Idzie jesień. Brzmi to trochę jak wyrok, ale taka prawda. Za miesiąc noc będzie już dłuższa od dnia, już teraz czuć, że dzień się skrócił, że powietrze nie jest już tak nagrzane, że pogoda się zmienia, widać pierwsze liście sypiące się z drzew, lada dzień gimbaza zacznie przemierzać miasto z pustymi plecakami itd. Słowem - jesień. Ale dlaczego wypisuję takie banały? W sumie to nie wiem, ale mam takie wrażenie, że są one WAŻNE (bogowie, jak ja dawno nie czytałem Pratchetta).
Ale tak całkiem poważnie - zauważyłem, że pory roku odgrywają na kpopowej scenie rolę większą niż można by się spodziewać. Wszędzie na świecie normą jest coś takiego jak sezon na wakacyjne przeboje - z jakiegoś powodu latem należy nagrywać inne piosenki niż przez resztę roku i już nikt się temu nie dziwi.
I o ile nagrania w stylu dziewczyn z Sistar bezceremonialnie depczących zabytkowe już samochody w zeszłorocznym "Loving U" (>>TUTAJ<<), czy też tegorocznego nocnego imprezowania z 2NE1 i ich "Do You Love Me" (>>TUTAJ<<) doskonale wpisują się w przyjęty na całym świecie wakacyjny kanon brzmienia, o tyle kpop nie mówi tutaj stop. Weźmy takie Davichi i ich "Missing You Today" (>>TUTAJ<<) - piosenka niezaprzeczalnie pachnie latem, ale to nie jest wakacyjny drink z palemką poparty skąpo odzianymi pannami wypinającymi co tam mają najlepszego do wypięcia. Nie, to taka trochę żywsza, ale wciąż smutna ballada.
No właśnie, Davichi. W tym roku duet wydał nowy album, na którym miała znaleźć się kolaboracja z Verbal Jintem. Nie znalazła się, bo... album ukazał się jeszcze zimą, a piosenka okazała się znacznie bardziej wiosenna. Nie wiem czy bardziej przeraża mnie tok rozumowania prezentowany przez wytwórnię, czy to, że w tym wypadku jestem w stanie jej uwierzyć. "Be Warmed" (>>TUTAJ<<) swoim brzmieniem idealnie wpisje się w porę roztopów i wiosenne przełamywanie ostatnich lodów. Wcale nie dziwię się, że czekano z wypuszczeniem tej piosenki na nadejście kalendarzowej wiosny.
Innym przykładem piosenki pachnącej wiosną jest "Love Blossom" K.Willa (>>TUTAJ<<). Tu z kolei mamy już pełen wiosenny rozkwit zielska, pierwsze bzyczące robactwo i ogólną miłosną sielankę (a fe), której nawet ja musiałem ulec (a fe po dwakroć). Z kolei zimą Verbal Jint z pomocą Kang Minhee nagrał jedną z bardziej niedocenionych piosenek tego roku. "Good Start" (>>TUTAJ<<) to zimowo-noworoczne nagranie, które urzeka połączeniem zewnętrznego chłodu z wewnętrznym ciepłem.
To tylko pewien wybór sezonowych nagrań z tego roku, który ma służyć za pewną podbudowę przed dzisiejszym tekstem, ale także jako drobne przypomnienie kilku piosenek wartych przesłuchania. Tak jak ustaliłem na początku - idzie jesień. Co więc kpopowcy mają do zaproponowania na ten nadchodzący czas słoty? Np. "Rain" w wykonaniu niedawnej debiutantki Lim Kim.
Różnorodność to chyba najciekawszy aspekt interesowania się kpopem. Tu jedną scenę może dzielić osiem olśniewających tancerek z przebojowym repertuarem, dwunastu gości ruszających się jak Michael Jackson za najlepszych lat i taka właśnie Lim Kim, która subtelnością swojego głosu byłaby w stanie rozpuścić lodowiec.
Brawa dla wokalistki, która tak niewinnie spacerując po dźwiękach potrafi przynieść tyle radości uszom słuchaczy, ale także wielkie brawa dla wytwórni, która konsekwentnie daje dziewczynie niebanalny, świetnie brzmiący repertuar, który - co najważniejsze - wydaje się uszyty na miarę dla tego nietuzinkowego głosu.
Z jednej strony jedwabisty głos Kim Ye Rim przepięknie prowadzi melodię, pozwalając słuchaczowi zatopić się w tym pięknym brzmieniu. Z drugiej strony całe instrumentarium zapewnia nastrojowe tło. Rytmiczna gitara czy wpleciony w część piosenki dźwięk deszczu są przesympatycznymi akcentami, ale to, co naprawdę stanowi o klimacie tego nagrania, to soczyste basowe pociągnięcia i pięknie wybrzmiewające uderzenia w klawisze fortepianu, które nierozerwalnie kojarzą się ze spadającymi z nieba kroplami.
Całość tworzy wspaniałe uczucie oglądania deszczu zza szyby jakiejś spokojnej, cichej kawiarenki, schowanej gdzieś w bocznej uliczce ruchliwego miasta. Ani tekst piosenki, ani teledysk nie idą tym tropem, ale może to i lepiej, bo całośc byłaby aż nadto przewidywalna. A tak słowa tego utworu są ciekawą, mieszanką tłumaczącą pewien rozbrat w tonie wewnętrznych strof piosenki i tych ulokowanych na jej początku i końcu. Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.
Co do teledysku, to nie może mi się nie podobać. Zawsze cenię, kiedy filmowcy zręcznie operują detalami, a tak jest w tym wypadku. Te wszystkie zbliżenia na mokre cegły, na gramofonową płytę, na usta wokalistki - z miejsca osadzają piosenkę w bardzo intymnym obrazie. I choć dalej nie widzimy już tylu detali, to poprzez wyizolowanie bohaterki, brak innych postaci, z którymi mogłaby wchodzić w interakcję, ten nastrój zostaje podtrzymany przez cały utwór. Jednocześnie autorzy wideoklipu zyskali w ten sposób większą swobodę pokazywaniu szerszych, deszczowych planów.
Warto zauważyć, że ten cały filmowy deszcz to całkiem kosztowna sprawa, no chyba, że wytwórnia zatrudniła szamana, który sprowadził deszcz nieco bardziej naturalnie i po kosztach. Tak czy inaczej jakość i budżet teledysku wydają się imponujące, biorąc pod uwagę, że... to tylko pre-release, piosenka która zapowiada nowy mini-album wokalistki, ale nie będzie służyła do głównych promocji nowego wydawnictwa.
I na koniec jeszcze jedna sprawa. Właśnie zauważyłem, że ten teledysk ma... Restrykcję wiekową od 12 lat. Ja wiem, że z każdym kolejnym tygodniem Lim Kim coraz bardziej olśniewa urodą, ale aż tak, żeby musieć chronić przed nią dzieci? Chociaż w sumie...
wtorek, 27 sierpnia 2013
sobota, 24 sierpnia 2013
After School - Heaven
Ach, słodkie lenistwo. Od kilkunastu dni nie chciało mi się absolutnie nic, z pisaniem na czele. W dodatku na koreańskim rynku chwilowo brak było jakichś istotniejszych muzycznych tematów, więc nie czułem żadnej dodatkowej motywacji. Z tego stanu błogiego leżakowania wyrwała mnie jednak Japonia, bo choć premiera nowego singla After School dopiero 2 października, to już dziś ujawniono nowy teledysk do title-tracku "Heaven".
To, co mnie bardziej zaskoczyło to, że teledysk w całości jest dostępny na youtube'owym koncie japońskiego wydawcy - Avex Network. Do tej pory standardem były wycinki trwające do dwóch minut, a tym razem Japończycy sami podali całość. Jeszcze dziwniejsze jest to, że teledysku nie można oceniać ani komentować... Czyżby wydawca bał się tego, co sam wydaje?
Ech... Chyba widzę o co chodzi. Niby podoba mi się i teledysk, i piosenka - może nie są to strzały w dziesiątkę, ale całkiem solidne, przyjemne dla oka i ucha produkcje. A jednak trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś sam się prosi, żeby rzucono kamieniem. I to nie jednym. O ile w Japonii pewnie dziewczyny burzy nie wywołają, o tyle w Korei może im się trochę oberwać.
Zacznijmy od rzeczy całkiem niepotrzebnej czyli tańca na rurach. Tak, dziewczyny poświęciły pół roku, żeby się go nauczyć. Tak, moim zdaniem w wypadku "First Love"(>>TUTAJ<<) pomysł wypalił. Jednak to jest już nowa piosenka, która z rurami nie łączy się już tak... pozytywnie. Szczególnie patrząc na dalszy ciąg teledysku, ale o tym za chwilę.
Teraz jeszcze ponarzekam na same rury, bo nie dość, że wepchnięte zostały tutaj nieco na siłę, to jeszcze... Z tego, co czytałem, na krążku z "Heaven" znajdzie się nowa, japońska wersja "First Love" a towarzyszyć jej będzie nowa choreografia na 8 osób (uwzględniająca Lizzy, która wypadła z koreańskiej wersji ze względu na uraz nogi).
Co więcej, do piosenki ma też zostać nagrany nowy teledysk, więc kompletnie nie rozumiem po co te rury tutaj. Tym bardziej, że wyłączywszy figurę z czterema dziewczynami na jednej rurze - która z początku wygląda pokracznie, ale w pełnej krasie robi wrażenie - dziewczyny nie prezentują niczego, czego nie pokazałyby przy okazji koreańskiego "First Love".
Istnieje opcja, że ma to być jakiś łącznik z japońską wersją "First Love", ale... Jakoś kiepsko to widzę, chodzi przede wszystkim o stylizację. Koreańska wersja była subtelna i nieco dziwna, ale przez to nie miała w sobie tego pokładu "brudnej" seksualności zazwyczaj kojarzonej z tańcem na rurze. Tutaj... Tutaj niestety, nawet bez tych rur, brudnej seksualności wydaje się być aż za dużo.
To nawet na swój sposób iponujące. Poza tym nieszczęsnym wstępem, dziewczyny nie robią niczego szczególnie kontrowersyjnego. Nie ma jakiegoś prężenia pup, eksponowania dekoltów, nie ma nawet żadnego poważnego innuendo... A jednak cała ta stylizacja, otoczka, pomysł na kamerę i liczba dziewczyn. To wszystko buduje niepokojący obraz kojarzący się z burdelem. Luksusowym burdelem, ale wciąż burdelem.
I tak się zastanawiam, czy to jest celowy zabieg, czy ktoś po prostu nie pomyślał, co robi. Jeżeli to przypadek, to autor jest kretynem - i im więcej razy oglądam ten teledysk, tym głębsze żywię przekonanie, że to jednak jest efekt czyjejś głupoty. Podtekstu burdelowego nie miało tutaj być, ale jest - rodzi się nie ze względu na jakiś jeden konkretny element, a ze względu na kombinację pewnych pomysłów, a w szczególności sposobów ich wdrożenia.
Intymnie wygaszone światła, fajny filtr obrazu, dziewczyny adorujące kamerę, która w dodatku okazuje się być upersonifikowana - ma ręce i wchodzi w interakcje z dziewczynami. To wszystko jest w porządku, można z tego zrobić dobry teledysk. Kilka dość luźno powiązanych planów, teatralnie zainscenizowanych na jednej, otwartej przestrzeni - bez wprowadzania ścian - w połączeniu z dziewczynami przechodzącymi płynnie z jednej sekcji do drugiej to ciekawy zabieg wizualny, można w ten sposób dość oryginalnie coś przedstawić.
Także połączenie tych pomysłów wciąż może zadziałać. Ale nie można tego zrobić tak, jak w tym konkretnym wypadku. Nie można pokazać dziewczyny, która najpierw kusi faceta w gabinecie, a potem idzie do łóżka, w którym leży inna dziewczyna, by obie zaczęły najpierw bawić się między sobą, a potem zaprosić kamerę do zabawy z nimi. Nie można też pokazać dziewczyny, która podnosi faceta z podłogi, ciągnie go za krawat, by za chwilę siedzieć z koleżanką przy stole i znów zapraszać faceta do zabawy.
Sednem problemu tego teledysku jest to, że dziewczyn w After School jest aż osiem i ktoś pomyślał, że nie stanie się nic złego, jeżeli włoży po dwie dziewczyny w scenę, która po prostu nie może mieć więcej niż jednej dziewczyny. Rachunek jest prosty - jedna dziewczyna kusząca i prowokująca mężczyznę w intymnej scenerii - całkowicie dopuszczalne. Dwie dziewczyny wspólnie kuszące i prowokujące mężczyznę w intymnej scenerii - dziewczyny wyglądają jak dziwki.
Oczywiście są w tym teledysku sceny, gdzie obecność więcej niż jednej dziewczyny nie razi. Szczególnie kiedy kolejne wokalistki przemykają przed kamerą, próbując zwrócić na siebie uwagę widza - niby są w jednym kadrze, a jednak działają osobno. Ale te sceny wspólne wypadają po prostu niezręcznie. I jeżeli ja na to zwróciłem uwagę, to tym bardziej zwróci na to uwagę koreańska opinia publiczna.
Gdyby nie to, teledysk byłby bardzo dobry, bo same pomysły od strony stricte wizualnej, jak i tworzonej atmosfery, wypadają bardzo pozytywnie, świetnie dopasowując się do cichego, ale seksownego brzmienia utworu. Ponadto stylizacje poszczególnych dziewczyn są po prostu bardzo dobre. E-Young i Raina zostają przy bardzo udanych konceptach z "First Love". Pozostałe dziewczyny mają delikatne zmiany wizerunkowe, które sprowadzają się do lepszego dopasowania ich do tej stylizacji. Jedyną większą zmianę przechodzi tutaj Nana.
Właśnie, Nana... Ona jest trochę przerażająca - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. After School to z założenia gromadka bardzo ładnych i bardzo zgrabnych dziewczyn, ale Nana i jej nogi trochę... psują ten efekt. Po prostu każda dziewczyna postawiona obok niej wypada gorzej. Nawet Uee, a to przecież jedna z bardziej rączych gazeli hasających po kpopowej sawannie.
Nana wyrasta aktualnie na postać numer jeden tej formacji, szczególnie na rynku japońskim. Jungah może być liderką, ale jej w tym teledysku prawie nie ma, podczas gdy Nany jest pełno. Wokalnie Jungah wespół z Rainą to wciąż podpory tego zespołu, a jednak w tej piosence znów bardzo dużo partii (chyba najwięcej) ma Nana. To może też być kwestią języka japońskiego. Po prostu słychać, że Raina i Nana radzą sobie z nim wyraźnie lepiej niż większośc koleżanek.
Co ciekawe, postacią numer cztery w tej grupie jest teraz... Kaeun. Już w "First Love" zauważyłem, że jest eksponowana, a w "Heaven" jest to zauważalne nawet bardziej. Możliwe, że to chwyt marketingowy, dziewczyna jeszcze nie promowała w Japonii, więc Pledis Entertainment może chcieć ją rozreklamować. Inna sprawa, że Kaeun przez pewien czas mieszkała i uczyła się w Japonii, więc teoretycznie powinna sobie najlepiej radzić z językiem.
Od strony muzycznej słychać, że po odejściu Kahi, grupie brakuje charyzmy i wytwórnia stawia na bardziej miękko brzmiące dźwięki. Zyskuje na tym - po raz kolejny - Nana, która nie ma w głosie wielkiej mocy, ale ma bardzo przyjemną, seksowną barwę, która w tym konkretnym nagraniu robi różnicę i wyraźnie odcina się na tle koleżanek. No i jak już wspomniałem, słychać, że zna język - jej japoński brzmi jak japoński.
Co do podkładu to - cóż, ostatnie miesiące na kpopowych scenach wydają się przebiegać pod hasłem "Disco, disco, to dla mnie wszystko". Właściwie każda żeńska grupa musi nagrać coś w tym stylu - jeśli nie jako title-track to jako b-side. Patrząc po ostatnich tygodniach można wspomnieć choćby o F-ve Dolls i ich "1st Soulmate" (>>TUTAJ<<) czy Brown Eyed Girls i ich "Recipe" (>>TUTAJ<<), zresztą o "KILL BILL" (>>TUTAJ<<) w sumie też. Na dobrą sprawę, cały nowy album BEG to samo disco (i bodaj jedna obowiązkowa ballada na doczepkę). Głębiej wstecz sięgał nie będę, bo za dużo by tego było.
Ale to tyczy się Korei, a ta piosenka idzie przecież na rynek japoński, w dodatku stoi za nim japoński producent, więc należałoby traktować to jako nowe rozdanie. Ale nawet mając świadomośc koreańskiego zalewu disco, to nagranie jest całkiem udane. Znowu nie jest to 10 na 10, ale słucham go z przyjemnością i muszę też przyznać, że z każdym przesłuchaniem wcale mnie nie nuży, za to coraz bardziej wkręca mi się w głowę.
I tylko mam nadzieję, że ta piosenka nie okaże się plagiatem, że jej podobieństwo do innego nagrania to po prostu efekt intensywnego eksploatowania muzycznego tematu, który - powiedzmy sobie szczerze - nie jest szczególnie bogaty. O czym mówię? Puśćcie sobie "Heaven" jeszcze raz, zwracając szczególną uwagę na refren - nie tyle w warstwie wokalu, co w podkładzie. A potem porównajcie z przebojem Dynamic Duo - "BAAAM".
To, co mnie bardziej zaskoczyło to, że teledysk w całości jest dostępny na youtube'owym koncie japońskiego wydawcy - Avex Network. Do tej pory standardem były wycinki trwające do dwóch minut, a tym razem Japończycy sami podali całość. Jeszcze dziwniejsze jest to, że teledysku nie można oceniać ani komentować... Czyżby wydawca bał się tego, co sam wydaje?
Ech... Chyba widzę o co chodzi. Niby podoba mi się i teledysk, i piosenka - może nie są to strzały w dziesiątkę, ale całkiem solidne, przyjemne dla oka i ucha produkcje. A jednak trudno nie odnieść wrażenia, że ktoś sam się prosi, żeby rzucono kamieniem. I to nie jednym. O ile w Japonii pewnie dziewczyny burzy nie wywołają, o tyle w Korei może im się trochę oberwać.
Zacznijmy od rzeczy całkiem niepotrzebnej czyli tańca na rurach. Tak, dziewczyny poświęciły pół roku, żeby się go nauczyć. Tak, moim zdaniem w wypadku "First Love"(>>TUTAJ<<) pomysł wypalił. Jednak to jest już nowa piosenka, która z rurami nie łączy się już tak... pozytywnie. Szczególnie patrząc na dalszy ciąg teledysku, ale o tym za chwilę.
Teraz jeszcze ponarzekam na same rury, bo nie dość, że wepchnięte zostały tutaj nieco na siłę, to jeszcze... Z tego, co czytałem, na krążku z "Heaven" znajdzie się nowa, japońska wersja "First Love" a towarzyszyć jej będzie nowa choreografia na 8 osób (uwzględniająca Lizzy, która wypadła z koreańskiej wersji ze względu na uraz nogi).
Co więcej, do piosenki ma też zostać nagrany nowy teledysk, więc kompletnie nie rozumiem po co te rury tutaj. Tym bardziej, że wyłączywszy figurę z czterema dziewczynami na jednej rurze - która z początku wygląda pokracznie, ale w pełnej krasie robi wrażenie - dziewczyny nie prezentują niczego, czego nie pokazałyby przy okazji koreańskiego "First Love".
Istnieje opcja, że ma to być jakiś łącznik z japońską wersją "First Love", ale... Jakoś kiepsko to widzę, chodzi przede wszystkim o stylizację. Koreańska wersja była subtelna i nieco dziwna, ale przez to nie miała w sobie tego pokładu "brudnej" seksualności zazwyczaj kojarzonej z tańcem na rurze. Tutaj... Tutaj niestety, nawet bez tych rur, brudnej seksualności wydaje się być aż za dużo.
To nawet na swój sposób iponujące. Poza tym nieszczęsnym wstępem, dziewczyny nie robią niczego szczególnie kontrowersyjnego. Nie ma jakiegoś prężenia pup, eksponowania dekoltów, nie ma nawet żadnego poważnego innuendo... A jednak cała ta stylizacja, otoczka, pomysł na kamerę i liczba dziewczyn. To wszystko buduje niepokojący obraz kojarzący się z burdelem. Luksusowym burdelem, ale wciąż burdelem.
I tak się zastanawiam, czy to jest celowy zabieg, czy ktoś po prostu nie pomyślał, co robi. Jeżeli to przypadek, to autor jest kretynem - i im więcej razy oglądam ten teledysk, tym głębsze żywię przekonanie, że to jednak jest efekt czyjejś głupoty. Podtekstu burdelowego nie miało tutaj być, ale jest - rodzi się nie ze względu na jakiś jeden konkretny element, a ze względu na kombinację pewnych pomysłów, a w szczególności sposobów ich wdrożenia.
Intymnie wygaszone światła, fajny filtr obrazu, dziewczyny adorujące kamerę, która w dodatku okazuje się być upersonifikowana - ma ręce i wchodzi w interakcje z dziewczynami. To wszystko jest w porządku, można z tego zrobić dobry teledysk. Kilka dość luźno powiązanych planów, teatralnie zainscenizowanych na jednej, otwartej przestrzeni - bez wprowadzania ścian - w połączeniu z dziewczynami przechodzącymi płynnie z jednej sekcji do drugiej to ciekawy zabieg wizualny, można w ten sposób dość oryginalnie coś przedstawić.
Także połączenie tych pomysłów wciąż może zadziałać. Ale nie można tego zrobić tak, jak w tym konkretnym wypadku. Nie można pokazać dziewczyny, która najpierw kusi faceta w gabinecie, a potem idzie do łóżka, w którym leży inna dziewczyna, by obie zaczęły najpierw bawić się między sobą, a potem zaprosić kamerę do zabawy z nimi. Nie można też pokazać dziewczyny, która podnosi faceta z podłogi, ciągnie go za krawat, by za chwilę siedzieć z koleżanką przy stole i znów zapraszać faceta do zabawy.
Sednem problemu tego teledysku jest to, że dziewczyn w After School jest aż osiem i ktoś pomyślał, że nie stanie się nic złego, jeżeli włoży po dwie dziewczyny w scenę, która po prostu nie może mieć więcej niż jednej dziewczyny. Rachunek jest prosty - jedna dziewczyna kusząca i prowokująca mężczyznę w intymnej scenerii - całkowicie dopuszczalne. Dwie dziewczyny wspólnie kuszące i prowokujące mężczyznę w intymnej scenerii - dziewczyny wyglądają jak dziwki.
Oczywiście są w tym teledysku sceny, gdzie obecność więcej niż jednej dziewczyny nie razi. Szczególnie kiedy kolejne wokalistki przemykają przed kamerą, próbując zwrócić na siebie uwagę widza - niby są w jednym kadrze, a jednak działają osobno. Ale te sceny wspólne wypadają po prostu niezręcznie. I jeżeli ja na to zwróciłem uwagę, to tym bardziej zwróci na to uwagę koreańska opinia publiczna.
Gdyby nie to, teledysk byłby bardzo dobry, bo same pomysły od strony stricte wizualnej, jak i tworzonej atmosfery, wypadają bardzo pozytywnie, świetnie dopasowując się do cichego, ale seksownego brzmienia utworu. Ponadto stylizacje poszczególnych dziewczyn są po prostu bardzo dobre. E-Young i Raina zostają przy bardzo udanych konceptach z "First Love". Pozostałe dziewczyny mają delikatne zmiany wizerunkowe, które sprowadzają się do lepszego dopasowania ich do tej stylizacji. Jedyną większą zmianę przechodzi tutaj Nana.
Właśnie, Nana... Ona jest trochę przerażająca - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. After School to z założenia gromadka bardzo ładnych i bardzo zgrabnych dziewczyn, ale Nana i jej nogi trochę... psują ten efekt. Po prostu każda dziewczyna postawiona obok niej wypada gorzej. Nawet Uee, a to przecież jedna z bardziej rączych gazeli hasających po kpopowej sawannie.
Nana wyrasta aktualnie na postać numer jeden tej formacji, szczególnie na rynku japońskim. Jungah może być liderką, ale jej w tym teledysku prawie nie ma, podczas gdy Nany jest pełno. Wokalnie Jungah wespół z Rainą to wciąż podpory tego zespołu, a jednak w tej piosence znów bardzo dużo partii (chyba najwięcej) ma Nana. To może też być kwestią języka japońskiego. Po prostu słychać, że Raina i Nana radzą sobie z nim wyraźnie lepiej niż większośc koleżanek.
Co ciekawe, postacią numer cztery w tej grupie jest teraz... Kaeun. Już w "First Love" zauważyłem, że jest eksponowana, a w "Heaven" jest to zauważalne nawet bardziej. Możliwe, że to chwyt marketingowy, dziewczyna jeszcze nie promowała w Japonii, więc Pledis Entertainment może chcieć ją rozreklamować. Inna sprawa, że Kaeun przez pewien czas mieszkała i uczyła się w Japonii, więc teoretycznie powinna sobie najlepiej radzić z językiem.
Od strony muzycznej słychać, że po odejściu Kahi, grupie brakuje charyzmy i wytwórnia stawia na bardziej miękko brzmiące dźwięki. Zyskuje na tym - po raz kolejny - Nana, która nie ma w głosie wielkiej mocy, ale ma bardzo przyjemną, seksowną barwę, która w tym konkretnym nagraniu robi różnicę i wyraźnie odcina się na tle koleżanek. No i jak już wspomniałem, słychać, że zna język - jej japoński brzmi jak japoński.
Co do podkładu to - cóż, ostatnie miesiące na kpopowych scenach wydają się przebiegać pod hasłem "Disco, disco, to dla mnie wszystko". Właściwie każda żeńska grupa musi nagrać coś w tym stylu - jeśli nie jako title-track to jako b-side. Patrząc po ostatnich tygodniach można wspomnieć choćby o F-ve Dolls i ich "1st Soulmate" (>>TUTAJ<<) czy Brown Eyed Girls i ich "Recipe" (>>TUTAJ<<), zresztą o "KILL BILL" (>>TUTAJ<<) w sumie też. Na dobrą sprawę, cały nowy album BEG to samo disco (i bodaj jedna obowiązkowa ballada na doczepkę). Głębiej wstecz sięgał nie będę, bo za dużo by tego było.
Ale to tyczy się Korei, a ta piosenka idzie przecież na rynek japoński, w dodatku stoi za nim japoński producent, więc należałoby traktować to jako nowe rozdanie. Ale nawet mając świadomośc koreańskiego zalewu disco, to nagranie jest całkiem udane. Znowu nie jest to 10 na 10, ale słucham go z przyjemnością i muszę też przyznać, że z każdym przesłuchaniem wcale mnie nie nuży, za to coraz bardziej wkręca mi się w głowę.
I tylko mam nadzieję, że ta piosenka nie okaże się plagiatem, że jej podobieństwo do innego nagrania to po prostu efekt intensywnego eksploatowania muzycznego tematu, który - powiedzmy sobie szczerze - nie jest szczególnie bogaty. O czym mówię? Puśćcie sobie "Heaven" jeszcze raz, zwracając szczególną uwagę na refren - nie tyle w warstwie wokalu, co w podkładzie. A potem porównajcie z przebojem Dynamic Duo - "BAAAM".
środa, 14 sierpnia 2013
Ladies' Code - Hate You
Ladies' Code to chyba mój ulubiony tegoroczny debiut. Dziewczyny świetnie śpiewają, świetnie wyglądają i świetnie się ruszają. Widać, że wytwórnia Polaris Entertainment zdaje sobie sprawę, jak trudnym zadaniem będzie wypromować kolejną żeńską formację na już bogatym koreańskim rynku i podchodzi do rzeczy bardzo poważnie.
Trzon zespołu stanowią twarze z takich czy innych względów już rozpoznawalne w koreańskich mediach. Za wokalny "power" odpowiada Sojung, jedna z najlepszych uczestniczek pierwszej edycji programu "The Voice of Korea". Z kolei Ashley - liderka grupy - przed włączeniem do zespołu publikowała na YT swoje taneczne covery kpopowych przebojów. No i na dodatek, dziewczyna jest nawet uzdolniona wokalnie. Najwięcej celebryckiej sławy niesie ze sobą RiSe - twarz zespołu. Dziewczyna startowała w finałach Miss Korea 2009, tańczyła w programie "Birth of a Great Star", a na fali zdobytej popularności zdołała nawet załapać się do popularnego, celebryckiego reality show "We Got Married".
Skład domykają mniej znane Zuny i EunB - młode, ładne, zgrabne, do tego nieźle rapują i rokują na przyszłość jako wokalistki - ewidentnie brak im szkoły, ale w głosach mają coś ciekawego. Do dziewczyn wytwórnia dołożyła bardzo dobre stylizacje - seksowne, ale zdecydowanie w dobrym guście. Choćby po promocyjnych sesjach zdjęciowych widać, że wytwórnia nie szczędziła środków na aspekt wizualny przedsięwzięcia.
Ale także muzycznie przygotowano materiał godny mocnej wokalnie grupy. Wszystkie cztery piosenki na debiutanckim mini-albumie są co najmniej dobre. Każda ma swój klimat, jest dopracowana od strony kompozycyjnej, aranżacyjnej i produkcyjnej i pozwala dziewczynom zaprezentować swoje walory. Na dokładkę title-track "Bad Girl" opatrzono efektowną choreografią.
Dwie piosenki z mini-albumu znajdziecie >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<, natomiast więcej miejsca choreografii i występom z "Bad Girl" poświęciłem >>TUTAJ<<. Co do teledysku do "Bad Girl"... Teledysk jest chyba jedynym elementem całej układanki, który szwankował. Wykonanie było okej, ale sam pomysł wydawał się głupkowaty i zwyczajnie zły. Klip znajdziecie >>TUTAJ<<, na końcu tekstu powinna wisieć też ostatnia, czwarta piosenka z mini-albumu.
Koniec końców dziewczyny chyba nie odniosły aż tak dużego sukcesu, jak planowano. Na pewno zaznaczyły swoją obecność i w jakimś stopniu zostały dostrzeżone, a jednak pozostał niedosyt. Dlatego wytwórnia postanowila dość szybko zorganizować comeback grupy, by nie podzielić losu dziesiątek pomniejszych girls bandów, które promując raz do roku nie mają szans przebić się do świadomości masowego odbiorcy - nawet z dobrze opracowanym materiałem.
Muzycznie Ladies' Code trzyma poziom. O ile sama kompozycja nie jest może przesadnie bogata, to dostatecznie złożona, by nie razić uszu. Jednocześnie zastosowane dźwięki brzmią interesująco i na swój sposób przyjemnie. Akustyczna gitara połączona z elektroniczną wstawką z refrenu i celowo monotonną konstrukcją podkładu sprawiają, że utwór wkręca się w głowę.
Jednak tym, co wyróżnia to nagranie, są zdecydowanie wokale. Po raz kolejny Ladies' Code przekonuje, że pod tym względem zasługują na miejsce w ścisłej czołówce branży. Lwią część zasług oczywiście należy przydzielić Sojung i Ashley, które odpowiadają za świetnie brzmiący refren i jego okolice. Jednak pozostałe dziewczyny bez zarzutu wykonują swoje zadania. Nawet jeżeli weźmiemy poprawkę na to, że w różnych miejscach wspiera je elektronika, to i tak nie ma się do czego przyczepić. W przeciwieństwie do wielu konkurencyjnych nagrań, słychać, że te bajery dodane zostały dla bajeru właśnie, a nie by coś zamaskować.
Ponadto przeprodukowane wokale jestem gotów tym razem przeboleć z jeszcze jednego względu. Jak rozumiem, to nie jest piosenka przeznaczona na scenę, a przynajmniej nie jako danie główne. Nie widziałem choreografii, nic nie słyszałem o występach, natomiast wyczytałem, że jest to jedynie pre-release z nadchodzącego mini-albumu.
Co do teledysku to jest to bomba-niewypał. Klip wygląda bardzo dobrze, choć i tu znajdzie się kilka zastrzeżeń, jednak treściowo to mały deszcz z dużej chmury. Te lalki i ich okaleczanie wygląda intrygująco, ale metafora za nimi sprowadza się do tego, że dziewczyna nienawidzi kogoś innego, ale swoimi czynami rani samą siebie. Podobnie ciekawie zapowiadającym się pomysłem jest dodanie tych podprogowych napisów i obrazów, ale ponownie ich znaczenie jest znikome, wiąże się raczej z monotonną naturą samej piosenki, która z kolei ma sugerować jakieś mentalne wypaczenie, niż z tekstem piosenki, który niesie ze sobą niewiele treści. Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.
Co do strony stricte wizualnej, jest zdecydowanie ciekawie. Stylizacje dziewczyn wypadają rewelacyjnie - kolorystyka, fasony, materiały i detale, a także zastosowany makijaż. Wszystko to składa się na mroczny, niepokojący, lekko obłąkany obraz. Mocnym punktem są także scenografie. Bardzo ciekawa jest zastosowana kolorystyka i same pomysły na poszczególne plany.
Moim faworytem jest kwiecisty ogród, zaciemniony jak w środku nocy, jednak nawet ten prosty plan z kątem pokoju plastycznie wypada ciekawie. Raz, wygląda ciekawie choćby ze względu na zastosowany odcień fioletu. Dwa, kąt pokoju niesie ze sobą także pewien ładunek znaczeniowy.,Do kąta odsyła się niegrzeczne dzieci, w kącie pokoju często też odkłada się niepotrzebne rzeczy. To ta cześć pokoju, która w nieoczywisty sposób bywa zapominana, czy też nieużytkowana.
Jeżeli miałbym się czegoś przyczepić to rekwizytów. Scena przy stole starała się uderzać w nieco specyficzny, filmowy wygląd, mam nawet wrażenie, że jest tam zastosowany jakiś filtr obrazu. Jednak nie wszystkie rekwizyty trzymają poziom - są po prostu zbyt nijakie. Ani stare, ani złowrogie, ani czyste w formie - po prostu obłe dla wzroku. Coś tu nie wypaliło, bo podskórnie czuję w jaki wizerunek mierzyli autorzy, jednak zamierzony klimat jestem w stanie wyczuć jedynie przez kilka sekund. Gdzieś to wszystko ucieka.
Z drugiej strony, nie ma się co przesadnie czepiać. Jeżeli faktycznie jest to jedynie przedsmak nadchodzącego wydawnictwa, to w takim razie nie mogę się doczekać całości.
Trzon zespołu stanowią twarze z takich czy innych względów już rozpoznawalne w koreańskich mediach. Za wokalny "power" odpowiada Sojung, jedna z najlepszych uczestniczek pierwszej edycji programu "The Voice of Korea". Z kolei Ashley - liderka grupy - przed włączeniem do zespołu publikowała na YT swoje taneczne covery kpopowych przebojów. No i na dodatek, dziewczyna jest nawet uzdolniona wokalnie. Najwięcej celebryckiej sławy niesie ze sobą RiSe - twarz zespołu. Dziewczyna startowała w finałach Miss Korea 2009, tańczyła w programie "Birth of a Great Star", a na fali zdobytej popularności zdołała nawet załapać się do popularnego, celebryckiego reality show "We Got Married".
Skład domykają mniej znane Zuny i EunB - młode, ładne, zgrabne, do tego nieźle rapują i rokują na przyszłość jako wokalistki - ewidentnie brak im szkoły, ale w głosach mają coś ciekawego. Do dziewczyn wytwórnia dołożyła bardzo dobre stylizacje - seksowne, ale zdecydowanie w dobrym guście. Choćby po promocyjnych sesjach zdjęciowych widać, że wytwórnia nie szczędziła środków na aspekt wizualny przedsięwzięcia.
Ale także muzycznie przygotowano materiał godny mocnej wokalnie grupy. Wszystkie cztery piosenki na debiutanckim mini-albumie są co najmniej dobre. Każda ma swój klimat, jest dopracowana od strony kompozycyjnej, aranżacyjnej i produkcyjnej i pozwala dziewczynom zaprezentować swoje walory. Na dokładkę title-track "Bad Girl" opatrzono efektowną choreografią.
Dwie piosenki z mini-albumu znajdziecie >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<, natomiast więcej miejsca choreografii i występom z "Bad Girl" poświęciłem >>TUTAJ<<. Co do teledysku do "Bad Girl"... Teledysk jest chyba jedynym elementem całej układanki, który szwankował. Wykonanie było okej, ale sam pomysł wydawał się głupkowaty i zwyczajnie zły. Klip znajdziecie >>TUTAJ<<, na końcu tekstu powinna wisieć też ostatnia, czwarta piosenka z mini-albumu.
Koniec końców dziewczyny chyba nie odniosły aż tak dużego sukcesu, jak planowano. Na pewno zaznaczyły swoją obecność i w jakimś stopniu zostały dostrzeżone, a jednak pozostał niedosyt. Dlatego wytwórnia postanowila dość szybko zorganizować comeback grupy, by nie podzielić losu dziesiątek pomniejszych girls bandów, które promując raz do roku nie mają szans przebić się do świadomości masowego odbiorcy - nawet z dobrze opracowanym materiałem.
Muzycznie Ladies' Code trzyma poziom. O ile sama kompozycja nie jest może przesadnie bogata, to dostatecznie złożona, by nie razić uszu. Jednocześnie zastosowane dźwięki brzmią interesująco i na swój sposób przyjemnie. Akustyczna gitara połączona z elektroniczną wstawką z refrenu i celowo monotonną konstrukcją podkładu sprawiają, że utwór wkręca się w głowę.
Jednak tym, co wyróżnia to nagranie, są zdecydowanie wokale. Po raz kolejny Ladies' Code przekonuje, że pod tym względem zasługują na miejsce w ścisłej czołówce branży. Lwią część zasług oczywiście należy przydzielić Sojung i Ashley, które odpowiadają za świetnie brzmiący refren i jego okolice. Jednak pozostałe dziewczyny bez zarzutu wykonują swoje zadania. Nawet jeżeli weźmiemy poprawkę na to, że w różnych miejscach wspiera je elektronika, to i tak nie ma się do czego przyczepić. W przeciwieństwie do wielu konkurencyjnych nagrań, słychać, że te bajery dodane zostały dla bajeru właśnie, a nie by coś zamaskować.
Ponadto przeprodukowane wokale jestem gotów tym razem przeboleć z jeszcze jednego względu. Jak rozumiem, to nie jest piosenka przeznaczona na scenę, a przynajmniej nie jako danie główne. Nie widziałem choreografii, nic nie słyszałem o występach, natomiast wyczytałem, że jest to jedynie pre-release z nadchodzącego mini-albumu.
Co do teledysku to jest to bomba-niewypał. Klip wygląda bardzo dobrze, choć i tu znajdzie się kilka zastrzeżeń, jednak treściowo to mały deszcz z dużej chmury. Te lalki i ich okaleczanie wygląda intrygująco, ale metafora za nimi sprowadza się do tego, że dziewczyna nienawidzi kogoś innego, ale swoimi czynami rani samą siebie. Podobnie ciekawie zapowiadającym się pomysłem jest dodanie tych podprogowych napisów i obrazów, ale ponownie ich znaczenie jest znikome, wiąże się raczej z monotonną naturą samej piosenki, która z kolei ma sugerować jakieś mentalne wypaczenie, niż z tekstem piosenki, który niesie ze sobą niewiele treści. Angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<.
Co do strony stricte wizualnej, jest zdecydowanie ciekawie. Stylizacje dziewczyn wypadają rewelacyjnie - kolorystyka, fasony, materiały i detale, a także zastosowany makijaż. Wszystko to składa się na mroczny, niepokojący, lekko obłąkany obraz. Mocnym punktem są także scenografie. Bardzo ciekawa jest zastosowana kolorystyka i same pomysły na poszczególne plany.
Moim faworytem jest kwiecisty ogród, zaciemniony jak w środku nocy, jednak nawet ten prosty plan z kątem pokoju plastycznie wypada ciekawie. Raz, wygląda ciekawie choćby ze względu na zastosowany odcień fioletu. Dwa, kąt pokoju niesie ze sobą także pewien ładunek znaczeniowy.,Do kąta odsyła się niegrzeczne dzieci, w kącie pokoju często też odkłada się niepotrzebne rzeczy. To ta cześć pokoju, która w nieoczywisty sposób bywa zapominana, czy też nieużytkowana.
Jeżeli miałbym się czegoś przyczepić to rekwizytów. Scena przy stole starała się uderzać w nieco specyficzny, filmowy wygląd, mam nawet wrażenie, że jest tam zastosowany jakiś filtr obrazu. Jednak nie wszystkie rekwizyty trzymają poziom - są po prostu zbyt nijakie. Ani stare, ani złowrogie, ani czyste w formie - po prostu obłe dla wzroku. Coś tu nie wypaliło, bo podskórnie czuję w jaki wizerunek mierzyli autorzy, jednak zamierzony klimat jestem w stanie wyczuć jedynie przez kilka sekund. Gdzieś to wszystko ucieka.
Z drugiej strony, nie ma się co przesadnie czepiać. Jeżeli faktycznie jest to jedynie przedsmak nadchodzącego wydawnictwa, to w takim razie nie mogę się doczekać całości.
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
B.A.P - Badman
Jest tak wiele powodów, dla których ta piosenka powinna zostać zatytułowana "Batman", że aż zaczynam podejrzewać, że w oryginale taki właśnie był jej tytuł. Tak czy inaczej "Badman" znaczy wydanie nowego mini-albumu grupy B.A.P i z tej okazji miałem przyjrzeć się wszystkim trzem teledyskom wypuszczonym w związku z tą płytową premierą.
A jednak "Coffee Shop" i "Hurricane" znów lądują na myślowej półce, bo... Bo nie chce mi się o nich pisać. To nagrania z takich czy innych powodów wadliwe, miały znaleźć się w tym tekście jako uzupełnienie pewnego obrazka, pokazanie przekroju pewnego muzycznego projektu, ale... Teraz uważam to za bezcelowe, bo "Badman" jest materiałem dość ciekawym sam w sobie, by nie potrzebować tych piosenek jako jakichś zapełniaczy.
Nawet jeżeli Wam się nie spodoba, klip do "Badmana" po prostu trzeba zobaczyć. I to najlepiej w wysokiej rozdzielczości i na pełnym ekranie. Bo o ile muzycznie i treściowo projekt troszeczkę się rozłazi, to wizualnie... Wizualnie "Badman" jest spektakularny.
Od strony czysto operatorskiej, to jeden z najlepszych teledysków, jakie w życiu widziałem. Jakość ujęć stoi na poziomie hollywoodzkich superprodukcji, a na to nachodzą jeszcze filtry obrazu i zręczny montaż, które również pachną bardziej kinowym blockbusterem niż videoklipem dla boys bandu. Ujęcia w zwolnionym tempie, wysięgniki, ujęcia a'la bullet time - sam sprzęt, i fachowcy wykorzystani do jego obsługi, musiał być niezwykle kosztowny.
To, co widzimy na ekranie, wydaje się nie tańsze. Ponad setka statystów - wszyscy ucharakteryzowani i przebrani. Do tego wynajęty plan zdjęciowy w Detroit, ponoć ten sam, na którym kręcono bay'owskie "Transformery". No i ktoś z pewnością dostał trochę pieniędzy za samą wizualną koncepcję dla B.A.P. W wielu wypadkach przebrania i stylizacje naszykowane dla koreańskich boys bandów bywają tak pretensjonalne, że aż śmieszne.
W wypadku "Badman" wizualna koncepcja B.A.P również ociera się o śmieszność... Dopóki nie zobaczy się finału teledysku. O czym właściwie jest ten teledysk i o czym jest ta piosenka? Co tu się właściwie dzieje? Przyznam szczerze, że do tej pory mam problem z jasną interpretacją. Mam wrażenie, że projekt w pewnym momencie wymknął się spod kontroli autorom lub zabrakło im jasności co do kierunku, w którym zmierzają. W efekcie całość treściowo trochę się rozłazi i wymaga dużo samozaparcia i dobrej woli, by jakoś rozsądnie to zinterpretować.
Zacznijmy może od samego obrazu, a dokładniej skupmy się na przebiegu fabularnym klipu, bo do szczegółów będę jeszcze wracał dalej. Sednem klipu jest starcie dwóch wrogich grup. Jedna ubrana jest spójnie, dobrze wyposażona i uzbrojona. Wizualnie przywodzi na myśl jednostki policyjne - coś pomiędzy oddziałami prewencji, a SWAT-em, choć nigdzie w klipie nie jest pokazane wprost, że to jest policja. Brak jasnych oznaczeń, brak radiowozów, gdzieś tam na tylnych drzwiach furgonetki można dopatrzeć się fragmentu napisu SWAT (amerykańska nazwa antyterrorystów), ale prędzej uznałbym to za niedopatrzenie niż celowy zabieg. Twórcy nie starają się stanąć po stronie frakcji w uniformach, toteż unikają jawnie określenia ich jako policji - w sensie reprezentantów prawa i społeczeństwa.
Druga grupa jest znacznie bardziej chaotyczna, to coś pomiędzy zorganizowaną grupą chuliganów, dzikim tłumem i grupą przestępców. Twarze wielu zakryte są maskami, chustami, okularami i kominiarkami, w rękach trzymają wszelkiej maści zaimprowizowaną broń - łańcuchy, pałki, pręty, nawet kije hokejowe. "Nie-policja" też jest uzbrojona po zęby - pałki, tarcze, nawet strzelby.
Jednak na tym podobieństwa się nie kończą. Pisałem o maskach po stronie przestępców, ale przecież maski są też po stronie "nie-policji". Ten tłum w większości ma pozostać bezimienny - każdy może stać po jednej i po drugiej stronie. A jednak nie wszystkie twarze pozostają zakryte i tu dopiero widzimy ciekawą spójność. Ludzie - tak po jednej, jak i po drugiej stronie - mają wyrytą na twarzy nienawiść i agresję. To nie jest tak, że tutaj ktoś kogoś bije w słusznej sprawie. Nie, to jest zezwierzęcony tłum po obydwu stronach. Obie frakcje wzajemnie się prowokują i obie rzucają się na siebie w amoku, nie wykazując cienia litości.
"Nie-policjanci" okładają swoich przeciwników pałkami po czym się da - po głowach, po kręgosłupie, widzimy jak jeden z chuliganów jest zwyczajnie duszony, a inny zostaje... Zastrzelony. To nie jest pokazane wprost, ale za pomocą zręcznej przebitki. Tuż przed sceną postrzelenia w zaułku widzimy jak "nie-policjant" mierzy do wroga ze strzelby z wyrazem szału na twarzy. Podobieństwo kadrów i ich bezpośrednie następowanie po sobie po prostu nie może być przypadkowe.
W ogóle scena transakcji w zaułku wydaje się kluczowa dla całego obrazu. Bez niej można by odnieść wrażenie, że autorzy nawet stają po stronie bandytów, którzy przez cały klip są brutalnie bici przez przeciwników, podczas gdy nie widzimy by sami chuligani robili komuś krzywdę. Dopiero scena w zaułku pokazuje wprost morderstwo. Z drugiej strony, przez zasugerowany wystrzał "nie-policjanta" nie dochodzi też do odwrócenia szachownicy - klip nie staje też po stronie ludzi w uniformach. Cały czas pozostaje neutralny, z jednakową wzgardą patrząc na obie strony.
To zresztą zostaje zaakcentowane przez sam finał teledysku, który następuje tuż po scenach wystrzału. Gniew Boży. Następuje wybuch - niezbyt silny, a jednak zakłóca obraz w kamerze, a wszyscy walczący padają na ziemię i zaczynają wić się w konwulsjach, bez żadnej wyraźnej przyczyny. I warto podkreślić, że dotyczy to obydwu walczących stron. Zupełnie jakby te strzały, te popełnione zbrodnie przeciwko życiu, przelały czarę goryczy.
Jedynymi stojącymi pozostają wokaliści grupy, którzy z dziwną mieszanką litości, wzgardy i pewnego dystansu patrzą na całe pobojowisko. W tych swoich dziwnych stylizacjach, z pomalowanymi twarzami i strojami nie przypominającymi zwykłych ubrań, całkiem nie dotknięci ani przez zawieruchę bitwy, ani przez siłę, która położyła jej kres - wyglądają jak miejscy bogowie, którzy nie mogli patrzeć na to, co się dzieje i pokarali równo obie strony jako jednako winne.
Większy problem mam z tekstem piosenki. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. A mój problem jest następujący - ten tekst pasuje do każdego i do nikogo i na dobrą sprawę nie wiem, czy patrzeć na niego przez pryzmat słów jednej osoby, czy raczej jest to dialog. Nie wiem też na ile stoi za nim sam Bang Yong Guk, a ile do powiedzenia miała wytwórnia. Oficjalnie firmuje się to jego nazwiskiem, choć gdzieś wyczytałem, że tyczy się to tylko rapu.
A najciekawsze jest to, że zależnie od tego jak na ten tekst spojrzeć, jest on niezwykle płytki i rozczarowujący lub wręcz przeciwnie - bardzo dobry i jak na standardy popu ciekawy - tak od strony tematyki, jak i spojrzenia na nią.
W wariancie płytko-komercyjnym jest to najzwyklejszy w świecie macho-bełkot, w którym słowo badman nie ma większego znaczenia. Ot facet wygrażający wszystkim wkoło, że świat nie może być dalej taki, jaki jest i obiecujący, że wszystko zmieni i nie cofnie się przed niczym, jednocześnie rzucający pretensjonalnym badmanem zupełnie bez zrozumienia wypowiadanych słów. To jest możliwe, choćby ze względu na to, że po kompozycji muzycznej widać ingerencję wytwórni w całość.
Ale spróbujmy - może nawet nieco na siłę - wczytać się w ten tekst. Piosenka otwiera się słowami:
Właśnie stąd bierze się ta dwoista, niejasna i mało konkretna natura tekstu. Tak, padają słowa o zbrodni i walce z nią, ale... Na tyle, na ile dane mi było poznać poglądy ludzi z drugiej strony barykady, oni często występują przeciwko prawu z poczucia krzywdy i niesprawiedliwości im wyrządzonej. Nawet jeśli nie mają racji, to w ich przekonaniu nie oni są przestępcami, a ci wszyscy "psychopaci" w telewizji - nie psychopaci z nożami, psychopaci z pieniędzmi i władzą, nie patrzący na szarego człowieka pod swoją podeszwą. Psychopaci z pałkami, którzy wyolbrzymiają drobne występki, przymykając oczy na poważne przestępstwa.
W tym kierunku myślowym szczególnie kieruje mnie rap Zelo:
Może za bardzo wpatruję się w ten tekst, może przemawia przeze mnie skrywany pod skórą nietscheanizm, a konkretniej jedna z częściej powtarzanych myśli niemieckiego filozofa - "Ci, którzy walczą z potworami, winni uważać, by sami się nimi nie stali. Kiedy patrzysz w otchłań, ona także patrzy w Ciebie." A jednak widzę pewne poparcie mojej interpretacji także w teledysku. Raz, że obraz stara się pozostać bezstronnym i piętnuje na równi obie strony. Dwa, że walczące strony nie spotykają się z zemstą, one spotykają się z karą za swoje błędy. Tu nigdzie nie ma gniewu, nie ma osobistej cielesnej interwencji. Wszyscy, którzy pobłądzili, zostają jednakowo rażeni.
W tym świetle inaczej patrzy się na te pojedyncze przebitki. To nie tyle dowody na to, że po stronie chuliganów widzimy zwykłych ludzi z normalnym życiem. Nie, to są wyrzuty sumienia, które pokazują, że zostawili oni normalne życia, niepozbawione pięknych chwil i emocji - miłości, wolności, radości czerpanej ze sportowej rywalizacji. I to wszystko zamienili na co? Na nienawiść, żądzę zniszczenia przeciwnika i nadchodzące zniewolenie jako konsekwencję wystąpienia przeciwko prawu. Szczególnie ten ostatni element zostaje plastycznie pokazany poprzez obraz parkourowca, który - za sprawą przebitki - w trakcie lotu napotyka na ogrodzenie.
W tym kontekście można też znaleźć logiczne miejsce dla wielkiej, czarnej pięści, którą widzimy w teledysku. Ta monumentalna rzeźba upamiętnia Joe Louisa, czarnoskórego pięściarza, który swoje wielkie sukcesy odnosił w czasach, gdy nawet świat sportu zamykał się na ludzi o jego kolorze skóry. Jego wielkie sukcesy na ringu, poparte jego osobowością, miały dużą wartość wizerunkową. "Brown Bomber" pomógł poprawić wizerunek swojej dyscypliny, stał się medialną ikoną, z której amerykański rząd chętnie korzystał w swojej anty-nazistowskiej propagandzie, ale przede wszystkim miał duży wpływ na zaakceptowanie społeczności afroamerykańskiej w świecie sportu.
Pomnik w samej swojej formie, odarty z tła historycznego, jest pochwałą siły, symbolem siły woli przełożonej w czyn, by obalić jakąś zaporę (pięść jest podwieszona na rusztowaniu jak średniowieczny taran). Jednak w świetle historycznym trzeba dodać tu jeszcze jeden, kluczowy aspekt. Ten pomnik ma przypominać, że to wszystko można osiągnąć pokojowo, bez uciekania się do samozwańczej sprawiedliwości, przemocy, zemsty i wypowiadania wojny tym, którzy stoją po drugiej stronie.
No dobra, a gdzie tu ten Batman, o którym wspominałem na początku. Otóż filmy Nolana podejmują bardzo podobną tematykę, przedstawiają samozwańczych bohaterów, którzy bardziej niż sprawiedliwości, szukają zemsty. Batman, Bane, Ra's al Ghul, Two Face - oni wszyscy są samozwańczymi mścicielami. Nawet Joker - okaleczony szaleniec, który zagubiony w swej nienawiści próbuje wywrzeć zemstę rękami innych ludzi, jednocześnie udowadniając, że wszyscy są równie źli i spaczeni, co on.
No dobra, ale gdzie konkretnie widzę nawiązania do Batmana? To nie tyle nawiązania, co pewien dyskurs. Batman koniec końców okazuje się bardzo czarno-biały. Źli przeciwko dobrym. Szaleni złoczyńcy przeciwko prawym gliniarzom, ludzie o słabym charakterze przeciwko idealistom walczącym z przeciwnościami losu, a na koniec, po serii patetycznych monologów i teatralnych bitew, triumfuje dobro.
W "Badmanie" jest inaczej, jest więcej szarości. Policjanci okazują się nie lepsi od swoich przeciwników, obiema stronami włada szał bitewny, a nie zdrowy rozsądek i pragnienie czynienia dobra. Jednocześnie obalany jest mit motywacji do czynienia zła - gdzie Batman pokazuje ludzi złych z natury, których pojęcie sprawiedliwości nieomal z definicji musi być wypaczone, tam Badman pokazuje ludzi, którzy zboczyli z właściwej ścieżki nie ze względu na przyrodzone im zło, a z chęci czynienia dobra, ale złymi środkami.
No i chodzi też o samą warstwę dźwiękową. Raz, że w moście przed finałem słyszymy ten zniekształcony głos, który brzmi trochę jak to śmieszne mruczenie bale'owskiego Batmana, choć nieporównanie poważniej. Dwa to te charakterystyczne, miarowe okrzyki, składające się na fragment tła dźwiękowego przez większośc piosenki - na jakimś poziomie przypominają one głosy tłumu więźniów z trzeciej części Batmana.
Podobieństwo jest odległe i może bym je sobie odpuścił, bo nie byłaby to przecież pierwsza piosenka z miarowymi okrzykami w podkładzie, a jednak na samym wstępie dostaję coś, co sprawia, że o ile mogę uwierzyć, że twórcy nie starali się celowo wdawać w dysputę z Batmanem, to mieli ten film w głowach. Na samym wstępie słychać oddychanie przez maskę, bardzo podone do tego bane'owskiego.
Ale tak naprawdę ten Batman w mojej głowie zrodził się z oczywistego podobieństwa w tytułach (wg starego standardu hangulu, d i t nie są rozróżniane w pisowni, więc transliteracja obydwu słów byłaby taka sama). A za skojarzeniem poszła inna rzecz, która nie pozwoliła mi zapomnieć o tej myśli. Wyobraźcie sobie sześciu facetów z brzuszkami, przebranych za Batmana a'la Adam West i wykonujących tę marionetkową choreografię trzymając peleryny w rozpostartych ramionach, kiedy to tylko możliwe. A z głośników sączy się melodyjne "I'm a Batman!". Przepraszam, możliwe, że właśnie zepsułem Wam ten teledysk ;)
Ale się rozpisałem, a mam jeszcze kilka słów do wtrącenia o samej piosence. Wstęp jest fajny, rapowane segmenty trzymają wysoki poziom - tak od strony głosów, jak i od strony podkładu, ale... Refreny! Refreny są zbyt boysbandowe. Ta piosenka znacznie lepiej brzmiałaby, gdyby większy ciężar położyć na rapie. Byłoby i więcej treści do analizowania i forma piosenki zdecydowanie lepiej odpowiadałaby jej treści. Bez tego mamy taki znośny consensus, który nie psuje nagrania, ale ujmuje z jego potencjalnej wartości. To nagranie mogło być hip-hopowym hitem, a tak wciąż ma na sobie piętno boys bandu, które wielu odbiorców odstraszy.
Największe pretensje mam do segmentów rozpoczynających się przeciągłym okrzykiem "ooo". Nie są one złe same w sobie, ale kiepsko komponują się z resztą nagrania. W tej chwili zdołałem się już do nich przyzwyczaić, ale z początku trochę drażniły mnie w uszy. No i nawet nie zmieniając refrenu, przydałoby się ciutek namieszać w strukturze piosenki. Przejście od pierwszego refrenu do drugiej zwrotki wydaje się nagłe i zrealizowane zbyt drastycznie, tam jest potrzeba jakiegoś tematycznego łącznika. Podobnie jest z przejściem od drugiej zwrotki do drugiego refrenu.
Właśnie drugi refren wydaje się najmniej na miejscu, bo zostaje wstawiony między dwa segmenty o jednolitym brzmieniu, podczas gdy sam na ich tle bardzo wyraźnie się odcina - nie kontrastuje, tylko właśnie odcina. Natomiast segment mostu, który następuje po drugim refrenie jest jedną z najciekawszych dźwiękowo części piosenki. Ten ciężki, zniekształcony głos przeplatający się z lekko arabsko brzmiącym "Badman" jest intrygującą mieszanką, zapada w pamięć, a nawet potrafi przyprawić o gęsią skórkę.
Uh, trochę to długie wyszło. Podziwiam tych, którzy przebrnęli przez całość, szczególnie zważywszy na to, że więcej tu moich domysłów i bardzo prawdopodobnie nadinterpretacji, niż merytorycznej gadki. Podziwiam też siebie, że nie zrezygnowałem w połowie drogi. Jeżeli czytają to jacyś ludzie, a nie spamboty, to jestem ciekaw Waszego zdania na temat tego teledysku. Bo sam nie jestem w stu procentach przekonany co do mojego rozumowania.
A jednak "Coffee Shop" i "Hurricane" znów lądują na myślowej półce, bo... Bo nie chce mi się o nich pisać. To nagrania z takich czy innych powodów wadliwe, miały znaleźć się w tym tekście jako uzupełnienie pewnego obrazka, pokazanie przekroju pewnego muzycznego projektu, ale... Teraz uważam to za bezcelowe, bo "Badman" jest materiałem dość ciekawym sam w sobie, by nie potrzebować tych piosenek jako jakichś zapełniaczy.
Nawet jeżeli Wam się nie spodoba, klip do "Badmana" po prostu trzeba zobaczyć. I to najlepiej w wysokiej rozdzielczości i na pełnym ekranie. Bo o ile muzycznie i treściowo projekt troszeczkę się rozłazi, to wizualnie... Wizualnie "Badman" jest spektakularny.
Od strony czysto operatorskiej, to jeden z najlepszych teledysków, jakie w życiu widziałem. Jakość ujęć stoi na poziomie hollywoodzkich superprodukcji, a na to nachodzą jeszcze filtry obrazu i zręczny montaż, które również pachną bardziej kinowym blockbusterem niż videoklipem dla boys bandu. Ujęcia w zwolnionym tempie, wysięgniki, ujęcia a'la bullet time - sam sprzęt, i fachowcy wykorzystani do jego obsługi, musiał być niezwykle kosztowny.
To, co widzimy na ekranie, wydaje się nie tańsze. Ponad setka statystów - wszyscy ucharakteryzowani i przebrani. Do tego wynajęty plan zdjęciowy w Detroit, ponoć ten sam, na którym kręcono bay'owskie "Transformery". No i ktoś z pewnością dostał trochę pieniędzy za samą wizualną koncepcję dla B.A.P. W wielu wypadkach przebrania i stylizacje naszykowane dla koreańskich boys bandów bywają tak pretensjonalne, że aż śmieszne.
W wypadku "Badman" wizualna koncepcja B.A.P również ociera się o śmieszność... Dopóki nie zobaczy się finału teledysku. O czym właściwie jest ten teledysk i o czym jest ta piosenka? Co tu się właściwie dzieje? Przyznam szczerze, że do tej pory mam problem z jasną interpretacją. Mam wrażenie, że projekt w pewnym momencie wymknął się spod kontroli autorom lub zabrakło im jasności co do kierunku, w którym zmierzają. W efekcie całość treściowo trochę się rozłazi i wymaga dużo samozaparcia i dobrej woli, by jakoś rozsądnie to zinterpretować.
Zacznijmy może od samego obrazu, a dokładniej skupmy się na przebiegu fabularnym klipu, bo do szczegółów będę jeszcze wracał dalej. Sednem klipu jest starcie dwóch wrogich grup. Jedna ubrana jest spójnie, dobrze wyposażona i uzbrojona. Wizualnie przywodzi na myśl jednostki policyjne - coś pomiędzy oddziałami prewencji, a SWAT-em, choć nigdzie w klipie nie jest pokazane wprost, że to jest policja. Brak jasnych oznaczeń, brak radiowozów, gdzieś tam na tylnych drzwiach furgonetki można dopatrzeć się fragmentu napisu SWAT (amerykańska nazwa antyterrorystów), ale prędzej uznałbym to za niedopatrzenie niż celowy zabieg. Twórcy nie starają się stanąć po stronie frakcji w uniformach, toteż unikają jawnie określenia ich jako policji - w sensie reprezentantów prawa i społeczeństwa.
Druga grupa jest znacznie bardziej chaotyczna, to coś pomiędzy zorganizowaną grupą chuliganów, dzikim tłumem i grupą przestępców. Twarze wielu zakryte są maskami, chustami, okularami i kominiarkami, w rękach trzymają wszelkiej maści zaimprowizowaną broń - łańcuchy, pałki, pręty, nawet kije hokejowe. "Nie-policja" też jest uzbrojona po zęby - pałki, tarcze, nawet strzelby.
Jednak na tym podobieństwa się nie kończą. Pisałem o maskach po stronie przestępców, ale przecież maski są też po stronie "nie-policji". Ten tłum w większości ma pozostać bezimienny - każdy może stać po jednej i po drugiej stronie. A jednak nie wszystkie twarze pozostają zakryte i tu dopiero widzimy ciekawą spójność. Ludzie - tak po jednej, jak i po drugiej stronie - mają wyrytą na twarzy nienawiść i agresję. To nie jest tak, że tutaj ktoś kogoś bije w słusznej sprawie. Nie, to jest zezwierzęcony tłum po obydwu stronach. Obie frakcje wzajemnie się prowokują i obie rzucają się na siebie w amoku, nie wykazując cienia litości.
"Nie-policjanci" okładają swoich przeciwników pałkami po czym się da - po głowach, po kręgosłupie, widzimy jak jeden z chuliganów jest zwyczajnie duszony, a inny zostaje... Zastrzelony. To nie jest pokazane wprost, ale za pomocą zręcznej przebitki. Tuż przed sceną postrzelenia w zaułku widzimy jak "nie-policjant" mierzy do wroga ze strzelby z wyrazem szału na twarzy. Podobieństwo kadrów i ich bezpośrednie następowanie po sobie po prostu nie może być przypadkowe.
W ogóle scena transakcji w zaułku wydaje się kluczowa dla całego obrazu. Bez niej można by odnieść wrażenie, że autorzy nawet stają po stronie bandytów, którzy przez cały klip są brutalnie bici przez przeciwników, podczas gdy nie widzimy by sami chuligani robili komuś krzywdę. Dopiero scena w zaułku pokazuje wprost morderstwo. Z drugiej strony, przez zasugerowany wystrzał "nie-policjanta" nie dochodzi też do odwrócenia szachownicy - klip nie staje też po stronie ludzi w uniformach. Cały czas pozostaje neutralny, z jednakową wzgardą patrząc na obie strony.
To zresztą zostaje zaakcentowane przez sam finał teledysku, który następuje tuż po scenach wystrzału. Gniew Boży. Następuje wybuch - niezbyt silny, a jednak zakłóca obraz w kamerze, a wszyscy walczący padają na ziemię i zaczynają wić się w konwulsjach, bez żadnej wyraźnej przyczyny. I warto podkreślić, że dotyczy to obydwu walczących stron. Zupełnie jakby te strzały, te popełnione zbrodnie przeciwko życiu, przelały czarę goryczy.
Jedynymi stojącymi pozostają wokaliści grupy, którzy z dziwną mieszanką litości, wzgardy i pewnego dystansu patrzą na całe pobojowisko. W tych swoich dziwnych stylizacjach, z pomalowanymi twarzami i strojami nie przypominającymi zwykłych ubrań, całkiem nie dotknięci ani przez zawieruchę bitwy, ani przez siłę, która położyła jej kres - wyglądają jak miejscy bogowie, którzy nie mogli patrzeć na to, co się dzieje i pokarali równo obie strony jako jednako winne.
Większy problem mam z tekstem piosenki. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. A mój problem jest następujący - ten tekst pasuje do każdego i do nikogo i na dobrą sprawę nie wiem, czy patrzeć na niego przez pryzmat słów jednej osoby, czy raczej jest to dialog. Nie wiem też na ile stoi za nim sam Bang Yong Guk, a ile do powiedzenia miała wytwórnia. Oficjalnie firmuje się to jego nazwiskiem, choć gdzieś wyczytałem, że tyczy się to tylko rapu.
A najciekawsze jest to, że zależnie od tego jak na ten tekst spojrzeć, jest on niezwykle płytki i rozczarowujący lub wręcz przeciwnie - bardzo dobry i jak na standardy popu ciekawy - tak od strony tematyki, jak i spojrzenia na nią.
W wariancie płytko-komercyjnym jest to najzwyklejszy w świecie macho-bełkot, w którym słowo badman nie ma większego znaczenia. Ot facet wygrażający wszystkim wkoło, że świat nie może być dalej taki, jaki jest i obiecujący, że wszystko zmieni i nie cofnie się przed niczym, jednocześnie rzucający pretensjonalnym badmanem zupełnie bez zrozumienia wypowiadanych słów. To jest możliwe, choćby ze względu na to, że po kompozycji muzycznej widać ingerencję wytwórni w całość.
Ale spróbujmy - może nawet nieco na siłę - wczytać się w ten tekst. Piosenka otwiera się słowami:
The despair that I hear in the darknessPotem następuje rap, który pokrótce mówi "Dość! Ten świat trzeba przewrócić do góry nogami, bo tak dalej być nie może." Spójrzmy teraz na refren:
The world that is ridden with fear
I’m a BadmanI teraz rodzi się pytanie - czy to śpiewa już inna osoba? Złoczyńca? A może to cały czas jest ta sama postać? Jeżeli tak, to przechodzi ciekawą transformację. Z osoby, która nie może się pogodzić ze strachem i ciemnością rządzącymi światem, w osobę, która sama straszy swoich wrogów tym samym. I to by się zgadzało, bo przecież wcześniej "słyszymy" (po koreańsku :P ) :
I will imprison you in darkness
AH! AH! AH! AH!
See how you’re ridden with fear
This is a war against crimeI wszystko by się zgadzało, układało w logiczną całość, gdyby nie to, że bohater sam zaczyna się tytułować "Badman", a swoją odnowę świata ma zamiar wdrażać na drodze przemocy. I wiecie co, to wbrew pozorom trzyma się kupy, ale na pewnym abstrakcyjnym poziomie. Bo ta piosenka jest o ideałach, o chęci zmieniania świata i o tym, że jeżeli ktoś połączy te ideały z przemocą, staje się "badmanem" - nie lepszym od tych, od których władzy chce uwolnić świat.
I will repay you the exact same way
Tooth for a tooth, eye for an eye, remember those words
There’s no forgiveness in us
Właśnie stąd bierze się ta dwoista, niejasna i mało konkretna natura tekstu. Tak, padają słowa o zbrodni i walce z nią, ale... Na tyle, na ile dane mi było poznać poglądy ludzi z drugiej strony barykady, oni często występują przeciwko prawu z poczucia krzywdy i niesprawiedliwości im wyrządzonej. Nawet jeśli nie mają racji, to w ich przekonaniu nie oni są przestępcami, a ci wszyscy "psychopaci" w telewizji - nie psychopaci z nożami, psychopaci z pieniędzmi i władzą, nie patrzący na szarego człowieka pod swoją podeszwą. Psychopaci z pałkami, którzy wyolbrzymiają drobne występki, przymykając oczy na poważne przestępstwa.
W tym kierunku myślowym szczególnie kieruje mnie rap Zelo:
Yeah guys, who dares to stop us?To nie jest głos rozsądku, nie głos obrońcy ładu i porządku, nie głos obrońcy w ogóle. To głos mściciela, to głos rewolucji, to głos tłumu. Nie chodzi o obronę czegoś, chodzi o oczyszczenie społeczeństwa, ale bez podania jasnego kryterium i jasnych argumentów. Ale dzięki temu ten tekst moźna także odwrócić, można go włożyć w usta zwykłych, prawych obywateli, którzy rozpaleni gniewem pragną zrmsty na przestępcach. Tylko ta krwawa, brutalna zemsta, ta zapowiedź upodlenia swojego wroga - to czyni każdego wypowiadającego te słowa równie złym, co zło, z którym zamierza walczyć.
The air in this city is so suffocating
You’ve been wrong since the beginning, come here, I’m serious
I won’t stop till I cut off all the dirty leaves
I won’t yield
You will shed the same tears, you got that?
Może za bardzo wpatruję się w ten tekst, może przemawia przeze mnie skrywany pod skórą nietscheanizm, a konkretniej jedna z częściej powtarzanych myśli niemieckiego filozofa - "Ci, którzy walczą z potworami, winni uważać, by sami się nimi nie stali. Kiedy patrzysz w otchłań, ona także patrzy w Ciebie." A jednak widzę pewne poparcie mojej interpretacji także w teledysku. Raz, że obraz stara się pozostać bezstronnym i piętnuje na równi obie strony. Dwa, że walczące strony nie spotykają się z zemstą, one spotykają się z karą za swoje błędy. Tu nigdzie nie ma gniewu, nie ma osobistej cielesnej interwencji. Wszyscy, którzy pobłądzili, zostają jednakowo rażeni.
W tym świetle inaczej patrzy się na te pojedyncze przebitki. To nie tyle dowody na to, że po stronie chuliganów widzimy zwykłych ludzi z normalnym życiem. Nie, to są wyrzuty sumienia, które pokazują, że zostawili oni normalne życia, niepozbawione pięknych chwil i emocji - miłości, wolności, radości czerpanej ze sportowej rywalizacji. I to wszystko zamienili na co? Na nienawiść, żądzę zniszczenia przeciwnika i nadchodzące zniewolenie jako konsekwencję wystąpienia przeciwko prawu. Szczególnie ten ostatni element zostaje plastycznie pokazany poprzez obraz parkourowca, który - za sprawą przebitki - w trakcie lotu napotyka na ogrodzenie.
W tym kontekście można też znaleźć logiczne miejsce dla wielkiej, czarnej pięści, którą widzimy w teledysku. Ta monumentalna rzeźba upamiętnia Joe Louisa, czarnoskórego pięściarza, który swoje wielkie sukcesy odnosił w czasach, gdy nawet świat sportu zamykał się na ludzi o jego kolorze skóry. Jego wielkie sukcesy na ringu, poparte jego osobowością, miały dużą wartość wizerunkową. "Brown Bomber" pomógł poprawić wizerunek swojej dyscypliny, stał się medialną ikoną, z której amerykański rząd chętnie korzystał w swojej anty-nazistowskiej propagandzie, ale przede wszystkim miał duży wpływ na zaakceptowanie społeczności afroamerykańskiej w świecie sportu.
Pomnik w samej swojej formie, odarty z tła historycznego, jest pochwałą siły, symbolem siły woli przełożonej w czyn, by obalić jakąś zaporę (pięść jest podwieszona na rusztowaniu jak średniowieczny taran). Jednak w świetle historycznym trzeba dodać tu jeszcze jeden, kluczowy aspekt. Ten pomnik ma przypominać, że to wszystko można osiągnąć pokojowo, bez uciekania się do samozwańczej sprawiedliwości, przemocy, zemsty i wypowiadania wojny tym, którzy stoją po drugiej stronie.
No dobra, a gdzie tu ten Batman, o którym wspominałem na początku. Otóż filmy Nolana podejmują bardzo podobną tematykę, przedstawiają samozwańczych bohaterów, którzy bardziej niż sprawiedliwości, szukają zemsty. Batman, Bane, Ra's al Ghul, Two Face - oni wszyscy są samozwańczymi mścicielami. Nawet Joker - okaleczony szaleniec, który zagubiony w swej nienawiści próbuje wywrzeć zemstę rękami innych ludzi, jednocześnie udowadniając, że wszyscy są równie źli i spaczeni, co on.
No dobra, ale gdzie konkretnie widzę nawiązania do Batmana? To nie tyle nawiązania, co pewien dyskurs. Batman koniec końców okazuje się bardzo czarno-biały. Źli przeciwko dobrym. Szaleni złoczyńcy przeciwko prawym gliniarzom, ludzie o słabym charakterze przeciwko idealistom walczącym z przeciwnościami losu, a na koniec, po serii patetycznych monologów i teatralnych bitew, triumfuje dobro.
W "Badmanie" jest inaczej, jest więcej szarości. Policjanci okazują się nie lepsi od swoich przeciwników, obiema stronami włada szał bitewny, a nie zdrowy rozsądek i pragnienie czynienia dobra. Jednocześnie obalany jest mit motywacji do czynienia zła - gdzie Batman pokazuje ludzi złych z natury, których pojęcie sprawiedliwości nieomal z definicji musi być wypaczone, tam Badman pokazuje ludzi, którzy zboczyli z właściwej ścieżki nie ze względu na przyrodzone im zło, a z chęci czynienia dobra, ale złymi środkami.
No i chodzi też o samą warstwę dźwiękową. Raz, że w moście przed finałem słyszymy ten zniekształcony głos, który brzmi trochę jak to śmieszne mruczenie bale'owskiego Batmana, choć nieporównanie poważniej. Dwa to te charakterystyczne, miarowe okrzyki, składające się na fragment tła dźwiękowego przez większośc piosenki - na jakimś poziomie przypominają one głosy tłumu więźniów z trzeciej części Batmana.
Podobieństwo jest odległe i może bym je sobie odpuścił, bo nie byłaby to przecież pierwsza piosenka z miarowymi okrzykami w podkładzie, a jednak na samym wstępie dostaję coś, co sprawia, że o ile mogę uwierzyć, że twórcy nie starali się celowo wdawać w dysputę z Batmanem, to mieli ten film w głowach. Na samym wstępie słychać oddychanie przez maskę, bardzo podone do tego bane'owskiego.
Ale tak naprawdę ten Batman w mojej głowie zrodził się z oczywistego podobieństwa w tytułach (wg starego standardu hangulu, d i t nie są rozróżniane w pisowni, więc transliteracja obydwu słów byłaby taka sama). A za skojarzeniem poszła inna rzecz, która nie pozwoliła mi zapomnieć o tej myśli. Wyobraźcie sobie sześciu facetów z brzuszkami, przebranych za Batmana a'la Adam West i wykonujących tę marionetkową choreografię trzymając peleryny w rozpostartych ramionach, kiedy to tylko możliwe. A z głośników sączy się melodyjne "I'm a Batman!". Przepraszam, możliwe, że właśnie zepsułem Wam ten teledysk ;)
Ale się rozpisałem, a mam jeszcze kilka słów do wtrącenia o samej piosence. Wstęp jest fajny, rapowane segmenty trzymają wysoki poziom - tak od strony głosów, jak i od strony podkładu, ale... Refreny! Refreny są zbyt boysbandowe. Ta piosenka znacznie lepiej brzmiałaby, gdyby większy ciężar położyć na rapie. Byłoby i więcej treści do analizowania i forma piosenki zdecydowanie lepiej odpowiadałaby jej treści. Bez tego mamy taki znośny consensus, który nie psuje nagrania, ale ujmuje z jego potencjalnej wartości. To nagranie mogło być hip-hopowym hitem, a tak wciąż ma na sobie piętno boys bandu, które wielu odbiorców odstraszy.
Największe pretensje mam do segmentów rozpoczynających się przeciągłym okrzykiem "ooo". Nie są one złe same w sobie, ale kiepsko komponują się z resztą nagrania. W tej chwili zdołałem się już do nich przyzwyczaić, ale z początku trochę drażniły mnie w uszy. No i nawet nie zmieniając refrenu, przydałoby się ciutek namieszać w strukturze piosenki. Przejście od pierwszego refrenu do drugiej zwrotki wydaje się nagłe i zrealizowane zbyt drastycznie, tam jest potrzeba jakiegoś tematycznego łącznika. Podobnie jest z przejściem od drugiej zwrotki do drugiego refrenu.
Właśnie drugi refren wydaje się najmniej na miejscu, bo zostaje wstawiony między dwa segmenty o jednolitym brzmieniu, podczas gdy sam na ich tle bardzo wyraźnie się odcina - nie kontrastuje, tylko właśnie odcina. Natomiast segment mostu, który następuje po drugim refrenie jest jedną z najciekawszych dźwiękowo części piosenki. Ten ciężki, zniekształcony głos przeplatający się z lekko arabsko brzmiącym "Badman" jest intrygującą mieszanką, zapada w pamięć, a nawet potrafi przyprawić o gęsią skórkę.
Uh, trochę to długie wyszło. Podziwiam tych, którzy przebrnęli przez całość, szczególnie zważywszy na to, że więcej tu moich domysłów i bardzo prawdopodobnie nadinterpretacji, niż merytorycznej gadki. Podziwiam też siebie, że nie zrezygnowałem w połowie drogi. Jeżeli czytają to jacyś ludzie, a nie spamboty, to jestem ciekaw Waszego zdania na temat tego teledysku. Bo sam nie jestem w stu procentach przekonany co do mojego rozumowania.
niedziela, 11 sierpnia 2013
2NE1 - Do You Love Me
Niewiarygodne! YG Entertainment dotrzymało obietnicy. W odstępie miesiąca ukazuje się już druga piosenka 2NE1. Aż zaczynam wierzyć, że wytrwają w swoim postanowieniu do końca i wypuszczą wszystkie cztery nowe nagrania.
Niesłowność YG w kwestii terminów jest już tak rozsławiona, że sama wytwórnia postanowiła zagrać tą kartą i dodatkowo rozgrzać fanów. Na początku miesiąca wytwórnia potwierdziła, że wyda drugą piosenkę 2NE1 zgodnie z planem. Sam utwór miał być już gotowy (też mi rewelacja, podobno wszystkie cztery są gotowe już od zeszłego roku), ale miał pojawić się problem z teledyskiem. Jednak śpijcie spokojnie fani 2NE1 - YG Entertainment znalazło wyjście z sytuacji. Pozwoliło nakręcić klip samym dziewczynom z 2NE1 przy użyciu telefonów komórkowych i amatorskich kamer... Ta, jasne.
Choć muszę oddać ludziom z YG, że wzbudzili mój niepokój. Nie dość, że po słabym teledysku do "Falling In Love" (>>TUTAJ<<) i słabym teledysku do solowego debiutu CL "The Baddest Female" (>>TUTAJ<<), nie darzę ich już aż tak dużym zaufaniem, to jeszcze wypuścili koszmarny, koszmarny teaser do najnowszego klipu.
Widzę do czego zmierzali... Ale poważnie? Sedes? Drugi teaser był utrzymany w podobnej konwencji, tylko już nie dział się w łazience, więc wypadło to ciutek lepiej. Ale YG odczuwało niedosyt w kwestii drażnienia fanów, więc na teledysk kazało chwilę poczekać, najpierw publikując zakulisowe nagranie choreografii. Ale ja się już drażnił nie będę, układ taneczny wrzucę gdzieś niżej, a teraz już teledysk.
Spodziewałem się czegoś znacznie gorszego. Oczywiście widać, że większość ujęć kręconych było ręką profesjonalisty, że z całą pewnością montowali to profesjonaliści, i że przynajmniej do części zdjęć użyto profesjonalnego sprzętu i tylko zastosowano filtry celowo obniżające jakość nagrania. A jednak teledysk ma ten zakulisowo-amatorski klimat, o który chodziło twórcom, jednocześnie unikając tandety weselno-klubowych, wspominkowych paradokumentów.
Co równie ważne, tak spreparowany obraz świetnie wpasowuje się w muzyczny nastrój tego nagrania. Jest żywiołowo, imprezowo i niezobowiązująco. Tak klip, jak i piosenka, kojarzą się z wakacyjnymi imprezami, ale już na tym wyższym stadium rozwoju, choć jeszcze nie tym finalnym. Bardzo przyjemna atmosfera, miło się tego słucha, a i teledysk zadziwiająco nie nudzi i nie męczy.
W piosence podoba mi się kilka rzeczy. Przede wszystkim żyjący podkład, który pod spodem jest dostatecznie monotonny, aby wkręcić się w głowę, ale po wierzchu dość zmienny, by nie zanudzić słuchacza na śmierć. Ponadto podział partii wokalnych jest całkiem udany. Dara ma tym razem całkiem sporo miejsca dla siebie i jej głos pasuje do tego utworu, a koleżanki dzielą się resztą mniej więcej po równo.
Jednak dla mnie największym sukcesem jest chyba to, że Park Bom dostała coś poza refrenem - konkretniej most do niego prowadzący. To pozwala jej choć trochę pokazać swoje walory głosowe, a jest ona chyba najlepszym wokalem tej formacji i jednym z ciekawszych na rynku. Miło też usłyszeć CL znów robiącą coś zauważalnego i nie będącego rapem.
A jednak nie mogę przekonać się do tego nagrania. Piosenka mi się podoba, ale nic więcej. Przy całej swojej przebojowej otoczce, przy całym tym profesjonalnym wykonaniu, przy kilku sympatycznych muzycznych smaczkach i przy całej sympatii, którą żywię do 2NE1 - nie potrafię zobaczyć w tym nagraniu przeboju, którego wszyscy oczekiwali.
Gdyby ta piosenka wylądowała na albumie, byłaby tylko b-sidem. Bardzo dobrym b-sidem, chętnie odtwarzanym b-sidem, ale niczym więcej. I chyba do tego sprowadza się mój problem - ta piosenka wraz z tym teledyskiem pachnie bonusem dla fanów, dodatkiem do czegoś większego. Ale nie jest dodatkiem, jest daniem głównym - pełnoprawnym singlem - w dodatku rzuconym przed wyposzczoną publikę, która ma duże oczekiwania. To, co umieściłem powyżej - jakkolwiek udane - nie spełnia tych oczekiwań, przynajmniej w moim wypadku.
Ja po prostu nie widzę tutaj tego stempla jakości - gwarancji oryginalności, którą do tej pory było 2NE1. Bo jeżeli jeszcze na koreańskim rynku ta piosenka odcina się na tle konkurencji swoim zachodnim podejściem, to patrząc globalnie takich nagrań jest na kopy. A przecież 2NE1 ma ambicje bycia formacją rozpoznawalną globalnie. Jeżeli chce być rozpoznawalna, to musi robić rzeczy rozpoznwalne, a nie papkę podobną do tysięcy innych piosenek i teledysków.
Pozostaje jeszcze kwestia układu tanecznego, który zawsze jest ważnym elementem k-popowych występów. W klipie w ogóle go nie widzimy, ale jak już wspomniałem, YG Entertainment opublikowało specjalne nagranie jeszcze przed premierą teledysku.
Fajna, żróżnicowana rzecz, ale chyba jednak ciutek zbytnio rozstrzelona stylowo. Niektóre z luźniejszych ruchów, czy choćby ta "ciuchcia", zestawione ze znacznie poważniejszymi, energicznymi wymachami, czy tym, co robią dodatkowe tancerki - wypada trochę głupkowato.
Właśnie, warto zwrócić uwagę na tancerki. O dziewczynach mało się mówi, a przecież zasługują na kilka słów uznania. Już od jakiegoś czasu wykonują rewelacyjną robotę podczas występów i w teledyskach gwiazd ze stajni YG Entertainment. Były już w "Gangnam Style" PSY'a, były też w jego "Gentlemanie" (>>TUTAJ<<). Były u Lee Hi w jej debiutanckim "1, 2, 3, 4" (>>TUTAJ<<) i w wielu, wielu innych choreografiach tej wytwórni.
A na zakończenie, dla ciekawych, wrzucę jeszcze drugi teaser teledysku.
Niesłowność YG w kwestii terminów jest już tak rozsławiona, że sama wytwórnia postanowiła zagrać tą kartą i dodatkowo rozgrzać fanów. Na początku miesiąca wytwórnia potwierdziła, że wyda drugą piosenkę 2NE1 zgodnie z planem. Sam utwór miał być już gotowy (też mi rewelacja, podobno wszystkie cztery są gotowe już od zeszłego roku), ale miał pojawić się problem z teledyskiem. Jednak śpijcie spokojnie fani 2NE1 - YG Entertainment znalazło wyjście z sytuacji. Pozwoliło nakręcić klip samym dziewczynom z 2NE1 przy użyciu telefonów komórkowych i amatorskich kamer... Ta, jasne.
Choć muszę oddać ludziom z YG, że wzbudzili mój niepokój. Nie dość, że po słabym teledysku do "Falling In Love" (>>TUTAJ<<) i słabym teledysku do solowego debiutu CL "The Baddest Female" (>>TUTAJ<<), nie darzę ich już aż tak dużym zaufaniem, to jeszcze wypuścili koszmarny, koszmarny teaser do najnowszego klipu.
Widzę do czego zmierzali... Ale poważnie? Sedes? Drugi teaser był utrzymany w podobnej konwencji, tylko już nie dział się w łazience, więc wypadło to ciutek lepiej. Ale YG odczuwało niedosyt w kwestii drażnienia fanów, więc na teledysk kazało chwilę poczekać, najpierw publikując zakulisowe nagranie choreografii. Ale ja się już drażnił nie będę, układ taneczny wrzucę gdzieś niżej, a teraz już teledysk.
Spodziewałem się czegoś znacznie gorszego. Oczywiście widać, że większość ujęć kręconych było ręką profesjonalisty, że z całą pewnością montowali to profesjonaliści, i że przynajmniej do części zdjęć użyto profesjonalnego sprzętu i tylko zastosowano filtry celowo obniżające jakość nagrania. A jednak teledysk ma ten zakulisowo-amatorski klimat, o który chodziło twórcom, jednocześnie unikając tandety weselno-klubowych, wspominkowych paradokumentów.
Co równie ważne, tak spreparowany obraz świetnie wpasowuje się w muzyczny nastrój tego nagrania. Jest żywiołowo, imprezowo i niezobowiązująco. Tak klip, jak i piosenka, kojarzą się z wakacyjnymi imprezami, ale już na tym wyższym stadium rozwoju, choć jeszcze nie tym finalnym. Bardzo przyjemna atmosfera, miło się tego słucha, a i teledysk zadziwiająco nie nudzi i nie męczy.
W piosence podoba mi się kilka rzeczy. Przede wszystkim żyjący podkład, który pod spodem jest dostatecznie monotonny, aby wkręcić się w głowę, ale po wierzchu dość zmienny, by nie zanudzić słuchacza na śmierć. Ponadto podział partii wokalnych jest całkiem udany. Dara ma tym razem całkiem sporo miejsca dla siebie i jej głos pasuje do tego utworu, a koleżanki dzielą się resztą mniej więcej po równo.
Jednak dla mnie największym sukcesem jest chyba to, że Park Bom dostała coś poza refrenem - konkretniej most do niego prowadzący. To pozwala jej choć trochę pokazać swoje walory głosowe, a jest ona chyba najlepszym wokalem tej formacji i jednym z ciekawszych na rynku. Miło też usłyszeć CL znów robiącą coś zauważalnego i nie będącego rapem.
A jednak nie mogę przekonać się do tego nagrania. Piosenka mi się podoba, ale nic więcej. Przy całej swojej przebojowej otoczce, przy całym tym profesjonalnym wykonaniu, przy kilku sympatycznych muzycznych smaczkach i przy całej sympatii, którą żywię do 2NE1 - nie potrafię zobaczyć w tym nagraniu przeboju, którego wszyscy oczekiwali.
Gdyby ta piosenka wylądowała na albumie, byłaby tylko b-sidem. Bardzo dobrym b-sidem, chętnie odtwarzanym b-sidem, ale niczym więcej. I chyba do tego sprowadza się mój problem - ta piosenka wraz z tym teledyskiem pachnie bonusem dla fanów, dodatkiem do czegoś większego. Ale nie jest dodatkiem, jest daniem głównym - pełnoprawnym singlem - w dodatku rzuconym przed wyposzczoną publikę, która ma duże oczekiwania. To, co umieściłem powyżej - jakkolwiek udane - nie spełnia tych oczekiwań, przynajmniej w moim wypadku.
Ja po prostu nie widzę tutaj tego stempla jakości - gwarancji oryginalności, którą do tej pory było 2NE1. Bo jeżeli jeszcze na koreańskim rynku ta piosenka odcina się na tle konkurencji swoim zachodnim podejściem, to patrząc globalnie takich nagrań jest na kopy. A przecież 2NE1 ma ambicje bycia formacją rozpoznawalną globalnie. Jeżeli chce być rozpoznawalna, to musi robić rzeczy rozpoznwalne, a nie papkę podobną do tysięcy innych piosenek i teledysków.
Pozostaje jeszcze kwestia układu tanecznego, który zawsze jest ważnym elementem k-popowych występów. W klipie w ogóle go nie widzimy, ale jak już wspomniałem, YG Entertainment opublikowało specjalne nagranie jeszcze przed premierą teledysku.
Fajna, żróżnicowana rzecz, ale chyba jednak ciutek zbytnio rozstrzelona stylowo. Niektóre z luźniejszych ruchów, czy choćby ta "ciuchcia", zestawione ze znacznie poważniejszymi, energicznymi wymachami, czy tym, co robią dodatkowe tancerki - wypada trochę głupkowato.
Właśnie, warto zwrócić uwagę na tancerki. O dziewczynach mało się mówi, a przecież zasługują na kilka słów uznania. Już od jakiegoś czasu wykonują rewelacyjną robotę podczas występów i w teledyskach gwiazd ze stajni YG Entertainment. Były już w "Gangnam Style" PSY'a, były też w jego "Gentlemanie" (>>TUTAJ<<). Były u Lee Hi w jej debiutanckim "1, 2, 3, 4" (>>TUTAJ<<) i w wielu, wielu innych choreografiach tej wytwórni.
A na zakończenie, dla ciekawych, wrzucę jeszcze drugi teaser teledysku.
środa, 7 sierpnia 2013
Brejking Nius 29.07-04.08.13
Miniony tydzień przyniósł niewiele nowinek, ale całkiem sporo nowych nagrań, więc koniec końców jest oczym pisać. Niestety miniony tydzień nie pomagał mi w pisaniu, bo jak nie upał to zmęczenie powodowały, że zdecydowanie przedkładałem pozycję leżącą w łóżku nad pozycją siedzącą przed komputerem. Efekt jest taki, że o ile zaległości związane z powrotami, które mnie interesowały, już zdołałem nadrobić, o tyle pozostałe nagrania pierwszy raz usłyszę i zobaczę pisząc ten tekst...
A obiecywałem sobie, że tym razem będzie szybciej.
Bardzo dobry przykład na to, że w popie bardziej niż talent i pomysł liczą się zdolności ludzi stojących za produkcją. Debiutantki pokazały, że mają ciekawe głosy, wydaje się też, że potrafią śpiewać. Ktoś w wytwórni opracował też całkiem niezły wizualny koncept teledysku. A jednak końcowy efekt jest raczej nieciekawy. Piosenka nie chwyta, brak jej pewnej płynności i lekkości, które muszą charakteryzować tego typu kawałek. A klip po prostu wygląda niskobudżetowo - słabe oświetlenie, słabe kadry i nudny, rzemieślniczy montaż. Wygląda to bardziej jak nagranie z wesela niż teledysk.
Kopiuj-wklej akapit powyżej, z tą różnicą, że M.I.B nie są debiutantami, a ich zaplecze produkcyjne jest ciutek pokaźniejsze od tego, które do dyspozycji miały koleżanki powyżej. Przy czym teledysk do "Men In Black" jest tylko nieznacznie lepszy od strony technicznej, a sam pomysł wydaje się wizualnie zdecydowanie niewyeksploatowany. Grupa dobrze radzi sobie ze śpiewaniem, ma wyraziste głosy... Ale ta piosenka to takie niemrawe popłuczyny po "Nillili Mambo" Blockbustera, a przecież w tym brzmieniu w pierwszej kolejności idzie właśnie o energię. Co do filmowego nawiązania, to jest to tylko jednorazowy bajer, nic szczególnego niestety.
Bardzo dobra piosenka, której nie będę słuchał. W muzyce jest ta gęsta, seksowna atmosfera, którą sprzedają także słowa. Teledysk jest zdecydowanie przyjemny wizualnie, przynajmniej z mojej, samczej perspektywy. No i głosy śpiewające ten utwór brzmią rewelacyjnie. Nominalnie jest to nagranie wokalistki Kim Greem, jednak druga połowa piosenki to wokal Jeehwana z duetu 2Bic, a króciutki segment rapu wykonuje popularny ostatnio Kanto. Niestety sam podkład, pomimo ciekawej stylizacji i swojej nastrojowej funkcjonalności, jest zwyczajnie nudny i sprawia, że nie czuję żadnej motywacji żeby wracać do tego nagrania. Szkoda.
Wytwórnia Brand New Music Korea po raz kolejny pokazuje, że rap nie musi być domeną panów z krokiem w kolanach. Kolejny ciekawy, dźwiękowy eksperyment, mocno inspirowany hiszpańskim brzmieniem. Niestety nie mogę znaleźć tłumaczenia słów, ale wnoszac po tytule i teledysku, chodzi o emocje i ich ekspresyjne wyrażanie. Za rapem stoi jedna z legend koreańskiej sceny - P-Type, wokalnie w refrenach wspiera go Sungwoo Jungah, a na skrzypcach przygrywa im skrzypaczka Son Su Kyung.
Strasznie popowy pop. Z nutą obrzydzenia do samego siebie muszę przyznać, że to całkiem niezła piosenka i całkiem niezły teledysk. Nie zdziwiłbym się, gdyby chłopaki z VIXX trochę namieszali tym nagraniem. Niby nie ma tu oszałamiających wokali, ale kompozycja jest nad wyraz zgrabna, a całość - może z wyłączeniem lekko tandetnego haczyka - sprawia bardzo profesjonalne wrażenie, tak od strony audio, jak i video. Tak czy inaczej po obejrzeniu tego klipu przez moment chciałem spalić monitor...
Osobiście grupy takie jak Bohemian uważam za najbardziej egzotyczną część k-popowej sceny. Coś pomiędzy boys-bandem, a poważną muzyką. Niby bardzo solidne głosy, niby instrumentalne brzmienie idące w kierunku ballad, a jednak boys-bandowa stylizacja i jakieś dziwne, muzyczne odejścia od tematu. W tym konkretnym wypadku duże brawa za wokale, kompozycja od strony melodii też jest przyjemna, ale aranżacja... Aranżacja brzmi tandetnie, chyba głównie ze względu na bardzo surowy beat, który do reszty instrumentów pasuje jak złoty łańcuch do garnituru.
Em... Obejrzeliście to? Może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi z dziewczyną pod prysznicem? Tzn. domyślam się, o co chodzi, tylko jaki to ma związek z teledyskiem i piosenką? Zupełnie się pogubiłem. Z drugiej strony nie mam zamiaru narzekać na teledysk, w którym jest aż tyle Nary z Hello Venus. Co do piosenki, to San E świetnie rapuje, ale do refrenów to powinien był kogoś wynająć. Nawet jak na żartobliwy wydźwięk piosenki, jego umiejętności wokalne wydają się niewystarczające. Może nie brzmi źle, ale na pewno tandetnie i płasko.
Za nami całe zatrzęsienie nagrań, a przecież to tylko płotki, przystawki przed daniami głównymi, którym poświęciłem już nieco więcej miejsca w osobnych wpisach. Przede wszystkim w minionym tygodniu doszło do długo wyczekiwanego powrotu Brown Eyed Girls. Dziewczyny zaprezentowały swój długi, inspirowany filmem Quentina Tarantino, teledysk do piosenki pod tytułem "KILL BILL". Sam klip to bardziej zabawa formułą teledysku, jak i materiałem źródłowym - bardziej ciekawostka niż wartość sama w sobie. Atrakcyjniej wypada piosenka, która z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej przypada mi do gustu. Cały wpis wraz z teledyskami znajdziecie >>TUTAJ<<.
Po jeszcze dłuższej przerwie i sporych przemeblowaniach w składzie, na sceny powraca grupa 5Dolls, a raczej F-ve Dolls, bo taką pisownię foruje aktualnie wytwórnia CCM. Przyznam, że z początku "Soulmate #1" wydawało mi się przede wszystkim kolejną iteracją formuły, która przyniosła sukces koleżankom z tej stajni - grupie T-ara. A jednak, chyba nie doceniłem tego nagrania, bo w ostatnich dniach nie mogę oderwać się ani od piosenki, ani od teledysku. Obszerny wpis o klipie, ale także o podobnych nagraniach w wykonaniu T-ara znajdziecie >>TUTAJ<<.
Pozostając przy temacie CCM, również T-ara ujawniła swoje nowe nagranie. Jednak sluchając piosenki i oglądając teledysk trudno nie odnieść wrażenia, że dziewczyny są gośćmi we własnym nagraniu. Piosenka jest zdominowana przez duet Davichi o raz reggae'owego wokalistę Skulla. Co moim zdaniem wychodzi piosence na dobre - dzięki temu ten typowy letni przebój zyskuje dodatkowej, muzycznej atrakcyjności i brzmi nawet oryginalnie. Przy okazji wpisu o piosence i teledysku opisałem jeszcze inną, ciekawą kolaborację artystów spod szyldu CCM, zatytułowaną "Painkiller". Wpis znajdziecie >>TUTAJ<<.
Jednak dla mnie premierą tygodnia zdecydowanie okazał się powrót chłopaków z SM Entertainment - grupy EXO. Ich spektakularna choreografia do poprzedniej piosenki zjednała im moją sympatię, a najnowsze nagranie idzie nawet krok dalej. Nie dość, że EXO znów prezentuje rewelacyjny układ taneczny, który ogląda się ze szczęką zawieszoną nieco niżej niż zazwyczaj, to jeszcze piosenka tym razem jest zwyczajnie bardzo dobra i broni się bez tanecznego wsparcia. Więcej na ten temat, jak i sam teledysk, znajdziecie >>TUTAJ<<.
W temacie zapowiedzi powrotów, sporo mówiło się o trzech nagraniach, które miały ukazać się w tym tygodniu. Ponieważ mam spory poślizg, to mogę zdradzić, ze przynajmniej dwa z tych nagrań i teledysków okazały się zdecydowanie godne poświęcenia im uwagi. Jednak z większą liczbą szczegółów się nie zdradzę, bo planuję poświęcić im odrębne wpisy.
Osobiście bardzo wyczekiwałem powrotu Ladies' Code. Nie dość, że grupa wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie swoim debiutem, to jeszcze teasery zapowiadają coś ciekawego i niepospolitego. No i warto przypomnieć, że dziewczyny kazały na siebie trochę czekać. Pierwotnie powrót planowano jeszcze na zeszły miesiąc, ale drobny uraz Zuny przesunął te plany o co najmniej tydzień.
Z kolei mój entuzjazm wobec nadchodzącego mini-albumu grupy B.A.P wyraźnie osłabł. Powód prosty, grupa zaczęła eksperymentować wypuszczając pojedyncze teledyski zwiastujące wydawnictwo i próbować nowego brzmienia, które w wielu wypadkach nie pasowało przynajmniej do cześci członków grupy i ich głosów. Inaczej rzecz ujmując, "Hurricane" i "Coffee Shop" mniej lub bardziej mnie zawiodły, po "Badman" też nie spodziewałem się niczego wielkiego, a jednak teaser zrobił na mnie pozytywne wrażenie.
W projekt typu - dużo teledysków w krótkim czasie - zaangażowała się także żeńska superformacja 2NE1. W zeszłym tygodniu potwierdzono, że grupa zgodnie z planem nową piosenkę zaprezentuje 07.08... Ale przyznano także, że jest problem z teledyskiem. Prawdopodobnie jest to jakiś chwyt marketingowy ze strony wytwórni, która zaczęła jednocześnie przemycać doniesienia, że dziewczyny same kręcą teledysk w stylu amatorskim - telefonami i domowymi kamerami, z ręki. Tak czy inaczej, biorąc pod uwagę, że już poprzedni klip nie należał do udanych, strach się bać, co wyjdzie w tym wypadku.
No i jeszcze w temacie YG Entertainment, warto wspomnieć, że PSY pracuje nad nowym albumem. Mówi się, że wydawnictwo miałoby ukazać się we wrześniu, ale wytwórnia wciąż zastrzega, że żadna konkretna data nie jest jeszcze ustalona. Ponieważ mówimy o YG Entertainment, ten wrzesień może okazać się niezwykle odległy.
Zwycięzcy telewizyjnych programów z tego tygodnia:
MBC "Show Champion" - Infinite - "Destiny" (gdzieś >>TUTAJ<<)
Mnet "MCountdown" - B2ST - "Shadow" (gdzieś >>TUTAJ<<)
KBS "Music Bank" - Ailee - "U&I" (>>TUTAJ<<)
MBC "Show! Music Core" - B2ST - "Shadow"
SBS "Inkigayo" - B2ST - "Shadow"
GAON Chart 21.07-27.07
1. Ailee- "U&I"
2. B2ST - "Shadow"
3. A Pink - "NoNoNo" (>>TUTAJ<<)
4. INFINITE - "Destiny"
5. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK" (gdzieś >>TUTAJ<<)
6. 2NE1- "Falling In Love" (>>TUTAJ<<)
7. Davichi - "Missing You Today" (>>TUTAJ<<)
8. Crayon Pop - "Bar Bar Bar" (>>TUTAJ<<)
9. Kang Seung Yoon - "It Rains"
10. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"
INSTIZ 22.07-28.07
1. Ailee - "U&I"
2. A Pink - "NoNoNo"
3. B2ST - "Shadow"
4. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK"
5. Davichi - "Missing You Today"
6. 2NE1 - "Falling In Love"
7. Kang Seung Yoon - "It Rains"
8. INFINITE - "Destiny"
9. Crayon Pop - "Bar Bar Bar"
10. Lee Seung Chul - "My Love"
Billboard Korea 31.07.13
1. Ailee - "U&I"
2. A Pink - "NoNoNo"
3. B2ST - "Shadow"
4. Lee Seung Chul - "My Love"
5. Davichi - "Missing You Today"
6. Crayon Pop - "Bar Bar Bar"
7. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK"
8. 2NE1 - "Falling In Love"
9. Koyote - "Hollywood" (gdzieś >>TUTAJ<<)
10. INFINITE - "Destiny"
Wiele wskazuje na to, że tak! Hyorin to jedna z najbardziej utalentowanych wokalistek na koreańskiej scenie, w dodatku doskonale radzi sobie także w tańcu. Wulkan energii, talentu i seksapilu - to naturalne, że raczej prędzej niż później zadebiutuje jako solistka. Tym bardziej, że w ostatnim czasie coraz więcej było spekulacji na ten temat w mediach, a i sama wytwórnia zaczęła przyznawać, że poważnie myśli nad sprawą.
Jednak obecnie ogóły zdają się przeradzać w konkrety. Po zakończeniu promocji dla albumu "Give It To Me" (>>TUTAJ<<), dziewczyny z Sistar dostały wolne. A jednak Hyorin dzień w dzień stawia się w sali treningowej wytwórni i ćwiczy taniec pod okiem specjalisty. Nie oszukujmy się, dziewczyna nie ma pod tym względem żadnych zaległości - rusza się jak dzika kocica, więc dodatkowe treningi mogą oznaczać tylko jedno - przygotowania do nowego numeru. A ponieważ trenuje sama, logiczne wydaje się, że będzie to długo wyczekiwany solowy debiut.
Sama wytwórnia od pewnego cczasu zaznacza, że ważniejsze od terminu debiutu wokalistki jest to, jaki wizerunek przyjmie. I mają tu sporo racji. Talent dziewczyny nie podlega dyskusji i jej debiut tak czy inaczej jest kwestią czasu. Natomiast dobór repertuaru i wizerunku jest sprawą o tyle istotną, że solistce trudniej żonglować koncepcjami - odbiorcy od solistów spodziewają się czegoś bardziej osobistego. Nawet jeżeli zaprezentowana osobowość będzie zmyślona, powinna być spójna i wprowadzana długofalowo.
Jednocześnie Starship Entertainment musi też brać pod uwagę dotychczasowy dorobek Hyorin. Z jednej strony dobrze byłoby zaprezentować ją w wydaniu, które nie będzie powtórzeniem tego, co robiła w Sistar i Sistar19. Z drugiej strony zbyt dalekie odejście od tych pomysłów jest ryzykowne i może mijać się z celem.
Bo warto pamiętać, że solowy debiut nie oznacza końca kariery Hyorin w zespołach. Wręcz przeciwnie, tak jak przed laty Starship będzie chciało opierać popularnośc grupy właśnie o Hyorin. Zbytnie odejście od wizerunku grup to ryzyko, że ucierpią na tym przede wszystkim grupy. Z kolei powtórzenie już istniejących pomysłów to gwarant sukcesu, ale na krótką metę. Hyorin eksploatowana na trzech frontach w ten sam sposób, znacznie szybciej wyczerpie swoją popularnośc i znudzi sobą publikę.
W tym wypadku jestem po stronie wytwórni. Wolę jewszcze poczekać i dostać przemyślany debiut na miarę moich wielkich oczekiwań, niż dostać produkt nieprzemyślany, niedopracowany, wydany tylko po to, żeby na szybko poprawić stan konta.
Co tu dużo kryć - G-Dragon dał ciała. W żadnym razie nie podejrzewam go o złe intencje, ale jednak, kiedy jest się postacią rozpoznawalną globalnie i wrzuca się do sieci takie zdjęcie, trzeba się spodziewać, że świat zareaguje.
YG Entertainment zareagowało tłumacząc, że jest to jedno z serii zdjęć, na których GD ma twarz pomalowaną na różne kolory i ja to kupuję. A jednak zdjęcie poszło w świat i nawet mainstreamowe zachodnie media potrafiły znaleźć na swoich łamach nieco miejsca dla tego tematu, oczywiście nie patrząc na sprawę zbyt łagodnie. W Stanach "black-face" to poważna sprawa.
Za kulisami
Z materiałami zakulisowymi bywa różnie. Czasem taki montaż urasta do rangi alternatywnego teledysku, czasem jest interesujący tylko dla najzagorzalszych fanów formacji. Dzisiaj lądujemy na planie zdjęciowym teledysku do najnowszego hitu grupy BEAST zatytułowanego "Shadow". Piosenka jakoś szczególnie do mnie nie trafiła, ale teledysk jest atrakcyjny wizualnie. W dodatku ten materiał bardzo zgrabnie pokazuje rzecz, z której nie wszyscy zdają sobie sprawę. W Korei rolę CGI w teledyskach ogranicza się do minimum. Wszystkie, nierzadko monumentalne scenografie powstają naprawdę, a wiele dodatkowych efektów realizuje się przy użyciu starych filmowych sztuczek.
ETC
Grupa Fiestar powraca ze swoim mini-słowniczkiem internetowego slangu. Tym razem na tapecie mamy słówko "Deuktem".
Słit focia tygodnia
Koreańscy celebryci pstrykają sobie zdjęcia nie rzadziej niż zwykli użytkownicy telefonów (20 lat temu to zdanie nie miałoby sensu, teraz nikt nawet nie zwróci uwagi, że jest dziwne). Rezultaty czasem są urzekające, czasem komiczne. Tak jak w wypadku Hani z grupy EXID, która podzieliła się fotką na "mam chłopaka".
Któż mógł jej zrobić taką fotkę, do kogo ona się tak uśmiecha i co takiego zabawnego widzę w tym zdjęciu? Z odpowiedziami przychodzi jej koleżanka z grupy - LE.
A obiecywałem sobie, że tym razem będzie szybciej.
Powroty, powroty, powroty
Jak zwykle zacznę nagraniami, których na blogu nie opisywałem. Jednym z nich jest debiut żeńskiej formacji Queen B'Z. Grupa składa się z 5 dziewczyn: MaeAhRi, SeulYi, Jini, Aram i Rumi i szczerze powiedziawszy zastanawiam się, czy przedstawianie całej piątki czemukolwiek służy. Ich debiut raczej szybko pójdzie w niepamięć.Bardzo dobry przykład na to, że w popie bardziej niż talent i pomysł liczą się zdolności ludzi stojących za produkcją. Debiutantki pokazały, że mają ciekawe głosy, wydaje się też, że potrafią śpiewać. Ktoś w wytwórni opracował też całkiem niezły wizualny koncept teledysku. A jednak końcowy efekt jest raczej nieciekawy. Piosenka nie chwyta, brak jej pewnej płynności i lekkości, które muszą charakteryzować tego typu kawałek. A klip po prostu wygląda niskobudżetowo - słabe oświetlenie, słabe kadry i nudny, rzemieślniczy montaż. Wygląda to bardziej jak nagranie z wesela niż teledysk.
Kopiuj-wklej akapit powyżej, z tą różnicą, że M.I.B nie są debiutantami, a ich zaplecze produkcyjne jest ciutek pokaźniejsze od tego, które do dyspozycji miały koleżanki powyżej. Przy czym teledysk do "Men In Black" jest tylko nieznacznie lepszy od strony technicznej, a sam pomysł wydaje się wizualnie zdecydowanie niewyeksploatowany. Grupa dobrze radzi sobie ze śpiewaniem, ma wyraziste głosy... Ale ta piosenka to takie niemrawe popłuczyny po "Nillili Mambo" Blockbustera, a przecież w tym brzmieniu w pierwszej kolejności idzie właśnie o energię. Co do filmowego nawiązania, to jest to tylko jednorazowy bajer, nic szczególnego niestety.
Bardzo dobra piosenka, której nie będę słuchał. W muzyce jest ta gęsta, seksowna atmosfera, którą sprzedają także słowa. Teledysk jest zdecydowanie przyjemny wizualnie, przynajmniej z mojej, samczej perspektywy. No i głosy śpiewające ten utwór brzmią rewelacyjnie. Nominalnie jest to nagranie wokalistki Kim Greem, jednak druga połowa piosenki to wokal Jeehwana z duetu 2Bic, a króciutki segment rapu wykonuje popularny ostatnio Kanto. Niestety sam podkład, pomimo ciekawej stylizacji i swojej nastrojowej funkcjonalności, jest zwyczajnie nudny i sprawia, że nie czuję żadnej motywacji żeby wracać do tego nagrania. Szkoda.
Wytwórnia Brand New Music Korea po raz kolejny pokazuje, że rap nie musi być domeną panów z krokiem w kolanach. Kolejny ciekawy, dźwiękowy eksperyment, mocno inspirowany hiszpańskim brzmieniem. Niestety nie mogę znaleźć tłumaczenia słów, ale wnoszac po tytule i teledysku, chodzi o emocje i ich ekspresyjne wyrażanie. Za rapem stoi jedna z legend koreańskiej sceny - P-Type, wokalnie w refrenach wspiera go Sungwoo Jungah, a na skrzypcach przygrywa im skrzypaczka Son Su Kyung.
Strasznie popowy pop. Z nutą obrzydzenia do samego siebie muszę przyznać, że to całkiem niezła piosenka i całkiem niezły teledysk. Nie zdziwiłbym się, gdyby chłopaki z VIXX trochę namieszali tym nagraniem. Niby nie ma tu oszałamiających wokali, ale kompozycja jest nad wyraz zgrabna, a całość - może z wyłączeniem lekko tandetnego haczyka - sprawia bardzo profesjonalne wrażenie, tak od strony audio, jak i video. Tak czy inaczej po obejrzeniu tego klipu przez moment chciałem spalić monitor...
Osobiście grupy takie jak Bohemian uważam za najbardziej egzotyczną część k-popowej sceny. Coś pomiędzy boys-bandem, a poważną muzyką. Niby bardzo solidne głosy, niby instrumentalne brzmienie idące w kierunku ballad, a jednak boys-bandowa stylizacja i jakieś dziwne, muzyczne odejścia od tematu. W tym konkretnym wypadku duże brawa za wokale, kompozycja od strony melodii też jest przyjemna, ale aranżacja... Aranżacja brzmi tandetnie, chyba głównie ze względu na bardzo surowy beat, który do reszty instrumentów pasuje jak złoty łańcuch do garnituru.
Em... Obejrzeliście to? Może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi z dziewczyną pod prysznicem? Tzn. domyślam się, o co chodzi, tylko jaki to ma związek z teledyskiem i piosenką? Zupełnie się pogubiłem. Z drugiej strony nie mam zamiaru narzekać na teledysk, w którym jest aż tyle Nary z Hello Venus. Co do piosenki, to San E świetnie rapuje, ale do refrenów to powinien był kogoś wynająć. Nawet jak na żartobliwy wydźwięk piosenki, jego umiejętności wokalne wydają się niewystarczające. Może nie brzmi źle, ale na pewno tandetnie i płasko.
Za nami całe zatrzęsienie nagrań, a przecież to tylko płotki, przystawki przed daniami głównymi, którym poświęciłem już nieco więcej miejsca w osobnych wpisach. Przede wszystkim w minionym tygodniu doszło do długo wyczekiwanego powrotu Brown Eyed Girls. Dziewczyny zaprezentowały swój długi, inspirowany filmem Quentina Tarantino, teledysk do piosenki pod tytułem "KILL BILL". Sam klip to bardziej zabawa formułą teledysku, jak i materiałem źródłowym - bardziej ciekawostka niż wartość sama w sobie. Atrakcyjniej wypada piosenka, która z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej przypada mi do gustu. Cały wpis wraz z teledyskami znajdziecie >>TUTAJ<<.
Po jeszcze dłuższej przerwie i sporych przemeblowaniach w składzie, na sceny powraca grupa 5Dolls, a raczej F-ve Dolls, bo taką pisownię foruje aktualnie wytwórnia CCM. Przyznam, że z początku "Soulmate #1" wydawało mi się przede wszystkim kolejną iteracją formuły, która przyniosła sukces koleżankom z tej stajni - grupie T-ara. A jednak, chyba nie doceniłem tego nagrania, bo w ostatnich dniach nie mogę oderwać się ani od piosenki, ani od teledysku. Obszerny wpis o klipie, ale także o podobnych nagraniach w wykonaniu T-ara znajdziecie >>TUTAJ<<.
Pozostając przy temacie CCM, również T-ara ujawniła swoje nowe nagranie. Jednak sluchając piosenki i oglądając teledysk trudno nie odnieść wrażenia, że dziewczyny są gośćmi we własnym nagraniu. Piosenka jest zdominowana przez duet Davichi o raz reggae'owego wokalistę Skulla. Co moim zdaniem wychodzi piosence na dobre - dzięki temu ten typowy letni przebój zyskuje dodatkowej, muzycznej atrakcyjności i brzmi nawet oryginalnie. Przy okazji wpisu o piosence i teledysku opisałem jeszcze inną, ciekawą kolaborację artystów spod szyldu CCM, zatytułowaną "Painkiller". Wpis znajdziecie >>TUTAJ<<.
Jednak dla mnie premierą tygodnia zdecydowanie okazał się powrót chłopaków z SM Entertainment - grupy EXO. Ich spektakularna choreografia do poprzedniej piosenki zjednała im moją sympatię, a najnowsze nagranie idzie nawet krok dalej. Nie dość, że EXO znów prezentuje rewelacyjny układ taneczny, który ogląda się ze szczęką zawieszoną nieco niżej niż zazwyczaj, to jeszcze piosenka tym razem jest zwyczajnie bardzo dobra i broni się bez tanecznego wsparcia. Więcej na ten temat, jak i sam teledysk, znajdziecie >>TUTAJ<<.
W temacie zapowiedzi powrotów, sporo mówiło się o trzech nagraniach, które miały ukazać się w tym tygodniu. Ponieważ mam spory poślizg, to mogę zdradzić, ze przynajmniej dwa z tych nagrań i teledysków okazały się zdecydowanie godne poświęcenia im uwagi. Jednak z większą liczbą szczegółów się nie zdradzę, bo planuję poświęcić im odrębne wpisy.
Osobiście bardzo wyczekiwałem powrotu Ladies' Code. Nie dość, że grupa wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie swoim debiutem, to jeszcze teasery zapowiadają coś ciekawego i niepospolitego. No i warto przypomnieć, że dziewczyny kazały na siebie trochę czekać. Pierwotnie powrót planowano jeszcze na zeszły miesiąc, ale drobny uraz Zuny przesunął te plany o co najmniej tydzień.
Z kolei mój entuzjazm wobec nadchodzącego mini-albumu grupy B.A.P wyraźnie osłabł. Powód prosty, grupa zaczęła eksperymentować wypuszczając pojedyncze teledyski zwiastujące wydawnictwo i próbować nowego brzmienia, które w wielu wypadkach nie pasowało przynajmniej do cześci członków grupy i ich głosów. Inaczej rzecz ujmując, "Hurricane" i "Coffee Shop" mniej lub bardziej mnie zawiodły, po "Badman" też nie spodziewałem się niczego wielkiego, a jednak teaser zrobił na mnie pozytywne wrażenie.
W projekt typu - dużo teledysków w krótkim czasie - zaangażowała się także żeńska superformacja 2NE1. W zeszłym tygodniu potwierdzono, że grupa zgodnie z planem nową piosenkę zaprezentuje 07.08... Ale przyznano także, że jest problem z teledyskiem. Prawdopodobnie jest to jakiś chwyt marketingowy ze strony wytwórni, która zaczęła jednocześnie przemycać doniesienia, że dziewczyny same kręcą teledysk w stylu amatorskim - telefonami i domowymi kamerami, z ręki. Tak czy inaczej, biorąc pod uwagę, że już poprzedni klip nie należał do udanych, strach się bać, co wyjdzie w tym wypadku.
No i jeszcze w temacie YG Entertainment, warto wspomnieć, że PSY pracuje nad nowym albumem. Mówi się, że wydawnictwo miałoby ukazać się we wrześniu, ale wytwórnia wciąż zastrzega, że żadna konkretna data nie jest jeszcze ustalona. Ponieważ mówimy o YG Entertainment, ten wrzesień może okazać się niezwykle odległy.
Listy przebojów
Crayon Pop kontynuuje swoją wędrówkę w górę list przebojów - już łapie się do pierwszych dziesiątek najważniejszych notowań. Wydaje się, że pierwsze miejse jest nieuniknione. Inne koreańskie viral video właśnie przebiło pół miliarda odsłon na YT - chodzi oczywiście o "Gentlemana" (>>TUTAJ<<) PSY'a. Z kolei Kim Hyun Joong święci światowe triumfy ze swoją nową EP-ką. Wydawnictwo zajęło właśnie pierwsze miejsce na Billboard World Albums, czyli światowej liście sprzedaży albumów nieanglojęzycznych. Warto też napomknąć o dość istotnej zmianie w obsadzie programu Inkigayo. IU zrezygnowała z dalszego prowadzenia telewizyjnego show, a od minionego odcinka jej miejsce zajęła Minah z grupy Girl's Day.Zwycięzcy telewizyjnych programów z tego tygodnia:
MBC "Show Champion" - Infinite - "Destiny" (gdzieś >>TUTAJ<<)
Mnet "MCountdown" - B2ST - "Shadow" (gdzieś >>TUTAJ<<)
KBS "Music Bank" - Ailee - "U&I" (>>TUTAJ<<)
MBC "Show! Music Core" - B2ST - "Shadow"
SBS "Inkigayo" - B2ST - "Shadow"
GAON Chart 21.07-27.07
1. Ailee- "U&I"
2. B2ST - "Shadow"
3. A Pink - "NoNoNo" (>>TUTAJ<<)
4. INFINITE - "Destiny"
5. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK" (gdzieś >>TUTAJ<<)
6. 2NE1- "Falling In Love" (>>TUTAJ<<)
7. Davichi - "Missing You Today" (>>TUTAJ<<)
8. Crayon Pop - "Bar Bar Bar" (>>TUTAJ<<)
9. Kang Seung Yoon - "It Rains"
10. Dynamic Duo ft. Muzie - "BAAAM"
INSTIZ 22.07-28.07
1. Ailee - "U&I"
2. A Pink - "NoNoNo"
3. B2ST - "Shadow"
4. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK"
5. Davichi - "Missing You Today"
6. 2NE1 - "Falling In Love"
7. Kang Seung Yoon - "It Rains"
8. INFINITE - "Destiny"
9. Crayon Pop - "Bar Bar Bar"
10. Lee Seung Chul - "My Love"
Billboard Korea 31.07.13
1. Ailee - "U&I"
2. A Pink - "NoNoNo"
3. B2ST - "Shadow"
4. Lee Seung Chul - "My Love"
5. Davichi - "Missing You Today"
6. Crayon Pop - "Bar Bar Bar"
7. Yoo Seung Eun ft. Baechigi - "Be OK"
8. 2NE1 - "Falling In Love"
9. Koyote - "Hollywood" (gdzieś >>TUTAJ<<)
10. INFINITE - "Destiny"
Brejking Nius Nius
Hyorin solo?Wiele wskazuje na to, że tak! Hyorin to jedna z najbardziej utalentowanych wokalistek na koreańskiej scenie, w dodatku doskonale radzi sobie także w tańcu. Wulkan energii, talentu i seksapilu - to naturalne, że raczej prędzej niż później zadebiutuje jako solistka. Tym bardziej, że w ostatnim czasie coraz więcej było spekulacji na ten temat w mediach, a i sama wytwórnia zaczęła przyznawać, że poważnie myśli nad sprawą.
sos vel źródło: www.facebook.com/officialsistar
Jednak obecnie ogóły zdają się przeradzać w konkrety. Po zakończeniu promocji dla albumu "Give It To Me" (>>TUTAJ<<), dziewczyny z Sistar dostały wolne. A jednak Hyorin dzień w dzień stawia się w sali treningowej wytwórni i ćwiczy taniec pod okiem specjalisty. Nie oszukujmy się, dziewczyna nie ma pod tym względem żadnych zaległości - rusza się jak dzika kocica, więc dodatkowe treningi mogą oznaczać tylko jedno - przygotowania do nowego numeru. A ponieważ trenuje sama, logiczne wydaje się, że będzie to długo wyczekiwany solowy debiut.
sos vel źródło: www.facebook.com/officialsistar
Sama wytwórnia od pewnego cczasu zaznacza, że ważniejsze od terminu debiutu wokalistki jest to, jaki wizerunek przyjmie. I mają tu sporo racji. Talent dziewczyny nie podlega dyskusji i jej debiut tak czy inaczej jest kwestią czasu. Natomiast dobór repertuaru i wizerunku jest sprawą o tyle istotną, że solistce trudniej żonglować koncepcjami - odbiorcy od solistów spodziewają się czegoś bardziej osobistego. Nawet jeżeli zaprezentowana osobowość będzie zmyślona, powinna być spójna i wprowadzana długofalowo.
sos vel źródło: www.facebook.com/officialsistar
Jednocześnie Starship Entertainment musi też brać pod uwagę dotychczasowy dorobek Hyorin. Z jednej strony dobrze byłoby zaprezentować ją w wydaniu, które nie będzie powtórzeniem tego, co robiła w Sistar i Sistar19. Z drugiej strony zbyt dalekie odejście od tych pomysłów jest ryzykowne i może mijać się z celem.
sos vel źródło: www.facebook.com/officialsistar
Bo warto pamiętać, że solowy debiut nie oznacza końca kariery Hyorin w zespołach. Wręcz przeciwnie, tak jak przed laty Starship będzie chciało opierać popularnośc grupy właśnie o Hyorin. Zbytnie odejście od wizerunku grup to ryzyko, że ucierpią na tym przede wszystkim grupy. Z kolei powtórzenie już istniejących pomysłów to gwarant sukcesu, ale na krótką metę. Hyorin eksploatowana na trzech frontach w ten sam sposób, znacznie szybciej wyczerpie swoją popularnośc i znudzi sobą publikę.
sos vel źródło: www.facebook.com/officialsistar
W tym wypadku jestem po stronie wytwórni. Wolę jewszcze poczekać i dostać przemyślany debiut na miarę moich wielkich oczekiwań, niż dostać produkt nieprzemyślany, niedopracowany, wydany tylko po to, żeby na szybko poprawić stan konta.
sos vel źródło: youtube.com
Insze inszości
Internet zmorą celebrytówCo tu dużo kryć - G-Dragon dał ciała. W żadnym razie nie podejrzewam go o złe intencje, ale jednak, kiedy jest się postacią rozpoznawalną globalnie i wrzuca się do sieci takie zdjęcie, trzeba się spodziewać, że świat zareaguje.
sos vel źródło: allkpop.com
YG Entertainment zareagowało tłumacząc, że jest to jedno z serii zdjęć, na których GD ma twarz pomalowaną na różne kolory i ja to kupuję. A jednak zdjęcie poszło w świat i nawet mainstreamowe zachodnie media potrafiły znaleźć na swoich łamach nieco miejsca dla tego tematu, oczywiście nie patrząc na sprawę zbyt łagodnie. W Stanach "black-face" to poważna sprawa.
Za kulisami
Z materiałami zakulisowymi bywa różnie. Czasem taki montaż urasta do rangi alternatywnego teledysku, czasem jest interesujący tylko dla najzagorzalszych fanów formacji. Dzisiaj lądujemy na planie zdjęciowym teledysku do najnowszego hitu grupy BEAST zatytułowanego "Shadow". Piosenka jakoś szczególnie do mnie nie trafiła, ale teledysk jest atrakcyjny wizualnie. W dodatku ten materiał bardzo zgrabnie pokazuje rzecz, z której nie wszyscy zdają sobie sprawę. W Korei rolę CGI w teledyskach ogranicza się do minimum. Wszystkie, nierzadko monumentalne scenografie powstają naprawdę, a wiele dodatkowych efektów realizuje się przy użyciu starych filmowych sztuczek.
ETC
Grupa Fiestar powraca ze swoim mini-słowniczkiem internetowego slangu. Tym razem na tapecie mamy słówko "Deuktem".
Słit focia tygodnia
Koreańscy celebryci pstrykają sobie zdjęcia nie rzadziej niż zwykli użytkownicy telefonów (20 lat temu to zdanie nie miałoby sensu, teraz nikt nawet nie zwróci uwagi, że jest dziwne). Rezultaty czasem są urzekające, czasem komiczne. Tak jak w wypadku Hani z grupy EXID, która podzieliła się fotką na "mam chłopaka".
sos vel źródło: twitter.com
Któż mógł jej zrobić taką fotkę, do kogo ona się tak uśmiecha i co takiego zabawnego widzę w tym zdjęciu? Z odpowiedziami przychodzi jej koleżanka z grupy - LE.
sos vel źródło: twitter.com
Żródłem zdjęć i filmów, gdzie nie oznaczono inaczej, są oficjalne kanały YT i fanpage FB poszczególnych grup, wytwórni, stacji telewizyjnych etc.
Żródłem zdjęć i filmów, gdzie nie oznaczono inaczej, są oficjalne kanały YT i fanpage FB poszczególnych grup, wytwórni, stacji telewizyjnych etc.
Żródłem doniesień są portale allkpop.com, seoulbeats.com, soompi.com oraz netizenbuzz.blogspot.com
wtorek, 6 sierpnia 2013
CCM Artists - Painkiller + Bikini
CCM jest dziwne, chyba już to pisałem. Cóż, nie moja wina, że wytwórnia usilnie próbuje o tym przypominać na każdym kroku. Core Contents Media ma pod swoimi skrzydłami dość potencjału muzycznego, a do niedawna także wizerunkowego, by być bardzo poważnym graczem na rynku. Tymczasem oni po prostu lubią być dziwni.
Zacznijmy może od tego, że znajdujące się w tytule tego wpisu CCM Artists to mój wymysł. Po prostu gdybym przedstawił wykonawców tak, jak robi to wytwórnia, to nie starczyłoby mi miejsca. W wypadku piosenki "Bikini" musiałbym napisać "T-ara with Davichi feat. Skull".
Jeszcze lepiej jest w wypadku "Painkillera" wypuszczonego jakieś dwa miesiące temu. Tam nawet CCM stawia na skrót myślowy pisząc "T-ara & The SeeYa & 5Dolls & SPEED". Jest to skrót myślowy dlatego, że w projekcie brali udział pojedynczy członkowie formacji. Gdyby było inaczej, mielibyśmy do czynienia z całkiem pokaźnym chórkiem na ponad 20 gardeł. W sumie... To mogłoby być ciekawe. Swoją drogą, bawi mnie, że 2 miesiące temu 5Dolls nazywało się jeszcze 5Dolls, a teraz nazywa się już F-ve Dolls.
Oczywiście wszyscy artyści sa zrzeszeni pod skrzydłami tejże wytwórni. No dobra, prawie wszyscy, etatowy wykonawca reggae - Skull - chyba jest zaproszony z zewnątrz. Mało tego, wszystkie twarze w teledyskach to też ludzie spod szyldu CCM, co więcej - to nie są artyści wykonujący piosenki. Próbowaliście kiedyś wsypać do jednej miski mleka resztki płatków ze wszystkich opakowań znalezionych w kuchni? Szefowie CCM chyba nie dość, że próbowali to jeszcze im zasmakowało.
Ku mojemu zaskoczeniu, mnie też zasmakowało. Oba nagrania od strony muzycznej, jak i wzualnej, prezentują się całkiem znośnie. Może nawet zdecydowałbym się na silniejszą pochwałę, gdyby nie rozsiane tu i ówdzie zarzuty do różnych mniej i bardziej istotnych kwestii.
Omawianie klipów zacznę od tego starszego, który czekał na mnie od początku czerwca. "Painkiller" to ciekawa produkcja, nieco w klimacie tegorocznego hitu Bae Chi Gi - "Shower Of Tears" (>>TUTAJ<<). Dwóch raperów - w tych rolach Taewoon i Sungmin z grupy SPEED - popartych żeńskimi wokalami prowadzącymi melodię, głównie w refrenie. W tych rolach Soyeon z T-ara, Eunkyo z5Dolls F-ve Dolls i przede wszystkim Yoojin z The SeeYa. Jednak i tak całe show kradnie Jiyeon z T-ara, która wciela się w bohaterkę klipu.
Aha, to typowy teledysk CCM, więc bądźcie gotowi na to, że trwa blisko 7 minut.
Najsłabszym elementem tego nagrania jest nie tyle może kompozycja, co aranżacja. Ktoś bardzo starał się dodać temu tego przykurzonego posmaku starości, jak w nagraniu Bae Chi Gi. Niestety efekt końcowy jest dosyć kiczowaty, pomimo tego, że w podkładzie dzieją się autentycznie fajne rzeczy i pobrzmiewają intrygujące, dopasowane do koncepcji dźwięki.
Na szczęście dla piosenki podkład nie jest tu na pierwszym planie, bo przesłaniają go wokale. I trzeba przyznać, że jest czym przesłaniać, bo do żadnego z głosów nie można mieć zastrzeżeń, a kilka partii wypada bardzo przyjemnie. Szczególnie podoba mi się głos Taewoona, ale to już chyba trwałe zboczenie, bo nie tyczy się tej jednej piosenki - gość ma świetną barwę i wie jak z niej korzystać, w dodatku sprawdza się i w rapie, i w melodii.
Mocnym punktem jest też tekst i dopasowany do niego teledysk. Właściwie nie ma tu co się rozwodzić na temat pomysłu. Rozstanie to choroba, a szukanie złudnego oparcia w drugiej osobie jest odpowiednikiem znieczulaczy, od których można się uzależnić, stracić kontakt z rzeczywistością i zwyczajnie się struć. Niebanalne, ale głównie ze względu na opakowanie, które ładnie sprzedaje tę treść.
Tu nie mogę nie wspomnieć szerzej o Jiyeon. Co tu dużo kryć, dziewczyna jest ładna i to w ten niebanalny sposób - jej uroda ma w sobie coś nietypowego, niepospolitego. Buzia dziewczyny po prostu zapada w pamięć. Ale nawet ważniejsze jest to, że niezwykle zręcznie radzi sobie przed kamerą. Nasze rodzime, telenowelowe Bory Tucholskie mogłyby się od niej uczyć jak grać samą mimiką twarzy.
Jiyeon pierwotnie chciała zostać aktorką i nawet poczyniła w tym kierunku jakieś przygotowania, a jako celebrytce udało się jej podłapać kilka poważniejszych i mniej poważnych ról, ale mimo to w pierwszym rzędzie pozostaje ona piosenkarką/tancerką, co nie stawia naszego rodzimego drewna w najlepszym świetle.
Może coś jeszcze miałem napisać, ale zaczynam zasypiać nad klawiaturą, więc przejdę do drugiej piosenki. To dopiero dziwadło. CCM stwierdziło, że to nie jest dobry moment na powrót T-ara na koreański rynek. W sumie to dobrego momentu nie ma już od roku. Najpierw awantura z Hwayoung, a teraz odejście Areum. Do wątku Areum jeszcze się odniosę, bo to ciekawa sprawa w świetle tych wszystkich decyzji CCM, na razie zainteresowanych odsyłam >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<, gdzie wyjaśniałem obie sprawy.
Tak czy inaczej pieniążki trzeba zarabiać, więc CCM wpadło na szatański pomysł nagrania nowej piosenki T-ara. Tylko takiej, w której T-ara będzie bardzo, bardzo mało. Serio, to nagranie jest reklamowane jako piosenka T-ara, podczas gdy lwia część to Davichi i Skull. Co więcej, T-ara nie ma w planach promować tego utworu, a w teledysku pojawiają się dziewczyny... z The SeeYa i Gangkiz (jeszcze jedna żeńska grupa pod skrzydłami CCM).
Piosenka zaczyna się jak kolejny, nudny, wakacyjny "przebój", ale gdzieś tak po półtorej minuty zmienia się w coś autentycznie ciekawego. Przejście od zwrotki do refrenu świetnie wykorzystuje głos Skulla, natomiast refreny to już działka Davichi. A że Haeri i Minkyung potrafią śpiewać jak mało kto na rynku, to potrafią wywindować tę wtórną kompozycję do rangi czegoś autentycznie interesującego.
Sęk w tym, że po pierwszym refrenie mamy już tylko kolejne refreny i jedną zwrotkę w wykonaniu Skulla, co oznacza, że poza otwarciem nagrania, T-ara właściwie nie pojawia się w swojej piosence. Jest tam coś w zamknięciu, ale to całkiem nieistotny szczególik wobec tego, że ta piosenka bardziej wydaje się nagraniem Davichi i Skulla niż T-ara.
Jeżeli CCM chciało zrobić z tej piosenki test, swoisty papierek lakmusowy opinii publicznej, to zawiodło na całej linii. Fani Davichi są zawiedzeni, że muszą przetrwać przez nudną wstawkę T-ara, fani T-ara są zawiedzeni, że ich zespołu prawie nie ma w tej piosence. No i na dodatek wierne grono hejterów grupy natychmiast przypełzło ciskać kamieniami. Efekt? Prawie 30% negatywnych opinii na YT. Pod w gruncie rzeczy udaną piosenką i udanym teledyskiem. Może nie jest to nic pomysłowego, ani tym bardziej oryginalnego, ale patrzy się i słucha przyjemnie. A jednak odbiór publiki wydaje się fatalny.
Obiecałem jeszcze poruszyć temat Areum. Jeżeli czytaliście teksty, do których Was odesłałem, wiecie, że dziewczyna opuściła tak T-ara, jak i T-ara N4. Definitywnie i nieodwołalnie. Ma już nawet nie promować piosenki "Countryside Life" (>>TUTAJ<<), która - chyba - powoli i mozolnie, ale jednak zmierza w kierunku debiutu za oceanem.
I tu uderza mnie jedna, prosta obserwacja. CCM nieustannie miesza swoich artystów na potrzeby kolejnych projektów - Taewoon uczestniczył w debiutach tak The SeeYa, jak i T-ara N4. I to nie tylko od strony nagrań, ale także w występach. Yeonkyung ma teraz występować naraz w The SeeYa i w F-ve Dolls. A jednak Areum okazuje się tak zajęta, że nawet na potrzeby tej jednej piosenki nie będzie mogła współpracować z grupą, do której należała przez rok.
Przepraszam, ale mnie to wszystko zwyczajnie śmierdzi i w tej sytuacji trudno mi uwierzyć, że nie było tarć na linii oryginalny składa T-ara - nowicjuszka Areum. Tam po prostu musiało się coś wydarzyć, choć niekoniecznie to samo, co w wypadku Hwayoung.
Zacznijmy może od tego, że znajdujące się w tytule tego wpisu CCM Artists to mój wymysł. Po prostu gdybym przedstawił wykonawców tak, jak robi to wytwórnia, to nie starczyłoby mi miejsca. W wypadku piosenki "Bikini" musiałbym napisać "T-ara with Davichi feat. Skull".
Jeszcze lepiej jest w wypadku "Painkillera" wypuszczonego jakieś dwa miesiące temu. Tam nawet CCM stawia na skrót myślowy pisząc "T-ara & The SeeYa & 5Dolls & SPEED". Jest to skrót myślowy dlatego, że w projekcie brali udział pojedynczy członkowie formacji. Gdyby było inaczej, mielibyśmy do czynienia z całkiem pokaźnym chórkiem na ponad 20 gardeł. W sumie... To mogłoby być ciekawe. Swoją drogą, bawi mnie, że 2 miesiące temu 5Dolls nazywało się jeszcze 5Dolls, a teraz nazywa się już F-ve Dolls.
Oczywiście wszyscy artyści sa zrzeszeni pod skrzydłami tejże wytwórni. No dobra, prawie wszyscy, etatowy wykonawca reggae - Skull - chyba jest zaproszony z zewnątrz. Mało tego, wszystkie twarze w teledyskach to też ludzie spod szyldu CCM, co więcej - to nie są artyści wykonujący piosenki. Próbowaliście kiedyś wsypać do jednej miski mleka resztki płatków ze wszystkich opakowań znalezionych w kuchni? Szefowie CCM chyba nie dość, że próbowali to jeszcze im zasmakowało.
Ku mojemu zaskoczeniu, mnie też zasmakowało. Oba nagrania od strony muzycznej, jak i wzualnej, prezentują się całkiem znośnie. Może nawet zdecydowałbym się na silniejszą pochwałę, gdyby nie rozsiane tu i ówdzie zarzuty do różnych mniej i bardziej istotnych kwestii.
Omawianie klipów zacznę od tego starszego, który czekał na mnie od początku czerwca. "Painkiller" to ciekawa produkcja, nieco w klimacie tegorocznego hitu Bae Chi Gi - "Shower Of Tears" (>>TUTAJ<<). Dwóch raperów - w tych rolach Taewoon i Sungmin z grupy SPEED - popartych żeńskimi wokalami prowadzącymi melodię, głównie w refrenie. W tych rolach Soyeon z T-ara, Eunkyo z
Aha, to typowy teledysk CCM, więc bądźcie gotowi na to, że trwa blisko 7 minut.
Najsłabszym elementem tego nagrania jest nie tyle może kompozycja, co aranżacja. Ktoś bardzo starał się dodać temu tego przykurzonego posmaku starości, jak w nagraniu Bae Chi Gi. Niestety efekt końcowy jest dosyć kiczowaty, pomimo tego, że w podkładzie dzieją się autentycznie fajne rzeczy i pobrzmiewają intrygujące, dopasowane do koncepcji dźwięki.
Na szczęście dla piosenki podkład nie jest tu na pierwszym planie, bo przesłaniają go wokale. I trzeba przyznać, że jest czym przesłaniać, bo do żadnego z głosów nie można mieć zastrzeżeń, a kilka partii wypada bardzo przyjemnie. Szczególnie podoba mi się głos Taewoona, ale to już chyba trwałe zboczenie, bo nie tyczy się tej jednej piosenki - gość ma świetną barwę i wie jak z niej korzystać, w dodatku sprawdza się i w rapie, i w melodii.
Mocnym punktem jest też tekst i dopasowany do niego teledysk. Właściwie nie ma tu co się rozwodzić na temat pomysłu. Rozstanie to choroba, a szukanie złudnego oparcia w drugiej osobie jest odpowiednikiem znieczulaczy, od których można się uzależnić, stracić kontakt z rzeczywistością i zwyczajnie się struć. Niebanalne, ale głównie ze względu na opakowanie, które ładnie sprzedaje tę treść.
Tu nie mogę nie wspomnieć szerzej o Jiyeon. Co tu dużo kryć, dziewczyna jest ładna i to w ten niebanalny sposób - jej uroda ma w sobie coś nietypowego, niepospolitego. Buzia dziewczyny po prostu zapada w pamięć. Ale nawet ważniejsze jest to, że niezwykle zręcznie radzi sobie przed kamerą. Nasze rodzime, telenowelowe Bory Tucholskie mogłyby się od niej uczyć jak grać samą mimiką twarzy.
Jiyeon pierwotnie chciała zostać aktorką i nawet poczyniła w tym kierunku jakieś przygotowania, a jako celebrytce udało się jej podłapać kilka poważniejszych i mniej poważnych ról, ale mimo to w pierwszym rzędzie pozostaje ona piosenkarką/tancerką, co nie stawia naszego rodzimego drewna w najlepszym świetle.
Może coś jeszcze miałem napisać, ale zaczynam zasypiać nad klawiaturą, więc przejdę do drugiej piosenki. To dopiero dziwadło. CCM stwierdziło, że to nie jest dobry moment na powrót T-ara na koreański rynek. W sumie to dobrego momentu nie ma już od roku. Najpierw awantura z Hwayoung, a teraz odejście Areum. Do wątku Areum jeszcze się odniosę, bo to ciekawa sprawa w świetle tych wszystkich decyzji CCM, na razie zainteresowanych odsyłam >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<, gdzie wyjaśniałem obie sprawy.
Tak czy inaczej pieniążki trzeba zarabiać, więc CCM wpadło na szatański pomysł nagrania nowej piosenki T-ara. Tylko takiej, w której T-ara będzie bardzo, bardzo mało. Serio, to nagranie jest reklamowane jako piosenka T-ara, podczas gdy lwia część to Davichi i Skull. Co więcej, T-ara nie ma w planach promować tego utworu, a w teledysku pojawiają się dziewczyny... z The SeeYa i Gangkiz (jeszcze jedna żeńska grupa pod skrzydłami CCM).
Piosenka zaczyna się jak kolejny, nudny, wakacyjny "przebój", ale gdzieś tak po półtorej minuty zmienia się w coś autentycznie ciekawego. Przejście od zwrotki do refrenu świetnie wykorzystuje głos Skulla, natomiast refreny to już działka Davichi. A że Haeri i Minkyung potrafią śpiewać jak mało kto na rynku, to potrafią wywindować tę wtórną kompozycję do rangi czegoś autentycznie interesującego.
Sęk w tym, że po pierwszym refrenie mamy już tylko kolejne refreny i jedną zwrotkę w wykonaniu Skulla, co oznacza, że poza otwarciem nagrania, T-ara właściwie nie pojawia się w swojej piosence. Jest tam coś w zamknięciu, ale to całkiem nieistotny szczególik wobec tego, że ta piosenka bardziej wydaje się nagraniem Davichi i Skulla niż T-ara.
Jeżeli CCM chciało zrobić z tej piosenki test, swoisty papierek lakmusowy opinii publicznej, to zawiodło na całej linii. Fani Davichi są zawiedzeni, że muszą przetrwać przez nudną wstawkę T-ara, fani T-ara są zawiedzeni, że ich zespołu prawie nie ma w tej piosence. No i na dodatek wierne grono hejterów grupy natychmiast przypełzło ciskać kamieniami. Efekt? Prawie 30% negatywnych opinii na YT. Pod w gruncie rzeczy udaną piosenką i udanym teledyskiem. Może nie jest to nic pomysłowego, ani tym bardziej oryginalnego, ale patrzy się i słucha przyjemnie. A jednak odbiór publiki wydaje się fatalny.
Obiecałem jeszcze poruszyć temat Areum. Jeżeli czytaliście teksty, do których Was odesłałem, wiecie, że dziewczyna opuściła tak T-ara, jak i T-ara N4. Definitywnie i nieodwołalnie. Ma już nawet nie promować piosenki "Countryside Life" (>>TUTAJ<<), która - chyba - powoli i mozolnie, ale jednak zmierza w kierunku debiutu za oceanem.
I tu uderza mnie jedna, prosta obserwacja. CCM nieustannie miesza swoich artystów na potrzeby kolejnych projektów - Taewoon uczestniczył w debiutach tak The SeeYa, jak i T-ara N4. I to nie tylko od strony nagrań, ale także w występach. Yeonkyung ma teraz występować naraz w The SeeYa i w F-ve Dolls. A jednak Areum okazuje się tak zajęta, że nawet na potrzeby tej jednej piosenki nie będzie mogła współpracować z grupą, do której należała przez rok.
Przepraszam, ale mnie to wszystko zwyczajnie śmierdzi i w tej sytuacji trudno mi uwierzyć, że nie było tarć na linii oryginalny składa T-ara - nowicjuszka Areum. Tam po prostu musiało się coś wydarzyć, choć niekoniecznie to samo, co w wypadku Hwayoung.
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
F-ve Dolls - Soulmate #1 + T-ara - Roly Poly + T-ara - Round and Round
Hm. Chyba powinienem Was uprzedzić, ale nie bardzo wiem jak to zrobić. Dzisiejszy wpis będzie nietypowy nie tyle ze względu na formułę, nawet nie ze względu na bohaterki, a ze względu na stojącą za nimi wytwórnię. CCM czyli Core Contents Media - możliwe, że już nie raz to pisałem, ale powtórzę się jeszcze raz. CCM jest dziwne.
CCM to chyba najpoważniejszy spośród średnich graczy na koreańskim rynku. Gdyby był zręczniej zarządzany, możliwe, że dobijałby do poziomu pierwszej trójki. A tak wokół wytwórni i jej formacji cały czas unosi się smród gnijącego ciała. Kilka tygodni temu całkiem głośną sprawą było odejście Areum z flagowego produktu CCM - żeńskiej grupy T-ara, więcej o tej sprawie napisałem >>TUTAJ<<.
Samo odejście Areum może nie byłoby takim dużym wydarzeniem, gdyby nie to, że rok temu grupę, w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach opuściła Hwayoung (wyjaśnienia w linku powyżej). Na przestrzeni roku zespół pożegnał drugą z dodanych do oryginalnego składu dziewczyn i nie trzeba być Holmesem, żeby wysnuć w tej sytuacji pewne wnioski. W skrócie, T-ara znowu wydaje się spalona przed koreańską publicznością.
Ale jeżeli myślicie, że manipulacje składem i dziwne historie dotyczą tylko T-ara, to jesteście w błędzie. W CCM wszystko wydaje się stać na głowie. Np. w 2011 roku zadebiutowała żeńska formacja 5Dolls, która wchodziła w skład dziwnego, mieszanego projektu Co-ed School (w którym uczestniczą / uczestniczyli także członkowie SPEED). 5Dolls świata, ani nawet Korei, nie zawojowało, ale nie poradziło sobie też jakoś bardzo źle. Ot przywoity debiut. A jednak w 2012 roku dziewczyny zniknęły z radarów.
Bodaj tego samego dnia, w którym ogłoszono odejście Areum z T-ara i T-ara N4, oficjalnie potwierdzono także powrót 5Dolls... Tylko tak nie do końca. Dziewczyny wracają w przemeblowanym składzie, w dodatku jest ich szóstka, a nie piątka. Przy okazji zmieniono także nazwę grupy. Nie, grupa nie nazywa się 6Dolls, nazywa się F-ve Dolls.
Sama natura roszad personalnych też jest ciekawa. W czasie, kiedy grupa pozostawała nieaktywna, ze składu odpadły dwie dziewczyny, ale za to stopniowo włączano trzy nowe. Brzmi standardowo? Cóż, w momencie wypuszczenia teaserów okazało się, że dwóch z tych trzech dziewczyn nie ma już w składzie, zamiast tego są dwie inne. W sumie nie wiadomo ani kiedy, ani dlaczego ich poprzedniczki wyleciały.
Podsumujmy zatem - zespół nazywał się 5Dolls, bo miał w składzie 5 dziewczyn. Potem zaczęto mieszać składem, grupa przytyła o jedną wokalistkę, zmieniono też nazwę, ale przy okazji zmiany nazwy nikt nie wpadł na pomysł, by zmienić liczebnik na bardziej adekwatny. O czymś zapomniałem? A, prawda, jeden z najnowszych nabytków został dodany w trybie trącącym desperacją. Chyba komuś bardzo zależało, żeby była szóstka dziewczyn, bo skład domknięto wokalistką z grupy The SeeYa - Yeonkyung, która od teraz będzie występowała w dwóch zespołach naraz.
No i jeszcze jeden personalny smaczek. W F-ve Dolls występuje też niejaka Hyoyoung. Hyoyoung, Hwayoung... Brzmi podobnie, nie? Wprawdzie to tylko imiona, ale trop jest dobry, bo nazwiska też są te same. Więcej, daty urodzin także się zgadzają! Nie, Hyoyoung i Hwayoung to nie ta sama osoba, ale zbieżność nie jest też przypadkowa. Hyoyoung to siostra bliźniaczka wykopanej z T-ara Hwayoung.
Trochę to pokręcone, a dopiero dochodzę do teledysków...
Całkiem przyjemna piosenka, szczególnie, kiedy da się jej szansę. Jestem pies na retro, szczególnie, kiedy nawiązuje do lat 60-tych, więc siłą rzeczy dziewczyny punktują i podkładem piosenki, i strojami, i całym teledyskiem, który jest nawet pomysłowy, a przede wszystkim solidnie wykonany. Sama piosenka, szczególnie od strony wokali, na kolana nie powala - nie jest zła, nawet w jakimś stopniu chwytliwa, ale nie dośc dobra, by nie utonąć w natłoku innych premier.
W gruncie rzeczy niewiele byłoby tu do pisania, gdyby nie jedna sprawa... Ja ten teledysk już kiedyś widziałem. Nie chodzi o fabułę, nie chodzi nawet o konkretną stylizację, ale pewien pomysł na klip. Retro, filtry obrazu, miny dziewczyn i te grupowe sceny w okularach przeciwsłonecznych. Ośmielicie się zgadywać, kto wylansował przebój z bardzo podobnym teledyskiem?
Zanim zabrniecie dalej, ostrzegę. Zanim T-ara została znienawidzona w Korei, była szalenie popularna i to nie bez przyczyny. Piosenki tej formacji w żadnym razie nie należą do wyrafinowanych, ale wkręcają się w mózg łatwiej niż śrubokręt w rękach psychopaty. Zostaliście ostrzeżeni.
Jeszcze tu jesteście? Nie będę rozwodził się nad tym teledyskiem i piosenką - to w pewnym sensie żart... Chociaż trzeba zaznaczyć, że cała popularność T-ary opierała się właśnie na kombinacji prościutkich, ale chwytliwych piosenek, ciekawych układów tanecznych i tego przedziwnego, lekko głupkowatego wizerunku, który dziewczyny niezwykle zgrabnie sprzedają.
Mógłbym tu rzucić komentarz, co do podobieństwa dwóch koncepcji, ale mam wrażenie, że każda zbyt silnie sformułowana opinia byłaby przedwczesna. Sytuacja T-ary jest na pewno nieciekawa i wytwórnia najwyraźniej próbuje wskrzesić dawno pogrzebany projekt, by wypełnić powstałą lukę.
A jednak nie stawiałbym jeszcze krzyżyka przy T-arze. Dawny blask tej grupy jest zbyt kuszący, by CCM tak po prostu odpuściło dalsze próby odbudowania ich wizerunku. Tworzenie im sztucznej konkurencji nie wydaje się najlepszym pomysłem, ale kto wie, może CCM chce zmienić wizerunek T-ara? Z jednej strony te głupkowate miny to żywioł tej grupy, z drugiej strony ten sympatyczny wizerunek coraz mniej pasuje do bandy wyrastających kobiet o zszarganej reputacji.
Ciekawszą kwestią wydaje mi się eniogmatyczne "PART 2" w nazwie klipu. Czy ja już wspominałem, że CCM jest dziwne? Bo jest. Oni mają takie drobne zboczenie na punkcie teledysków, które każe im nagrywać całe godziny klipów do piosenek. Teledysk to nie teledysk, jeżeli trwa krócej niż 5 minut, a najlepiej żeby trwał ponad 10. I żeby był w kilku wersjach. Poważnie, któryś z klipów T-ary ma ponad 15 minut! "PART 1" teledysku do "Roly Poly", czyli jego pełna wersja, trwa niewiele mniej, bo blisko 13 minut. Skoro nie macie nic lepszego do roboty...
Mało Wam? Naprawdę prosicie się o nieszczęście. W otchłaniach internetu czyha jeszcze jeden klip T-ara w stylizacji retro - również uderzająco podobny, przynajmniej pod pewnymi względami, do powrotu F-ve Dolls. Ale uprzedzam, że poniższy klip odpalacie na własną odpowiedzialność. Nagranie nie ląduje nawet w oficjalnych dyskografiach grupy, to podobno jakiś cover nagrany na potrzeby zewnętrznego projektu. Przemyślcie, czy naprawdę chcecie to kliknąć.
Celowo dałem wersję z nieoficjalnego kanału, bo ma lepsze audio :) Ale jeżeli koniecznie chcecie coś z oficjalnych źródeł, to służę uprzejmie, piosenka naturalnie ma alternatywny teledysk, w końcu to CCM.
A przecież ostrzegałem :) Jeżeli zabrnęliście aż tutaj, to albo jesteście niezwykle odporni, albo... Już znacie te klipy. W każdym razie, na zakończenie
BONUS
Dowód niezwykłej popularności, jaką niegdyś cieszyła się T-ara.
CCM to chyba najpoważniejszy spośród średnich graczy na koreańskim rynku. Gdyby był zręczniej zarządzany, możliwe, że dobijałby do poziomu pierwszej trójki. A tak wokół wytwórni i jej formacji cały czas unosi się smród gnijącego ciała. Kilka tygodni temu całkiem głośną sprawą było odejście Areum z flagowego produktu CCM - żeńskiej grupy T-ara, więcej o tej sprawie napisałem >>TUTAJ<<.
Samo odejście Areum może nie byłoby takim dużym wydarzeniem, gdyby nie to, że rok temu grupę, w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach opuściła Hwayoung (wyjaśnienia w linku powyżej). Na przestrzeni roku zespół pożegnał drugą z dodanych do oryginalnego składu dziewczyn i nie trzeba być Holmesem, żeby wysnuć w tej sytuacji pewne wnioski. W skrócie, T-ara znowu wydaje się spalona przed koreańską publicznością.
Ale jeżeli myślicie, że manipulacje składem i dziwne historie dotyczą tylko T-ara, to jesteście w błędzie. W CCM wszystko wydaje się stać na głowie. Np. w 2011 roku zadebiutowała żeńska formacja 5Dolls, która wchodziła w skład dziwnego, mieszanego projektu Co-ed School (w którym uczestniczą / uczestniczyli także członkowie SPEED). 5Dolls świata, ani nawet Korei, nie zawojowało, ale nie poradziło sobie też jakoś bardzo źle. Ot przywoity debiut. A jednak w 2012 roku dziewczyny zniknęły z radarów.
Bodaj tego samego dnia, w którym ogłoszono odejście Areum z T-ara i T-ara N4, oficjalnie potwierdzono także powrót 5Dolls... Tylko tak nie do końca. Dziewczyny wracają w przemeblowanym składzie, w dodatku jest ich szóstka, a nie piątka. Przy okazji zmieniono także nazwę grupy. Nie, grupa nie nazywa się 6Dolls, nazywa się F-ve Dolls.
Sama natura roszad personalnych też jest ciekawa. W czasie, kiedy grupa pozostawała nieaktywna, ze składu odpadły dwie dziewczyny, ale za to stopniowo włączano trzy nowe. Brzmi standardowo? Cóż, w momencie wypuszczenia teaserów okazało się, że dwóch z tych trzech dziewczyn nie ma już w składzie, zamiast tego są dwie inne. W sumie nie wiadomo ani kiedy, ani dlaczego ich poprzedniczki wyleciały.
Podsumujmy zatem - zespół nazywał się 5Dolls, bo miał w składzie 5 dziewczyn. Potem zaczęto mieszać składem, grupa przytyła o jedną wokalistkę, zmieniono też nazwę, ale przy okazji zmiany nazwy nikt nie wpadł na pomysł, by zmienić liczebnik na bardziej adekwatny. O czymś zapomniałem? A, prawda, jeden z najnowszych nabytków został dodany w trybie trącącym desperacją. Chyba komuś bardzo zależało, żeby była szóstka dziewczyn, bo skład domknięto wokalistką z grupy The SeeYa - Yeonkyung, która od teraz będzie występowała w dwóch zespołach naraz.
No i jeszcze jeden personalny smaczek. W F-ve Dolls występuje też niejaka Hyoyoung. Hyoyoung, Hwayoung... Brzmi podobnie, nie? Wprawdzie to tylko imiona, ale trop jest dobry, bo nazwiska też są te same. Więcej, daty urodzin także się zgadzają! Nie, Hyoyoung i Hwayoung to nie ta sama osoba, ale zbieżność nie jest też przypadkowa. Hyoyoung to siostra bliźniaczka wykopanej z T-ara Hwayoung.
Trochę to pokręcone, a dopiero dochodzę do teledysków...
Całkiem przyjemna piosenka, szczególnie, kiedy da się jej szansę. Jestem pies na retro, szczególnie, kiedy nawiązuje do lat 60-tych, więc siłą rzeczy dziewczyny punktują i podkładem piosenki, i strojami, i całym teledyskiem, który jest nawet pomysłowy, a przede wszystkim solidnie wykonany. Sama piosenka, szczególnie od strony wokali, na kolana nie powala - nie jest zła, nawet w jakimś stopniu chwytliwa, ale nie dośc dobra, by nie utonąć w natłoku innych premier.
W gruncie rzeczy niewiele byłoby tu do pisania, gdyby nie jedna sprawa... Ja ten teledysk już kiedyś widziałem. Nie chodzi o fabułę, nie chodzi nawet o konkretną stylizację, ale pewien pomysł na klip. Retro, filtry obrazu, miny dziewczyn i te grupowe sceny w okularach przeciwsłonecznych. Ośmielicie się zgadywać, kto wylansował przebój z bardzo podobnym teledyskiem?
Zanim zabrniecie dalej, ostrzegę. Zanim T-ara została znienawidzona w Korei, była szalenie popularna i to nie bez przyczyny. Piosenki tej formacji w żadnym razie nie należą do wyrafinowanych, ale wkręcają się w mózg łatwiej niż śrubokręt w rękach psychopaty. Zostaliście ostrzeżeni.
Jeszcze tu jesteście? Nie będę rozwodził się nad tym teledyskiem i piosenką - to w pewnym sensie żart... Chociaż trzeba zaznaczyć, że cała popularność T-ary opierała się właśnie na kombinacji prościutkich, ale chwytliwych piosenek, ciekawych układów tanecznych i tego przedziwnego, lekko głupkowatego wizerunku, który dziewczyny niezwykle zgrabnie sprzedają.
Mógłbym tu rzucić komentarz, co do podobieństwa dwóch koncepcji, ale mam wrażenie, że każda zbyt silnie sformułowana opinia byłaby przedwczesna. Sytuacja T-ary jest na pewno nieciekawa i wytwórnia najwyraźniej próbuje wskrzesić dawno pogrzebany projekt, by wypełnić powstałą lukę.
A jednak nie stawiałbym jeszcze krzyżyka przy T-arze. Dawny blask tej grupy jest zbyt kuszący, by CCM tak po prostu odpuściło dalsze próby odbudowania ich wizerunku. Tworzenie im sztucznej konkurencji nie wydaje się najlepszym pomysłem, ale kto wie, może CCM chce zmienić wizerunek T-ara? Z jednej strony te głupkowate miny to żywioł tej grupy, z drugiej strony ten sympatyczny wizerunek coraz mniej pasuje do bandy wyrastających kobiet o zszarganej reputacji.
Ciekawszą kwestią wydaje mi się eniogmatyczne "PART 2" w nazwie klipu. Czy ja już wspominałem, że CCM jest dziwne? Bo jest. Oni mają takie drobne zboczenie na punkcie teledysków, które każe im nagrywać całe godziny klipów do piosenek. Teledysk to nie teledysk, jeżeli trwa krócej niż 5 minut, a najlepiej żeby trwał ponad 10. I żeby był w kilku wersjach. Poważnie, któryś z klipów T-ary ma ponad 15 minut! "PART 1" teledysku do "Roly Poly", czyli jego pełna wersja, trwa niewiele mniej, bo blisko 13 minut. Skoro nie macie nic lepszego do roboty...
Mało Wam? Naprawdę prosicie się o nieszczęście. W otchłaniach internetu czyha jeszcze jeden klip T-ara w stylizacji retro - również uderzająco podobny, przynajmniej pod pewnymi względami, do powrotu F-ve Dolls. Ale uprzedzam, że poniższy klip odpalacie na własną odpowiedzialność. Nagranie nie ląduje nawet w oficjalnych dyskografiach grupy, to podobno jakiś cover nagrany na potrzeby zewnętrznego projektu. Przemyślcie, czy naprawdę chcecie to kliknąć.
Celowo dałem wersję z nieoficjalnego kanału, bo ma lepsze audio :) Ale jeżeli koniecznie chcecie coś z oficjalnych źródeł, to służę uprzejmie, piosenka naturalnie ma alternatywny teledysk, w końcu to CCM.
A przecież ostrzegałem :) Jeżeli zabrnęliście aż tutaj, to albo jesteście niezwykle odporni, albo... Już znacie te klipy. W każdym razie, na zakończenie
BONUS
Dowód niezwykłej popularności, jaką niegdyś cieszyła się T-ara.
Subskrybuj:
Posty (Atom)