Sistar19 jest dosyć dziwnym tworem. To podgrupa formacji Sistar składająca się z Hyorin i Bory. Sęk w tym, że przeważnie podgrupy różnią się czymś od macierzystych formacji - wizerunkiem, muzycznym stylem, czasem nawet docelową grupą odbiorców. Sistar19 jest tak naprawdę okrojonym klonem macierzystego Sistar. Mimo to, na nowy singiel formcji czekałem z niecierpliwością. Dlaczego?
Sistar jest jedną z seksowniej prezentujących się grup na koreańskim rynku, a Sistar19 to jej atrakcyjniejsza część, ale w tym zdjęciu, ujawnionym przez wytwórnię kilka dni temu, zainteresowała mnie przede wszystkim stylizacja. Przed rokiem 2012 Sistar było seksowne, było przebojowe, ale nie w najlepszym guście. Piosenki były strasznie proste, przeładowane bezsensownymi wtrąceniami po angielsku, a stroje krzykliwe, kolorowe i nieco prostackie.
W 2012 wizerunek grupy uległ zmianie i to zdecydowanie na lepsze, a formacja zdobyła wielką popularność. Zamiast opowiadać, odsyłam >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<. Zdjęcie powyżej zdecydowanie zapowiadało kontynuowanie tego pomysłu przez Sistar19. Kilka godzin po zdjęciu, wytwórnia wypuściła zwiastun video, który zachowam na później. Zwiastun nie zdradził wiele, ale upewnił mnie, że muzycznie również podtrzymano kurs z 2012 roku.
W ramach ciekawostki wspomnę, że tego samego dnia, na moment, styczniowy powrót grupy stanął pod znakiem zapytania. Sistar uczestniczyło w nagraniach programu telewizyjnego dla stacji MBC. Programu, który w skrócie nazwać można olimpiadą gwiazd. Bora startowała w sprincie na 70 metrów. Wygrała swoją eliminację, ale przekraczając linię mety źle postawiła stopę i runęła na twarz. Z początku sytuacja wyglądała groźnie, bo wokalistka nie podnosiła się o własnych siłach i musieli interweniować lekarze, ale na szczęście nic poważnego jej się nie stało.
Dobra, ale teraz już piosenka
Po pierwszym przesłuchaniu byłem z kilku względów rozczarowany i choć po czasie wciąż dostrzegam pewne mankamenty, to te najpoważniejsze odpadły. Dlaczego piosenka w pierwszej chwili do mnie nie trafiła? Po pierwsze zwiastun zapowiadał coś, w moim odczuciu, ciekawszego. Po drugie strasznie rozpraszały mnie włączone napisy. Czytanie napisów przy pierwszym przesłuchaniu piosenki to zdecydowanie zły pomysł. Kiedy zacząłem bardziej skupiać się na brzmieniu piosenki niż na jej znaczeniu, natychmiast notowania tego utworu poszły u mnie w górę.
Od czysto muzycznej strony zastrzeżenia są drobne, ale jednak są. Saksofon(?) przewijający się w refrenie nie dość, że nie porywa, to w dodatku przebija się na pierwszy plan, zagłuszając wokal. Drugi zarzut tyczy się finału piosenki. Utwór jest raczej wolny i nastrojowy, a jednak swoją konstrukcją robi podbudowę pod silny finał, który tak naprawdę nigdy nie następuje. Nie ma ani wzmocnionego powtórzenia refrenu, ani żadnego ekspresyjnego, emocjonalnego zrzutu. Jest krótka i niezbyt wyszukana wokaliza, która utrzymana w tonacji reszty utworu, nie daje potrzebnej siły i nośności na zakończenie piosenki. Ten ostatni zarzut nie obniża w moim odczuciu jakości kawałka, ale wpływa na jego przebojowość.
Pozytywy są dwa i to dosyć oczywiste. Hyorin i Bora. Pozytywy tak dla oczu, jak i dla uszu, ale... No właśnie. Od strony muzycznej Bora ma w tym duecie znacznie mniej do powiedzenia. Już w piosenkach Sistar pojawia się problem z dominacją Hyorin, ale tutaj... Tutaj Bora zalicza bardziej gościnny występ w piosence Hyorin, niż sama faktycznie śpiewa. Nie mam nic przeciwko ani jednej, ani drugiej wokalistce, ale wytwórnia powinna się zastanowić, co sprzedaje.
Hyorin to świetna wokalistka, która głosem potrafi topić lodowce, tańczyć też umie z podobnym skutkiem, ale jak ma występować z koleżanką, to i dla Bory powinno zostać trochę miejsca na scenie. Ja wiem, że Bora głównie rapuje, ale jest też świetną tancerką, o czym można się przekonać w końcówce pierwszego klipu >>TUTAJ<<. Skoro mniej śpiewa, to mogłaby dostać większe pole do popisu w tańcu...
Taniec, to mi o czymś przypomina. >>TUTAJ<< znajdziecie wspominany przeze mnie już kilka razy teaser do tego teledysku, niestety nie można go osadzić. Czy też uważacie, że to brzmienie jest zdecydowanie ciekawsze od piosenki, którą ostatecznie wydano? Właśnie dlatego w pierwszej chwili "Gone Not Around Any Longer" nieco mnie rozczarowało.
Ale na szczęście, nie jest tak, że tę wersję piosenki całkowicie skreślono.
Co prawda to tylko intro trwające trochę ponad minutę, ale przyjemnie się słucha. No i patrzy. Obie dziewczyny świetnie się ruszają, a widać, że piosenka jest mocno zorientowana na towarzyszącą jej choregrafię, która w występie jest co najmniej równie ważna co piosenka. Za układem stoi ta sama osoba, która pracowała z Sistar przy okazji "Alone" (link dawałem już na początku tekstu). To widać chociażby po akceńcie położonym na płynne, powolne, zmysłowe ruchy.
POSTSCRIPTUM
Piosenka, pomimo swoich drobnych wad, z miejsca stała się przebojem. Zaliczyła m.in. tzw. "all-kill" czyli jednoczesne pierwsze miejsce na wszystkich najważniejszych listach przebojów w wydaniach codziennych i cogodzinnych. Przy czym nie jest to żaden chwyt ze strony wytwórni, która sama wybiera te "najważniejsze" listy, a fakt ogłaszany odgórnie przez koreański związek fonograficzny.
BONUS
Chcecie zobaczyć choreografię bez szalejącej kamery? Proszę bardzo.
A co same wokalistki mają do powiedzenia o nowej piosence? Krótki wywiad z Sistar19. Są dodane angielskie napisy.
czwartek, 31 stycznia 2013
środa, 30 stycznia 2013
MFBTY - Sweet Dream
Jak na złość, w ostatnich dniach brakuje autentycznie ciekawych premier. Niby BoA wypuściła nowy klip, ale i piosenka, i teledysk są mdłe i raczej nieciekawe. Niby 9MUSES powróciło z nowym nagraniem, ale po n-tym przesłuchaniu nie jestem w stanie nic o tej piosence powiedzieć. Jest po prostu nijaka i niemożliwa do zapamiętania, a jej najmocniejszym punktem jest podkład. Zamiast tracić na nią czas, lepiej wrócić >>TUTAJ<<. Dziewczyny ze Spica nagrały podobny w brzmieniu kawałek, a jednak słucha się ich o wiele przyjemniej.
Mógłbym odgrzać jakąś starszą piosenkę, ale to zawsze kończy się dłuższym tekstem i grzebaniem w poszukiwaniu informacji, a aż tak pisać mi się nie chce - wyżyję się jutro, bo w nocy premiera nowej piosenki Sistar 19, na którą już dałem się nakręcić, więc nawet jak będzie niewypał, będzie o czym pisać.
Dzisiaj natomiast piosenka, która trochę ponad tydzień temu nie tyle mi umknęła, co z premedytacją zdecydowałem się ją olać. Powód? Mam w stosunku do niej mieszane odczucia. Niektóre rzeczy bardzo mi się podobają, niektóre kompletnie do mnie nie trafiają, ale że gatunek, który reprezentuje nagranie, to nie moja bajka, toteż postanowiłem się nie wymądrzać.
Na plus zdecydowanie refren. Wokal Yoon Mi Rae ładnie sprzedaje nastrój, a poparty świetnie wyprodukowanym podkładem, zapada w pamięć i chętnie usłyszałbym go jako fragment piosenki, która bardziej by do mnie przemawiała. Hip-hop to nie jest moje terytorium, szczególnie kiedy słowa są wypluwane w języku, którego nie rozumiem. Znalezione >>TUTAJ<< tłumaczenie niestety nie okazało się zbytnio pomocne. Wciąż nie do końca wiem, o czym jest ta piosenka, a nawet gdybym wiedział, hip-hop jest na tyle specyficzną branżą, że znaczenie słów w oderwaniu od ich brzmienia traci na wartości.
Co do teledysku, to także mam mieszane uczucia. Fajna stylizacja, fajny nastrój, ale odrzuca mnie ilość komputerowych efektów, które nie są może najgorsze, ale już dziś wydają się nieco... Przestarzałe? Może to nie najtrafniejsze słowo. Problem leży w tym, że odcinają się na tle normalnych zdjęć - nie tworzą iluzji rzeczywistości, choć przynajmniej po części próbują. Przebolałbym je, gdyby nie to, że klip nie ma właściwie żadnej historii do opowiedzenia i wygląda jakby miał być pokazówką owych efektów. Jeżeli ma to być pokazówka, to efekty są jednak zbyt słabe. Może problem leży po mojej stronie, może za dużo wymagam, ale mnie jednak sztuczność niektórych efektów kłuje w oczy.
Tak trochę ponarzekałem, ale w gruncie rzeczy ta piosenka raczej mi się podoba. Obym o powrocie Sistar 19 nie mógł napisać nic gorszego.
Mógłbym odgrzać jakąś starszą piosenkę, ale to zawsze kończy się dłuższym tekstem i grzebaniem w poszukiwaniu informacji, a aż tak pisać mi się nie chce - wyżyję się jutro, bo w nocy premiera nowej piosenki Sistar 19, na którą już dałem się nakręcić, więc nawet jak będzie niewypał, będzie o czym pisać.
Dzisiaj natomiast piosenka, która trochę ponad tydzień temu nie tyle mi umknęła, co z premedytacją zdecydowałem się ją olać. Powód? Mam w stosunku do niej mieszane odczucia. Niektóre rzeczy bardzo mi się podobają, niektóre kompletnie do mnie nie trafiają, ale że gatunek, który reprezentuje nagranie, to nie moja bajka, toteż postanowiłem się nie wymądrzać.
Na plus zdecydowanie refren. Wokal Yoon Mi Rae ładnie sprzedaje nastrój, a poparty świetnie wyprodukowanym podkładem, zapada w pamięć i chętnie usłyszałbym go jako fragment piosenki, która bardziej by do mnie przemawiała. Hip-hop to nie jest moje terytorium, szczególnie kiedy słowa są wypluwane w języku, którego nie rozumiem. Znalezione >>TUTAJ<< tłumaczenie niestety nie okazało się zbytnio pomocne. Wciąż nie do końca wiem, o czym jest ta piosenka, a nawet gdybym wiedział, hip-hop jest na tyle specyficzną branżą, że znaczenie słów w oderwaniu od ich brzmienia traci na wartości.
Co do teledysku, to także mam mieszane uczucia. Fajna stylizacja, fajny nastrój, ale odrzuca mnie ilość komputerowych efektów, które nie są może najgorsze, ale już dziś wydają się nieco... Przestarzałe? Może to nie najtrafniejsze słowo. Problem leży w tym, że odcinają się na tle normalnych zdjęć - nie tworzą iluzji rzeczywistości, choć przynajmniej po części próbują. Przebolałbym je, gdyby nie to, że klip nie ma właściwie żadnej historii do opowiedzenia i wygląda jakby miał być pokazówką owych efektów. Jeżeli ma to być pokazówka, to efekty są jednak zbyt słabe. Może problem leży po mojej stronie, może za dużo wymagam, ale mnie jednak sztuczność niektórych efektów kłuje w oczy.
Tak trochę ponarzekałem, ale w gruncie rzeczy ta piosenka raczej mi się podoba. Obym o powrocie Sistar 19 nie mógł napisać nic gorszego.
niedziela, 27 stycznia 2013
2NE1 - I Love You
YG Entertainment. Gdybym miał wybrać najważniejszą wytwórnię na koreańskim rynku, byłoby to właśnie YG Entertainment. SM może mieć szalenie popularne formacje jak Girls' Generation czy f(x), może mieć BoA. Ale SM jest duże w Azji. YG za moment będzie duże na świecie.
Nie chodzi nawet o to, że mają w swojej stajni PSY - jego "Gangnam Style" to "one-shot", przynosi gigantczne zyski, ale trudno uwierzyć by PSY zdołał powtórzyć sukces. Gdyby to zrobił, byłoby to coś niesamowitego. Nie chodzi też o niezwykle utalentowaną Lee Hi, którą udało się nawet na fali Gangnam Style przemycić do świadomości mainstreamowych mediów w USA.
Nie, flagowymi produktami wytwórni sa dwie grupy. Męska Big Bang i żeńska 2NE1. W zeszłym roku obie formacje ruszyły w tournee po świecie i zostały dostrzeżone przez medialny mainstream. New York Times umieścił koncert 2NE1 w New Jersey na swojej liście najlepszych koncertów 2012 roku.
Najbardziej bawi mnie sposób, w jaki grupa zapracowały na swoją popularność. Przypomina to nieco sytuację Orange Caramel, które tak bardzo wzorowało się na japońskich grupach i trendach, że kiedy w końcu zadebiutowało w Japonii, okazało się dla miejscowych czymś świeżym i nowatorskim. Tak jak Orange Caramel w swoim szaleństwie stało się zbyt "japońskie" dla Japończyków, tak 2NE1 jest za bardzo "amerykańskie" dla Amerykanów.
Właściwie każdy ich klip wygląda jak Lady Gaga podniesiona do potęgi Madonny. Z tą różnicą, że dziewczyny z 2NE1 są zdecydowanie bardziej atrakcyjne. A jednak efekt końcowy jest... egzotyczny. I choć muzycznie nie zawsze jest mi po drodze z tą formacją, to jednak wizualnie w jakiś przedziwny sposób do mnie trafiają. Dzisiaj akurat przykład piosenki, która trafia do mnie i swoim brzmieniem, i teledyskiem.
Zacznijmy od muzyki. Utwór fajnie miesza rytmiczne i melodyjne fragmenty, cały czas pozostając interesującym i spójnym pod względem brzmienia. Piosenkę zdecydowanie napędzają wokale, które są ekspresyjne, a przy tym mają niezwykle przyjemną barwę. Jednak i podkład odgrywa tu ważną rolę. Przez większość czasu wydaje się prosty, przewidywalny i monotonny, a jednak podlega delikatnym zmianom, w pewnych segmentach zyskując na intensywności i świetnie wkręca słuchacza w piosenkę.
Przy tym nie można nie docenić nastrojowości całokształtu kompozycji. Z każdej nuty wylewa się mieszanka żalu i samotności silnie akcentowana poprzez jednostajność podkładu. A jednak w piosence jest też mnóstwo mocy i nadziei, która bije z wyrazistych głosów wokalistek. Tekst piosenki można znaleźć >>TUTAJ<<. Z grubsza przekazuje on podobne emocje.
Jednak dla mnie sednem tego klipu jest obraz. Sam w sobie jest niesamowicie plastyczny i samo patrzenie na niego sprawia przyjemność, nawet pomimo delikatnie "przeładowanej" estetyki. A na dodatek w idealny sposób komponuje się on z dźwiękiem, potęgując wszystkie uczucia i odczucia wywoływane przez muzykę. Trącące unowocześnionym stylem imperialnym dekoracje, rekwizyty i kostiumy są piękne same w sobie, ale służą też większym celom.
Weźmy choćby ten lekko papuzi strój Dary, która przechadza się sama po zatłoczonej ulicy. Samym swoim kolorytem odcina się na tle szarości, a właściwie czerni, anonimowych przechodniów. Tak jak słowa piosenki można do pewnego stopnia nazwać autoreklamą samotnej kobiety, tak też wizualnie tworzy się pewien kontrast pięknej kobiety - wyjątkowej na tle tłumu, a jednak samej.
Bardzo ciekawa jest też kwestia łózkowo-siedzeniowa. Wokalistki przez cały teledysk okupują wszelkiej maści łóżka i są na nich same. Siedzą też na tyłach limuzyny - same, choć wyraźnie jest obok nich miejsce dla drugiej osoby. Siedzą wreszcie w pociągowym przedziale - wielkim i przez to jeszcze bardziej pustym. Jeden taki obraz, zależnie od zręczności aplikacji, mógłby być smaczkiem lub nieco kliszowym kadrem. Jednak tutaj teledysk w większości składa się właśnie z takich ujęć, niewiarygodnie potęgując odczucie samotności. Do tego dochodzi piękna scena zmysłowego tańca przed pustym fotelem.
Ale ta piosenka nie jest żalem na samotność, jest raczej manifestem niezauważonej adoratorki, czy też kobiety szukającej miłości. Kogoś, kto pragnie zostać zauważonym i usłyszanym. Dziewczyny część utworu śpiewają na szczycie latarni, budynku który z założenia ma oznajmiać wszystkim wokół - jestem tutaj. Bardzo zręcznym i subtelnym akcentem jest światło owej latarni, które wdziera się do każdego z pokoi wokalistek. W przyjemny sposób wiąże wizualnie poszczególne ujęcia, nie uciekając się do banału.
Ostatecznym efektem jest niezwykle sprawny przeplot obrazu z dźwiękiem, z których każde z osobna niesie swój ładunek emocjonalny, ale dopiero w połączeniu dają pełnię bardzo silnego wyrazu i w konsekwencji niezwykle nastrojowy wideoklip.
I jeszcze na zakończenie jedno niezwykle ważne pytanie. Jak czytać "2NE1"? Propozycje są dwie - jedna podoba mi się bardziej druga mniej. Gorsza jest w moim odczuciu ta forowana w ostatnich miesiącach w związku z nazwą trasy koncertowej - "New Evolution Global Tour". W tym wariancie 2NE1 czyta się jako twenty one, a nazwa ma być połączeniem haseł 21st century i new evolution. O wiele zgrabniejsze wydaje mi się brzmienie związane z nazwą pierwszego albumu grupy - "To anyone".
BONUS
Wersja "unplugged". Serio! Niestety nie można osadzić, więc tylko
>>LINK<<
Nie chodzi nawet o to, że mają w swojej stajni PSY - jego "Gangnam Style" to "one-shot", przynosi gigantczne zyski, ale trudno uwierzyć by PSY zdołał powtórzyć sukces. Gdyby to zrobił, byłoby to coś niesamowitego. Nie chodzi też o niezwykle utalentowaną Lee Hi, którą udało się nawet na fali Gangnam Style przemycić do świadomości mainstreamowych mediów w USA.
Nie, flagowymi produktami wytwórni sa dwie grupy. Męska Big Bang i żeńska 2NE1. W zeszłym roku obie formacje ruszyły w tournee po świecie i zostały dostrzeżone przez medialny mainstream. New York Times umieścił koncert 2NE1 w New Jersey na swojej liście najlepszych koncertów 2012 roku.
Najbardziej bawi mnie sposób, w jaki grupa zapracowały na swoją popularność. Przypomina to nieco sytuację Orange Caramel, które tak bardzo wzorowało się na japońskich grupach i trendach, że kiedy w końcu zadebiutowało w Japonii, okazało się dla miejscowych czymś świeżym i nowatorskim. Tak jak Orange Caramel w swoim szaleństwie stało się zbyt "japońskie" dla Japończyków, tak 2NE1 jest za bardzo "amerykańskie" dla Amerykanów.
Właściwie każdy ich klip wygląda jak Lady Gaga podniesiona do potęgi Madonny. Z tą różnicą, że dziewczyny z 2NE1 są zdecydowanie bardziej atrakcyjne. A jednak efekt końcowy jest... egzotyczny. I choć muzycznie nie zawsze jest mi po drodze z tą formacją, to jednak wizualnie w jakiś przedziwny sposób do mnie trafiają. Dzisiaj akurat przykład piosenki, która trafia do mnie i swoim brzmieniem, i teledyskiem.
Zacznijmy od muzyki. Utwór fajnie miesza rytmiczne i melodyjne fragmenty, cały czas pozostając interesującym i spójnym pod względem brzmienia. Piosenkę zdecydowanie napędzają wokale, które są ekspresyjne, a przy tym mają niezwykle przyjemną barwę. Jednak i podkład odgrywa tu ważną rolę. Przez większość czasu wydaje się prosty, przewidywalny i monotonny, a jednak podlega delikatnym zmianom, w pewnych segmentach zyskując na intensywności i świetnie wkręca słuchacza w piosenkę.
Przy tym nie można nie docenić nastrojowości całokształtu kompozycji. Z każdej nuty wylewa się mieszanka żalu i samotności silnie akcentowana poprzez jednostajność podkładu. A jednak w piosence jest też mnóstwo mocy i nadziei, która bije z wyrazistych głosów wokalistek. Tekst piosenki można znaleźć >>TUTAJ<<. Z grubsza przekazuje on podobne emocje.
Jednak dla mnie sednem tego klipu jest obraz. Sam w sobie jest niesamowicie plastyczny i samo patrzenie na niego sprawia przyjemność, nawet pomimo delikatnie "przeładowanej" estetyki. A na dodatek w idealny sposób komponuje się on z dźwiękiem, potęgując wszystkie uczucia i odczucia wywoływane przez muzykę. Trącące unowocześnionym stylem imperialnym dekoracje, rekwizyty i kostiumy są piękne same w sobie, ale służą też większym celom.
Weźmy choćby ten lekko papuzi strój Dary, która przechadza się sama po zatłoczonej ulicy. Samym swoim kolorytem odcina się na tle szarości, a właściwie czerni, anonimowych przechodniów. Tak jak słowa piosenki można do pewnego stopnia nazwać autoreklamą samotnej kobiety, tak też wizualnie tworzy się pewien kontrast pięknej kobiety - wyjątkowej na tle tłumu, a jednak samej.
Bardzo ciekawa jest też kwestia łózkowo-siedzeniowa. Wokalistki przez cały teledysk okupują wszelkiej maści łóżka i są na nich same. Siedzą też na tyłach limuzyny - same, choć wyraźnie jest obok nich miejsce dla drugiej osoby. Siedzą wreszcie w pociągowym przedziale - wielkim i przez to jeszcze bardziej pustym. Jeden taki obraz, zależnie od zręczności aplikacji, mógłby być smaczkiem lub nieco kliszowym kadrem. Jednak tutaj teledysk w większości składa się właśnie z takich ujęć, niewiarygodnie potęgując odczucie samotności. Do tego dochodzi piękna scena zmysłowego tańca przed pustym fotelem.
Ale ta piosenka nie jest żalem na samotność, jest raczej manifestem niezauważonej adoratorki, czy też kobiety szukającej miłości. Kogoś, kto pragnie zostać zauważonym i usłyszanym. Dziewczyny część utworu śpiewają na szczycie latarni, budynku który z założenia ma oznajmiać wszystkim wokół - jestem tutaj. Bardzo zręcznym i subtelnym akcentem jest światło owej latarni, które wdziera się do każdego z pokoi wokalistek. W przyjemny sposób wiąże wizualnie poszczególne ujęcia, nie uciekając się do banału.
Ostatecznym efektem jest niezwykle sprawny przeplot obrazu z dźwiękiem, z których każde z osobna niesie swój ładunek emocjonalny, ale dopiero w połączeniu dają pełnię bardzo silnego wyrazu i w konsekwencji niezwykle nastrojowy wideoklip.
I jeszcze na zakończenie jedno niezwykle ważne pytanie. Jak czytać "2NE1"? Propozycje są dwie - jedna podoba mi się bardziej druga mniej. Gorsza jest w moim odczuciu ta forowana w ostatnich miesiącach w związku z nazwą trasy koncertowej - "New Evolution Global Tour". W tym wariancie 2NE1 czyta się jako twenty one, a nazwa ma być połączeniem haseł 21st century i new evolution. O wiele zgrabniejsze wydaje mi się brzmienie związane z nazwą pierwszego albumu grupy - "To anyone".
BONUS
Wersja "unplugged". Serio! Niestety nie można osadzić, więc tylko
>>LINK<<
środa, 23 stycznia 2013
Sistar - Loving U
Śnieg, mróz, śnieg, mróz, śnieg, mróz. Wiecie o czym mówię. Skoro taki osobnik jak ja ma już dość takiej pogody, to strach pomyśleć, co dzieje się w głowach ludzi spędzających za oknem więcej czasu, np. podróżując po mieście. Dlatego postanowiłem się ( i Was) trochę muzycznie ogrzać.
Jest taki parszywy rodzaj utworu, którego do tej pory nie pojmowałem, a teraz, w tych jakże pięknych okolicznościach przyrody, zaczynam doceniać. Mowa o wakacyjnych piosenkach. Rokrocznie powstają tego dziesiątki i za bardzo nie rozumiem mechanizmu za nimi stojącego. Jeżeli sam mam wakacje i dobrze się bawię, to po co mi słuchać piosenki o tym, jak ktoś inny się bawi i oglądać jakieś egzotyczne plaże na teledyskach? A jeżeli nie bawię się dobrze, to tym bardziej nie chcę się dodatkowo irytować tego typu nagraniami. A one jednak powstają.
Bez sensu. Ale kiedy te same nagrania odtworzymy w realiach zimowych, kiedy ogólnie rzecz biorąc wszyscy jesteśmy udupieni poprzez mróz, śnieg i deficyt światła słonecznego, nagle zyskują one na wartości. Można przyłożyć ręce do monitora i się ogrzać, można popatrzeć na skąpo odziane panienki, można posłuchać czegoś radosnego w ramach odtrutki na mordujące psychikę combo metal-śnieg-mpk.
Tak, na dziewczyny z Sistar zawsze się miło patrzyło, a w zeszłym roku także miło się ich słuchało. Nie to, żeby wcześniej gorzej śpiewały. Hyorin zawsze słucha się z przyjemnością, jako wokalistka jest niesamowita, ale Soyou też sporo umie. Problemem grupy w poprzednich latach były chwytliwe, ale prymitywne piosenki. Tegoroczne nagrania są znacznie bardziej udane i natychmiast wypchnęły grupę do ścisłego koreańskiego topu.
O "Loving U" nie mogę napisać za dużo, bo - jak już stwierdziłem we wstępie - takie utwory to nie moja para kaloszy. W odmęty wakacyjnego szaleństwa popchnęło mnie jedynie inne - zimowe - szaleństwo. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na Hyorin, która prezentuje w tej piosence cieplutką barwę z przyjemną chrypką. Letnim słońcem piosenka przygrzewa szczególnie w refrenie z charakterystycznym "uuu-uuu-uuu".
Wizualnie, jak dla mnie, jest trochę za dużo różu. Chyba ktoś próbował wepchnąć Sistar w aegyo, ale przy ich ruchu scenicznym i... parametrach - że się tak wyrażę - aegyo zaczyna intensywnie pachnieć jakimś cosplayem i to erotycznie podszytym. Cóż, mimo wszystko zbyt głośno protestował nie będę.
Może nawet bardziej rozdarty jestem, kiedy widzę jak dziewczyny wchodzą na samochody. I patrzę jak te dachy i klapy się wgniatają, wyobrażam sobie te wszystkie rysy po butach i chciałbym krzyknąć - Złaź stamtąd głupia babo! Trochę szacunku dla historii motoryzacji! - ale mniej więcej w tym momencie zaczyna tańczyć i jakoś tracę wenę.
Cóż, ja się na chwilę oderwałem od zimy, a Wy? Swoją drogą, uważajcie - koreański pop jest zaraźliwy. Właśnie słyszę z pokoju obok Ailee - "Heaven". Dobra piosenka, jeśli jeszcze nie słyszeliście, zapraszam >>TUTAJ<<.
Jest taki parszywy rodzaj utworu, którego do tej pory nie pojmowałem, a teraz, w tych jakże pięknych okolicznościach przyrody, zaczynam doceniać. Mowa o wakacyjnych piosenkach. Rokrocznie powstają tego dziesiątki i za bardzo nie rozumiem mechanizmu za nimi stojącego. Jeżeli sam mam wakacje i dobrze się bawię, to po co mi słuchać piosenki o tym, jak ktoś inny się bawi i oglądać jakieś egzotyczne plaże na teledyskach? A jeżeli nie bawię się dobrze, to tym bardziej nie chcę się dodatkowo irytować tego typu nagraniami. A one jednak powstają.
Bez sensu. Ale kiedy te same nagrania odtworzymy w realiach zimowych, kiedy ogólnie rzecz biorąc wszyscy jesteśmy udupieni poprzez mróz, śnieg i deficyt światła słonecznego, nagle zyskują one na wartości. Można przyłożyć ręce do monitora i się ogrzać, można popatrzeć na skąpo odziane panienki, można posłuchać czegoś radosnego w ramach odtrutki na mordujące psychikę combo metal-śnieg-mpk.
Tak, na dziewczyny z Sistar zawsze się miło patrzyło, a w zeszłym roku także miło się ich słuchało. Nie to, żeby wcześniej gorzej śpiewały. Hyorin zawsze słucha się z przyjemnością, jako wokalistka jest niesamowita, ale Soyou też sporo umie. Problemem grupy w poprzednich latach były chwytliwe, ale prymitywne piosenki. Tegoroczne nagrania są znacznie bardziej udane i natychmiast wypchnęły grupę do ścisłego koreańskiego topu.
O "Loving U" nie mogę napisać za dużo, bo - jak już stwierdziłem we wstępie - takie utwory to nie moja para kaloszy. W odmęty wakacyjnego szaleństwa popchnęło mnie jedynie inne - zimowe - szaleństwo. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na Hyorin, która prezentuje w tej piosence cieplutką barwę z przyjemną chrypką. Letnim słońcem piosenka przygrzewa szczególnie w refrenie z charakterystycznym "uuu-uuu-uuu".
Wizualnie, jak dla mnie, jest trochę za dużo różu. Chyba ktoś próbował wepchnąć Sistar w aegyo, ale przy ich ruchu scenicznym i... parametrach - że się tak wyrażę - aegyo zaczyna intensywnie pachnieć jakimś cosplayem i to erotycznie podszytym. Cóż, mimo wszystko zbyt głośno protestował nie będę.
Może nawet bardziej rozdarty jestem, kiedy widzę jak dziewczyny wchodzą na samochody. I patrzę jak te dachy i klapy się wgniatają, wyobrażam sobie te wszystkie rysy po butach i chciałbym krzyknąć - Złaź stamtąd głupia babo! Trochę szacunku dla historii motoryzacji! - ale mniej więcej w tym momencie zaczyna tańczyć i jakoś tracę wenę.
Cóż, ja się na chwilę oderwałem od zimy, a Wy? Swoją drogą, uważajcie - koreański pop jest zaraźliwy. Właśnie słyszę z pokoju obok Ailee - "Heaven". Dobra piosenka, jeśli jeszcze nie słyszeliście, zapraszam >>TUTAJ<<.
wtorek, 22 stycznia 2013
K.Will & ChaKun - Even If I Play
Szok i niedowierzanie. Dwóch facetów śpiewa w gruncie rzeczy popową piosenkę, a ja się nie mogę oderwać od tego nagrania. I nie chodzi nawet o fajną dziewczynę w teledysku. Po prostu piosenka jest bardzo dobra. Rytmiczna, żywa, ale także melodyjna i nastrojowa - ma bardzo bogate brzmienie, które osiągnięto dzięki bardzo zgrabnej mieszance elementów.
Sam podkład nie jest szczególnie złożony, ale dobrze skomponowany i genialnie wyprodukowany. Wszystkie dźwięki trafiają w punkt. Ale najważniejsze dla tej piosenki są wokale. Mało w nich faktycznych popisów, za to bardzo dużo ozdobników, które sprawiają, że skonstruowany w dość standardowy sposób utwór jest bardzo różnorodny.
Oczywiście na różnorodność piosenki składa się też sama koncepcja wymieszania melodyjnego wokalu z rapem, ale to akurat prosty pomysł, powielany przez wielu artystów bez osiągania równie dobrych efektów. Miałem napisać, że podobna piosenka w bardziej znajomym mi języku pewnie nie przypadłaby mi do gustu, ale po kilku przesłuchaniach zmieniłem zdanie. Tutaj kluczem do sukcesu są barwne i charyzmatyczne głosy piosenkarzy, które wespół z tą kompozycją tworzą przebojową mieszankę, niezależnie od szerokości geograficznej.
Tak, to w gruncie rzeczy prosty utwór. Tak, tekst też nie rzuca na kolana. Ale nawet mając tę świadomość, piosenki słucha się bardzo przyjemnie.
Teledysk należy do tego rodzaju, który nie robi różnicy. Nie jest ani szalenie efektowny, ani szczególnie ciekawy i piosenka radzi sobie doskonale bez niego. Ale jednocześnie nie tylko nie można nazwać go złym, ale nawet trzeba przyznać, że od strony wizualnej jest zwyczajnie ładny. Bardzo ciekawą decyzją jest zepchnięcie wokalistów na drugi plan i zastąpienie ich kobietą, która jest główną bohaterką klipu, choć wydaje się, że piosenka jest śpiewana z punktu widzenia mężczyzny.
Olbrzymią rolę w teledysku odgrywa gra światłem - półmrok, rozbłyski, kamera patrząca w źródło światła, nawet w scenie z samochodem istotną jej częścią są rytmicznie wkradające się do środka fale swiatła z mijanych lamp. Kiedy na początku videoklipu bohaterkę nawiedza wspomnienie, najpierw roświetla się jej twarz, potem korytarz przed nią, na koniec otwierają się drzwi do samej sceny. Kiedy retrospekcja się kończy, wszystko znika w odwrotnej kolejności. Najpierw zamykają się drzwi, potem korytarz opuszcza światło, tak jakby ktoś je zakrywał, na koniec twarz bohaterki skrywa się w półmroku.
Sceny z fotografem zaczynają się w relatywnie jasnym otoczeniu, choć bohaterka zajmuje ciemniejszą część planu, to światło pada właśnie na nią, podczas gdy fotograf staje ze światłem za plecami, przez to, choć okupuje jasną część sceny, sama jego sylwetka staje się ciemniejsza. Potem, kiedy między bohaterami dochodzi do zbliżenia, plan staje się wyraźnie ciemniejszy, w końcowej fazie jedynym źródłem światła jest lampa w ręku fotografa. Nawet na podskórnym poziomie, światło silnie kojarzy się tutaj z uczuciem.
Można spekulować i starać się bardziej precyzyjnie nazwać rolę światła w tym teledysku, ale nawet jeżeli nie odgrywa ono tutaj roli bardzo konkretnego symbolu, to wciąż z plastycznego punktu widzenia jest wspaniałym zabiegiem, który w bardzo subtelny sposób nadaje obrazowi naraz charakteru i emocjonalnego ładunku, jednocześnie będąc nierozerwalną częścią większej kompozycji.
Sam podkład nie jest szczególnie złożony, ale dobrze skomponowany i genialnie wyprodukowany. Wszystkie dźwięki trafiają w punkt. Ale najważniejsze dla tej piosenki są wokale. Mało w nich faktycznych popisów, za to bardzo dużo ozdobników, które sprawiają, że skonstruowany w dość standardowy sposób utwór jest bardzo różnorodny.
Oczywiście na różnorodność piosenki składa się też sama koncepcja wymieszania melodyjnego wokalu z rapem, ale to akurat prosty pomysł, powielany przez wielu artystów bez osiągania równie dobrych efektów. Miałem napisać, że podobna piosenka w bardziej znajomym mi języku pewnie nie przypadłaby mi do gustu, ale po kilku przesłuchaniach zmieniłem zdanie. Tutaj kluczem do sukcesu są barwne i charyzmatyczne głosy piosenkarzy, które wespół z tą kompozycją tworzą przebojową mieszankę, niezależnie od szerokości geograficznej.
Tak, to w gruncie rzeczy prosty utwór. Tak, tekst też nie rzuca na kolana. Ale nawet mając tę świadomość, piosenki słucha się bardzo przyjemnie.
Teledysk należy do tego rodzaju, który nie robi różnicy. Nie jest ani szalenie efektowny, ani szczególnie ciekawy i piosenka radzi sobie doskonale bez niego. Ale jednocześnie nie tylko nie można nazwać go złym, ale nawet trzeba przyznać, że od strony wizualnej jest zwyczajnie ładny. Bardzo ciekawą decyzją jest zepchnięcie wokalistów na drugi plan i zastąpienie ich kobietą, która jest główną bohaterką klipu, choć wydaje się, że piosenka jest śpiewana z punktu widzenia mężczyzny.
Olbrzymią rolę w teledysku odgrywa gra światłem - półmrok, rozbłyski, kamera patrząca w źródło światła, nawet w scenie z samochodem istotną jej częścią są rytmicznie wkradające się do środka fale swiatła z mijanych lamp. Kiedy na początku videoklipu bohaterkę nawiedza wspomnienie, najpierw roświetla się jej twarz, potem korytarz przed nią, na koniec otwierają się drzwi do samej sceny. Kiedy retrospekcja się kończy, wszystko znika w odwrotnej kolejności. Najpierw zamykają się drzwi, potem korytarz opuszcza światło, tak jakby ktoś je zakrywał, na koniec twarz bohaterki skrywa się w półmroku.
Sceny z fotografem zaczynają się w relatywnie jasnym otoczeniu, choć bohaterka zajmuje ciemniejszą część planu, to światło pada właśnie na nią, podczas gdy fotograf staje ze światłem za plecami, przez to, choć okupuje jasną część sceny, sama jego sylwetka staje się ciemniejsza. Potem, kiedy między bohaterami dochodzi do zbliżenia, plan staje się wyraźnie ciemniejszy, w końcowej fazie jedynym źródłem światła jest lampa w ręku fotografa. Nawet na podskórnym poziomie, światło silnie kojarzy się tutaj z uczuciem.
Można spekulować i starać się bardziej precyzyjnie nazwać rolę światła w tym teledysku, ale nawet jeżeli nie odgrywa ono tutaj roli bardzo konkretnego symbolu, to wciąż z plastycznego punktu widzenia jest wspaniałym zabiegiem, który w bardzo subtelny sposób nadaje obrazowi naraz charakteru i emocjonalnego ładunku, jednocześnie będąc nierozerwalną częścią większej kompozycji.
niedziela, 20 stycznia 2013
2Yoon - 24/7
Pod koniec zeszłego roku Cube Entertainment ogłosiło utworzenie dwuosobowej podgrupy formacji 4Minute złożonej z Gayoon i Jiyoon. Nie kombinowano z nazwą i nowy twór nazwano po prostu 2Yoon. W pierwszej chwili nawet sporo obiecywałem sobie po ich debiucie, obie wokalistki to najlepsze głosy w 4Minute. Ale potem gruchnęła kolejna wiadomość - debiutanckie nagranie będzie w konwencji "country western dance pop".
Nie miałem pojęcia, co to dokładnie znaczy, ale zabrzmiało groźnie. Oczekiwania zostały zredukowane o jakieś 80%, procedury bezpieczeństwa związane z ograniczaniem rozczarowania wdrożono. A potem nadszedł teaser teledysku. Teaser, na który nie byłem gotowy. Wy bądźcie. Zło jest blisko.
Gdyby to był vlog, przez kilkanaście sekund robiłbym dziwne miny pełne przerażenia i cierpienia, jednocześnie próbując wyartykułować z siebie jakiekolwiek słowo, przy tym bezradnie i bezładnie gestykulując. Na szczęście nie będę robił vloga, bo prędzej czy później wyglądałby jak video powyżej. W każdym razie debiutu 2Yoon przestałem wypatrywać, zacząłem się go obawiać. Ale jak przyszło co do czego, to i tak obejrzałem. Ciekawskie ze mnie bydlę, nic nie poradzę.
Zgodnie z przewidywaniami, dziewczyny pokazały, że potrafią śpiewać, ale wszystko inne jest w najlepszym wypadku dziwne. Nie najgorszy tekst (który możecie znaleźć przetłumaczony na angielski >>TUTAJ<<) został naszpikowany jakimiś bezsensownymi frazami po angielsku, które brzmią jak wetknięte na siłę i całkowicie zaburzają przebieg piosenki. W dodatku motywy "get down" i "boom-clap" w identycznej lub łudząco podobnej formie pojawiały się w piosenkach B.A.P (lub jakiegoś innego boysbandu, ale że ja w miarę dobrze kojarzę tylko B.A.P, to na nich właśnie postawię).
Enigmatyczny "country western dance pop" okazał się być innym określeniem na elektroniczny chaos/hałas poparty wstawkami na banjo. Nawet do wykorzystania wokalu muszę się przyczepić, bo choć niektóre linie są przyjemne do ucha, to kompozycyjnie popis wokalny Gayoon pasuje do tej piosenki jak Gullwing do zjazdu pickupów.
Chyba najgorsza jest jednak strona wizualna. Stylizacja na dziki zachód - okej, ale dalej jest jeszcze stylizacja stylizacji. Dostajemy beztrosko podrygujące rodziny z dziećmi, pijanego wujka na maszynie do rodeo, ale kolorystycznie ten plan wygląda raczej jak przygotowany pod jakąś live-action adaptację przygód Scooby-doo. No i te stroje... Ja wiem, że trzeba zareklamować ciuchy z sieciówek, ale Myszka Miki? Naprawdę? Dlaczego nie przebrali kogoś za Statuę Wolności?
Ta piosenka i ten klip mają jeden wspólny mianownik, który na dłuższą metę czyni całość mało atrakcyjną. Mianowicie ani piosenka, ani teledysk, pomimo bardzo, bardzo usilnych starań (a może właśnie ze względu na nie) nie są ciekawe. Piosenka upstrzona jakimiś niepotrzebnymi wtrąceniami wcale nie jest przez nie bardziej atrakcyjna. Uproszczony do bólu, ale za to hałaśliwy podkład nie jest wcale bardziej chwytliwy. Bo sama piosenka śpiewana przez wokalistki wcale nie jest taka zła. Choć nie lubię country, to uważam, że gdyby miała bardziej wystylizowany instrumentalny podkład, pewnie byłaby o wiele ciekawsza. No i przydałby się jej inny teledysk, bo ten dla mnie to porażka. Usilnie próbuje być sympatyczny, ale kolorystycznie jest straszny - w obydwu tego słowa znaczeniach.
Nie miałem pojęcia, co to dokładnie znaczy, ale zabrzmiało groźnie. Oczekiwania zostały zredukowane o jakieś 80%, procedury bezpieczeństwa związane z ograniczaniem rozczarowania wdrożono. A potem nadszedł teaser teledysku. Teaser, na który nie byłem gotowy. Wy bądźcie. Zło jest blisko.
Gdyby to był vlog, przez kilkanaście sekund robiłbym dziwne miny pełne przerażenia i cierpienia, jednocześnie próbując wyartykułować z siebie jakiekolwiek słowo, przy tym bezradnie i bezładnie gestykulując. Na szczęście nie będę robił vloga, bo prędzej czy później wyglądałby jak video powyżej. W każdym razie debiutu 2Yoon przestałem wypatrywać, zacząłem się go obawiać. Ale jak przyszło co do czego, to i tak obejrzałem. Ciekawskie ze mnie bydlę, nic nie poradzę.
Zgodnie z przewidywaniami, dziewczyny pokazały, że potrafią śpiewać, ale wszystko inne jest w najlepszym wypadku dziwne. Nie najgorszy tekst (który możecie znaleźć przetłumaczony na angielski >>TUTAJ<<) został naszpikowany jakimiś bezsensownymi frazami po angielsku, które brzmią jak wetknięte na siłę i całkowicie zaburzają przebieg piosenki. W dodatku motywy "get down" i "boom-clap" w identycznej lub łudząco podobnej formie pojawiały się w piosenkach B.A.P (lub jakiegoś innego boysbandu, ale że ja w miarę dobrze kojarzę tylko B.A.P, to na nich właśnie postawię).
Enigmatyczny "country western dance pop" okazał się być innym określeniem na elektroniczny chaos/hałas poparty wstawkami na banjo. Nawet do wykorzystania wokalu muszę się przyczepić, bo choć niektóre linie są przyjemne do ucha, to kompozycyjnie popis wokalny Gayoon pasuje do tej piosenki jak Gullwing do zjazdu pickupów.
Chyba najgorsza jest jednak strona wizualna. Stylizacja na dziki zachód - okej, ale dalej jest jeszcze stylizacja stylizacji. Dostajemy beztrosko podrygujące rodziny z dziećmi, pijanego wujka na maszynie do rodeo, ale kolorystycznie ten plan wygląda raczej jak przygotowany pod jakąś live-action adaptację przygód Scooby-doo. No i te stroje... Ja wiem, że trzeba zareklamować ciuchy z sieciówek, ale Myszka Miki? Naprawdę? Dlaczego nie przebrali kogoś za Statuę Wolności?
Ta piosenka i ten klip mają jeden wspólny mianownik, który na dłuższą metę czyni całość mało atrakcyjną. Mianowicie ani piosenka, ani teledysk, pomimo bardzo, bardzo usilnych starań (a może właśnie ze względu na nie) nie są ciekawe. Piosenka upstrzona jakimiś niepotrzebnymi wtrąceniami wcale nie jest przez nie bardziej atrakcyjna. Uproszczony do bólu, ale za to hałaśliwy podkład nie jest wcale bardziej chwytliwy. Bo sama piosenka śpiewana przez wokalistki wcale nie jest taka zła. Choć nie lubię country, to uważam, że gdyby miała bardziej wystylizowany instrumentalny podkład, pewnie byłaby o wiele ciekawsza. No i przydałby się jej inny teledysk, bo ten dla mnie to porażka. Usilnie próbuje być sympatyczny, ale kolorystycznie jest straszny - w obydwu tego słowa znaczeniach.
czwartek, 17 stycznia 2013
Sunny Hill - The Grasshopper Song
Kojarzycie bajkę Ezopa o mrówce i koniku polnym? Uczciwie pracująca mrówka, która robi zapasy na zimę i konik polny, który obija się całe lato, by zimą przymierać głodem. Przez wieki była niezwykle popularna i wydawała się ponadczasowa. Ze świata antycznego płynnie wkradła się w czasy średniowieczne, dobrze wpisując się w jedno z haseł epoki "Ora et labora".
Podczas kolejnych mijających epok niezmiennie zaznaczała się w kulturze inspirując kolejnych pisarzy, muzyków i malarzy do tworzenia własnych ujęć tej opowieści. Czasami mrówkę stawiano jako przykład negatywny, symbol osoby bezlitosnej, nieczułej i egoistycznej, jednak wciąż to pozytywny wizerunek mrówki - jej pracowitości i sumienności - dominował. Nawet w nie tak odległej czasowo (80 lat) disneyowskiej animacji z cyklu "Silly Symphonies", którą zapewne widzieliście, to obijający się konik polny okazywał się głupcem, choć tym razem całość kończyła się szczęśliwie.
Czasy się zmieniają, a bajka pozostaje aktualna. Choć czy aby na pewno? Czy w czasach narzekania na korporacje, nadgodziny, pracoholizm i wyścig szczurów, mrówka wciąż może być pozytywnym wzorcem? Takie pytanie stawia w swoim teledysku grupa Sunny Hill. W teledysku, który - z miejsca to przyznaję - urzekł mnie muzycznie i wizualnie.
Sam nie wiem od czego zacząć, podoba mi się tutaj nieomal wszystko. Lekko żartobliwa konwencja, która dobrze wpisuje się w bajkowy format i na jakimś poziomie przywodzi mi na mysł "Kingsajz" Machulskiego. Wspaniałe dekoracje i kostiumy w jasny sposób oddzielające monotonny, poukładany, industrialny świat mrówek i barwny, zatłoczony świat hedonistycznych koników polnych. Nie sposób wymienić wszystkich detali, które robią różnicę w tym teledysku - dyplomy przodownika pracy, magazyny koników polnych, odwłokowate stroje, fryzury itd. Wizualnie klip ma mocno teatralny posmak poprzez swoją kostiumowość i bogactwo dekoracji, które nie kryją tego, że są tylko dekoracjami. Jedno filmowe skojarzenie już wymieniłem, innym są produkcje wydane pod okiem Terry'ego Gilliama z jego flagowym "Brazil" na czele.
Co do samej piosenki (>>TUTAJ<< jej tekst) to zaskakująco nie brzmi ona wcale beztrosko. Wolny smyczkowy podkład niesie w sobie raczej więcej melancholii i zadumy niż radości. Z kolei szarpane struny dodają nieco optymizmu, ale także dramatyzmu do kompozycji. Najbardziej pozytywny z wierzchu wydaje się dynamiczny elektroniczny beat, ale wystarczy wsłuchać się w niego nieco lepiej, by usłyszeć mechaniczną, przemysłową wtórność pracowitej mrówki. Nawet refrenowe "linga-linga-ling" nie potrafi na tym tle wybrzmiewać jako oznaka beztroski. Patrząc na całokształt, widzę w tej piosence nie tyle manifest szczęścia, co manifest na rzecz szczęścia. W dodatku przybrany w naprawdę niebanalne szaty.
Na zakończenie drobna uwaga. Na rynku zdominowanym przez zespoły męskie i żeńskie, Sunny Hill jest jedną z nielicznych formacji mieszanych. Teledyskowa mrówka - Janghyun - od początku jest stałym członkiem zespołu, jednak tuż po wydaniu tej piosenki w styczniu 2012 zawiesił karierę ze względu na powołanie do wojska, które w Korei nie omija także celebrytów. Obowiązkowa służba wojskowa trwa tam dwa lata i dlatego od roku Sunny Hill tworzy i występuje jako żeński kwartet złożony z JuBee, SeungA, Kota i Misung.
Podczas kolejnych mijających epok niezmiennie zaznaczała się w kulturze inspirując kolejnych pisarzy, muzyków i malarzy do tworzenia własnych ujęć tej opowieści. Czasami mrówkę stawiano jako przykład negatywny, symbol osoby bezlitosnej, nieczułej i egoistycznej, jednak wciąż to pozytywny wizerunek mrówki - jej pracowitości i sumienności - dominował. Nawet w nie tak odległej czasowo (80 lat) disneyowskiej animacji z cyklu "Silly Symphonies", którą zapewne widzieliście, to obijający się konik polny okazywał się głupcem, choć tym razem całość kończyła się szczęśliwie.
Czasy się zmieniają, a bajka pozostaje aktualna. Choć czy aby na pewno? Czy w czasach narzekania na korporacje, nadgodziny, pracoholizm i wyścig szczurów, mrówka wciąż może być pozytywnym wzorcem? Takie pytanie stawia w swoim teledysku grupa Sunny Hill. W teledysku, który - z miejsca to przyznaję - urzekł mnie muzycznie i wizualnie.
Sam nie wiem od czego zacząć, podoba mi się tutaj nieomal wszystko. Lekko żartobliwa konwencja, która dobrze wpisuje się w bajkowy format i na jakimś poziomie przywodzi mi na mysł "Kingsajz" Machulskiego. Wspaniałe dekoracje i kostiumy w jasny sposób oddzielające monotonny, poukładany, industrialny świat mrówek i barwny, zatłoczony świat hedonistycznych koników polnych. Nie sposób wymienić wszystkich detali, które robią różnicę w tym teledysku - dyplomy przodownika pracy, magazyny koników polnych, odwłokowate stroje, fryzury itd. Wizualnie klip ma mocno teatralny posmak poprzez swoją kostiumowość i bogactwo dekoracji, które nie kryją tego, że są tylko dekoracjami. Jedno filmowe skojarzenie już wymieniłem, innym są produkcje wydane pod okiem Terry'ego Gilliama z jego flagowym "Brazil" na czele.
Co do samej piosenki (>>TUTAJ<< jej tekst) to zaskakująco nie brzmi ona wcale beztrosko. Wolny smyczkowy podkład niesie w sobie raczej więcej melancholii i zadumy niż radości. Z kolei szarpane struny dodają nieco optymizmu, ale także dramatyzmu do kompozycji. Najbardziej pozytywny z wierzchu wydaje się dynamiczny elektroniczny beat, ale wystarczy wsłuchać się w niego nieco lepiej, by usłyszeć mechaniczną, przemysłową wtórność pracowitej mrówki. Nawet refrenowe "linga-linga-ling" nie potrafi na tym tle wybrzmiewać jako oznaka beztroski. Patrząc na całokształt, widzę w tej piosence nie tyle manifest szczęścia, co manifest na rzecz szczęścia. W dodatku przybrany w naprawdę niebanalne szaty.
Na zakończenie drobna uwaga. Na rynku zdominowanym przez zespoły męskie i żeńskie, Sunny Hill jest jedną z nielicznych formacji mieszanych. Teledyskowa mrówka - Janghyun - od początku jest stałym członkiem zespołu, jednak tuż po wydaniu tej piosenki w styczniu 2012 zawiesił karierę ze względu na powołanie do wojska, które w Korei nie omija także celebrytów. Obowiązkowa służba wojskowa trwa tam dwa lata i dlatego od roku Sunny Hill tworzy i występuje jako żeński kwartet złożony z JuBee, SeungA, Kota i Misung.
środa, 16 stycznia 2013
Norazo - Superman + Red Day
W koreańskiej branży muzycznej istnieje coś takiego jak teledysk w wersji dramatycznej. Jest to przeważnie kilku lub kilkunanstominutowy klip opowiadający pewną zwartą fabułę, któremu towarzyszy muzyka. Jest to forma nieco bardziej rozbudowana od tradycyjnego teledysku, a losy bohaterów rzadko kiedy kończą się happy endem. Najczęstsze tematy to miłość i śmierć. W tworzeniu podobnych klipów przoduje wytwórnia CCM (Core Contents Media), a mniej i bardziej udane przykłady jej twórczości opisywałem już >>TUTAJ<< , >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<.
W wypadku "Be With You" grupy The SeeYa, piosenka całkiem dobrze komponowała się z obrazem i od strony tekstu, i od strony muzycznej. W wypadku teledysków grupy SPEED, oba miały niewiele wspólnego ze śpiewanymi słowami, a w wypadku klipu opisywanego wczoraj, nawet muzyka pasowała do obrazu jak skwarki do sałatki wegetariańskiej.
W kategorii muzyczna satyra, królem koreańskiej sceny wcale nie jest PSY, lecz duet Norazo składający się z Lee Hyuka i Jobina - samozwańczych renegatów rocka, którzy grając utwory na dziwnym pograniczu popowej elektroniki, rocka, a nawet metalu, przede wszystkim dobrze się bawią parodiując otaczający świat i wyśpiewując jedne z dziwniejszych tekstów piosenek, jakie spotkacie.
Z pierwszym albumem debiutowali w 2005 roku i od tamtej pory siłą rzeczy musieli też poruszyć temat łzawych teledysków, które nijak się mają do lecących w tle piosenek. Ich odpowiedź z 2009 roku wygląda następująco:
Tak, to są prawdziwe słowa tego utworu. Tak, to jest teledysk przygotowany z myślą o tej piosence. Tak, ludzie na pogrzebie robią "nanananana". Tak, aktorzy z powagą odgrywają swoje role, jednocześnie udając śpiewanie kolejnych absurdalnych wersów. Tak, list pozostawiony w samochodzie to nic innego jak spisane słowa piosenki. Tak, ta piosenka stała się w Korei wielkim przebojem i do tej pory często nawet inni wykonawcy sięgają po nią na koncertach. Tak, na potrzeby wykonań na żywo dołożono do niej głupkowatą choreografię.
Porąbane? Fajne? No to na dokładkę dorzucę jeszcze z ostatniego albumu nagranie pod tytułem 빨간날 albo po polsku "Szkarłatny dzień", a chodzi po prostu o dzień ustawowo wolny od pracy. Uprzedzam, kawałek uzależnia, a Lee Hyuk pokazuje w nim nawet niezły głos. No i ta butelka coli... Dla własnego dobra postarajcie się ją zignorować.
W wypadku "Be With You" grupy The SeeYa, piosenka całkiem dobrze komponowała się z obrazem i od strony tekstu, i od strony muzycznej. W wypadku teledysków grupy SPEED, oba miały niewiele wspólnego ze śpiewanymi słowami, a w wypadku klipu opisywanego wczoraj, nawet muzyka pasowała do obrazu jak skwarki do sałatki wegetariańskiej.
W kategorii muzyczna satyra, królem koreańskiej sceny wcale nie jest PSY, lecz duet Norazo składający się z Lee Hyuka i Jobina - samozwańczych renegatów rocka, którzy grając utwory na dziwnym pograniczu popowej elektroniki, rocka, a nawet metalu, przede wszystkim dobrze się bawią parodiując otaczający świat i wyśpiewując jedne z dziwniejszych tekstów piosenek, jakie spotkacie.
Z pierwszym albumem debiutowali w 2005 roku i od tamtej pory siłą rzeczy musieli też poruszyć temat łzawych teledysków, które nijak się mają do lecących w tle piosenek. Ich odpowiedź z 2009 roku wygląda następująco:
Tak, to są prawdziwe słowa tego utworu. Tak, to jest teledysk przygotowany z myślą o tej piosence. Tak, ludzie na pogrzebie robią "nanananana". Tak, aktorzy z powagą odgrywają swoje role, jednocześnie udając śpiewanie kolejnych absurdalnych wersów. Tak, list pozostawiony w samochodzie to nic innego jak spisane słowa piosenki. Tak, ta piosenka stała się w Korei wielkim przebojem i do tej pory często nawet inni wykonawcy sięgają po nią na koncertach. Tak, na potrzeby wykonań na żywo dołożono do niej głupkowatą choreografię.
Porąbane? Fajne? No to na dokładkę dorzucę jeszcze z ostatniego albumu nagranie pod tytułem 빨간날 albo po polsku "Szkarłatny dzień", a chodzi po prostu o dzień ustawowo wolny od pracy. Uprzedzam, kawałek uzależnia, a Lee Hyuk pokazuje w nim nawet niezły głos. No i ta butelka coli... Dla własnego dobra postarajcie się ją zignorować.
wtorek, 15 stycznia 2013
SPEED feat. Park Bo Young - It's Over
Ha, tym razem mogę się poznęcać nad czymś, co nie przypadło mi do gustu. Chociaż czy tak naprawdę chce mi się znęcać? Jestem delikatnie zawiedziony, ale w gruncie rzeczy nie byłem tą piosenką aż tak zainteresowany, aby specjalnie przeżywać to, jak dużą klapą jest ten teledysk.
Ale po kolei. Tydzień temu SPEED zaprezentowało teledysk do piosenki "That's My Fault". Odsyłam do mojego tekstu >>TUTAJ<<, gdzie z grubsza rozprawiłem się z tłem historycznym dla obydwu klipów. Pierwszy teledysk jest w zasadzie jazdą obowiązkową, żeby zrozumieć, co dzieje się w nagraniu z dzisiejszego wpisu. Poza tym tamten klip jest udany lub nawet bardzo udany, podczas gdy ten to porażka na wielu poziomach.
Jedyny poważny zarzut wobec teledysku do "That's My Fault" to to, że piosenka jest tam dodatkiem do obrazu, a nie na odwrót. W wypadku "It's Over" zarzut powtarza się, jednak z tą różnicą, że "That's My Fault" brzmieniowo pasowało do obrazu, podczas gdy nowe nagranie... To trochę tak, jakby ktoś założył bikini na pogrzebie. Skreśl to - nie ktoś, twoja babcia. Na pogrzeb dziadka. Skreśl to, twój dziadek na pogrzeb babci.
W dodatku osoby stojące za klipem zdają sobie z tego sprawę, dlatego "It's Over" przygrywa tylko w otwierającym fragmencie filmu. Dalej słyszymy motywy muzyczne wykorzystywane w poprzednim klipie i... "That's My Fault", które dostaje tutaj więcej czasu niż tytułowa piosenka. Pomieszanie z poplątaniem, ale może chociaż obraz jest nadal dobry?
Otóż nie. Teledysk jest słaby. Jest chaotyczny, zapchany retrospekcjami z poprzedniego klipu, pozbawiony poważniejszej historii, a punkt kulminacyjny został ujawniony w zakulisowym montażu zamykającym poprzedni teledysk. W dodatku główna postać, zamiast na bohatera, wyrasta tutaj na idiotę, który doprowadził do śmierci dziesiątek osób.
W pierwszym klipie opowiedziana została mała, skromna historia gościa zaplątanego w te wydarzenia, który w finale prowadzi kolegów na wojsko, bo nie spodziewa się, że armia zacznie strzelać. W drugim klipie napada go jakaś mroczna desperacja czy wypaczone poczucie winy, które każe mu powtórzyć swój wyczyn na większą skalę, w dodatku przy doskonałej znajomości konsekwencji. Jeżeli chciał, żeby jego też zastrzelono, to nie musiał ciągnąć za sobą tłumu ludzi. Wydarzenia w Gwangju zobrazowane w ten sposób, zaczynają się jawić jako wybryk gówniarzerii, a nie walka o demokrację.
W pierwszym klipie takie podejście przechodziło, bo była to tylko historia wykorzystująca prawdziwe wydarzenia za tło, w dodatku historia dobrze opowiedziana i w poruszający sposób przekazana. Tutaj mamy strzępki tejże historii nie układające się w żadną rozsądną podbudowę dla dalszych wydarzeń, brak poważniejszej akcji, a te wszystkie wady konstrukcyjne sprawiają, że finalna całość nie trafia do mnie emocjonalnie.
Zostawmy ten nieszczęsny, trwający blisko kwadrans, filmik. Na szczęście dla grupy, i tym razem nagrano alternatywny klip, który dla odmiany nijak nie nawiązuje do wersji "dramatycznej".
Silnym punktem "That's My Fault" były charakternie sprzedawane linijki tekstu, w "It's Over" raperzy mają zdecydowanie mniej do powiedzenia, toteż siła charyzmy w wokalu zdecydowanie zjeżdża w dół, lądując gdzieś może tuż ponad bojsbendową przeciętnością. W dodatku linia melodyczna wokalu, szczególnie w refrenie, należy raczej do tych skrajnie banalnych i nie wymusza na piosenkarzach jakiegokolwiek wysiłku.
Podkładu nie mogę nazwać złym, ale jest on stanowczo zbyt ubogi i wtórny, by nazwać go dobrym. W efekcie piosenka jest dosyć nijaka i niedostatecznie chwytliwa, by uzasadnić swoją prostotę. I to nie jest tak, że czepiam się grup męskich. Faktycznie nie słucham ich pasjami, ale udało mi się trafić na kilka nagrań, które autentycznie mnie zaciekawiły. To zdecydowanie nie jest jednym z nich. Jedyny duży plus? Świecące rękawice i to jak wizualnie podporządkowano pod nie cały teledysk. Fajny pomysł, który nie został zmarnowany, choć o zmarnowanie go mogło być stosunkowo łatwo.
Ale po kolei. Tydzień temu SPEED zaprezentowało teledysk do piosenki "That's My Fault". Odsyłam do mojego tekstu >>TUTAJ<<, gdzie z grubsza rozprawiłem się z tłem historycznym dla obydwu klipów. Pierwszy teledysk jest w zasadzie jazdą obowiązkową, żeby zrozumieć, co dzieje się w nagraniu z dzisiejszego wpisu. Poza tym tamten klip jest udany lub nawet bardzo udany, podczas gdy ten to porażka na wielu poziomach.
Jedyny poważny zarzut wobec teledysku do "That's My Fault" to to, że piosenka jest tam dodatkiem do obrazu, a nie na odwrót. W wypadku "It's Over" zarzut powtarza się, jednak z tą różnicą, że "That's My Fault" brzmieniowo pasowało do obrazu, podczas gdy nowe nagranie... To trochę tak, jakby ktoś założył bikini na pogrzebie. Skreśl to - nie ktoś, twoja babcia. Na pogrzeb dziadka. Skreśl to, twój dziadek na pogrzeb babci.
W dodatku osoby stojące za klipem zdają sobie z tego sprawę, dlatego "It's Over" przygrywa tylko w otwierającym fragmencie filmu. Dalej słyszymy motywy muzyczne wykorzystywane w poprzednim klipie i... "That's My Fault", które dostaje tutaj więcej czasu niż tytułowa piosenka. Pomieszanie z poplątaniem, ale może chociaż obraz jest nadal dobry?
Otóż nie. Teledysk jest słaby. Jest chaotyczny, zapchany retrospekcjami z poprzedniego klipu, pozbawiony poważniejszej historii, a punkt kulminacyjny został ujawniony w zakulisowym montażu zamykającym poprzedni teledysk. W dodatku główna postać, zamiast na bohatera, wyrasta tutaj na idiotę, który doprowadził do śmierci dziesiątek osób.
W pierwszym klipie opowiedziana została mała, skromna historia gościa zaplątanego w te wydarzenia, który w finale prowadzi kolegów na wojsko, bo nie spodziewa się, że armia zacznie strzelać. W drugim klipie napada go jakaś mroczna desperacja czy wypaczone poczucie winy, które każe mu powtórzyć swój wyczyn na większą skalę, w dodatku przy doskonałej znajomości konsekwencji. Jeżeli chciał, żeby jego też zastrzelono, to nie musiał ciągnąć za sobą tłumu ludzi. Wydarzenia w Gwangju zobrazowane w ten sposób, zaczynają się jawić jako wybryk gówniarzerii, a nie walka o demokrację.
W pierwszym klipie takie podejście przechodziło, bo była to tylko historia wykorzystująca prawdziwe wydarzenia za tło, w dodatku historia dobrze opowiedziana i w poruszający sposób przekazana. Tutaj mamy strzępki tejże historii nie układające się w żadną rozsądną podbudowę dla dalszych wydarzeń, brak poważniejszej akcji, a te wszystkie wady konstrukcyjne sprawiają, że finalna całość nie trafia do mnie emocjonalnie.
Zostawmy ten nieszczęsny, trwający blisko kwadrans, filmik. Na szczęście dla grupy, i tym razem nagrano alternatywny klip, który dla odmiany nijak nie nawiązuje do wersji "dramatycznej".
Silnym punktem "That's My Fault" były charakternie sprzedawane linijki tekstu, w "It's Over" raperzy mają zdecydowanie mniej do powiedzenia, toteż siła charyzmy w wokalu zdecydowanie zjeżdża w dół, lądując gdzieś może tuż ponad bojsbendową przeciętnością. W dodatku linia melodyczna wokalu, szczególnie w refrenie, należy raczej do tych skrajnie banalnych i nie wymusza na piosenkarzach jakiegokolwiek wysiłku.
Podkładu nie mogę nazwać złym, ale jest on stanowczo zbyt ubogi i wtórny, by nazwać go dobrym. W efekcie piosenka jest dosyć nijaka i niedostatecznie chwytliwa, by uzasadnić swoją prostotę. I to nie jest tak, że czepiam się grup męskich. Faktycznie nie słucham ich pasjami, ale udało mi się trafić na kilka nagrań, które autentycznie mnie zaciekawiły. To zdecydowanie nie jest jednym z nich. Jedyny duży plus? Świecące rękawice i to jak wizualnie podporządkowano pod nie cały teledysk. Fajny pomysł, który nie został zmarnowany, choć o zmarnowanie go mogło być stosunkowo łatwo.
poniedziałek, 14 stycznia 2013
AOA - Elvis
AOA to jeden z bardziej udanych zeszłorocznych debiutów. Jak tu zgrabnie i krótko opisać tę formację. No cóż, jest, hm... Dziwna? To chyba najlepsze słowo. AOA można na dobrą sprawę porównać do wszystkiego i naraz do niczego. Nie mając dobrej znajomości rynku japońskiego nie ośmielę się nazwać jej unikalną, a jednocześnie trudno też nazwać ją oryginalną, bo to tak naprawdę mieszanka elementów już istniejących. Nietypowa jest tylko ich kombinacja.
AOA to żeńska grupa składająca się z... No właśnie, już tutaj zaczynają się schody. Mówiłem, że to dziwny zespół? W ogólności AOA to 8 dziewczyn - z zaznaczeniem, że nie zawsze. A właściwie to nigdy, może z wyłączeniem studia nagraniowego i planów teledysków. Cholera, chyba powinienem przygotować jakąś infografikę, ale mi się nie chce.
Spróbuję wytłumaczyć to najprościej, jak się da - w AOA jest siedem wokalistek/tancerek, które występują razem wykonując choreografię itd. Ale istnieje też AOA Black - pięcioosobowa grupa rockowa (w takim samym rozumieniu jak Nickleback to grupa metalowa). AOA Black składa się z czterech członkiń tanecznego AOA oraz piątej dodatkowej dziewczyny grającej na perkusji. Jak widać trudno znaleźć perkusistkę z odpowiednią koordynacją ruchową i wyczuciem rytmu, by mogła tańczyć...
Ale to nie koniec. AOA Black nie powstało do wykonywania osobnych piosenek, jest częścią występu AOA i wykonuje te same utwory. Na płycie - nie ma problemu. W teledysku też. W telewizji można nagrać pół piosenki tak, zrobić cięcie i drugie nagrać inaczej. Ale na żywo może być albo taniec, albo gra na instrumentach.
Nadmiernie skomplikowane? W wytwórni też ktoś tak pomyślał, więc postanowiono znaleźć dobrą historię, która to wszystko wytłumaczy. Uwaga, Azja na całego. Otóż AOA rozszyfrowuje się jako Ace of Angels. Według wytwórni siedem tańczących niewiast jest aniołami, które zobaczyły ziemian w swojej kryształowej kuli i zakochały się w naszej muzyce. Natomiast perkusistka jest na poły aniołem, a na poły śmiertelniczką... Bo występuje tylko w jednej połowie zespołu... Tak jak 3 dziewczyny z grupy tanecznej... Które są pełnoprawnymi aniołami. Oni tej perkusistki chyba po prostu nie lubią... A jednak, żeby wyrównać jej tę niesprawiedliwość, wytwórnia uczyniła ją powierniczką klucza, która z ciekawości otworzyła wrota na ziemię i wybrała się tam wespół z 7 aniołami.
Zamiast Armageddonu dostaliśmy to:
Nie mogę powiedzieć, na dziewczyny miło się patrzy, chociaż to chyba właściwy moment by zauważyć, że jedna z nich ma dopiero 16 lat. I nie jest to perkusistka. Co ciekawe, oprócz tego, że dziewczyny mają swoje prawdziwe imiona (zaskakujące, nieprawdaż?) oraz imiona sceniczne, to do tego dostały jeszcze imiona anielskie. Bo dzięki temu ich "backstory" wydaje się bardziej wiarygodne?
Nieważne, zajmijmy się jeszcze na moment wizerunkiem grupy. To taka mieszanka wypadająca gdzieś pomiędzy KARA a After School. Choreografia raczej idzie w odważniejszym i bardziej złożonym kierunku, tak jak w After School, jednak wizerunek grupy nie jest pozbawiony delikatnej nuty aegyo, przez co kostiumami i stylizacją dziewczyny bardziej przypominają KARA, a przynajmniej KARA sprzed KARA's solo collection.
Teledysk to trochę przyjemnego wizualnie chaosu. Raz dziewczyny tańczą, raz grają na instrumentach. Raz są w stylizacji bardziej rockowej, raz anielskiej, a jeszcze innym razem w tytułowej - na Elvisa. Dekoracje są sympatyczne, ale nie oszukujmy się, na klip patrzy się przyjemnie przede wszystkim ze względu na dziewczyny.
Co do piosenki to nie oszukujmy się - Led Zeppelin to to nie jest. Chyba nawet do japońskiego Scandal AOA nie jest blisko. Przy czym nie stwierdzam tego jako zarzut, bo też mam wrażenie, że cele przed grupą stawiane są nieco inne. AOA ma znacznie bardziej popowe i taneczne brzmienie, a to że w dużej mierze powstaje ono dzięki grze na intrumentach - ja widzę w tym tylko plus, choć w niektórych momentach ich wykorzystania nie nazwałbym zgrabnym, a i użyte sample też nie zawsze służą tej piosence.
Mimo to piosenka nadaje się do słuchania, szczególnie jeżeli zamkniemy rozum na słowa, które dziewczyny śpiewają. Co tu dużo kryć, ta piosenka w większości składa się nawet nie z refrenów, a z haczyków muzycznych, które nie mają nawet pełnoprawnych słów, a jeżeli te słowa mają, to nie należą one do rozsądnych. Zainteresowanych po konkrety odsyłam >>TUTAJ<< .
Na zakończenie wrócę do kwestii wykonań na żywo. Otóż w wykonaniu AOA Black ta piosenka brzmi lepiej, bo wiele sampli, do których miałem obiekcje, zostaje zastąpionych gitarowymi chwytami. Wykonywana na żywo, ta piosenka jest po prostu nieco bardziej rockowa i siłą rzeczy brzmi bardziej autentycznie. Wadą takich wykonań jest to, że dziewczyn jest mniej i nie tańczą. Ale cóż, pomimo wysiłków wytwórni okazuje się, że chyba jednak nie można mieć wszystkiego.
AOA to żeńska grupa składająca się z... No właśnie, już tutaj zaczynają się schody. Mówiłem, że to dziwny zespół? W ogólności AOA to 8 dziewczyn - z zaznaczeniem, że nie zawsze. A właściwie to nigdy, może z wyłączeniem studia nagraniowego i planów teledysków. Cholera, chyba powinienem przygotować jakąś infografikę, ale mi się nie chce.
Spróbuję wytłumaczyć to najprościej, jak się da - w AOA jest siedem wokalistek/tancerek, które występują razem wykonując choreografię itd. Ale istnieje też AOA Black - pięcioosobowa grupa rockowa (w takim samym rozumieniu jak Nickleback to grupa metalowa). AOA Black składa się z czterech członkiń tanecznego AOA oraz piątej dodatkowej dziewczyny grającej na perkusji. Jak widać trudno znaleźć perkusistkę z odpowiednią koordynacją ruchową i wyczuciem rytmu, by mogła tańczyć...
Ale to nie koniec. AOA Black nie powstało do wykonywania osobnych piosenek, jest częścią występu AOA i wykonuje te same utwory. Na płycie - nie ma problemu. W teledysku też. W telewizji można nagrać pół piosenki tak, zrobić cięcie i drugie nagrać inaczej. Ale na żywo może być albo taniec, albo gra na instrumentach.
Nadmiernie skomplikowane? W wytwórni też ktoś tak pomyślał, więc postanowiono znaleźć dobrą historię, która to wszystko wytłumaczy. Uwaga, Azja na całego. Otóż AOA rozszyfrowuje się jako Ace of Angels. Według wytwórni siedem tańczących niewiast jest aniołami, które zobaczyły ziemian w swojej kryształowej kuli i zakochały się w naszej muzyce. Natomiast perkusistka jest na poły aniołem, a na poły śmiertelniczką... Bo występuje tylko w jednej połowie zespołu... Tak jak 3 dziewczyny z grupy tanecznej... Które są pełnoprawnymi aniołami. Oni tej perkusistki chyba po prostu nie lubią... A jednak, żeby wyrównać jej tę niesprawiedliwość, wytwórnia uczyniła ją powierniczką klucza, która z ciekawości otworzyła wrota na ziemię i wybrała się tam wespół z 7 aniołami.
Zamiast Armageddonu dostaliśmy to:
Nie mogę powiedzieć, na dziewczyny miło się patrzy, chociaż to chyba właściwy moment by zauważyć, że jedna z nich ma dopiero 16 lat. I nie jest to perkusistka. Co ciekawe, oprócz tego, że dziewczyny mają swoje prawdziwe imiona (zaskakujące, nieprawdaż?) oraz imiona sceniczne, to do tego dostały jeszcze imiona anielskie. Bo dzięki temu ich "backstory" wydaje się bardziej wiarygodne?
Nieważne, zajmijmy się jeszcze na moment wizerunkiem grupy. To taka mieszanka wypadająca gdzieś pomiędzy KARA a After School. Choreografia raczej idzie w odważniejszym i bardziej złożonym kierunku, tak jak w After School, jednak wizerunek grupy nie jest pozbawiony delikatnej nuty aegyo, przez co kostiumami i stylizacją dziewczyny bardziej przypominają KARA, a przynajmniej KARA sprzed KARA's solo collection.
Teledysk to trochę przyjemnego wizualnie chaosu. Raz dziewczyny tańczą, raz grają na instrumentach. Raz są w stylizacji bardziej rockowej, raz anielskiej, a jeszcze innym razem w tytułowej - na Elvisa. Dekoracje są sympatyczne, ale nie oszukujmy się, na klip patrzy się przyjemnie przede wszystkim ze względu na dziewczyny.
Co do piosenki to nie oszukujmy się - Led Zeppelin to to nie jest. Chyba nawet do japońskiego Scandal AOA nie jest blisko. Przy czym nie stwierdzam tego jako zarzut, bo też mam wrażenie, że cele przed grupą stawiane są nieco inne. AOA ma znacznie bardziej popowe i taneczne brzmienie, a to że w dużej mierze powstaje ono dzięki grze na intrumentach - ja widzę w tym tylko plus, choć w niektórych momentach ich wykorzystania nie nazwałbym zgrabnym, a i użyte sample też nie zawsze służą tej piosence.
Mimo to piosenka nadaje się do słuchania, szczególnie jeżeli zamkniemy rozum na słowa, które dziewczyny śpiewają. Co tu dużo kryć, ta piosenka w większości składa się nawet nie z refrenów, a z haczyków muzycznych, które nie mają nawet pełnoprawnych słów, a jeżeli te słowa mają, to nie należą one do rozsądnych. Zainteresowanych po konkrety odsyłam >>TUTAJ<< .
Na zakończenie wrócę do kwestii wykonań na żywo. Otóż w wykonaniu AOA Black ta piosenka brzmi lepiej, bo wiele sampli, do których miałem obiekcje, zostaje zastąpionych gitarowymi chwytami. Wykonywana na żywo, ta piosenka jest po prostu nieco bardziej rockowa i siłą rzeczy brzmi bardziej autentycznie. Wadą takich wykonań jest to, że dziewczyn jest mniej i nie tańczą. Ale cóż, pomimo wysiłków wytwórni okazuje się, że chyba jednak nie można mieć wszystkiego.
czwartek, 10 stycznia 2013
JeA - Stray Cat / Street Cat
Czasami bywa tak, że życzenia się spełniają - nawet takiemu pechowcowi jak ja. Drobne, bo drobne, ale jednak. Niedawno pisałem >>TUTAJ<< o solowym debiucie JeA z Brown Eyed Girls. Tak się złożyło, że wczoraj przesłuchałem pozostałe piosenki z mini-albumu "Just JeA", a wśród nich znalazło się to nagranie:
Jest wiele powodów, dla których ta piosenka jest świetna. Ciekawy tekst, który punktuje nawet pomimo pewnych niezręczności powyższego tłumaczenia - to na pewno jeden z walorów. Drugi to głos JeA, a przede wszystkim jej ciepła barwa. Ale dla mnie najważniejsza w tej piosence jest kompozycja. Uwielbiam takie utwory, które samą muzyką malują obrazy przed oczami.
Ten jest jednym z nich. Delikatne, ale bardzo rytmiczne i pełne charakteru oraz gracji brzmienie natychmiast sprawia, że wyobrażam sobie kota nonszalancko spacerującego ulicami miasta, zajmującego się własnymi interesami i ostentacyjnie nie zwracającego uwagi na ludzi - zupełnie jak w słowach piosenki.
I tak słuchając tego kawałka raz za razem, pomyślałem sobie - to musi się doczekać teledysku z kotem w roli głównej. Może być nawet niskobudżetowy, czy amatorski, ale gdyby ktoś tego nie zilustrował, byłoby to straszne marnotrawstwo. Z tą myślą w głowie poszedłem spać. Wstałem wczesnym rankiem i przy herbacie zacząłem rutynowy przegląd internetu i internetów. Zgadnijcie, co ujrzało światło dzienne (w Korei był już wtedy dzień), kiedy ja sobie smacznie spałem?
Przesympatyczna piosenka doczekała się przesympatycznego teledysku (to oficjalny klip). To nie jest dokładnie to, co ja widziałem oczami własnej wyobraźni, ale w tym leży siła takich utworów - każdy słuchacz widzi coś trochę innego. A wizja, którą zaproponowali twórcy klipu, też mi się podoba. Estetycznie i technicznie jest ciekawa, oryginalna i na dodatek wizualnie potęguje ciepło płynące z piosenki.
Wiele pomysłów można tutaj pochwalić, ale ja chciałbym zwrócić uwagę na głównego bohatera filmiku. Uczynienie głównego kota "żywym" to mistrzowskie posunięcie, które czyni go nie tylko bardziej sympatycznym, ale przede wszystkim mniej banalnym - odcina go od tekturowo-włóczkowego świata jego kolegów. Na tym tle kot zyskuje dodatkowego charakteru i dozę indywidualności. Jednocześnie kot jest półprzeźroczysty, co odcina go od rzeczywistego świata ludzi, podkreśla jego niezależność. Bo kot - jak to kot - chadza własnymi ścieżkami.
Na zakończenie dodam jeszcze, że teraz czekam na klip do "Silent Stalker". Oj, ten kawałek ma i sporo mocy i sporo napięcia, ciekaw jestem, co można na jego bazie nakręcić. Wszystkie pozostałe kawałki z krążka już doczekały się jakichś wizualizacji. Szkoda, że jest ich tylko pięć, ale lepsza dobra piątka niż dziesiątka z upchniętymi przeciętniakami. Powtórzę to, co napisałem w poprzednim tekście. Solowy debiut JeA to muzyczny sukces. Mam nadzieję, że pójdzie za tym odpowiedni sukces komercyjny. Po pierwsze, dlatego że artystka i jej muzyka na to zasługują, po drugie, dlatego że w ten sposób mogę szybciej liczyć na dokładkę.
POSTSCRIPTUM
"Silent Stalker" nie doczekało się wideoklipu, ale i tak znalazłem pretekst by upchnąć kilka akapitów o tej piosence w innym tekście. Zainteresowanych zapraszam >>TUTAJ<<.
Jest wiele powodów, dla których ta piosenka jest świetna. Ciekawy tekst, który punktuje nawet pomimo pewnych niezręczności powyższego tłumaczenia - to na pewno jeden z walorów. Drugi to głos JeA, a przede wszystkim jej ciepła barwa. Ale dla mnie najważniejsza w tej piosence jest kompozycja. Uwielbiam takie utwory, które samą muzyką malują obrazy przed oczami.
Ten jest jednym z nich. Delikatne, ale bardzo rytmiczne i pełne charakteru oraz gracji brzmienie natychmiast sprawia, że wyobrażam sobie kota nonszalancko spacerującego ulicami miasta, zajmującego się własnymi interesami i ostentacyjnie nie zwracającego uwagi na ludzi - zupełnie jak w słowach piosenki.
I tak słuchając tego kawałka raz za razem, pomyślałem sobie - to musi się doczekać teledysku z kotem w roli głównej. Może być nawet niskobudżetowy, czy amatorski, ale gdyby ktoś tego nie zilustrował, byłoby to straszne marnotrawstwo. Z tą myślą w głowie poszedłem spać. Wstałem wczesnym rankiem i przy herbacie zacząłem rutynowy przegląd internetu i internetów. Zgadnijcie, co ujrzało światło dzienne (w Korei był już wtedy dzień), kiedy ja sobie smacznie spałem?
Przesympatyczna piosenka doczekała się przesympatycznego teledysku (to oficjalny klip). To nie jest dokładnie to, co ja widziałem oczami własnej wyobraźni, ale w tym leży siła takich utworów - każdy słuchacz widzi coś trochę innego. A wizja, którą zaproponowali twórcy klipu, też mi się podoba. Estetycznie i technicznie jest ciekawa, oryginalna i na dodatek wizualnie potęguje ciepło płynące z piosenki.
Wiele pomysłów można tutaj pochwalić, ale ja chciałbym zwrócić uwagę na głównego bohatera filmiku. Uczynienie głównego kota "żywym" to mistrzowskie posunięcie, które czyni go nie tylko bardziej sympatycznym, ale przede wszystkim mniej banalnym - odcina go od tekturowo-włóczkowego świata jego kolegów. Na tym tle kot zyskuje dodatkowego charakteru i dozę indywidualności. Jednocześnie kot jest półprzeźroczysty, co odcina go od rzeczywistego świata ludzi, podkreśla jego niezależność. Bo kot - jak to kot - chadza własnymi ścieżkami.
Na zakończenie dodam jeszcze, że teraz czekam na klip do "Silent Stalker". Oj, ten kawałek ma i sporo mocy i sporo napięcia, ciekaw jestem, co można na jego bazie nakręcić. Wszystkie pozostałe kawałki z krążka już doczekały się jakichś wizualizacji. Szkoda, że jest ich tylko pięć, ale lepsza dobra piątka niż dziesiątka z upchniętymi przeciętniakami. Powtórzę to, co napisałem w poprzednim tekście. Solowy debiut JeA to muzyczny sukces. Mam nadzieję, że pójdzie za tym odpowiedni sukces komercyjny. Po pierwsze, dlatego że artystka i jej muzyka na to zasługują, po drugie, dlatego że w ten sposób mogę szybciej liczyć na dokładkę.
POSTSCRIPTUM
"Silent Stalker" nie doczekało się wideoklipu, ale i tak znalazłem pretekst by upchnąć kilka akapitów o tej piosence w innym tekście. Zainteresowanych zapraszam >>TUTAJ<<.
wtorek, 8 stycznia 2013
SPEED feat. Kang Min Kyung - That's My Fault
Przyznam, że mam trochę problemów z tym klipem. Kolejny raz zaczynam akapit, by po kilku zdaniach odkryć, że sam nie zgadzam się z tym, co napisałem. Gdybym miał napisać coś o samej piosence, bez wideoklipu - kaszka z mleczkiem. Piosenka ma swoje lepsze i gorsze punkty i nie mam problemu z
ich zidentyfikowaniem.
Ocena samej warstwy wizualnej z potraktowaniem muzyki jako mało istotnego elementu tła? Też prosta sprawa. Ha! Nawet chyba już wiem z czym mam problem. Teledysk to połączenie piosenki z materiałem wideo, który służy za mniej lub bardziej istotną ilustrację do muzyki. Bywają teledyski, gdzie zależność między obrazem i dźwiękiem jest silna, bywają takie, gdzie relacja jest znacznie słabsza. Czasem wideo ilustruje słowa piosenki, czasem maluje odrębne obrazy pod sam nastrój muzyki.
Przez długi czas myślałem, że problem, który dostrzegam w tym przypadku, płynie bezpośrednio z podjętej bardzo poważnej tematyki obrazu i niekoniecznie adekwatnie poważnej tematyki piosenki. Utwór można by zilustrować na wiele innych sposobów, nie uciekając się do tak dramatycznego wydarzenia. Jego treść jest uniwersalna.
Sęk w tym, że treść teledysku również jest uniwersalna, samą fabułę z łatwością można by przenieść w inny zakątek globu, dość powiedzieć, że nie trzeba rozumieć słowa po koreańsku, by zrozumieć, co się dzieje na ekranie. Czy zatem tworząc ten teledysk spłycono problem, zignorowano jego najważniejsze aspekty?
Nie, w żadnym razie nie mogę się z tym zgodzić. Po prostu twórcy zamiast tworzyć dokument, czy paradokument, wykorzystali dramatyczne okoliczności za tło prostszej fabuły. Ale nie po to, by sprowadzić temat do rangi banału, a jedynie by pokazać wydarzenia na poziomie przeżyć jednostek. Zamienić wydarzenie, które łatwo przedstawić w formie bezdusznych statystyk, na coś o wiele bardziej ludzkiego i przez to nawet silniejszego w swoim wyrazie.
Więc gdzie leży problem?
SPEED za tydzień wyda drugą piosenkę, a wraz z nią drugą część tego teledysku. Łącznie produkcja obydwu klipów według doniesień kosztowała 700 000 USD. Zatrudniono topowych koreańskich aktorów i aktorki. Pierwszy wideoklip trwa blisko 11 minut, a przez kolejne dobre 2 minuty lecą napisy. Kolejny prawdopodobnie nie będzie krótszy. Co z tego?
Ano to, że piosenka trwa około 4 minuty i jest rozsiana fragmentami po klipie. Łatwo policzyć, że około 7 minut nagrania nie jest opatrzonych właściwą piosenką. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Całość prezentuje się tak, jakby to piosenka była tłem dla filmu, nie odwrotnie. I to by tłumaczyło moje mieszane odczucia.
Zanim jednak pokażę, o co chodzi, najpierw muszę rzucić nieco światła na tło historyczne. Korea, którą nazywamy Południową, po Wojnie w Korei, pod względem ustroju skończyła niewiele lepiej od północnej sąsiadki. Choć miała być przedmurzem wolnego świata, de facto była dyktaturą. Szczególnie ważną postacią w jej powojennej historii był Park Chung-hee. Prezydent kraju. Dożywotni.
Reżim Parka trwał blisko dwie dekady i do dziś nie spotyka się z jednoznaczną oceną. Dość pwiedzieć, że jego córka stoi na czele koreańskiej prawicy i właśnie wygrała wybory prezydenckie. Park z jednej strony zrobił wiele dobrego dla gospodarki swojego kraju, z drugiej prześladował wszelkie przejawy ruchów demokratycznych. Gdy zginął w zamachu 26 października 1979, wiele osób w Korei liczyło na ustrojowe przemiany.
Jednak szybko okazało się, że sprawujący funkcję prezydenta Choi Kyu-hah nie ma żadnej faktycznej władzy. Osoby pociągającej za sznurki nie trzeba było długo szukać. Generał Chun Doo-hwan, stojący na czele śledztwa w sprawie zamachu, dokonał przewrotu 12 grudnia, aresztując 30 innych generałów pod zarzutem uczestniczenia w spisku. Biorąc pod uwagę obowiązujący po zamachu stan wojenny, de facto stał się głową państwa, choć Choi wciąż był prezydentem.
Chun rozszerzył stan wojenny na teren całego kraju i zajął się prześladowaniem demokratycznej opozycji, w szczególności skoncentrowanej wokół środowisk naukowych. W marcu nieco zelżał jego uścisk i wraz z nowym semestrem zezwolono na wznowienie funkcjonowania uniersytetów. Oczywiście nie zabrakło ludzi, którzy nie wystraszyli się represji i wciąż propagowali ideę demokracji. Doprowadziło to do m.in. marszu seulskich studentów 15 maja 1980 roku.
Chun zareagował natychmiast, ponownie zamykając uniwersytety, dodatkowo ograniczając prasę i inne media itp. Dochodzimy teraz do wydarzeń, które stanowią bezpośrednie tło dla klipu. Wydarzeń, które bezpośrednio po fakcie nazwano w Korei rebelią, a dziś nazywa się ruchem na rzecz demokracji. Powszechnie te kilka dni znanych jest jednak przede wszystkim pod nazwą masakry w Gwangju.
18 maja grupa około 200 studentów próbowała wkroczyć na teren uniwersytetu w mieście Gwangju na południu Korei. Odparł ich kilkudziesięciosobowy oddział wojsk desantowych, któremu powierzono zadanie okupowania tego obiektu. Jednak studenci nie rozpierzchli się, a grupa demonstrantów rosła w siłę. Szybko dwie setki zamieniły się w dwa tysiące i sytuacja wymknęła się z rąk policji, więc wysłano dodatkowych 700 żołnierzy.
Choć na razie wojsko "ograniczało się" do używania pałek, już pierwszego dnia zanotowano pierwszą ofiarę śmiertelną. Przez następne dwa dni protesty rosły w siłę, młodzież wspierali zwykli obywatele, w kierunku armii leciały nie tylko kamienie, ale i koktajle mołotowa. Wojsko otrzymało posiłki w postaci 3000 żołnierzy, jednak wobec ponad 10 000 demonstrantów zaczęto używać znacznie bardziej radykalnych środków. Żołnierze używali już nie tylko pałek i gazu łzawiącego, ale także bagnetów i ostrej amunicji. Wtedy też doszło do pierwszych mordów.
Ludzie zareagowali odbijając magazyny policyjne i wojskowe, samemu zdobywając broń. Wobec okrucieństwa wojska, policja odmówiła współpracy i protestujący zyskali znaczącą przewagę, zmuszając wojsko do opuszczenia miasta. Od 22 do 26 maja Gwangju było w rękach cywili, jednak rankiem 27 wojsko powróciło w sile 5 dywizji i w półtorej godziny odzyskało miasto. Od tej pory, przez czas dyktatury Chuna, na 700 000 obywateli Gwangju przypadał stały garnizon liczący 20 000 żołnierzy.
Oficjalne stanowisko rządowe mówiło o 144 ofiarach po stronie cywili, jednak wg późniejszych śledztw ta liczba może być nawet kilkunastokrotnie zaniżona. Wydarzenia "518" odbiły się szerokim echem w Korei i jednoznacznie skompromitowały władzę Chuna, jednak wobec tego, że naczelny policjant świata - USA - zajęty był zbijaniem własnych interesów i interesików, Koreańczycy na pierwsze demokratyczne wybory czekać musieli do 1988 roku.
Tak jak napisałem wyżej, piosenka jest tu bardziej tłem dla klipu, niż odwrotnie. Obraz całkiem świadomie omija pobudki polityczne, koncentrując się na ludziach, którzy trochę przez przypadek wplątali się w to szaleństwo, sprzeciwiając się wojsku. Przyznam, że od strony filmowej bardzo podoba mi się takie podejście do tematu. Trudno odmówić bohaterom szlachetności, a jednocześnie nie są oni pustymi nośnikami dla haseł ideologii, przez co są mniej pompatyczni, a zdecydowanie bardziej ludzcy. Całość sprawia może nieco teatralne wrażenie, ale to raczej kwestia azjatyckiego podejścia, gdzie emocje często sprzedaje się z drobną nadwyżką, nierzadko uciekając w patos nawet przy prostych scenach.
Wizualnie prawie wszystko jest dopracowane, aktorzy świetnie sprzedają emocje bez potrzeby wypluwania stron tekstu. Całość jest nie tylko interesująca ze względu na dobre wykonanie, ale także emocjonalnie trafia do odbiorcy. Na tyle, na ile jestem w stanie to ocenić, stylizacja imponuje. Tylko w jednym momencie pojawia się niedopracowanie. Podczas wieczornej sceny na uliczce przed domem dziewczyny, w tle widać zaparkowane samochody, które stanowczo nie pasują do okresu. Brawa za to za karabiny, które nie brzmią jak anielskie trąby wieszczące Apokalipsę, tylko jak karabiny.
Co do muzyki, to ładnie wpasowuje się w klimat obrazu, momentami dobrze akcentując pewne sceny. W podkładzie wyraźnie słychać azjatycki retro-klimat, ale bardziej dzisiejszy beat pozwala strawić te dźwięki bez przywiązywania większej uwagi do egzotycznego posmaku. Z drugiej strony ta nowoczesność chwilami aż nazbyt kontrastuje ze starszym brzmieniem, może nie do tego stopnia aby się gryźć, ale różnica jest wyraźnie słyszalna. Na pewno na plus policzyć trzeba natomiast wyraziste wokale Taewoona i Min Kyung z Davichi, które idealnie dopełniają brzmienie i nadają mu charakteru, choć sam tekst piosenki, który można znaleźć >>TUTAJ<<, nie ma dużego znaczenia dla teledysku.
Największym problemem piosenki jest to, że na potrzeby teledysku została poszatkowana na kawałki przedzielone długimi okresami ciszy, a nawet dodatkowymi motywami muzycznymi. Jeżeli chcecie posłuchać bardziej składnej wersji tego nagrania, które, głównie dzięki wspomnianym już głosom, jest całkiem niezłe, odsyłam do alternatywnego klipu, który tylko wykorzystuje przebitki z dłuższej wersji. Mam też wrażenie, że widać w nim kadry z nadchodzącego klipu do piosenki "It's over".
POSTSCRIPTUM
>>TUTAJ<< znajdziecie tekst o piosence "It's Over" i drugiej części tego wideoklipu.
Ocena samej warstwy wizualnej z potraktowaniem muzyki jako mało istotnego elementu tła? Też prosta sprawa. Ha! Nawet chyba już wiem z czym mam problem. Teledysk to połączenie piosenki z materiałem wideo, który służy za mniej lub bardziej istotną ilustrację do muzyki. Bywają teledyski, gdzie zależność między obrazem i dźwiękiem jest silna, bywają takie, gdzie relacja jest znacznie słabsza. Czasem wideo ilustruje słowa piosenki, czasem maluje odrębne obrazy pod sam nastrój muzyki.
Przez długi czas myślałem, że problem, który dostrzegam w tym przypadku, płynie bezpośrednio z podjętej bardzo poważnej tematyki obrazu i niekoniecznie adekwatnie poważnej tematyki piosenki. Utwór można by zilustrować na wiele innych sposobów, nie uciekając się do tak dramatycznego wydarzenia. Jego treść jest uniwersalna.
Sęk w tym, że treść teledysku również jest uniwersalna, samą fabułę z łatwością można by przenieść w inny zakątek globu, dość powiedzieć, że nie trzeba rozumieć słowa po koreańsku, by zrozumieć, co się dzieje na ekranie. Czy zatem tworząc ten teledysk spłycono problem, zignorowano jego najważniejsze aspekty?
Nie, w żadnym razie nie mogę się z tym zgodzić. Po prostu twórcy zamiast tworzyć dokument, czy paradokument, wykorzystali dramatyczne okoliczności za tło prostszej fabuły. Ale nie po to, by sprowadzić temat do rangi banału, a jedynie by pokazać wydarzenia na poziomie przeżyć jednostek. Zamienić wydarzenie, które łatwo przedstawić w formie bezdusznych statystyk, na coś o wiele bardziej ludzkiego i przez to nawet silniejszego w swoim wyrazie.
Więc gdzie leży problem?
SPEED za tydzień wyda drugą piosenkę, a wraz z nią drugą część tego teledysku. Łącznie produkcja obydwu klipów według doniesień kosztowała 700 000 USD. Zatrudniono topowych koreańskich aktorów i aktorki. Pierwszy wideoklip trwa blisko 11 minut, a przez kolejne dobre 2 minuty lecą napisy. Kolejny prawdopodobnie nie będzie krótszy. Co z tego?
Ano to, że piosenka trwa około 4 minuty i jest rozsiana fragmentami po klipie. Łatwo policzyć, że około 7 minut nagrania nie jest opatrzonych właściwą piosenką. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Całość prezentuje się tak, jakby to piosenka była tłem dla filmu, nie odwrotnie. I to by tłumaczyło moje mieszane odczucia.
Zanim jednak pokażę, o co chodzi, najpierw muszę rzucić nieco światła na tło historyczne. Korea, którą nazywamy Południową, po Wojnie w Korei, pod względem ustroju skończyła niewiele lepiej od północnej sąsiadki. Choć miała być przedmurzem wolnego świata, de facto była dyktaturą. Szczególnie ważną postacią w jej powojennej historii był Park Chung-hee. Prezydent kraju. Dożywotni.
Reżim Parka trwał blisko dwie dekady i do dziś nie spotyka się z jednoznaczną oceną. Dość pwiedzieć, że jego córka stoi na czele koreańskiej prawicy i właśnie wygrała wybory prezydenckie. Park z jednej strony zrobił wiele dobrego dla gospodarki swojego kraju, z drugiej prześladował wszelkie przejawy ruchów demokratycznych. Gdy zginął w zamachu 26 października 1979, wiele osób w Korei liczyło na ustrojowe przemiany.
Jednak szybko okazało się, że sprawujący funkcję prezydenta Choi Kyu-hah nie ma żadnej faktycznej władzy. Osoby pociągającej za sznurki nie trzeba było długo szukać. Generał Chun Doo-hwan, stojący na czele śledztwa w sprawie zamachu, dokonał przewrotu 12 grudnia, aresztując 30 innych generałów pod zarzutem uczestniczenia w spisku. Biorąc pod uwagę obowiązujący po zamachu stan wojenny, de facto stał się głową państwa, choć Choi wciąż był prezydentem.
Chun rozszerzył stan wojenny na teren całego kraju i zajął się prześladowaniem demokratycznej opozycji, w szczególności skoncentrowanej wokół środowisk naukowych. W marcu nieco zelżał jego uścisk i wraz z nowym semestrem zezwolono na wznowienie funkcjonowania uniersytetów. Oczywiście nie zabrakło ludzi, którzy nie wystraszyli się represji i wciąż propagowali ideę demokracji. Doprowadziło to do m.in. marszu seulskich studentów 15 maja 1980 roku.
Chun zareagował natychmiast, ponownie zamykając uniwersytety, dodatkowo ograniczając prasę i inne media itp. Dochodzimy teraz do wydarzeń, które stanowią bezpośrednie tło dla klipu. Wydarzeń, które bezpośrednio po fakcie nazwano w Korei rebelią, a dziś nazywa się ruchem na rzecz demokracji. Powszechnie te kilka dni znanych jest jednak przede wszystkim pod nazwą masakry w Gwangju.
18 maja grupa około 200 studentów próbowała wkroczyć na teren uniwersytetu w mieście Gwangju na południu Korei. Odparł ich kilkudziesięciosobowy oddział wojsk desantowych, któremu powierzono zadanie okupowania tego obiektu. Jednak studenci nie rozpierzchli się, a grupa demonstrantów rosła w siłę. Szybko dwie setki zamieniły się w dwa tysiące i sytuacja wymknęła się z rąk policji, więc wysłano dodatkowych 700 żołnierzy.
Choć na razie wojsko "ograniczało się" do używania pałek, już pierwszego dnia zanotowano pierwszą ofiarę śmiertelną. Przez następne dwa dni protesty rosły w siłę, młodzież wspierali zwykli obywatele, w kierunku armii leciały nie tylko kamienie, ale i koktajle mołotowa. Wojsko otrzymało posiłki w postaci 3000 żołnierzy, jednak wobec ponad 10 000 demonstrantów zaczęto używać znacznie bardziej radykalnych środków. Żołnierze używali już nie tylko pałek i gazu łzawiącego, ale także bagnetów i ostrej amunicji. Wtedy też doszło do pierwszych mordów.
Ludzie zareagowali odbijając magazyny policyjne i wojskowe, samemu zdobywając broń. Wobec okrucieństwa wojska, policja odmówiła współpracy i protestujący zyskali znaczącą przewagę, zmuszając wojsko do opuszczenia miasta. Od 22 do 26 maja Gwangju było w rękach cywili, jednak rankiem 27 wojsko powróciło w sile 5 dywizji i w półtorej godziny odzyskało miasto. Od tej pory, przez czas dyktatury Chuna, na 700 000 obywateli Gwangju przypadał stały garnizon liczący 20 000 żołnierzy.
Oficjalne stanowisko rządowe mówiło o 144 ofiarach po stronie cywili, jednak wg późniejszych śledztw ta liczba może być nawet kilkunastokrotnie zaniżona. Wydarzenia "518" odbiły się szerokim echem w Korei i jednoznacznie skompromitowały władzę Chuna, jednak wobec tego, że naczelny policjant świata - USA - zajęty był zbijaniem własnych interesów i interesików, Koreańczycy na pierwsze demokratyczne wybory czekać musieli do 1988 roku.
Tak jak napisałem wyżej, piosenka jest tu bardziej tłem dla klipu, niż odwrotnie. Obraz całkiem świadomie omija pobudki polityczne, koncentrując się na ludziach, którzy trochę przez przypadek wplątali się w to szaleństwo, sprzeciwiając się wojsku. Przyznam, że od strony filmowej bardzo podoba mi się takie podejście do tematu. Trudno odmówić bohaterom szlachetności, a jednocześnie nie są oni pustymi nośnikami dla haseł ideologii, przez co są mniej pompatyczni, a zdecydowanie bardziej ludzcy. Całość sprawia może nieco teatralne wrażenie, ale to raczej kwestia azjatyckiego podejścia, gdzie emocje często sprzedaje się z drobną nadwyżką, nierzadko uciekając w patos nawet przy prostych scenach.
Wizualnie prawie wszystko jest dopracowane, aktorzy świetnie sprzedają emocje bez potrzeby wypluwania stron tekstu. Całość jest nie tylko interesująca ze względu na dobre wykonanie, ale także emocjonalnie trafia do odbiorcy. Na tyle, na ile jestem w stanie to ocenić, stylizacja imponuje. Tylko w jednym momencie pojawia się niedopracowanie. Podczas wieczornej sceny na uliczce przed domem dziewczyny, w tle widać zaparkowane samochody, które stanowczo nie pasują do okresu. Brawa za to za karabiny, które nie brzmią jak anielskie trąby wieszczące Apokalipsę, tylko jak karabiny.
Co do muzyki, to ładnie wpasowuje się w klimat obrazu, momentami dobrze akcentując pewne sceny. W podkładzie wyraźnie słychać azjatycki retro-klimat, ale bardziej dzisiejszy beat pozwala strawić te dźwięki bez przywiązywania większej uwagi do egzotycznego posmaku. Z drugiej strony ta nowoczesność chwilami aż nazbyt kontrastuje ze starszym brzmieniem, może nie do tego stopnia aby się gryźć, ale różnica jest wyraźnie słyszalna. Na pewno na plus policzyć trzeba natomiast wyraziste wokale Taewoona i Min Kyung z Davichi, które idealnie dopełniają brzmienie i nadają mu charakteru, choć sam tekst piosenki, który można znaleźć >>TUTAJ<<, nie ma dużego znaczenia dla teledysku.
Największym problemem piosenki jest to, że na potrzeby teledysku została poszatkowana na kawałki przedzielone długimi okresami ciszy, a nawet dodatkowymi motywami muzycznymi. Jeżeli chcecie posłuchać bardziej składnej wersji tego nagrania, które, głównie dzięki wspomnianym już głosom, jest całkiem niezłe, odsyłam do alternatywnego klipu, który tylko wykorzystuje przebitki z dłuższej wersji. Mam też wrażenie, że widać w nim kadry z nadchodzącego klipu do piosenki "It's over".
POSTSCRIPTUM
>>TUTAJ<< znajdziecie tekst o piosence "It's Over" i drugiej części tego wideoklipu.
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Verbal Jint feat. Kang Minhee - Good Start
Wyskoczyło dzisiaj kilka przyzwoitych kawałków, z których przynajmniej jeden jest sporym wydarzeniem, ale że nowy klip formacji SPEED muszę sobie jeszcze ułożyć w głowie, dzisiaj o czym innym. Przyjemna kolaboracja pomiędzy bardzo znanym w Korei raperem kryjącym się pod pseudonimem Verbal Jint i wokalistką Kang Minhee z grupy Miss $.
Nie będę udawał, że o obydwu wykonawcach słyszałem przed tą piosenką. W angielskojęzycznym internecie próżno szukać poważniejszych wzmianek na ich temat, no może poza stronami poświęconymi stricte koreańskiej scenie muzycznej, ale i tam dominują lakoniczne doniesienia prasowe, o szerszą sylwetkę trudno. Jednak muzycznie "Good Start" to kawał dobrej piosenki, której po prostu bardzo przyjemnie się słucha.
Właściwie od pierwszych dźwięków piosenka mnie ukradła. Przyjemny (który raz używam tego słowa?! Ale co tu dużo kryć, pasuje do piosenki jak ulał), lekko melancholijny, czy też może zwyczajnie nieco zadumany, ale i pozytywnie nastrojony podkład, pełen odizolowanych, subtelnych dźwięków składających się na pełniejsze brzmienie jest tylko przyjemnym tłem dla otwierającego utwór refrenu w wykonaniu Kang Minhee. Jej delikatny, ale poparty sporą siłą brzmienia i całkiem bogatą - lekko ochrypłą - barwą, głos idealnie wpasowuje się w nastrój tego kawałka.
Potem pojawia się nieco więcej spokojnego beatu i wkracza rap. Może nie porywający, może nie szczególnie zróżnicowany, niemniej jednak przyjemny dla ucha. Pomimo tego, że sekcje wokalne podobają mi się bardziej, to segmentów rapu wcale nie chcę przeskakiwać, co w moim wypadku jest najlepszym świadectwem jakości.
>>TUTAJ<< można znaleźć przetłumaczone słowa piosenki, z którymi warto się zapoznać. Przyjemny, prosty, ale niebanalny tekst dający delikatny zastrzyk pozytywnej enrgii. Podobnie jak muzyka, służy raczej rozluźnieniu i poprawie humoru, niż szprycowaniu naszego krwioobiegu adrenaliną. Zresztą teledysk również wpisuje się w tę konwencję, dosyć wiernie ilustrując słowa piosenki i jednocześnie oddając jej nastrój stonowaną, zimową paletą barw, jednak delikatnie rozświetloną słońcem.
Całość tworzy bardzo spójny twór, będący świetnym muzycznym tłem dla noworocznych życiowych nowych rozdań. A nawet jeśli ktoś nie potrzebuje rozdawać kart od nowa, i tak może z przyjemnością posłuchać przygotowanych przez duet dźwięków i na chwilę rozpłynąć się w muzycznej przyjemności.
Nie będę udawał, że o obydwu wykonawcach słyszałem przed tą piosenką. W angielskojęzycznym internecie próżno szukać poważniejszych wzmianek na ich temat, no może poza stronami poświęconymi stricte koreańskiej scenie muzycznej, ale i tam dominują lakoniczne doniesienia prasowe, o szerszą sylwetkę trudno. Jednak muzycznie "Good Start" to kawał dobrej piosenki, której po prostu bardzo przyjemnie się słucha.
Właściwie od pierwszych dźwięków piosenka mnie ukradła. Przyjemny (który raz używam tego słowa?! Ale co tu dużo kryć, pasuje do piosenki jak ulał), lekko melancholijny, czy też może zwyczajnie nieco zadumany, ale i pozytywnie nastrojony podkład, pełen odizolowanych, subtelnych dźwięków składających się na pełniejsze brzmienie jest tylko przyjemnym tłem dla otwierającego utwór refrenu w wykonaniu Kang Minhee. Jej delikatny, ale poparty sporą siłą brzmienia i całkiem bogatą - lekko ochrypłą - barwą, głos idealnie wpasowuje się w nastrój tego kawałka.
Potem pojawia się nieco więcej spokojnego beatu i wkracza rap. Może nie porywający, może nie szczególnie zróżnicowany, niemniej jednak przyjemny dla ucha. Pomimo tego, że sekcje wokalne podobają mi się bardziej, to segmentów rapu wcale nie chcę przeskakiwać, co w moim wypadku jest najlepszym świadectwem jakości.
>>TUTAJ<< można znaleźć przetłumaczone słowa piosenki, z którymi warto się zapoznać. Przyjemny, prosty, ale niebanalny tekst dający delikatny zastrzyk pozytywnej enrgii. Podobnie jak muzyka, służy raczej rozluźnieniu i poprawie humoru, niż szprycowaniu naszego krwioobiegu adrenaliną. Zresztą teledysk również wpisuje się w tę konwencję, dosyć wiernie ilustrując słowa piosenki i jednocześnie oddając jej nastrój stonowaną, zimową paletą barw, jednak delikatnie rozświetloną słońcem.
Całość tworzy bardzo spójny twór, będący świetnym muzycznym tłem dla noworocznych życiowych nowych rozdań. A nawet jeśli ktoś nie potrzebuje rozdawać kart od nowa, i tak może z przyjemnością posłuchać przygotowanych przez duet dźwięków i na chwilę rozpłynąć się w muzycznej przyjemności.
piątek, 4 stycznia 2013
JeA - While You're Asleep
To na swój sposób zabawne, że mamy już rok 2013, a JeA dopiero debiutuje jako solowa artystka. Choć nie odmawiam jej koleżankom z Brown Eyed Girls talentu, to właśnie JeA jest pierwszym wokalem formacji i jej liderką. A jednak to właśnie ona najdłużej czekała na wydanie solowego projektu.
Po przesłuchaniu "While You're Asleep" - piosenki promującej jej solowy album "Just JeA" - stwierdzam, że zdecydowanie warto było czekać. Podczas gdy koleżanki stawiają na kontrowersje, które pozwalają im wywindować niezłe kawałki do rangi przebojów, JeA postawiła na muzykę. Nie wiem, czy ze swoim podejściem odniesie sukces, ale zdecydowanie na to zasłużyła.
Z jednej strony ten utwór został zbudowany w jawnym podporządkowaniu pod głos JeA. To jej wokal jest nieustannie na pierwszym planie, a instrumenty, choć słyszalne i rozróżnialne a nawet momentami charakterystyczne w brzmieniu, pozostają tłem dla popisów wokalistki.
Z drugiej strony to nie jest do końca tak, że JeA się popisuje. Ona ma po prostu duże możliwości wokalne oraz interpretacyjne i robi z nich bardzo dobry użytek. Przy pierwszym przesłuchaniu można pomyśleć, że chodzi tylko o zaprezentowanie umiejętności, bo bardzo silne partie kontrastujące z subtelnym wydźwiękiem utworu zwyczajnie robią wrażenie na słuchaczu.
Jednak choć zachwyt nie ustępuje, to z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej czuć, że każda zmiana tonu, każdy nowy dźwięk mają w tej całości jakiś większy sens. To nie jest ozdobnik na ozdobniku, popis za popisem, a jedynie kolejne środki służące do wyrażania emocji płynących ze słów ballady.
Warto też zajrzeć >>TUTAJ<<, aby zapoznać się z tekstem utworu. Może nie są to słowa, które mogą odmienić percepcję tej piosenki, ale na pewno znacząco pogłębiają doświadczenie płynące z jej słuchania. Dopiero znając słowa, można w pełni docenić starania wokalistki, ale także jakość kompozycji, która pięknie współbrzmi z kolejnymi fragmentami tekstu.
Muzycznie szczególne wrażenie robi segment zaczynający się od gitarowej solówki, ale warto zauważyć, że jest to też moment, w którym zmieniają się słowa ballady. One również zyskują na sile wyrazu i w połączeniu z muzyką oraz samym śpiewem JeA, tworzą poruszającą kombinację, której siła paradoksalnie leży w subtelności wyznania. Nie wiem, może to kwestia mocno osobista, ale ta piosenka bardzo do mnie trafiła.
Jeszcze zanim skończę, kilka słów o stronie wizualnej. Klip to jedno z tych niewdzięcznych dzieł, które same mało mówią wprost o piosence, a jedynie stanowią dla niej tło. Równie dobrze można by nakręcić coś o wiele skromniejszego, ograniczającego się do wykonania utworu, ale taki klip traci rację bytu na antenach telewizji muzycznych, szczególnie w Korei, gdzie i tak na listach przebojów będzie wykonywana na żywo.
Patrząc czysto technicznie, udało się stworzyć dobry, subtelny obraz, który potrafi zaakcentować silniejsze momenty piosenki i przykuć uwagę widza dobrymi kadrami i ciekawostkami w scenografii, a jednocześnie utrzymuje pewną charakterystyczną atmosferę. Podobnie jak i piosenka, całość ma ciepły, liryczny posmak, ale naraz uderza też chłodem i osamotnieniem, a wszystko poprzez bardzo prosty zabieg - wyizolowanie wokalistki.
JeA nie przeprowadza żadnych interakcji z otoczeniem, z nikim nie rozmawia, nie spaceruje. Kiedy ktoś znajduje się w jej bliskości, nawet go nie zauważa, traktuje jak element wystroju, a i tak przez większość czasu otacza ją bufor pustki. Może nie jest to teledysk, który na długo zapadnie w pamięć, ale warto docenić jego subtelny kunszt. Co również ważne, wypada docenić, że nikt nie zdecydował się na teledysk fabularny, który musiałby trącić mydlanym banałem.
BONUS
W piosence na głosie wokalistki słychać zastosowanie różnorakich efektów wzmacniających, więc jeżeli ktoś chce się przekonać, jak JeA radzi sobie bez takiego wsparcia, zachęcam do przesłuchania jej występu z jednego z ostatnich odcinków Immortal Song 2. WARTO.
POSTSCRIPTUM
Jedną z ciekawszych piosenek pochodzących z tego albumu jest "Street Cat". Najwyraźniej ludziom z wytwórni utwór ten przypadł do gustu tak jak i mnie, bo zdecydowali się nakręcić do niego teledysk. Piosenka ani klip nie były szerzej promowane, wideoklip powstał raczej jako bonus dla fanów. Więcej na temat klipu i piosenki znajdziecie >>TUTAJ<<.
Innym nagraniem z tego wydawnictwa, które wyjątkowo przypadło mi do gustu jest piosenka "Silent Stalker". Choć nie nakręcono do niej teledysku, w końcu znalazłem pretekst, by przy okazji innego tekstu napisać o niej kilka akapitów, zainteresowanych zapaszam >>TUTAJ<<.
Po przesłuchaniu "While You're Asleep" - piosenki promującej jej solowy album "Just JeA" - stwierdzam, że zdecydowanie warto było czekać. Podczas gdy koleżanki stawiają na kontrowersje, które pozwalają im wywindować niezłe kawałki do rangi przebojów, JeA postawiła na muzykę. Nie wiem, czy ze swoim podejściem odniesie sukces, ale zdecydowanie na to zasłużyła.
Z jednej strony ten utwór został zbudowany w jawnym podporządkowaniu pod głos JeA. To jej wokal jest nieustannie na pierwszym planie, a instrumenty, choć słyszalne i rozróżnialne a nawet momentami charakterystyczne w brzmieniu, pozostają tłem dla popisów wokalistki.
Z drugiej strony to nie jest do końca tak, że JeA się popisuje. Ona ma po prostu duże możliwości wokalne oraz interpretacyjne i robi z nich bardzo dobry użytek. Przy pierwszym przesłuchaniu można pomyśleć, że chodzi tylko o zaprezentowanie umiejętności, bo bardzo silne partie kontrastujące z subtelnym wydźwiękiem utworu zwyczajnie robią wrażenie na słuchaczu.
Jednak choć zachwyt nie ustępuje, to z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej czuć, że każda zmiana tonu, każdy nowy dźwięk mają w tej całości jakiś większy sens. To nie jest ozdobnik na ozdobniku, popis za popisem, a jedynie kolejne środki służące do wyrażania emocji płynących ze słów ballady.
Warto też zajrzeć >>TUTAJ<<, aby zapoznać się z tekstem utworu. Może nie są to słowa, które mogą odmienić percepcję tej piosenki, ale na pewno znacząco pogłębiają doświadczenie płynące z jej słuchania. Dopiero znając słowa, można w pełni docenić starania wokalistki, ale także jakość kompozycji, która pięknie współbrzmi z kolejnymi fragmentami tekstu.
Muzycznie szczególne wrażenie robi segment zaczynający się od gitarowej solówki, ale warto zauważyć, że jest to też moment, w którym zmieniają się słowa ballady. One również zyskują na sile wyrazu i w połączeniu z muzyką oraz samym śpiewem JeA, tworzą poruszającą kombinację, której siła paradoksalnie leży w subtelności wyznania. Nie wiem, może to kwestia mocno osobista, ale ta piosenka bardzo do mnie trafiła.
Jeszcze zanim skończę, kilka słów o stronie wizualnej. Klip to jedno z tych niewdzięcznych dzieł, które same mało mówią wprost o piosence, a jedynie stanowią dla niej tło. Równie dobrze można by nakręcić coś o wiele skromniejszego, ograniczającego się do wykonania utworu, ale taki klip traci rację bytu na antenach telewizji muzycznych, szczególnie w Korei, gdzie i tak na listach przebojów będzie wykonywana na żywo.
Patrząc czysto technicznie, udało się stworzyć dobry, subtelny obraz, który potrafi zaakcentować silniejsze momenty piosenki i przykuć uwagę widza dobrymi kadrami i ciekawostkami w scenografii, a jednocześnie utrzymuje pewną charakterystyczną atmosferę. Podobnie jak i piosenka, całość ma ciepły, liryczny posmak, ale naraz uderza też chłodem i osamotnieniem, a wszystko poprzez bardzo prosty zabieg - wyizolowanie wokalistki.
JeA nie przeprowadza żadnych interakcji z otoczeniem, z nikim nie rozmawia, nie spaceruje. Kiedy ktoś znajduje się w jej bliskości, nawet go nie zauważa, traktuje jak element wystroju, a i tak przez większość czasu otacza ją bufor pustki. Może nie jest to teledysk, który na długo zapadnie w pamięć, ale warto docenić jego subtelny kunszt. Co również ważne, wypada docenić, że nikt nie zdecydował się na teledysk fabularny, który musiałby trącić mydlanym banałem.
BONUS
W piosence na głosie wokalistki słychać zastosowanie różnorakich efektów wzmacniających, więc jeżeli ktoś chce się przekonać, jak JeA radzi sobie bez takiego wsparcia, zachęcam do przesłuchania jej występu z jednego z ostatnich odcinków Immortal Song 2. WARTO.
POSTSCRIPTUM
Jedną z ciekawszych piosenek pochodzących z tego albumu jest "Street Cat". Najwyraźniej ludziom z wytwórni utwór ten przypadł do gustu tak jak i mnie, bo zdecydowali się nakręcić do niego teledysk. Piosenka ani klip nie były szerzej promowane, wideoklip powstał raczej jako bonus dla fanów. Więcej na temat klipu i piosenki znajdziecie >>TUTAJ<<.
Innym nagraniem z tego wydawnictwa, które wyjątkowo przypadło mi do gustu jest piosenka "Silent Stalker". Choć nie nakręcono do niej teledysku, w końcu znalazłem pretekst, by przy okazji innego tekstu napisać o niej kilka akapitów, zainteresowanych zapaszam >>TUTAJ<<.
czwartek, 3 stycznia 2013
Girls' Generation - I Got A Boy
Przed świętami pisałem >>TUTAJ<< o nowym nagraniu SNSD pt. "Dancing Queen", a już trzeba zabierać się za następny kawałek formacji. Jednak zanim wyżalę się na "I Got A Boy", małe postscriptum (to zabawne, ale po polsku to jedno słowo), bo przy okazji promowania premierowego nagrania, dziewczyny rzuciły także nieco światła na "Dancing Queen".
Najbardziej nie mogłem ogarnąć dlaczego w kilka lat po premierze "Mercy" Duffy, SNSD zdecydowało się wypuścić cover tej piosenki, w którym jedynym wkładem grupy jest dodanie stylizacji aegyo w oczywisty sposób nawiązującej do hitu formacji pt. "Gee". Otóż, jak się okazuje, dawno, dawno temu to "Dancing Queen" miało być jednym z pierwszych singli SNSD, jednak w pewnym momencie wytwórnia zrezygnowała z tego pomysłu i zamiast tego postawiła na "Gee". Choć wciąż muzycznie ten "cover" wydaje się nieuzasadniony, to z takim tłem historycznym nieco łatwiej go kupuję.
No dobrze, a co z nowym nagraniem i zapowiadanym nowym obliczem Girls' Generation? Cóż, w skrócie "I Got A Boy" brzmi tak jak wygląda, a wygląda tak jak brzmi. Głośno, krzykliwie i chaotycznie, ale jednocześnie momentami efektownie, przez co nie mogę tego nazwać klapą. Rozczarowaniem jak najbardziej - nawet nie dlatego, że coś sobie obiecywałem po nowym nagraniu SNSD, po prostu "I Got A Boy" cuchnie niewykorzystanym potencjałem bardziej niż trzytygodniowy trup w wersalce w upalne popołudnie.
Zaczyna się strasznie. Najpierw jakiś typ w skórze skrada się do drzwi i chyba oczekuje, że ktoś mu otworzy, tymczasem za drzwiami czai się zgraja dziewcząt po lobotomii i chyba obawia się jakiegoś gangbangu. Jest taka bajka o kózkach i wilku przebierającym się za ich matkę, klimat sceny podobny.
No ale ok, to tylko fatalne intro, które prawdopodobnie jest tylko pretekstem do reklamowania perfum. Co dalej? Dalej jest fragment pozerskiego pseudorapu i kiedy już zaczynałem piosenkę spisywać na straty, wchodzi ten niesamowity, potężny beat podparty klawiszami. Jest tak dobry, że w gruncie rzeczy słabą piosenkę wyciąga na szerokie wody przeciętności. Nawet pomimo tego, że za każdym razem, kiedy beat zaczyna się rozkręcać, piosenka robi wszystko, by go zmarnować.
Wszystko, co jest wplecione pomiędzy segmenty z przewodnim beatem, jest co najwyżej przeciętne, no może refren jest fragmentami całkiem niezły. W okolicach 3:40 rodzi się nawet nadzieja, że piosenka od tego momentu pójdzie w innym - ciekawszym kierunku, ale jakieś 20 sekund później rezygnuje z tego pomysłu, przez co całość wydaje się tylko jeszcze bardziej chaotyczna i rozrzucona.
I to samo jest ze stroną wizualną. Choreografia jest naprawdę fajna - energiczna i dopasowana do podkładu, ale na tym pozytywy się kończą. Do tego stylizacja to koszmar wczesnych lat 90-tych podniesiony do potęgi LSD. Jasne dżinsy, panterki i dodatki w całym oczojebnym spectrum. Jeszcze pół biedy, kiedy dziewczyny kadrowane są z osobna, ale ujęcia grupowe to inwazja chaosu.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że Girls' Generation zaczyna się nie tyle starzeć, co dorastać. Sporo dziewczyn ma na karku już 23 wiosny i coraz bliższy jest dzień, kiedy będą musiały zarzucić aegyo, żeby nie wyglądać śmiesznie. "I Got A Boy" miało być krokiem w kierunku zmiany wizerunku. Nie dość, że od strony muzycznej jest to krok raczej skromny, choć sądząc po oglądalności klipu, raczej nie fałszywy, to od strony wizerunku to raczej człapanie w miejscu.
To już japońskim nagraniom grupy towarzyszył ostrzejszy, czy też dojrzalszy wizerunek. SNSD w "I Got A Boy" wygląda jak banda rozkapryszonych nastolatek, co rozsiane po klipie akcenty aegyo tylko uwypuklają. To już klip TTS był lepszym posunięciem.
I szczerze? W ogóle bym się tym wszystkim nie przejmował, bo już przyzwyczaiłem się, że Girls' Generation to przeważnie nie moja bajka, a dziewczyny zwyczajnie się marnują. Ale tym razem irytuje mnie zmarnowany kawał dobrego podkładu, bo przy odrobinie pomyślunku z tego beatu można było wyciągnąć kawał piosenki. Chociaż z drugiej strony rozumiem wytwórnię. Dziewczyny i tak w 3 dni przebiły 10 mln wyświetleń na YT.
Najbardziej nie mogłem ogarnąć dlaczego w kilka lat po premierze "Mercy" Duffy, SNSD zdecydowało się wypuścić cover tej piosenki, w którym jedynym wkładem grupy jest dodanie stylizacji aegyo w oczywisty sposób nawiązującej do hitu formacji pt. "Gee". Otóż, jak się okazuje, dawno, dawno temu to "Dancing Queen" miało być jednym z pierwszych singli SNSD, jednak w pewnym momencie wytwórnia zrezygnowała z tego pomysłu i zamiast tego postawiła na "Gee". Choć wciąż muzycznie ten "cover" wydaje się nieuzasadniony, to z takim tłem historycznym nieco łatwiej go kupuję.
No dobrze, a co z nowym nagraniem i zapowiadanym nowym obliczem Girls' Generation? Cóż, w skrócie "I Got A Boy" brzmi tak jak wygląda, a wygląda tak jak brzmi. Głośno, krzykliwie i chaotycznie, ale jednocześnie momentami efektownie, przez co nie mogę tego nazwać klapą. Rozczarowaniem jak najbardziej - nawet nie dlatego, że coś sobie obiecywałem po nowym nagraniu SNSD, po prostu "I Got A Boy" cuchnie niewykorzystanym potencjałem bardziej niż trzytygodniowy trup w wersalce w upalne popołudnie.
Zaczyna się strasznie. Najpierw jakiś typ w skórze skrada się do drzwi i chyba oczekuje, że ktoś mu otworzy, tymczasem za drzwiami czai się zgraja dziewcząt po lobotomii i chyba obawia się jakiegoś gangbangu. Jest taka bajka o kózkach i wilku przebierającym się za ich matkę, klimat sceny podobny.
No ale ok, to tylko fatalne intro, które prawdopodobnie jest tylko pretekstem do reklamowania perfum. Co dalej? Dalej jest fragment pozerskiego pseudorapu i kiedy już zaczynałem piosenkę spisywać na straty, wchodzi ten niesamowity, potężny beat podparty klawiszami. Jest tak dobry, że w gruncie rzeczy słabą piosenkę wyciąga na szerokie wody przeciętności. Nawet pomimo tego, że za każdym razem, kiedy beat zaczyna się rozkręcać, piosenka robi wszystko, by go zmarnować.
Wszystko, co jest wplecione pomiędzy segmenty z przewodnim beatem, jest co najwyżej przeciętne, no może refren jest fragmentami całkiem niezły. W okolicach 3:40 rodzi się nawet nadzieja, że piosenka od tego momentu pójdzie w innym - ciekawszym kierunku, ale jakieś 20 sekund później rezygnuje z tego pomysłu, przez co całość wydaje się tylko jeszcze bardziej chaotyczna i rozrzucona.
I to samo jest ze stroną wizualną. Choreografia jest naprawdę fajna - energiczna i dopasowana do podkładu, ale na tym pozytywy się kończą. Do tego stylizacja to koszmar wczesnych lat 90-tych podniesiony do potęgi LSD. Jasne dżinsy, panterki i dodatki w całym oczojebnym spectrum. Jeszcze pół biedy, kiedy dziewczyny kadrowane są z osobna, ale ujęcia grupowe to inwazja chaosu.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że Girls' Generation zaczyna się nie tyle starzeć, co dorastać. Sporo dziewczyn ma na karku już 23 wiosny i coraz bliższy jest dzień, kiedy będą musiały zarzucić aegyo, żeby nie wyglądać śmiesznie. "I Got A Boy" miało być krokiem w kierunku zmiany wizerunku. Nie dość, że od strony muzycznej jest to krok raczej skromny, choć sądząc po oglądalności klipu, raczej nie fałszywy, to od strony wizerunku to raczej człapanie w miejscu.
To już japońskim nagraniom grupy towarzyszył ostrzejszy, czy też dojrzalszy wizerunek. SNSD w "I Got A Boy" wygląda jak banda rozkapryszonych nastolatek, co rozsiane po klipie akcenty aegyo tylko uwypuklają. To już klip TTS był lepszym posunięciem.
I szczerze? W ogóle bym się tym wszystkim nie przejmował, bo już przyzwyczaiłem się, że Girls' Generation to przeważnie nie moja bajka, a dziewczyny zwyczajnie się marnują. Ale tym razem irytuje mnie zmarnowany kawał dobrego podkładu, bo przy odrobinie pomyślunku z tego beatu można było wyciągnąć kawał piosenki. Chociaż z drugiej strony rozumiem wytwórnię. Dziewczyny i tak w 3 dni przebiły 10 mln wyświetleń na YT.
środa, 2 stycznia 2013
Sistar - Alone @ Gayo Daejun 2012 (KBS, SBS, MBC)
Wczoraj zobaczyłem w internecie biedną zagubioną Marylę, która niemrawo podryguje z "Gangnam Style" w tle i tak sobie pomyślałem, że Girls' Generation jeszcze chwilę poczeka, a w zamian pokażę jak Koreańczycy muzycznie żegnają stary rok. Wszystko na przykładzie jednej piosenki i nie będzie to "Gangnam Style".
Przy okazji tekstów o projekcie "The Color Of K-Pop" >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<< wspominałem o gali "SBS Gayo Daejun", której to częścią był owy projekt. Konkurencyjne sieci KBS i MBC organizują swoje odpowiedniki tej audycji, które wprawdzie delikatnie różnią się tytułami, ale i tak wszyscy nazywają je Gayo Daejun.
Co ciekawe, audycje odbywają się w różne dni, tak aby wszyscy najważniejsi artyści mogli wystąpić na antenie każdej ze stacji, a przy okazji by tak kosztowne przedsięwzięcia nie musiały konkurować ze sobą bezpośrednio o widzów. Najciekawsze jest jednak to, że choć na scenie lądują ci sami wykonawcy z tymi samymi utworami, a całość dzieje się na przestrzeni zaledwie kilku dni, o wtórności nie może być mowy, czego doskonałym przykładem są tegoroczne występy Sistar.
Na antenie wszystkich trzech stacji dziewczyny wykonały piosenkę "Alone". Zaczniemy od SBS, gdzie wykonanie jest najbardziej standardowe i nie odbiega od oryginału ani pod względem wokali ani pod względem choreografii. Dobry moment na zapoznanie się z piosenką, jeśli ktoś jej jeszcze nie słyszał. A po dwóch minutach utwór się urywa i...
Bora daje czadu. Co tu dużo kryć, nogami też trzeba umieć się popisać. W ogóle "Alone" to zmysłowy kawałek, któremu towarzyszy nawet bardziej zmysłowa choreografia. Ale poprzeczka jest od tego, żeby zawieszać ją wyżej i stąd zrodziło się wykonanie "Alone" na antenie KBS.
Jeszcze inaczej do piosenki formacja podeszła w MBC, przerabiając podkład na rockowy. Jeśli idzie o stylizację, znów jest świetnie. Od strony piosenki początkowo nieco gryzie się ona z podkładem, ale kiedy w refrenie Soyou i Hyorin dostają więcej pola do manewrowania wokalem, od razu jest lepiej. No i cały występ to po prostu świetne widowisko w wykonaniu grupy. A w pakiecie również przerobiona wersja "Pandory" w wykonaniu KARA.
Do występów z tegorocznych "Gayo Daejun" pewnie będę jeszcze wracał, kiedy sam to na spokojnie sobie poprzeglądam, a na zakończenie Maryla... Dobra, nie, rozmyśliłem się... Maryla jest tak okropna, że lepiej jej nie oglądać. Zamiast tego Hyorin wykonująca "Sway" w KBS. Przy jej głosie jestem w stanie wybaczyć nawet marny angielski.
Przy okazji tekstów o projekcie "The Color Of K-Pop" >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<< wspominałem o gali "SBS Gayo Daejun", której to częścią był owy projekt. Konkurencyjne sieci KBS i MBC organizują swoje odpowiedniki tej audycji, które wprawdzie delikatnie różnią się tytułami, ale i tak wszyscy nazywają je Gayo Daejun.
Co ciekawe, audycje odbywają się w różne dni, tak aby wszyscy najważniejsi artyści mogli wystąpić na antenie każdej ze stacji, a przy okazji by tak kosztowne przedsięwzięcia nie musiały konkurować ze sobą bezpośrednio o widzów. Najciekawsze jest jednak to, że choć na scenie lądują ci sami wykonawcy z tymi samymi utworami, a całość dzieje się na przestrzeni zaledwie kilku dni, o wtórności nie może być mowy, czego doskonałym przykładem są tegoroczne występy Sistar.
Na antenie wszystkich trzech stacji dziewczyny wykonały piosenkę "Alone". Zaczniemy od SBS, gdzie wykonanie jest najbardziej standardowe i nie odbiega od oryginału ani pod względem wokali ani pod względem choreografii. Dobry moment na zapoznanie się z piosenką, jeśli ktoś jej jeszcze nie słyszał. A po dwóch minutach utwór się urywa i...
Bora daje czadu. Co tu dużo kryć, nogami też trzeba umieć się popisać. W ogóle "Alone" to zmysłowy kawałek, któremu towarzyszy nawet bardziej zmysłowa choreografia. Ale poprzeczka jest od tego, żeby zawieszać ją wyżej i stąd zrodziło się wykonanie "Alone" na antenie KBS.
Jeszcze inaczej do piosenki formacja podeszła w MBC, przerabiając podkład na rockowy. Jeśli idzie o stylizację, znów jest świetnie. Od strony piosenki początkowo nieco gryzie się ona z podkładem, ale kiedy w refrenie Soyou i Hyorin dostają więcej pola do manewrowania wokalem, od razu jest lepiej. No i cały występ to po prostu świetne widowisko w wykonaniu grupy. A w pakiecie również przerobiona wersja "Pandory" w wykonaniu KARA.
Do występów z tegorocznych "Gayo Daejun" pewnie będę jeszcze wracał, kiedy sam to na spokojnie sobie poprzeglądam, a na zakończenie Maryla... Dobra, nie, rozmyśliłem się... Maryla jest tak okropna, że lepiej jej nie oglądać. Zamiast tego Hyorin wykonująca "Sway" w KBS. Przy jej głosie jestem w stanie wybaczyć nawet marny angielski.
Subskrybuj:
Posty (Atom)