m.in. teaser teledysku...



Pozwolę sobie tymczasowo odpuścić wszystkie przemyślenia, domysły i komentarze. Skoncentruję się na obiektywnym, niepodważalnym fakcie. To wygląda zupełnie jak T-ara.


Popularnym zabiegiem w wypadku pełnych albumów jest tzw. repackaging, czyli po naszemu przepakowanie. Stary album ląduje w nowym opakowaniu, dogrywa się do niego dodatkową piosenkę i trzepie się kasę za to samo. Tym razem na podobny zabieg zdecydowali się ludzie z SM Entertainment. W najbliższym czasie na sklepowych półkach znów zagości rewelacyjnie sprzedający się album "XOXO" grupy EXO. Na nowym-starym wydawnictwie fani znajdą trzy nowe piosenki, w tym promujący krążek kawałek zatytułowany "Growl". Pełną piosenkę grupa zaprezentuje pierwszego sierpnia, album w sklepach będzie dostępny piątego sierpnia.



Listy przebojów

Zwycięzcy telewizyjnych programów z tego tygodnia:
MBC "Show Champion" - Ailee - "U&I" (>>TUTAJ<<)
Mnet "MCountdown" - Infinite - "Destiny" (gdzieś >>TUTAJ<<)
KBS "Music Bank" - Ailee - "U&I"
MBC "Show! Music Core" - Infinite - "Destiny"
SBS "Inkigayo" - Infinite - "Destiny" 


Gaon Chart 14-20.07.13
1. Ailee- "U&I"
2. Kang Seung Yoon - "It Rains"
3. INFINITE - "Destiny"
4. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK" (gdzieś >>TUTAJ<<)
5. A Pink - "NoNoNo" (>>TUTAJ<<)
6. 2NE1 - "Falling In Love" (>>TUTAJ<<)
7. Davichi - "Missing You Today" (>>TUTAJ<<)
8. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"
9. Geeks - "Fly"
10. Lee Seung Chul - "My Love"

Instiz 15-21.07.13
1. Ailee - "U&I"
2. Kang Seung Yoon - "It Rains"
3. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK"
4. Davichi - "Missing You Today"
5. 2NE1 - "Falling In Love"
6. A Pink - "NoNoNo"
7. INFINITE - "Destiny"
8. B2ST - "Shadow" (gdzieś >>TUTAJ<<)
9. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"
10. Lee Seung Chul - "My Love"

Billboard Korea 24.07.13
1. Ailee - "U&I"
2. A Pink - "NoNoNo"
3. INFINITE - "Destiny"
4. Kang Seung Yoon - "It Rains"
5. B2ST - "Shadow"
6. Davichi - "Missing You Today"
7. 2NE1 - "Falling In Love"
8. Lee Seung Chul - "My Love"
9. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK"
10. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"



Brejking Nius Nius

9MUSES miało wypadek
Samochód, którym część grupy jechała na koncert w Ulsan, zderzył się z jadącą przed nim ciężarówką. Na szczęście żadnej z dziewczyn nie stało się nic poważnego. Mimo to wytwórnia zdecydowała się tymczasowo zawiesić wszelkie działalności grupy, aby wykluczyć niepotrzebne ryzyko. Zdarzenie miało miejsce 24, jednak wytwórnia poinformowała o nim dopiero dzień później, dlatego można liczyć, że tym razem faktycznie nikomu nic się nie stało. W wypadku innych wytwórni czasami okazywało się, że wstępne badania nie były dość dokładne, a optymistyczne wyniki przedwcześnie ujawniano, by wkrótce musieć wszystko odkręcać, vide niedawny wypadek Nany z After School.  

 
Kary dla żołnierzy
Tak jak myślałem, wojsko nie okazało się przesadnie surowe dla celebryckich rekrutów, wyznaczając im kary jedynie za te zachowania, na których przyłapały ich telewizyjne kamery. Panowie Se7en i Sangchu, czyli dwóch mężczyzn szukających masażu w środku nocy, wylądują na 10 dni w karcerze. Okolicznością łagodzącą jest to, że odwiedzili kilka lokali w żadnym nie otrzymując masażu, ani żadnej innej usługi, co wskazywałoby, że może faktycznie szukali tylko masażysty. Pięciu innych rekrutów spędzi w karcerze 4 dni za korzystanie z urządzeń mobilnych. Jeden celebryta spędzi 10 dni w odosobnieniu za to, że wybrał się do kina bez przepustki. Drakońskie kary to to nie są, ale może chociaż wojsko faktycznie je wyegzekwuje. W wypadku większych wyroków nie uwierzyłbym, że celebryci cały czas spędzą siedząc w celach.


Viral video w wydaniu koreańskim
Rok temu świat został owładnięty przez "Gangnam Style" PSY'a, a wszystko za sprawą internetu i fenomenu, który określa się mianem viral video. Teledysk Koreańczyka rozprzestrzeniał się po sieci jak wirus - każdy kto się z nim zetknął, infekował znajomych przesyłając ten klip dalej - jako ciekawostkę, coś zabawnego, czy też interesującego. Dziś Korea ma nowe viral video - jak na razie o zasięgu lokalnym, ale kto wie, co będzie dalej?

Niedawno pisałem >>TUTAJ<< (pod tym linkiem znajdziecie też wszystkie warianty teledysku) o najnowszym nagraniu grupy Crayon Pop - "Bar Bar Bar", a raczej o tym jak przez kiepski teledysk nieomal je przegapiłem. Jak się okazuje, nie jestem wyjątkowy - cała koreańska scena zlekceważyła to nagranie i długo wydawało się, że przejdzie ono całkowicie bez echa. Ale wytwórnia w porę naprawiła swój błąd i nagrała teledysk, który pokazywał choreografię. I wtedy się zaczęło...



W Korei normą jest, że piosenka po miesiącu znika z topu list przebojów, tylko największe hity są w stanie przetrwać dłużej, choć oczywiście także tracą na popularności. Ta prawidłowość nie ima się Crayon Pop. Dziewczyny zamiast myśleć o zamknięciu promocji, zastanawiają się raczej jak wysoko będą za tydzień. "Bar Bar Bar" z każdym kolejnym notowaniem poprawia swoją pozycję na listach i...

Piętno Ilbe...
Wydawałoby się, że jasnym kierunkiem w tym wypadku jest sam szczyt. A jednak Crayon Pop ma problem. CEO ich wytwórni udzielał się na Ilbe, a same wokalistki miały posługiwać się specyficzną nomenklaturą z tego internetowego forum.

W Korei to poważna sprawa. Kilka miesięcy wstecz Hyosung z grupy Secret palnęła w mediach zdanie ewidentnie nacechowane tamtejszą retoryką (całkiem możliwe, że ze zwykłej głupoty) i nawet dziesiątki publicznych przeprosin poparte całkiem szczerymi łzami, którymi skropiła scenę przemawiając do publiki zebranej na koncercie, nie zdołały do końca udobruchać opinii publicznej.

Sytuacja samego Crayon Pop też jest nie do pozazdroszczenia. Niedawno Kwon Jung Yeol - wokalista popularnej grupy 10cm - na facebooku wstawił fotkę formacji z krótkim komentarzem sprowadzającym się do tego, że podoba się mu ich nowy występ i że dobrze im życzy. Po setkach wpisów musiał usunąć zdjęcie i wielokrotnie bronić się przed oskarżeniami o to, że sam podziela poglądy z Ilbe.



Jakie zło czai się na tym forum, że Koreańczycy aż tak alergicznie na nie reagują? Skrajny konserwatyzm, nacjonalizm, popularyzowanie poglądów ewidentnie kojarzących się z czasami dyktatury. Ilbe zbiorczo jest tworem występującym przeciwko demokracji, wolności prasy, równouprawnieniu kobiet, wspierającym rasizm, ksenofobię i wszelkiego rodzaju inne uprzedzenia.

Ja Ilbe oceniał nie będę - "Wolnoć Tomku w swoim domku". Ale, jak widać, sami Koreańczycy nie są chętni takim poglądom i ludziom je reprezentującym.

... a może sprytna promocja?
Oczywiście CEO wytwórni i same dziewczyny odcinają się od powiązań z forum. CEO twierdzi, że posiadanie konta nie jest równoznaczne z udzielaniem się w dyskusjach czy podzielaniem poglądów, natomiast dziewczyny stwierdziły, że użyte przez nie sformułowania to ich wewnętrzny slang, całkiem niezwiązany z Ilbe.

Tak czy inaczej faktem jest, że szersze zainteresowanie grupą i ich najnowszym nagraniem zaczęło się w momencie, kiedy w mediach wypłynęły rewelacje o ich powiązaniach z Ilbe. Dlatego sporo ludzi podejrzewa, że jest to tani chwyt marketingowy, mający za zadanie zwrócić uwagę na grupę.

A jednak trudno nie wytknąć tego, że zdobycie zainteresowania publiki to dopiero połowa drogi do zdobycia popularności. Drugą połowę dziewczyny musiały pokonać same, dzięki swojej nowej piosence i towarzyszącemu jej układowi tanecznemu. Czy pomimo, czy też może właśnie dzięki kontrowersji - Crayon Pop zyskuje na popularności. Czy zdoła zawojować Koreę? A może cały świat legnie u stóp koreańskich "dresiarek"? Czas pokaże.








SM Entertainment pod ostrzałem fanów
Przedziwna sprawa. SM Entertainment w tym momencie jest prawdopodobnie najbardziej prężną wytwórnią na k-popowym rynku - liderem wielkiej trójki. A jednak nieustannie dostaje kijami po plecach, i to od własnych fanów. Przedziwny to związek, w którym fani nabijają sprzedaż płyt i okolicznościowego badziewia do absurdalnych poziomów, a jednocześnie narzekają na wszystko, na co się da.

Tegoroczne "I Got A Boy" (>>TUTAJ<<) Girls' Generation faktycznie było słabe, a mimo to przez miesiąc trzymało pierwsze miejsca list przebojów i chyba jeszcze w marcu łapało się do pierwszej pięćdziesiątki list sprzedaży (premiera miała miejsce na samym początku stycznia). Grupa EXO to tegoroczny rekordzista w temacie sprzedaży fizycznych albumów, a przecież za chwilę sklepowe półki zaleje przepakowana wersja wydawnictwa. A jednak wszystko jest nie tak, przynajmniej zdaniem fanów.

Jeden z głównych zarzutów? SM Entertainment kręci teledyski w formacie "boxowym" tzn. na zamkniętych scenach kształtem przypominających pudełko. Oznacza to, że na teledysk składa się scenografia, zespół i nic więcej. A ja się pytam - czego ci ludzie właściwie oczekują? Jednym z głównych atutów czołowych grup tej wytwórni są ciekawe, urozmaicone choreografie - jak choćby w wypadku EXO i ich hitu "Wolf" (>>TUTAJ<<). To logiczne, że kręcąc teledyski dobiera się taki format, który pozwoli najlepiej zaprezentować ten aspekt. A trzeba jeszcze dodać, że SM Entertainment przygotowuje plastycznie doskonałe scenografie, ich poziom ociera się o poważną sztukę.

Nie podoba się fanom także nowy format piosenek, forowany w tym roku przez SM. Tutaj akurat muszę się zgodzić, że wytwórnia próbuje czegoś nowego i nie zawsze im to wychodzi. Ujmując rzecz najprościej - SM próbuje zamienić główne piosenki swoich wykonawców w coś na kształt występu musicalowego. Utwory mają bardziej zróżnicowaną konstrukcję, składają się z większej ilości elementów, więcej jest też miejsca pod muzyczne wariacje, a układy taneczne stają się częścią nierozerwalnie wkomponowaną w całość.

W wypadku "I Got A Boy" wyszło średnio, może nawet słabo, ale w wypadku "Wolf" jest naprawdę ciekawie. Natomiast ten sam zarzut pod adresem f(x) i ich "Rum Pum Pum Pum" w ogóle wydaje się nie na miejscu. Piosenka f(x) jest muzycznie bogata, ale też niezwykle spójna. No ale za f(x) SM w ogóle obrywa ze wszystkich stron. Że teledysk nie taki, że piosenka w stylu poprzednich, że tej dziewczyny za mało na ekranie, że tej drugiej za dużo, że SM śmiało tego samego dnia ogłosić powrót EXO itd.

Ale nie oszukujmy się, to w większości piszą dzieci i ludzie, którzy nie mają nic lepszego do roboty. Jak długo pieniądze na koncie się zgadzają, tak długo wszystko jest w porządku. Tym bardziej, że SM Entertainment ma teraz poważniejszy problem niż kapryśni fani...

SM Entertainment pod ostrzałem FTC
FTC czyli Fair Trade Commission, czyli Komisja ds. Konkurencji, czyli odpowiednik naszego UOKiK-u. I na tym kończy się część tego niusa, którą można w jakikolwiek sposób przełożyć na polskie realia, bo reszta sprawy to zwyczajna egzotyka. Chyba najlepiej zacznę opowiadać po kolei, bo sprawa sięga dawnych czasów.

SM Entertainment ma pod swoimi skrzydłami szalenie popularną, męską formację TVXQ. Grupa przechodziła już różne zawirowania, ale nas w tej chwili interesuje sprawa z 2009 roku, kiedy Jaejoong, Yoochun i Junsu złożyli wnioski sądowe o unieważnienie kontraktów. Unieważnienie 13-letnich, wysoce dla nich niekorzystnych kontraktów. Oczywiście sąd przyznał im rację, bo taka umowa łamała podstawowe koreańskie prawa pracy, ale i bez znajomości zawiłości prawnych sprawa śmierdziała na kilometr niewolnictwem.

Zaraz po odłączeniu się od TVXQ, trójka wokalistów założyła własną grupę JYJ i zaczęła promować w Japonii. Bo w Korei nie mogła. Szybko okazało się także, że i rynek japoński jest dla nich praktycznie zamknięty - ich japoński wydawca zawiesił działania grupy na tym rynku. Pomimo kolejnych apelacji, sąd zawsze stawał po stronie byłych członków TVXQ lub dochodziło do ugody. A i tak JYJ nie mogło działać na swoich dwóch głównych rynkach zbytu.

O co chodzi? O nieformalną władzę SM Entertainment. JYJ dostało coś na kształt wilczego biletu. Na wszystko. Nie mogli wydawać płyt, nie mogli kręcić teledysków, nie mogli występować w programach telewizyjnych, nie mogli pokazywać filmów na swój temat. Tzn. formalnie mogli, tylko jakimś dziwnym trafem nikt w branży nie chciał z nimi nawet rozmawiać. Doszło do tak komicznej sytuacji, że w 2011 roku wydali swoją EP-kę jako... muzyczny esej, który sprzedawany był jako książka/audiobook, bo akurat tej branży SM Entertainment jeszcze nie oplotło swoimi mackami.

Ale wygląda na to, że ta tragikomiczna sytuacja dobiega końca. FTC zakończyło swoje śledztwo i przyznało, że za całą sprawą stoi SM Entertainment a także KFPCAI - Korean Federation of Pop Culture and Art Industry, którego rękami wysługiwała się wytwórnia, rozsyłając do telewizji, wydawców, producentów itd. zalecenia, by JYJ traktować jak czarną owcę psującą branżę i działającą na niekorzyść szeroko pojętego halyu.

Oczywiście SM Entertainment czekają sankcje, jak i natychmiastowy nakaz odkręcenia skutków swoich machinacji. Teoretycznie JYJ powinno móc wkrótce zacząć normalnie funkcjonować. Jak będzie w praktyce, to się jeszcze zobaczy, bo SM Entertainment oczywiście do niczego się nie przyznało i zapowiada odwołanie.


After School Special

After School w pełnym składzie
Lizzy i Nana wreszcie doszły do pełni zdrowia i już występują razem z After School oraz Orange Caramel.



Kahi powraca na ekrany
Niestety tylko jako aktorka. Nie wiem, co się dzieje z jej karierą. Kahi to kawał scenicznej charyzmy, jedna z najlepszych tancerek w branży, a przy tym naprawdę solidny i uniwersalny głos. Ale od czasu opuszczenia After School jej talent wyraźnie się marnuje. Szkoda. Dobrze, że chociaż nie zniknęła zupełnie. Do niedawna współprowadziła program telewizyjny z Son Dam Bi, jednak już wiadomo, że w drugim sezonie jej miejsce zajmie ktoś inny. Miałem nadzieję, że oznacza to powrót na scenę, ale póki co o tym cicho.

Zamiast tego Kahi zagrała jedną z głównych ról w krótkim (z założenia) serialu "Because We Haven't Broken Up Yet". Nie będę zagłębiał się w szczegóły, bo miłosne dramy mnie nie interesują. Na dodatek nie znam koreańskiego, a bez znajomości języka trudno mi ocenić jej aktorstwo. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie wypadła jak "typowy celebryta" w skeczu z "Gag Concert" ;)




Insze inszości

Kryjcie się, nadchodzą covery
Bardzo interesującym coverem w tym tygodniu popisała się żeńska formacja Spica. Nie dość, że dziewczyny jak zwykle dają wokalny popis, to jeszcze...



Ja wiem, dla wokalistek - i na dodatek tancerek - trzymanie rytmu i koordynacja ruchowa to absolutna podstawa. A jednak na mnie - osobie rytmicznie upośledzonej - to robi wrażenie :D .


ETC
Dziewczyny z Fiestar zapoczątkowały serię mini-porad językowych. Na pierwszy ogień idzie słowo 대박 - "daebak" .



Żródłem zdjęć i filmów, gdzie nie oznaczono inaczej, są oficjalne kanały YT i fanpage FB poszczególnych grup, wytwórni, stacji telewizyjnych etc.
Żródłem doniesień są portale allkpop.com, seoulbeats.com, soompi.com oraz netizenbuzz.blogspot.com

niedziela, 28 lipca 2013

AOA Black - MOYA

Ale mam zgryz z tą piosenką. Z jednej strony mnie rozczarowała, z drugiej jednak nie. Niby jest fajna, a jednak nie do końca. Cały czas waham się, co właściwie o niej napisać, i to pomimo tego, że nagranie miało premierę w piątek, a kiedy piszę te słowa jest już niedziela.

Zacznijmy od tego, że AOA to jeden z ciekawszych zeszłorocznych debiutów, ze szczególnym uwzględnieniem podgrupy AOA Black, która tak naprawdę sprawia, że formacja wyróżnia się na kpopowym rynku. Jak AOA Black ma się do samego AOA wyjasniłewm już >>TUTAJ<< i nie będę się powtarzał, bo to nadspodziewanie zawiła sprawa. Tak czy inaczej AOA w wersji Black to pop-rockowa kapela złożona z piątki dziewczyn.

Co tu dużo kryć, sama wiadomość o powrocie AOA - w jakimkolwiek wydaniu - z miejsca przykuła moją uwagę. Jednak potem zaczęły się teasery i huśtawka mojego odbioru. Najpierw grupowe zdjęcie dziewczyn w... białej stylizacji. Zaczęło pachnieć aegyo, i nieco kłócić się z samą nazwą zespołu, ale trudno, to tylko jedno zdjęcie. W dodatku solowe fotki dziewczyn miały już nieco więcej pazura, no i zawierały tytułowe, enigmatyczne "Moya" w pięciu językach. Wariantu polskiego nie było, ale służę pomocą - "Moya" po polsku znaczy "Co?".

Dalej pojawiły się dwa krótkie filmiki w jakiś tam sposób nawiązujące do nadchodzącej piosenki. Było troszkę aegyo, ale nie za dużo. Martwić zaczął mnie natomiast sam utwór. Fragmencik zaprezentowany w filmikach, nawet jeżeli miał być tylko elementem większej całości, zapowiadał coś strasznie prostego, wtórnego i co tu dużo kryć - brzmiał jak niezbyt udana kopia czegoś, co gdzieś już każdy słyszał.

W tym momencie postanowiłem wyprowadzić uderzenie wyprzedzające - zamiast czekać aż piosenka mnie rozczaruje, sam obniżyłem swoje oczekiwania wobec tego nagrania w nadziei, że w ten sposób będę w stanie spojrzeć na piosenkę obiektywnie. Nie pomogło. Chyba. Sam już nie wiem.



Okej, zacznę od tego, co rzuciło mi się w oczy przy pierwszym kontakcie i chyba przyprawiło o największy ból głowy. Koncepcja zespołu kontra piosenka. To się kupy nie trzyma! Nie chodzi o zestawienie aegyo z gitarami, to da się zrobić, w takim czy innym stopniu AOA już to robiło z powodzeniem. Chodzi o samą relację piosenka - zespół...

Nie ma żadnej relacji, o to właśnie chodzi! Dziewczyny nie grają tej piosenki, nie mogą jej grać - podkład jest zbyt prosty i tak rozpisany, że jakby się dziewczyny nie wysilały, i tak większośc będzie stała i nie miała nic do roboty. To nie jest utwór dla kapeli. Ja wiem, że w programach telewizyjnych i tak musiałyby markować granie na instrumentach - takie zasady narzuca większość stacji. Ale dziewczyny markują nawet w teledysku. Co więcej, nie ma nawet kropli kleju pomiędzy tym, co na ekranie, a tym co w słuchawkach - przynajmniej jeżeli idzie o brzmienie samego podkładu.

W tym momencie powrót AOA w wariancie Black stracił jakąkolwiek rację bytu, bo nie dość, że znika atut gry na instrumentach, to jeszcze dziewczyny w trakcie występu nie mogą także wykonać żadnego układu tanecznego, no bo niby jak. To jest jakiś poroniony pomysł i nie wiem kto stał za procesem myślowym leżącym u podstaw tego nagrania.

Następna rzecz, która rzuca się w oczy, to aegyo. Do tej pory AOA miało tendencję do wykorzystywania elementów tego przesłodzonego wizerunku, ale w niezwykle zgrabny sposób mieszało go z bardziej drapieżnymi elementami - poprzez stroje, taniec, występy czy wreszcie same piosenki. Tutaj tego nie ma - to w zasadzie zwykłe aegyo, proste do bólu, wtórne i podobne do dziesiątek, jeśli nie setek nagrań w tym samym rodzaju.

Sęk w tym, że usuwając te wszystkie uprzedzenia, oczekiwania i restrykcje - sam teledysk i wizerunek grupy wypadają całkiem dobrze. Nie są w żadnym razie oryginalne czy pomysłowe, ale zdecydowanie dobrze zrealizowane. Dziewczyny wyglądają i atrakcyjnie, i zgrabnie, i mają zachowaną pewną dozę własnego charakteru, a sam klip jest zabawny - choć wiezie się na pomyśle, który zadziała raz, góra kilka razy - to nie jest rzecz żywotna, bo bazuje na zaskoczeniu. Jedyna nadzieja w tym, że klip jest dosyć adekwatny do słów piosenki. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

Sama piosenka jest zdecydowanie lepsza niż spodziewałem się po teaserach. Twórcy zdołali jakoś opleść ten prosty motyw przewodni w dodatkowe wątki - tak, by nie rzucał się aż tak bardzo w uszy. Przez to jest on tylko przewijającym się smaczkiem, a nie sednem utworu i w tej formie jest strawny. Sama kompozycja jest zwyczajnie miła dla ucha, spokojna i ładnie zestrojona. Szczególnie przyjemnie słucha się wokali.

Sęk w tym, że poza wokalami dzieje się tam naprawdę niewiele. To jest jeden z tych kawałków, który szalenie łatwo wpada w ucho, ale równie szybko może zmęczyć słuchacza. Zmęczyć pod warunkiem, że słuchacz jest na niego wystawiony, bo jakoś nie widzę, by ktoś sam z siebie przesłuchiwał tę piosenkę raz za razem. Ona po prostu nie jest dość ciekawa.

W zasadzie napisałem już wszystko, co miałem do napisania o tej piosence i wciąż nie wiem... Czy ona mi się podoba, czy nie? Czy to jest wtopa czy sukces? Piosenka jest sympatyczna i chwytliwa, w Korei już radzi sobie całkiem nieźle, a jednak nie umiem zdobyć się na entuzjazm. To chyba kwestia tego, że mój do bólu logiczny mózg (a przynajmniej tak lubię o nim myśleć) nie potrafi pogodzić się z tą fundamentalną sprzecznością - zespół, który "wykonuje" piosenkę, której wykonywać nie może.

środa, 24 lipca 2013

f(x) - Rum Pum Pum Pum

Wersja skrócona tekstu - to jest zajebiste! Wersja dłuższa?

Do tej pory ani nie byłem fanem f(x), ani nie zwykłem używać słowa "zajebisty" w tekstach. Popularny przymiotnik popadł w moją niełaskę choćby ze względu na to, że jest "głośny", ale mało merytoryczny. Tym razem jednak sięgnąłem po to konkretne określenie dlatego, bo bardzo trudno oddać w kilku słowach to, jak bardzo przypadło mi do gustu nowe nagranie tej koreańskiej grupy. Tyle o słowie "zajebisty", co do samego f(x) - tutaj sprawa jest ciutek bardziej skomplikowana.

f(x) po prostu do mnie nie trafiało i tu muszę zaznaczyć, że przeglądając internet zauważyłem, że nie jestem w tym względzie odosobniony. f(x) to fenomen przede wszystkim koreański, to właśnie tam dziewczyny cieszą się wielką popularnością. Poza Koreą entuzjazm jest już bardziej umiarkowany. Ale w ojczyźnie... W ojczyźnie f(x) jest nie tyle nawet popularne (tzn. jest i to bardzo, ale nie to jest najważniejsze), co najzwyczajnie w świecie cenione za swoją muzykę. Zachwyca się nimi branża, zachwycają fachowcy i media.

O co chodzi? O produkcję - eksperci w dziedzinie elektroniki i mieszania dźwiękiem są zachwyceni ich nagraniami. Ich piosenki to elektroniczny, taneczny pop, wzbogacony kolorowymi stylizacjami i ciekawymi układami tanecznymi. Od strony dźwięku ich piosenki są faktycznie bogato i zręcznie zaaranżowane, ale... Jest pewien szkopuł.

S.M. Entertainment, wytwórnia stojąca za piątką dziewczyn, lubi pożyczać piosenki i się tym nie chwalić. Np. nie wszyscy wiedzą, że tegoroczny hit SNSD - "I Got A Boy" (>>TUTAJ<<) - w dużej części składa się z odkupionej kompozycji, którą wcześniej wykonywała jakaś mniej znana Brytyjka. W żadnym razie nie ma mowy o plagiacie, ale SM zbytnio nie chwaliło się tym, że piosenka jest z importu.

I podobnie było z debiutanckim albumem f(x)... Tylko na znacznie szerszą skalę. Album był wypchany po brzegi zakupionymi kompozycjami, które zostały jedynie zremiksowane. W Korei nikt nie widział problemu, ale poza nią patrzono na to krzywo, tym bardziej, że w kategoriach popu niektóre remiksy wypadały... dziwnie. No i połaszono się na przynajmniej jedną bardziej znaną kompozycję - "Hot Summer" grupy Monrose, co tym bardziej nie wszystkim przypadło do gustu.

Nawet title-track - "Pinocchio" - był remiksem mało znanej piosenki mało znanej wokalistki (albo dema w jej wykonaniu), co przysporzyło dziewczynom nieco kłopotów. Mało znany wykonawca niespecjalnie ma możliwość publicznego zabrania głosu w takiej sytuacji, a jednocześnie pojawili się ludzie, którzy wytropili oryginał w sieci... I zaczęła się burza z oskarżeniami o plagiat. Nic mi nie wiadomo, żeby ktokolwiek wszczynał postępowanie w tej sprawie, ani tym bardziej żeby wytwórnia przyznała się do plagiatu (samo podobieństwo nie podlega najmniejszej dyskusji), ale komentarze w sieci wciąż wiszą i sieją ferment.

Jeżeli idzie o mnie, remiksowanie cudzych nagrań nie było dla mnie istotnym czynnikiem. Po prostu piosenka "Pinocchio" przypadła mi do gustu, ale reszta nagrań już nie bardzo. Tym samym do wieści o powrocie f(x) podchodziłem trochę jak pies do jeża. W pierwszym filmiku, będącym teaserem całego albumu, przygrywała bardzo sympatyczna piosenka, ale szybko okazało się, że nie będzie to singlowe nagranie, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Natomiast teaser singla wypadał nieprzekonywująco, przynajmniej dla mnie. Cóż, moje obawy były bezzasadne, bo nowy singiel f(x) jest po prostu rewelacyjny.



Na razie pomijam teledysk, pomijam choreografię, pomijam stylizację - to wszystko jest w moich oczach bardzo dobre, ale najważniejsza jest piosenka. A piosenka jest po prostu świetna muzycznie. To bogata, ale nie przewalona kompozycja, która wypełniona jest różnymi muzycznymi subtelnościami, jak i bardziej ewidentnymi zabiegami. Urozmaicona, ale spójna. Oryginalna, ale bardzo przystępna.

Nie sposób wypisać wszystkich drobiazgów, które składają się tutaj na finalny efekt. W uszy rzuca się oczywiście śliczny most przed finałem i zmiana brzmienia pod rap Amber, ale dla mnie najprzyjemniejszym z zabiegów jest kanon przed pierwszym refrenem.

Paradoksalnie w piosence w pierwszej chwili najmniej przypadły mi do gustu same wokale. Wydawały się mi nazbyt cukierkowate i zbyt mało wyraziste... Ale zmieniłem zdanie, bo świetnie wpasowują się w brzmienie tego utworu. Powiem więcej, mocniejsze głosy prawdopodobnie zaburzyłyby harmonię między podkładem a linią wokali.

A trzeba przyznać, że największym atutem tego utworu jest po prostu jego brzmienie jako całość - bez zagłębiania się w detale. Motyw przewodni jest intrygujący i ma w sobie nutkę pieprzu. Podobny ostry posmak można też wyczuć w wokalach, pomimo wspomnianej wyżej cukierkowatości. Po prostu ta piosenka muzycznie jawi się jako swojego rodzaju obietnica i to obietnica czegoś wyjątkowego...

I to w stu procentach zgadza się z tekstem piosenki, który wydaje się nad wyraz zgrabny jak na proponowaną tematykę. Niby słowa piosenki można odbierać jako słowa dziewczyny, która przechwala się, że uczucie do niej będzie czymś wyjątkowym, ale to nie do końca tak. Tak naprawdę wydaje się, że piosenkę śpiewa nie tyle osoba, co sama bezcielesna miłość, która zapowiada zwracając się wprost do adresata, że - cóż - będzie bolało. No i ta przewijająca się gra słowna nawiązująca do zębów. Jak na pop, tekst jest zdecydowanie atutem tej piosenki. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

Pozostaje jeszcze kwestia wizualizacji. Jak już zaznaczyłem - dla mnie bomba. Teledysk nie jest wprawdzie nadmiernie pomysłowy, czy widowiskowy, ale dobrze się na niego patrzy i pasuje do muzyki. Moim zdaniem trafionym zabiegiem jest mieszanie przebitek na twarze dziewczyn i grupowych scen tanecznych. Wydaje się, że choreografia znów będzie mocnym punktem ich występów, a zbliżenia na twarze pozwalają wzmóc atmosferę drapieżności bez epatowania seksem. Wystarczy, że połączy się dobrą mimikę z ciekawymi stylizacjami i wcale nie trzeba wypinać tyłka, żeby przykuć męskie oko.

Same stroje zasługują na kilka słów - nawet jeżeli to wybór co ciekawszych łaszków dostępnych w sieciówkach, to jednak wypada to zdecydowanie stylowo. To nie są nudne ciuszki inspirowane ulicznym stylem, tylko coś, co samo w sobie zwraca uwagę - poprzez ciekawy dobór kolorów i fasonów. Stylizacje są wyraziste, barwne, ale nie przekraczają granicy pretensjonalności. W tym wypadku kupuję nawet te czerwone włosy i barwione soczewki - na co nromalnie patrzę krzywo.

Teraz mam tylko nadzieję, że na albumie znajdą się chociaż jeszcze ze dwie takie perełki.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Brejking Nius 15-21.07.13

W tym tygodniu tekst miał być szybciej, a już jest spóźniony. No cóż, biorąc pod uwagę moje wrodzone lenistwo, to i tak sukces, że w ogóle powstaje ;). Ponieważ mało pisałem w zeszłym tygodniu, dość opasła będzie sekcja poświęcona powrotom - opasła także w video. Poza tym zeszły tydzień przyniósł kilka ciekawych wieści w k-popowym świecie, między innymi finał(?) wojskowej afery z celebrytami.

Powroty, powroty, powroty

Nie przepadam za boys-bandami, więc staram się o nich nie pisać jeżeli nie zainteresują mnie piosenką i/lub teledyskiem. Tak się składa, że ten tydzień upłynął pod znakiem drogich, ale dosyć nudnych powrotów boys-bandów, dlatego pozwolę sobie w tym dziale nadrobić zaległości. Ale zanim zajmę się premierowymi nagraniami, najpierw... teledysk do "Wolf" grupy EXO. Tak, ta piosenka będzie niedługo miała 2 miesiące na karku, ale dopiero teraz wytwórnia zdecydowała się wypuścić wersję fabularną klipu (wersja taneczna >>TUTAJ<<).



Nie dość, że choreografia do tej piosenki to jeden z najlepszych układów tego roku, to jeszcze przyzwyczaiłem się do samego utworu na tyle, żeby go polubić. A teraz to... Muszę przyznać, że na swój sposób to jest naprawdę dobre. Oczywiście, że całość na kilometr zalatuje "teenage angst" - ale czy to coś złego? Raz, że grupą docelową są raczej nastolatki, więc wszystko się zgadza. Dwa, wiele popkulturowych franczyz wozi się na "teenage angst" i jakoś nie przeszkadza to w przyciąganiu widowni w przeróżnym wieku. Weźmy choćby większość inkarnacji Spider-mana.

No, ale pora zająć się premierami. Na pierwszy ogień B.A.P - nawet lubię tę grupę, ale nie lubię ich najnowszego projektu - cztery piosenki, cztery teledyski wypuszczane co dwa tygodnie. W tym tygodniu nagranie numer dwa - "Hurricane".



Gdyby chociaż podzielili zespół na części - tak, żeby dopasować styl piosenek do stylu poszczególnych członków... Niestety nie robią tego, zamiast tego pakują się w różne ryzykowne stylizacje, które obnażają ich słabości. Ta konkretna piosenka aż zgrzyta od zestawień członków, którzy śpiewać potrafią, i którym śpiewanie zdecydowanie nie idzie. Pewnie projektowi poświęcę więcej miejsca, kiedy B.A.P wypuści wszystkie nagrania. Na razie chłopaki rozmieniają się na drobne.

Aha, byłbym zapomniał, "najlepszy" moment:



#spreadingstereotypes

Co dalej? Może Infinite?



"Destiny" w żadnym razie nie jest złą piosenką, ale jest piosenką niesamowicie wtórną - takie typowe boys-bandowe granie. Jeżeli gdziekolwiek się wyróżnia, to momentami w podkładzie, ale też nie na tyle, żeby uczynić to nagranie faktycznie wyjątkowym, czy godnym zapamiętania. To samo można powiedzieć o teledysku. Niby zainwestowano spore pieniądze i pociągnięto za sznurki dla wielu zawieszone za wysoko, ale efekt końcowy wcale piorunujący nie jest. Fajnie, że pozwolono grupie nakręcić teledysk na prawdziwym hollywoodzkim planie zdjęciowym... Ale żeby twórcy teledysku zrobili z niego jakiś wybitny użytek? Tego nie powiem.

Swoją drogą, może zauważyliście, że w nazwie teledysku widzimy dopisek "ver. B". "Ver. A" zostanie upublicznione w bliżej niesprecyzowanej przyszłości. Infinite w trakcie kręcenia teledysku odwiedziło także cmentarz samolotów wykorzystany m.in. w drugiej części "Transformers" Michaela Bay'a. Władze wytwórni zdecydowały się w ostatniej chwili wyciąć te sceny z teledysku pod wpływem niedawnego wypadku samolotu koreańskiego przewoźnika Asiana Airlines, dlatego chwilowo widzimy teledysk w wersji B.

W moim odczuciu znacznie ciekawiej wypada powrót grupy Beast, głównie ze względu na teledysk.



Nawet jeżeli te wszystkie wizualne cudeńka nie mają większego znaczenia i pojawiają się w klipie trochę bez ładu i składu, to teledysk wypada efektownie i ciekawie. Choćby od strony czysto wizualnej stoi za nim jakiś pomysł i trochę pracy związanej z jego wdrożeniem. Gorzej z piosenką, która też jest przykładem dość standardowego boys-bandowego grania. "Shadow" wydaje się nieco mniej monotonne niż nagranie Infinite i lepiej zapada w pamięć, ale zarazem jest także zwyczajnie słabsze muzycznie.

W minionym tygodniu miały miejsce jeszcze dwie dosyć ciekawe premiery, ale nie dość interesujące, lub nie dość dobre, by poświęcać im cały wpis. Na pierwszy ogień idzie "Unbreakable" - kolaboracja Kima Hyun Joonga z Jay Parkiem.



Pozerski, ale szalenie efektowny klip mocno przyprawiony orientalnymi akcentami. Sama piosenka też jest całkiem udaną, efektowną kompozycją, a przynajmniej byłaby gdyby nie kilka mniejszych i większych zarzutów, które w moich oczach zupełnie psują to nagranie i czynią go tandetnym. Dwa najpoważniejsze zarzuty to wyraźne nadużywanie Auto-tune'a oraz wstawki po angielsku - tak banalne, że aż śmieszne. No i angielski tytuł piosenki jest śpiewany w taki sposób, że aż trudno rozpoznać śpiewane słowo.



Ten dziwny klip powyżej to debiutanckie nagranie Yu Seung Eun z "Voice of Korea" z gościnnym występem raperskiego duetu Bae Chi Gi. Piosenka brzmi nawet przyjemnie, choć nieco banalnie, ale tak naprawdę zaprezentowany fragment jest zbyt krótki, by powiedzieć coś konkretnego. Ciekawie wypadają także zaprezentowane próbki wykonań "Be OK" w innych aranżacjach, ale znów są to urywki zbyt krótkie, by powiedzieć coś więcej. W uszy kłują mnie natomiast strasznie przypadkowe zbitki angielskich wyrazów wepchnięte w piosenkę. No i trudno nie parsknąć śmiechem, kiedy piosenka zaczyna się od swojsko brzmiącego "sra".



This is getting out of hand... Naprawdę nie rozumiem dlaczego A Pink nagle stało się aż tak popularne. Nie mam nic przeciwko ich piosenkom, ale ich brzmienie nie jest ani dostatecznie przebojowe, ani dość bogate, ani zwyczajnie dość dobre muzycznie, żeby uzasadnić ten rozbłysk popularności. Tak czy inaczej dziewczyny wypuściły właśnie drugi teledysk, tym razem do piosenki "Secret Garden", który promuje EP-kę o tym samym tytule.

Moją muzyczną uwagę w tym tygodniu przykuły dwa powroty z pogranicza mainstreamu. Raperski tercet Miss $ wypuścił bardzo ciekawe nagranie "You were not the..." z gościnnym udziałem kolegi z wytwórni - Verbal Jinta. Piosenkę opatrzoną bardzo zgrabnym teledyskiem znajdziecie >>TUTAJ<<.

Drugie nagranie to dzieło czerwcowych debiutantek. Odd Eye, to nietypowa grupa, która oprócz śpiewania i tańczenia gra także na instrumentach. Konkretniej jest to trio smyczkowe, które postanowiło poszukać szczęścia na popowej scenie. Ich nowe nagranie nie przypadło mi do gustu aż tak jak debiut z "Catch Me If You Can" (>>TUTAJ<<), ale "Follow Me" to także ciekawa muzyczna propozycja, kto wie czy nie bardziej przystępna dla masowego odbiorcy. Nowe nagranie wraz z teledyskiem >>TUTAJ<<.

W temacie nadchodzących powrotów również działo się w zeszłym tygodniu sporo. Przede wszystkim potwierdzono plotki jakoby "Recipe" (>>TUTAJ<<) było tylko przedsmakiem nowego albumu Brown Eyed Girls. Płyta na sklepowe półki ma trafić już 29 lipca, więc w najbliższym czasie należy spodziewać się szczegółów dotyczących wydawnictwa i promującego go nagrania.

Jednak wiadomość ta szybko została przyćmiona zapowiedzią innego comebacku. Druga z żeńskich formacji SM Entertainment (pierwszą jest oczywiście SNSD) - f(x) - już udostępniła pierwsze materiały promocyjne przed wydaniem swojego drugiego albumu zatytułowanego "The Pink Tape".



Piosenka przygrywająca w drugiej części tego filmiku brzmi świetnie, szczególnie jeśli idzie o podkład. Jednak nie będzie to utwór promujący nowe wydawnictwo. Kawałek, który otworzy promocje to "Rum Pum Pum Pum" i po raz pierwszy usłyszymy go w pełnej krasie 25 lipca, kiedy dziewczyny wykonają go podczas programu MCountdown. Cały album na sklepowe półki ma trafić 29 lipca.



Tydzień temu wspominałem także o nadchodzacym powrocie AOA, a konkretniej AOA Black. Uruchomiono nawet specjalną mini-stronę poświęconą powrotowi, jednak na razie dostaliśmy jedynie dwa krótkie i dość dziwne filmiki.



Na jakiś konkretniejszy teaser trzeba poczekać do 24, a na samą piosenkę i towarzyszący jej teledysk dwa dni dłużej. Na razie wiadomo jedynie, że nowy singiel grupy zatytułowany będzie "MOYA", co po polsku oznacza "Co?".



Na zakończenie zapowiedź nieco odleglejszych wydarzeń. 16 sierpnia powróci Crayon Pop ze swoją wersją "Itaewon Freedom". Dopisek pod teledyskiem wskazuje, że będzie to wersja przygotowana na rynek japoński (premiera na antenie Mnet Japan).



Warto w tym miejscu zauważyć, że sam oryginał był parodią trendów w muzyce i teledyskach panujących w latach 80-tych i na początku 90-tych. Za oryginalnym nagraniem stoi duet UV oraz... JYP, jedna z największych gwiazd koreańskiego rynku muzycznego i głowa trzeciej co do wielkości wytwórni muzycznej - JYP Entertainment. To trochę tak jakby Michael Jackson nagrał piosenkę z Weird Al Yankovichem. Poniżej oryginalny klip do "Itaewon Freedom" z wtopionymi angielskimi napisami.



A teraz spróbujcie uwolnić się od tego teledysku ;)

Listy przebojów

Dynamic Duo już zdetronizowane. Choć raperski duet wciąż ma sporo piosenek w górnych połówkach notowań list przebojów, to zarówno w telewizyjnych programach muzycznych, jak i na listach sprzedaży wypada ze ścisłego topu ustępując miejsca 2NE1 i... A Pink. 2NE1 wygrało programy "Inkigayo" oraz "Music Core", A Pink sięgnęło po zwycięstwo w "Music Bank" oraz "Show Champion". MCountdown w tym tygodniu nie wyemitowano, zamiast tego odbyła się gala Mnet's 20's Choice Awards. Miejsce na podium list sprzedaży broni żeński duet Davichi.

Gaon Chart 07-13.07.13
1. 2NE1 - "Falling In Love" (>>TUTAJ<<)
2. Davichi - "Missing You Today" (>>TUTAJ<<)
3. A Pink - "NoNoNo" (>>TUTAJ<<)
4. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"
5. Brown Eyed Girls - "Recipe" (>>TUTAJ<<)
6. Geeks - "Fly"
7. Lee Seung Chul - "My Love"
8. SISTAR - "Give It To Me" (>>TUTAJ<<)
9. Ailee - "U&I" (>>TUTAJ<<)
10. Lim Kim - "All Right" (>>TUTAJ<<)

Instiz Chart 08-14.07.13
1. 2NE1 - "Falling In Love"
2. Davichi - "Missing You Today"
3. A Pink - "NoNoNo"
4. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"
5. Brown Eyed Girls - "Recipe"
6. Ailee - "U&I"
7. Lee Seung Chul - "My Love"
8. Geeks - "FLY"
9. SISTAR - "Give It To Me"
10. Lim Kim - "All Right"

Billboard Korea 17.07.13
1. Davichi - "Missing You Today"
2. 2NE1 - "Falling In Love"
3. Ailee - "U&I"
4. A Pink - "NoNoNo"
5. Lee Seung Chul - "My Love"
6. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"
7. Brown Eyed Girls - "Recipe"
8. Geeks - "FLY"
9. SISTAR - "Give It To Me"
10. Lim Kim - "All Right"



Brejking Nius Nius

CCM czyli jak (nie) robić PR-u, cd.
Przed tygodniem pisałem >>TUTAJ<< o zawierusze w CCM po tym jak ogłoszono, że Areum odchodzi z T-ara. Całą sytuację rozrysowałem tam możliwie jasno, więc nie będę się powtarzał. W każdym razie jednym z wątków przewijających się w mediach było... rzekome opętanie Areum. W poniedziałek wykonano telefon do CCM w tej sprawie...

"We can't say anything. It's her personal matters, and something that even the label didn't know got reported. The most important thing is that Ahreum shouldn't get hurt. We want to hide those things."
sos vel zródło: allkpop.com

Celowo zostawiłem angielskie tłumaczenie, żeby w podwójnym tłumaczeniu nie zatracić nic z głupoty tej wypowiedzi. Na litość boską! Ktoś zarzuca, że dziewczyna jest opętana przez szatana, a jej wytwórnia nie chce tego zdementować?! Sytuacja mogłaby zrobić się bardziej absurdalna tylko gdyby Areum faktycznie zaczęłą lewitować i śpiewać piosenki Maryli Rodowicz.

Ta historia jest ewidentnie na rękę CCM, bo odwraca uwagę mediów od faktycznych kulisów odejścia dziewczyny z grupy. Z drugiej strony - w dobie internetu, portali społecznościowych, fansajtów i wszelakiej maści for tematycznych - wiadomo, że fani nie dadzą sobie wciskać kitu i prędzej czy później dogrzebią sie do prawdy. A nawet jeżeli nie, to będą spekulować, co czasem może być jeszcze gorsze.


Co dalej z KARA?
Niedługo wygasa kontrakt formacji KARA z ich wytwórnią DSP Media. W minionym tygodniu pojawiły się plotki jakoby grupa miała nie przedłużyć umów z obecnym wydawcą. Dziewczyny tak naprawdę związane są indywidualnymi kontraktami i nawet odejście całej piątki nie musiałoby oznaczać przeniesienia formacji pod nowe skrzydła. Przecież formacja Jewelry obecnie nie ma w składzie już nikogo z oryginalnej czwórki, ani nawet nikogo z pierwszego uzupełniającego zaciągu. Sama KARA też ma już za sobą pierwsze zmiany w zestawieniu personalnym.

Gdyby KARA próbowała przenieść się w całości lub w znacznej części pod skrzydła nowej wytwórni, byłby to chyba precedens, przynajmniej w wypadku tak znanej formacji. Siłą rzeczy jestem ciekaw jak taka sytuacja by się skończyła, po czyjej stronie zostałaby nazwa formacji, bo jestem przekonany, że DSP Media nie chciałoby rozstawać się z taką marką, przynajmniej nie za darmo.

Jednak całe rozstanie wydaje się mało prawdopodobne. Choć DSP Media najlepsze lata ma już chyba za sobą, to własnie czyni tę wytwórnię atrakcyjnym miejscem pracy dla formacji. Dziewczyny mają gwarancję, że będą traktowane jak gwiazdy. Przenosiny do wielkiej trójki mogłyby zachwiać tym statusem, szczególnie po pierwszych miesiącach spędzonych jako nowe, drogie zabawki prezesów. Z kolei KARA nie jest też dostateczną marką by myśleć o zakładaniu własnej wytwórni - spora część ich dochodów to umiejętny marketing, którego same nie załatwią.

Jednocześnie DSP Media z oczywistych względów będzie zabiegało o utrzymanie tej marki w swoich szeregach, takim czy innym sposobem. KARA to kura znosząca złote jajka - nie chodzi nawet o rynek koreański. Dziewczyny w ostatnim czasie rewelacyjnie radzą sobie w Japonii swobodnie konkurując z inną koreańską żeńską superformacją  - Girls' Generation.


sos vel zródło: allkpop.com
 Przedłużałbym ;)

Ewentualność, którą dopuszczałbym pod rozwagę to przede wszystkim przetasowania kadrowe w formacji. Choć grupa cieszy się - tak razem, jak i z osobna - bardzo dużą popularnością, to zawsze może się okazać, że któraś z członkiń ma inne plany na przyszłość, lub że wytwórnia widzi na jej miejscu kogoś innego.

Wytwórnia w oficjalnym komunikacie oznajmiła, że jeszcze nie rozmawiała z dziewczynami o nowych umowach, co najwyżej dziewczyny mogły rozmawiac między sobą, badać grunt, co brzmi rozsądnie. Poinformowano także, że nie wszystkie kontrakty wygasają w jednym czasie i że do najbliższego wygaśnięcia pozostało jeszcze około 6 miesięcy. Mówi się także, że najpóźniej wygasa kontrakt Jiyoung - podobno ma się to stać dopiero w kwietniu przyszłego roku.

Wątkiem pobocznym w sprawie jest wygasający kontrakt z japońskim wydawcą. Termin tej umowy upływa w grudniu tego roku, jednak jak poinformowali sami Japończycy, w tym względzie wszystko jest zależne od rozmów w Korei. Wiadomo, że KARA w zmienionym składzie może nie być już równie atrakcyjnym towarem.


Wojsko kończy z oddziałem celebrytów
Jak zapewne zauważyliście, Korea Południowa ma niewygodnego sąsiada - Koreę Północną. I tak naprawdę mówimy o jednym narodzie, sztucznie podzielonym na dwa kraje, atmosfera między sąsiadami jest gęsta. Na dobrą sprawę oba kraje nigdy nie zamknęły konfliktu z lat 50-tych, trwając w mniej lub bardziej nerwowym zawieszeniu broni.

Posiadanie wrogo nastawionego sąsiada, który utrzymuje najliczniejszą armię na świecie (w stosunku do liczby mieszkańców) pociąga za sobą pewne konsekwencje. Takie jak utrzymywanie drugiej najliczniejszej armii na świecie (znów w stosunku do liczby mieszkańców). Korea Południowa w 2011 roku miała 650 tyś. żołnierzy w służbie czynnej oraz ponad 3 mln rezerwistów.

Takie liczby nie biorą się znikąd. W Korei Południowej obowiązuje przymusowy pobór do wojska, który obejmuje wszystkich mężczyzn uznanych za zdatnych do służby. Nie wszyscy trafiają do wojska zaraz po skończeniu szkoły, po niektórych wojsko zgłasza się w wygodnym dla obydwu stron czasie. Jednak nie ma w Korei mężczyzny, który mógłby się wymigać od 2 lat spędzonych w koszarach (dokładniej jest to bodaj 21 miesięcy czystej służby). Dotyczy to także celebrytów.

Jednak 16 lat temu ustanowiono twór pod nazwą "brygady wsparcia promocyjnego". Był to twór, do którego mogli dołączać powołani do wojska celebryci. W zamian za nieco lżejszą służbę i nieco preferencyjne traktowanie, celebryci mieli występować na specjalnych pokazach, brać udział w akcjach promocyjnych itp. itd. Wszystko w celu promowania wizerunku wojska oraz podnoszenia morale wśród żołnierzy.

Długa lista grzechów
Piszę w czasie przeszłym, bo od tego tygodnia jest to już nieaktualne. Celebryci narozrabiali, a media do tego dotarły. Większych i mniejszych afer w ostatnim czasie było pod dostatkiem. Poczynając od tych drobnych, jak jeden z celebrytów przechwalający się "normalną" służbą i fałszywie twierdzący, że to wojsko zadecydowało o jego przeniesieniu do specjalnego oddziału, podczas gdy tak naprawdę od samego początku był przyjęty do oddziału celebryckiego i dobrze o tym wiedział. Skończywszy na tych poważnych jak groźby pobicia i szamotaniny z dziennikarzami kręcącymi reportaż o nieprawidłowościach wokół tego oddziału.

Reportaż wywołał oburzenie opinii publicznej. Okazało się, że wojsko dla celebrytów to raczej luksusowy akademik, a nie prawdziwa służba. Opuszczanie ośrodka o dowolnej porze w dowolnym celu, noszenie cywilnych ubrań, nieuznawanie stopni wojskowych, swoboda korzystania z urządzeń mobilnych i kampus z basenem, siłownią, konsolami i internetem. No i oczywiście alkohol, alkohol, alkohol. Na domiar złego mieli dopuszczać się molestowania pracownic ośrodka wykorzystując swoją faktyczną nietykalność.

To, że cała sprawa zaczęła się od dwóch celebrytów-rekrutów odwiedzających "salon z masażem" (w którym masaż wcale nie jest główną atrakcją - to dla mało domyślnych), przestało być istotne. Chodzi o całokształt i powszechność tego procederu. To nie dwie czarne owce - cała struktura się skompromitowała. W społeczeństwie, w którym do służby wojskowej przykłada się dużą publiczną wagę, w kraju gdzie każda z rodzin ma kogoś w kamaszach - celebryci zakpili sobie z powagi instytucji i ze swoich mniej uprzywilejowanych rodaków.

Zbrodnia i kara
Sprawa nie mogła rozejść się po kościach, przynajmniej nie na poziomie decyzji administracyjnych. W tym tygodniu ogłoszono definitywne rozwiązanie oddziału celebryckiego. Wojsko wyraziło głębokie ubolewanie nad zaistniałą sytuacją (tak jakby nikt z góry nie wiedział, co tam się dzieje) i publicznie przyznało, że wizerunek wojska został zszargany.

Ośmiu spośród piętnastu celebrytów zostanie ukaranych zgodnie z wewnętrznymi wojskowymi regulacjami. Po odbyciu kary zostaną włączeni do regularnych oddziałów. Cała piętnastka od pierwszego sierpnia dostanie przydziały do nowych, regularnych jednostek. Trójka, która ma najkrótszy okres służby do odbycia (3 miesiące lub mniej), trafi do aktywnej jednostki i będzie wykonywała takie same zadania jak zwykli żołnierze.

Moim zdaniem wszystko to dosyć mgliste i mało precyzyjne, tym samym trudno będzie komukolwiek przypilnować czy winni faktycznie zostali ukarani. Jedyna nadzieja w zwykłych żołnierzach, którym z pewnością wyczyny uprzywilejowanych kolegów obiły się o uszy. Jeżeli celebryci zostaną rozrzuceni po różnych jednostkach, fala ich raczej nie minie. No chyba, że ktoś z góry przydzieli im aniołów stróży.

After School Special

Wywiad dla TenAsia
Dosyć ciekawy wywiad z After School (bez Nany, która wtedy leżała w szpitalu). Całość przetłumaczoną na angielski znajdziecie >>TUTAJ<<. U mnie tylko kilka ciekawszych fragmentów. Tłumaczenie moje, z podlinkowanej angielskiej wersji.

Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego tym razem spróbowałyście pole artu?
Raina: Dużo rozmawiałyśmy o tym, jakiego rodzaju występ przygotować tym razem. Jakimś cudem zabrnęłyśmy tak daleko, że padła nawet propozycja chodzenia po linie. Wtedy CEO naszej wytwórni pokazał nam film o pole arcie, a naszą pierwszą reakcją było "Co to w ogóle ma być?". Jednak wyobrażenie sobie, że same wykonujemy pole art na scenie zmieniło nasze spojrzenie.

Wcześniej specjalne występy były jedynie wstępem do waszych powrotnych scen w telewizji, ale tym razem występ jest częścią waszej singlowej piosenki.
Uee:
Pole art jest bardziej kojarzony jako taniec na rurze. My jednak chciałyśmy przełamać te uprzedzenia i pokazać, że to nie tylko taniec wykonywany w klubach. Chciałyśmy pokazać, że pole art sprawdzi się w połączeniu z subtelną piosenką i akurat tak się złożyło, że studio Brave Sound zaproponowało nam "First Love", a my uznałyśmy że będzie bardzo dobrze pasować (do pole artu). Dlatego też starałyśmy się przemycić jeszcze więcej delikatności, która by do niej pasowała.

Słyszałem, że trenowałyście przez sześć miesięcy. Jak wprawne jesteście?
Juyeon: Kiedy wypuszczamy singiel, na przygotowania poświęcamy do dwóch miesięcy. Tym razem poświęciłyśmy sześć. Nie jesteśmy aż tak dobre, żeby zdawać na jakiś certyfikat, ale pole art jest wyjątkowo trudny i nawet sześć miesięcy dla nas to mało czasu.
Uee: Niektóre z członkiń, jak Jungah, są na tyle dobre, by wykonywać te same figury, co nasze nauczycielki. Wszystkie bardzo ciężko ćwiczyłyśmy. Mogłyśmy ćwiczyć tylko na potrzeby występu i wyraźnie skrócić czas treningu, ale chciałyśmy być idealne. Nauczyłyśmy się wszystkiego systematycznie od podstaw i dlatego zajęło nam to sześć miesięcy.

Z występami na scenie musiało wiązać się ryzyko, skoro pole art jest tak trudny?
Raina:
Przygotowania do takiego występu są niezwykle ważne. Używa się specjalnego proszku, który zapobiega poceniu się. Nigdy nie miałyśy wypadku na scenie, bo mogłyśmy wykonać trudniejsze figury, ale rezygnowałyśmy z nich ze względu na bezpieczeństwo i koncentrowałyśmy się głównie na bezpiecznych figurach.

Orange Caramel ma wizerunek kompletnie różny od tego After School. Czy nie jest wam trudno przełączać się między nimi?
Raina:
Z początku było to bardzo mylące, bo od rana ćwiczyłyśmy seksowny, nowoczesny wizerunek, a wieczorami słodki i uroczy. I nie miałyśmy pewności, że przypadniemy ludziom do gustu, więc starałyśmy się jeszcze bardziej. Ćwiczyłyśmy nawet swoją mimikę przez pięć godzin dziennie, w pokoju w którym były tylko trzy lustra. Dlatego tak bardzo się do tego przyzwyczaiłyśmy. Myślę, że teraz mogłabymy zrobić minę a'la Orange Caramel nawet przez sen (śmiech).

Z każdym nowym albumem zmieniałyście skład zespołu, jednak przed tym albumem nikt ani nie przyszedł, ani nie odszedł.
Raina:
Czasami przyjście lub odejście członkini jest trudne także dla nas. E-Young i Kaeun potrzebowały się jeszcze przystosować, więc przed tym albumem zapytałyśmy naszego CEO czy będą jakieś zmiany w naszym składzie i powiedziałyśmy, że wolałybyśmy żeby zostało tak jak jest. Dlatego czułyśmy więcej stabilizacji pracując nad tym albumem i promując go.

Wygląda na to, że jesteście naprawdę zgrane. Musi być zabawnie, kiedy zbierzecie się razem w ósemkę.
Lizzy:
Przeważnie jesteśmy dosyć hałaśliwe w domu. Dużo rozmawiamy o serialach i innych rzeczach, kiedy oglądamy telewizję i jemy.
Uee: Jesteśmy naprawdę głośne w naszych garderobach. Co zabawne, nie mamy różnych zdań kiedy przychodzi do zamawiania jedzenia. Nauczyłyśmy się bardzo dobrze dogadywać, bo jesteśmy już w piątym roku od naszego debiutu.
Jungah: Nasze występy i piosenki są ważne, ale myślę, że zespołowość jest najważniejsza. Nigdy się nie kłócimy. Kiedy coś nam nie odpowiada, natychmiast to z siebie wyrzucamy - sms-em czy w jakiś inny sposób. Dlatego nikt nie chowa żadnych uraz.
Nana znowu działa
No tak, ledwo ją ze szpitala wypuścili, już coś nagrywa. Tym razem kurs nakładania makijażu na potrzeby jakiegoś programu telewizyjnego. Wszystko fajnie, tylko mogliby na wstępie ostrzec te wszystkie nieświadome dziewczyny, że ona jest profesjonalistką. W sensie, że nie dość, że od dawna ma papiery, to jeszcze dalej studiuje w tym kierunku. Swoją drogą boję się spytać ile taki komplet mazideł kosztuje.


Insze inszości

Internet zmorą celebrytów
W dzisiejszym odcinku celebryta, a raczej celebrytka, jest chyba bardziej ofiarą niż złoczyńcą, choć kto tam wie, do nagrania się niestety nie dokopałem. O co chodzi? W sieci pojawił się krótki filmik ze spotkania Sistar z fanami. Na filmiku widać jak Hyorin siedzi z całkiem obojętnym wyrazem twarzy.

Internet szybko podchwycił temat i zaczęło się nadawanie na Hyorin, jaka to zimna, że ludzie przyszli tam dla niej, a ona ich olewa itp. Po mojemu? To był tylko jeden filmik trwający trochę ponad minutę, nie można na tej podstawie osądzać jej zachowania podczas całego spotkania, to raz.

Dwa - te wszystkie spotkania z fanami są chyba najbardziej przerażającą częścią życia celebryty. Trzeba siedzieć przed tłumem ludzi z przyklejonym uśmiechem - a przecież można mieć gorszy dzień, można być zmęczonym czy zwyczajnie "wczorajszym".

No i jeszcze ta świadomość, że większość osób przeciwnej płci zebranych na sali potajemnie, lub nawet całkiem jawnie, się w tobie podkochuje. A przeważnie większość nawet nie zbliża się do twojego obrazu ideału. Brrrrr.

Z drugiej strony jakieś tam pozory trzeba zachować, nawet jeżeli nie ma się na to ochoty. Co by nie mówić, na tego typu spotkania przychodzą ludzie wspierający artystów i w taki czy inny sposób emocjonalnie zaangażowani w ich życie i twórczość - należy się im za to trochę wdzięczności i sympatii.

Tak czy inaczej Hyorin bym jakoś szczególnie nie piętnował, tym bardziej, że bardzo szybko wystosowała całkiem zgrabne przeprosiny, w których nie przyznaje się do winy - tzn. do naumyślnego olewania fanów - a jednak gorąco przeprasza wszystkich, którzy mogli tak odebrać tę sytuację i poczuć się tym urażeni.

Korean Wave
Halyu to już zjawisko globalne, jednak szczególną rolę odgrywa w popkulturze tzw. panazjatyckiej. Chodzi o popkulturę szeroko pojmowanego Dalekiego Wschodu - nie tylko Korei, Japonii i Chin, ale także takich krajów jak Tajlandia, Filipiny, Wietnam, Singapur etc. W tych krajach wykonawcy z Korei potrafią być nie mniej popularni od rodzimych.

To, że koreańska popkultura osiąga globalny zasięg, sprawia, że mieszkańcy regionu widzą w niej niejako reprezentację całej swojej części świata - swoich ambasadorów. Z drugiej strony kultura zachodu widzi rolę jaką koreańscy piosenkarze, aktorzy, komicy itd. odgrywają w tej części świata. Dlatego zachód chciałby uczynić z Korei swojego ambasadora na tę część świata.

W efekcie współpraca na polu popkultury zaczyna rozkwitać na linii Korea - USA. W maju koreańskie czerwone dywany deptał Robert Downey Junior a.k.a. Iron Man, przy okazji deklarując na każdym kroku wielką miłość do Korei. W tym miesiącu chyba nawet krok dalej poszedł inny superbohater - Wolverin czyli Hugh Jackman.



Australijski aktor przyznał, że jego ojciec przez wiele lat pracował w Korei i że zaraził go miłością do tego kraju. Gwiazdor nie tylko udzielił dłuższego wywiadu jednej ze stacji telewizyjnych, ale także zagościł w cotygodniowym celebryckim show - "Star King" - i wygłupiał się ze zwykłymi koreańskimi idolami.



Oczywiście uprzejmościom nie było końca, doszło nawet do tego, że na scenę wyszła dziewczynka, zaśpiewała po angielsku i wręczyła gwieździe kwiatek. No może trochę przesadzam, bo dziewczynką była Hyorin, ale klimat momentami zdecydowanie zalatywał czymś pomiędzy szkolnym apelem a partyjnym rautem.

 

Tym bardziej, że Jackman nie wzbraniał się przed obcałowywaniem dziewczyn z Sistar po policzkach przy każdej nadarzającej się okazji. Klimat, o którym wspomniałem wyżej, burzyła trochę ekscytacja granicząca z rozanieleniem ze strony dziewcząt. Cóż zrobić? Zamiast zgrzytać zębami, trzeba by wziąć przykład z Jackmana. Chłop jest żywym dowodem na to, że nawet żonaty "uncle-fan" może mieć szansę u koreańskiej gwiazdorki. Oczywiście pod warunkiem, że sam jest hollywoodzką gwiazdą ;) .

Ballady i romanse
Znaczna część koreańskich celebrytów ma zakaz randkowania. Głównym powodem jest oczywiście marketing - wzdychający fani i fanki wolą aby obiekt westchnień pozostawał w stanie wolnym, bo konkurowanie z innymi celebrytami jest raczej ponad możliwości przeciętnego szaraka. Innym powodem jest ewentualny smród po rozstaniu, ludzie wtedy różne rzeczy wypisują i umieszczają w internecie.

Dlatego też media koreańskie tak chętnie tropią wszystkie domniemane pary i prześcigają się w domysłach kto z kim i dlaczego. W tym tygodniu padło na Ailee i aktora Park Ki Woonga. Co tym razem wystarczyło za pretekst portalom plotkarskim?

Wpis na tweeterze, w którym aktor prosi fanów o wsparcie dla Ailee na listach przebojów. Wpis nie był jednak w stu procentach niewinny i dlatego przykuł uwagę mediów. Aktor użył prawdziwego, koreańskiego imienia wokalistki - Ye Jin.

Natychmiast obie strony odcięły się od plotek, podobno rzekoma para nawet się nie zna, a wpis na tweeterze miał być przede wszystkim przysługą dla menadżera Ailee, który prywatnie jest przyjacielem aktora. Jeżeli miała to być tylko przysługa, to chłop wykazał się niezłą nadgorliwością, szczególnie zważywszy na to, że wokalistki nawet osobiście nie poznał.

Albo to zręczny marketing, albo w sprawie jest jakieś drugie dno.

Żródłem zdjęć i filmów, gdzie nie oznaczono inaczej, są oficjalne kanały YT i fanpage FB poszczególnych grup, wytwórni, stacji telewizyjnych etc.
Żródłem doniesień są portale allkpop.com, seoulbeats.com oraz soompi.com

sobota, 20 lipca 2013

Odd Eye - Follow Me

Miesiąc temu na koreańskiej scenie zadebiutowała bardzo interesująca formacja pod nazwą Odd Eye. W skład grupy wchodzą trzy dziewczyny - Yi Eum, Hayool i Miki. Co odróżnia je od całej rzeszy żeńskich grup z kpopowego światka? Oprócz tego, że dziewczyny śpiewają i tańczą, są także smyczkowym triem.

Hayool i Miki grają na skrzypcach, podczas gdy liderka - Yi Eum - gra na wiolonczeli. Ich debiutancki kawałek "Catch Me If You Can" (>>TUTAJ<<) przykuł uwagę wielu obserwatorów koreańskiej sceny. Piosenka została zbudowana wokół fragmentów VIII kwartetu smyczkowego Szostakowicza, co nadało jej brzmieniu wyjątkowego posmaku, ale niekoniecznie przysłużyło się spopularyzowaniu grupy.

Kompozycja Szostakowicza, a w szczególności fragmenty zagrane w piosence Odd Eye, swoim brzmieniem kojarzą się z czarno-białym kinem grozy. Stylowy, czarno-biały teledysk nie tylko amplifikował to odczucie, ale na dodatek, w połączeniu z wokalami, nadawał całości lekko psychodelicznego posmaku. Mnie to w żadnym razie nie przeszkadzało, ale spotkało się z brakiem zrozumienia szerszego grona odbiorców.

Dlatego miesiąc później Odd Eye powraca z tą samą koncepcją na zespół, ale nowym brzmieniem i wyglądem. Ta piosenka powinna być zdecydowanie łatwiejsza w odbiorze dla mas, co niestety musi odbyć się kosztem oryginalności.



Nie zrozumcie mnie źle - ta piosenka jak najbardziej mi się podoba, co więcej - wciąż nie można jej wrzucać do jednego wora z innymi popowymi nagraniami. A jednak brzmienie zaproponowane przez dziewczyny w nowym utworze po prostu już się tak nie wyróżnia, zdecydowanie łatwiej podciągnąć je pod doskonale nam znane kategorie.

Jeżeli ja miałbym znaleźć nazwę dla tego stylu, powiedziałbym, że to funk z lekką domieszką disco. Linia bassu i podkład w zwrotkach szczególnie mocno kojarzy się z funkiem, ale żywsze refreny w połączeniu z brzmieniem smyczków mają w sobie coś z disco. To, co utrudnia zaszufladkowanie tego utworu, to z pewnością właśnie smyczki, które prowadzą nieco wyodrębnioną linię melodyczną i dodają piosence sporo duszy.

Przy okazji poprzedniej piosenki tego zespołu nie do końca przekonywały mnie wokale. Pójście w bardziej melodyjnym kierunku wydaje się dobrą decyzją, bo takie brzmienie zdecydowanie bardziej odpowiada głosom dziewczyn. Ich barwy po prostu zdecydowanie przyjemniej wybrzmiewają prowadząc pełną linię melodyczną, a trzeba przyznać, że właśnie ciepła barwa wydaje się największym atutem formacji od strony wokalnej.

Najsłabszym punktem tego projektu zdecydowanie jest teledysk. O ile klip do "Catch Me If You Can" z zadziwiającą gracją obracał niski budżet i prostotę w swoje atuty, o tyle tutaj niskobudżetowośc niestety kłuje w oczy. Green screen, green screen, green screen - krzyczy obraz. I jeszcze gdyby był to green screen zręcznie zaaplikowany, ale niestety granice między tłem, a przechwyconym obrazem są niesłychanie ostre, momentami nawet przemycają nieco zieleni.

Skoro te granice są już tak oczywiste, to może należało je dodatkowo podkreślić, zwyczajnie dodać dziewczynom obramowanie. Może nawet jakoś rozróżnić styl wypełnienia postaci, np. nadać mu nieco rysunkowego posmaku? Rozumiem ograniczenia budżetowe, ale mam wrażenie, że tym razem autorom klipu zabrakło nieco pomysłu.

Na zakończenie jeszcze pokaz choreografii do utworu. Ciekawe czy tym razem dziewczynom uda się wystąpić w jakimś programie telewizyjnym? Niestety może być o to trudno, bo najbliższe tygodnie to kolejny zalew girls bandów.


piątek, 19 lipca 2013

Miss $ - You were not the... (Narr. Verbal Jint)

Niezmiennie pozostaję pod dużym wrażeniem hip-hopowej części koreańskiej sceny. Nie jestem zwolennikiem tego muzycznego nurtu, szczególnie w naszym rodzimym wydaniu, a jednak Koreańczycy swój hip-hop, czy też szerzej rap, potrafią przybrać w możliwie przystępne dla mnie opakowanie.

W Korei zdecydowanie łatwiej o rap, który nie traktuje o odpicowanych samochodach, łatwych kobietach i szerzącej się biedzie - nierzadko intelektualnej i moralnej (choć to już subtelny podtekst, który część polskich hip-hopowców przemyca do swoich kawałków całkiem nieświadomie). Mówiąc prościej, jest to rap spopularyzowany, by nie powiedzieć upopiony.

Na dobrą sprawę u nas też coś takiego egzystuje, jednak wydaje się być lata świetlne za swoim koreańskim odpowiednikiem. Różnica sprowadza się do meritum - do muzyki i do afirmacji własnej tożsamości muzycznej. Na polskiej scenie wejście w mainstream jest równoznaczne z zaprzedaniem jakiejkolwiek tożsamości w zamian za obietnicę sukcesu. Na koreańskim rynku dostrzegam wyraźny nurt raperski sprzedający mainstreamowe treści we własnym muzycznym opakowaniu i bardzo mi się to podoba.

W tym "niecnym procederze" przoduje w moich oczach wytwórnia Brand New Music Korea - dom Verbal Jinta - rapera, który na początku tego roku zamieniał w złoto wszystko czego się dotknął. A że chłop nie zwalnia tempa, co rusz widzimy go w kolaboracjach z różnymi artystami, a i on sam zaprasza do współpracy wiele ciekawych głosów z kpopowego światka i jego okolic.

Verbal Jint w swoim noworocznym kawałku "Good Start" (>>TUTAJ<<) skorzystał z pomocy koleżanki z wytwórni, utalentowanej wokalistki Kang Minhee. Teraz zwraca dług goszcząc jako narrator na najnowszym nagraniu grupy, do której należy Minhee - Miss $. Jednak jego rola jest tu marginalna, ma co najwyżej przyciągnąć dodatkowe zainteresowanie, bo od strony muzycznej tercet doskonale radzi sobie bez jego pomocy.



To nie są trzy akordy na krzyż zapętlone do znudzenia i spięte klamerką do bielizny - ta muzyka żyje. Na otwarcie dostajemy gitarę, klawisze i subtelny wokal, z czasem w wokal wplata się rap, a w podkładzie coraz większą rolę przejmuje akustyczna gitara, która zachowując bardzo subtelne, intymne brzmienie, potrafi dodać podkładowi siły i rytmu.

Na tym pomysłowość większości popowych nagrań się kończy, ale tutaj muzyka dzieje się dalej. Klawisze znikają, gitara zyskuje na znaczeniu, wchodzi mocny, wyrazisty wokal Minhee, wprowadzamy na to wyrazisty rap. Kolejna zmiana, podkład robi się ciutek dynamiczniejszy i opiera się na elektronice. Rap przeplata się z melodyjnym wokalem Minhee, by w punkcie kulminacyjnym zepchnąć melodię w tło, sprowadzając wokal do roli głównego instrumentu, a goły, ekspresyjny rap uczynić głównym nośnikiem treści.

Pomimo takiego natłoku przemian, piosenka zachowuje spójność na wielu poziomach - muzycznym, lirycznym i narracyjnym. Ba, to więcej niż spójność, ten utwór wytwarza swój własny, charakterystyczny styl nie tylko brzmienia, ale sprzedawnia treści odbiorcy. Nie dość inny, by być pretensjonalnym czy ryzykownym, nie dość mainstreamowy, by jego odmienność pozostała niezauważona. To wyraźnie nie jest piosenka tworzona, by wpasować się w jakiś kanon czy modę. To jest piosenka stworzona dla muzycznej przyjemności wykonawców.

Od strony tekstu piosenka może nie oferuje jakiejś odkrywczej treści (to takie porozstaniowe, oczyszczające przemyślenia w formie apostrofy do byłego), czy nawet szczególnie pomysłowego opakowania - w sensie, że nie ma tu zbyt wiele chwytliwych ozdobników, przemyślnych porównań i wszelkiej maści literackich odpowiedników baroku.

Ale jest tu pomysł, jest tu pewna przemyślana mechanika tekstu - nie tak efektowna, a jednak wzmacniająca i wzbogacająca wydźwięk prostych, konkretnych słów. Z jednej strony pozwala to stworzyć pewien szkic postaci mówiącej - osoby poruszonej wydarzeniami, a jednak trzymającej fason - wyziębionej bardziej z dumy niż z własnej wewnętrznej potrzeby. Z drugiej strony daje to tym słowom siłę i zdecydowanie, ale wstrzymuje je przed popadnięciem w zbędny patos - sprzedaje emocje ludzkie, a nie teatralne. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<.

No i jest jeszcze teledysk, który sam w sobie jest interesującym dziełkiem. Gdyby zamiast piosenki towarzyszyła mu sama narracja, też byłby ciekawy - bo opowiada jakąś historię, ale jeszcze bardziej dlatego, że tworzy wewnętrzną tajemnicę. Nic nie znaczące, niemal codzienne czynności wydają się do czegoś prowadzić, a jeżeli nie prowadzić, to przynajmniej zapełniać czas w oczekiwaniu na jakieś nieuchronne wydarzenie.

To samo w sobie jest bardzo zgrabnym nawiązaniem do tekstu piosenki. To nie jest prosta odbitka słów na filmowej liszy, to nie jest szkic tych najbardziej oczywistych emocji towarzyszących rozstaniu. To jest raczej teatr cieni rzucany przez te emocje. Z jednej strony patrząc oczami bohatera, widzimy tę całą rozstaniową otoczkę, która - koniec końców - wydaje się nie mieć żadnego znaczenia, choć trzeba przez nią przetrwać. A z drugiej strony patrząc jako zwykły widz, widzimy pewną nieuchronność wydarzeń, wyczekiwanie na finał, który musi nadejść. Na żywo widz i bohater patrzą na tę sprawę zupełnie różnie, inne myśli przechodzą przez ich głowy, a jednak bohater po fakcie sam staje się widzem pokazu obrazów we własnej pamięci, tym samym jego perspektywa z czasem ulega zmianie.

W dodatku ta misterna inscenizacja odgrywa się na bardzo solidnie skonstruowanej scenie. Od strony rzemiosła teledysk jest po prostu bardzo dobry. Udaje się mu powiązać muzykę z obrazem z wyłączeniem swojego wiodacego narzędzia czyli montażu. Piosenka nie może akcentować rytmu ruchami kamery, przebitkami, efektami nałożonymi na sam obraz. Wszystko musi być tutaj wplecione w jedno wiodące ujęcie i wyszło to twórcom niezwykle zgrabnie.

Mimika postaci i synchronizacja ruchu ust z tekstem piosenki, wplecione animacje, czy też sama właściwa akcja klipu - to wszystko akcentuje tak treść i nastrój piosenki, jak i jej brzmienie - szczególnie to mini-karaoke w książce. Jest jeszcze kwestia płyt - jestem przekonany, że tytuły kolejnych płyt, szczególnie tych proponowanych przez drugą osobę, mają znaczenie. Niestety nie mam czasu na zabawy w detektywa, by rozszyfrować tę tajemnicę do końca. Może kiedyś do tego wrócę.

No i te pluszaki za stołami. Nie zastanawiałem się jeszcze, czy mają jakieś znaczenie. Na razie zaakceptowałem je jako zajebiaszcze urozmaicenie klipu :D