Stało się. Wielokrotnie przesuwany w czasie debiutancki album Lee Hi doczekał się poślizgu jeszcze na ostatniej prostej. Całość na półkach sklepowych miała wylądować 21, ale projekt dotknęła dodatkowa, tygodniowa "obsuwa" i ostatecznie Lee Hi z albumem "First Love" debiutuje dopiero dzisiaj. Możliwe, że tym razem przesunięcie daty premiery było zabiegiem czysto marketingowym, związanym z nietypową formułą dystrybucji krążka.
YG Entertainment zdecydowało się podzielić płytę na dwie części. Jej pierwsza połowa była dostępna w sprzedaży internetowej od 7 marca, natomiast dziś do sprzedaży trafia druga połowa albumu (sprzedaż internetowa) i oraz jego kompletna wersja (sprzedaż fizyczna). Pierwsza połówka albumu sprzedawała się całkiem nieźle, a i promujący ją kawałek "It's Over" również radził sobie dobrze, a nawet bardzo dobrze na listach przebojów. Możliwe, że wytwórnia chciała wydłużyć żywotność tych "produktów".
Więcej o przygotowaniach do wydania albumu i piosence promującej jego pierwszą część - "It's Over" - przeczytacie >>TUTAJ<<. Natomiast drogę do sławy młodej wokalistki i jej solowy debiut z piosenką "1, 2, 3, 4" opisałem >>TUTAJ<<. Dzisiaj natomiast zajmę się, jak nietrudno odgadnąć, utworem promujacym drugą cześć albumu "First Love", zatytułowanym "Rose".
Przyznam, że ta piosenka troszkę mnie rozczarowała. Od razu zaznaczę - nie twierdzę, że jest zła, wręcz przeciwnie - jest co najmniej dobra, ale spodziewałem się czegoś (jeszcze) lepszego. Szczególnie po otwierających dźwiękach. Piosenka zaczyna się raczej subtelnym podkładem i dosyć silnie brzmiącym wokalem Lee Hi, choć dziewczyna wciąż pozostawia sobie sporo rezerwy. Po kilkunastu sekundach dołącza się świetny beat pompujący w utwór dużo energii. Kulminacja następuje gdzieś w okolicach trzydziestej sekundy. Jescze tylko przejście i...
Puf - niewypał. Piosenka, zamiast się rozkręcić, raczej robi się bardziej stonowana, energiczny beat zostaje zastąpiony przez coś o wiele mniej interesującego i trochę nadto elektronicznie obrobionego, przynajmniej jak na mój gust. Beat spełnia swoją funkcję - utrzymuje całkiem dobre tempo piosenki i broni ją przed rozwleczeniem w przynudnawą balladę, jednak nie jest w stanie uchronić słuchacza przed rozładowaniem energii zebranej na wstępie. Co prawda wciąż liczyłem, że po tym segmencie nastąpi jakieś wybudzenie, że w którymś momencie piosenka znów wzmocni siłę przekazu, ale...
Najlepsze, co dostajemy, to powtórzenie refrenu w połowie utworu. Fajnie brzmi podparty gitarowymi wstawkami w tle, ale powrót tego fajnego beatu z początku piosenki znów przeradza się w energetyczny niewypał, bo tym razem z refrenu piosenka przeskakuje do jeszcze bardziej nastrojowo stonowanego segmentu rapu. Na finał nie dostajemy nawet wzmocnionej wersji refrenu - wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że na finał refren dodatkowo wystudzono, chociażby poprzez odjęcie beatu, który tak bardzo wpadł mi w ucho.
A jednak nie mogę tej piosenki jednoznacznie skrytykować, bo rozumiem, w co mierzyli twórcy i co osiągnęli. >>TUTAJ<< znajdziecie angielskie tłumaczenie słów piosenki. Opowiada ona o kobiecie przyrównanej do róży, której piękno wabi do siebie mężczyzn, ale której miłość jest wyjątkowo niewdzięczna i zawsze rani swojego kochanka. Sama róża doskonale zdaje sobie z tego sprawę, przez co jest zimna, zobojętniała i raczej przestrzega mężczyzn przed sobą, niż ich zachęca. Stąd też taki, a nie inny nastrój piosenki - to zimno bijące z głosu, ta zobojętniałość.
Sęk w tym, że jakkolwiek rozumiem chęć zachowania artsystycznej spójności i doceniam to, że Lee Hi nie została wepchnięta w kolejną rozwlekłą balladę, jakich setki, to wciąż uważam, że gdzieś w tej całości można było umieścić ciut więcej ekspresji, którą można by uzasadnić choćby tragizmem sytuacji samej róży, która pewnie też nie jest do końca zadowolona z własnej natury.
Zresztą pal licho znaczenia - muzyka jest od słuchania. Tutaj dostaję ciekawy pomysł, który muzycznie brzmi dobrze, ale brakuje mu tego czegoś, co zapewniłoby mu nośność, tej odrobiny magii, dzięki której za jakiś czas będę wciąż wracał do tej piosenki. Choć muszę oddać twórcom, że sam refren jest bardzo łatwy do zapamiętania. Szkoda, że w kompozycji odgrywa raczej marginalną rolę - jest wyrzucony na skraje nagrania.
Zanim skończę, muszę kilka słów poświęcić teledyskowi, który czysto wizualnie ociera się o geniusz. Kolorystyka - to raz. Plany wypełnia czysta biel, która nadaje całości bardzo chłodnej aury, jednocześnie nie gryząc się z drugim dominującym kolorem - czerwienią. I jest to czerwień w pięknych, krwistych odcieniach, które naraz przywołują na myśl samą różę, ale i krew osoby, która zraniła się o różany kolec.
Kompozycja - to dwa. Ujęcia zastosowane w klipie są przepiękne i w niebanalny sposób pokazują poszczególne sceny. Ponadto spoiwem łączącym kolejne sekwencje jest postać wokalistki, która znajduje się w centrum kompozycji. Jest nieruchoma, lub jej ruch jest znikomy i w większości wypadków jest gęsto otoczona przez dekoracje lub postacie (które w tym wypadku także sprowadzane są do rangi dekoracji). To wszystko ma służyć wizualnemu przyrównaniu Lee Hi do kwiatu róży otoczonego przez kolczastą gęstwinę.
Pomysły - to trzy. Na szczególną uwagę zasługuje koncepcja sceny z żołnierzami, którzy są oczywiście kolejnymi kochankami, którzy próbują zdobyć różę, by ostatecznie i tak zostać pokłutymi przez kolce. Pomalowane na biało stroje, krwiste wybuchy... To wszystko wygląda ciekawie, ale najbardziej podoba mi się pomysł z prętami, a raczej ciąg skojarzeń, który proste, pomalowane na biało pręty zamienia w coś innego. Pręty przeszkadzają żołnierzom, więc pełnią funkcję zasieków. Z kolei zasieki w oczywisty sposób muszą kojarzyć się z kolczastymi krzewami róży. Bardzo podoba mi się jak zgrabnie twórcy klipu ominęłi w ten sposób banał wizualny i znaczeniowy. Innym godnym uwagi pomysłem jest biały, błękitnooki wilk, którego fragmenty w kilku ujęciach przebijają się pomiędzy prętami i sposób w jaki tego wilka utożsamiono z wokalistką poprzez zastosowanie szkieł kontaktowych.
No i oczywiście dobre pomysły wieńczy świetne wykonanie, w którym niemały udział ma także sama Lee Hi. Widać, że dziewczyna z klipu na klip coraz lepiej radzi sobie przed kamerą. W tym wypadku świetnie odegrała obojętność i wyniosłość róży. Przy czym zaznaczę jeszcze, bo może nie napisałem tego dość wyraźnie wcześniej - od strony wokalnej Lee Hi również w tej piosence sprawdza się bardzo dobrze. Wszystkie moje zarzuty do strony muzycznej tyczą się kompozycji, która nie pozwala wokalistce na włożenie do piosenki większej dozy ekspresji, bez zachwiania równowagi i pomysłu na ten utwór. No i może zaznaczę też jeszcze raz, że nawet pomimo wcześniej wspomnianych mankamentów, piosenka też mi się podoba.
czwartek, 28 marca 2013
poniedziałek, 25 marca 2013
Yoo Daeun vs Lee Simon - 봄비 (Spring Rain)
Normalnie nie oglądam telewizji - powodów jest wiele i nie będę ich teraz wymieniał, bo nie o to chodzi. Jednak jeżeli już ląduję z własnej woli przed telewizorem, to jednymi z nielicznych programów, które w jakiś sposób mnie interesują, są wszelkiej maści muzyczne konkursy talentów. Od czasu do czasu trafi się tam perełka, ktoś ciekawy muzycznie. Niestety, na dłuższą metę śledzenie takich widowisk jest męczące, frustrujące i nijak nie satysfakcjonujące.
Przede wszystkim proporcje pomiędzy ludźmi autentycznie utalentowanymi i gotowymi do występów, a kompletnymi amatorami z co najwyżej zalążkami talentu sprawiają, że na dobre występy trzeba czekać niezwykle długo, a ja do ludzi szczególnie cierpliwych nie należę. Druga kwestia to świadomość, że koniec końców wygra ktoś o barwnym wizerunku, czy też ktoś o wzruszającej przeszłości, a nie najlepszy artysta. No i pozostaje jeszcze sprawa polskiego muzycznego piekiełka. U nas wygranie tego typu programu daje niewiele, bo jeżeli nie masz już gotowego własnego repertuaru, w Polsce nie ma ludzi, którzy go dla Ciebie przygotują. A przynajmniej ludzie ci nie pracują w zawodzie.
W Korei odpada przynajmniej ten ostatni aspekt, bo tam rynek dba o wyławianie talentów i wykorzystywanie ich potencjału. Mam też wrażenie, że odsetek autentycznie ciekawych występów jest wyższy, choć może jest to tylko złudzenie stworzone poprzez oglądanie pojedynczych nagrań, a nie całych programów.
Do czego ja w ogóle tutaj zmierzam? Ano do tego, że nawet tych koreańskich audycji nie śledzę jakoś szczególnie wnikliwie. Od czasu do czasu youtube mi coś podsunie, to patrzę. Ale żebym drżał o losy uczestników, czy choćby żebym dobrze znał obsadę danego programu, to nie powiem. A jednak, w ostatnim odcinku "The Voice of Korea" pojawił się występ, który muszę tutaj wrzucić. To jest jedna z początkowych rund programu, gdzie po pierwszej selekcji przyszli piosenkarze mierzą się w muzycznych pojedynkach wykonując naraz tę samą piosenkę.
Za każdym razem, kiedy słucham tego wykonania, przechodzą mi ciary po plecach, szczególnie tyczy się to finału.
To wykonanie jest po prostu genialne, godne nagrania na płytę i wydania. Obie wokalistki są niezwykle utalentowane, a przy tym brzmienie ich głosów w tej konkretnej aranżacji idealnie do siebie przylega i współgra. Lee Simon dysponuje nieco bardziej oryginalną barwą głosu, przez co jej występ w oczywisty sposób wyrasta na pierwszy plan. Jednak nie można nie docenić jej partnerki, a właściwie rywalki - Yoo Daeun - która chyba nawet lepiej włada wokalem, a jest on nie mniej dobry i interesujący. Jej wokaliza w końcówce tego wykonania to zdecydowanie mój ulubiony moment tego utworu.
Gdyby nie to, że duet to bardzo trudna droga kariery, postulowałbym żeby dziewczyn nie rozdzielać, tylko żeby karierę kontynuowały razem. Ale jednocześnie jestem przekonany, że każda z nich jest w stanie wokalnie udźwignąć solowe występy. Teraz pozostaje tylko kwestia zainteresowania wytwórni i repertuaru. Jedna z nich będzie miała prawdopodobnie trudniej, bo... Z programem już musiała się pożegnać. A przynajmniej wydaje mi się, że to wymusza formuła programu. Niestety, nie wiem, którą wybrano do dalszych występów. W ramach przeprosin za brak tej informacji, oferuję ich występy z poprzedniej rundy programu.
Yoo DaEun (유다은) - Unrequited Love (짝사랑)
Lee SiMon (이시몬) - Farewell (이별)
I jeszcze na zakończenie kilka słów o oryginale. Warto napomknąć, że "Spring Rain" to jeden z wielu kultowych utworów, które wyszły z umysłu Shin Jung Hyuna - wokalisty, gitarzysty, a przede wszystkim kompozytora i tekściarza nazywanego ojcem chrzestnym koreańskiego rocka. Nie odmawiając niczego oryginalnej kompozycji, którą umieszczę poniżej, uważam, że na słowa pochwały zasługuje aranżacja, jaką wykonano na potrzeby programu telewizyjnego. W świetny sposób odświeżyła klasyczną kompozycję, nadając jej dzisiejszego brzmienia i wpasowując się w głosy wokalistek, ale nie odzierając utworu z jego oryginalnego, bardzo charakterystycznego klimatu.
"Spring Rain" w wykonaniu Lee Jeonghwa (przyjemnie trzeszczy winylem).
Przede wszystkim proporcje pomiędzy ludźmi autentycznie utalentowanymi i gotowymi do występów, a kompletnymi amatorami z co najwyżej zalążkami talentu sprawiają, że na dobre występy trzeba czekać niezwykle długo, a ja do ludzi szczególnie cierpliwych nie należę. Druga kwestia to świadomość, że koniec końców wygra ktoś o barwnym wizerunku, czy też ktoś o wzruszającej przeszłości, a nie najlepszy artysta. No i pozostaje jeszcze sprawa polskiego muzycznego piekiełka. U nas wygranie tego typu programu daje niewiele, bo jeżeli nie masz już gotowego własnego repertuaru, w Polsce nie ma ludzi, którzy go dla Ciebie przygotują. A przynajmniej ludzie ci nie pracują w zawodzie.
W Korei odpada przynajmniej ten ostatni aspekt, bo tam rynek dba o wyławianie talentów i wykorzystywanie ich potencjału. Mam też wrażenie, że odsetek autentycznie ciekawych występów jest wyższy, choć może jest to tylko złudzenie stworzone poprzez oglądanie pojedynczych nagrań, a nie całych programów.
Do czego ja w ogóle tutaj zmierzam? Ano do tego, że nawet tych koreańskich audycji nie śledzę jakoś szczególnie wnikliwie. Od czasu do czasu youtube mi coś podsunie, to patrzę. Ale żebym drżał o losy uczestników, czy choćby żebym dobrze znał obsadę danego programu, to nie powiem. A jednak, w ostatnim odcinku "The Voice of Korea" pojawił się występ, który muszę tutaj wrzucić. To jest jedna z początkowych rund programu, gdzie po pierwszej selekcji przyszli piosenkarze mierzą się w muzycznych pojedynkach wykonując naraz tę samą piosenkę.
Za każdym razem, kiedy słucham tego wykonania, przechodzą mi ciary po plecach, szczególnie tyczy się to finału.
To wykonanie jest po prostu genialne, godne nagrania na płytę i wydania. Obie wokalistki są niezwykle utalentowane, a przy tym brzmienie ich głosów w tej konkretnej aranżacji idealnie do siebie przylega i współgra. Lee Simon dysponuje nieco bardziej oryginalną barwą głosu, przez co jej występ w oczywisty sposób wyrasta na pierwszy plan. Jednak nie można nie docenić jej partnerki, a właściwie rywalki - Yoo Daeun - która chyba nawet lepiej włada wokalem, a jest on nie mniej dobry i interesujący. Jej wokaliza w końcówce tego wykonania to zdecydowanie mój ulubiony moment tego utworu.
Gdyby nie to, że duet to bardzo trudna droga kariery, postulowałbym żeby dziewczyn nie rozdzielać, tylko żeby karierę kontynuowały razem. Ale jednocześnie jestem przekonany, że każda z nich jest w stanie wokalnie udźwignąć solowe występy. Teraz pozostaje tylko kwestia zainteresowania wytwórni i repertuaru. Jedna z nich będzie miała prawdopodobnie trudniej, bo... Z programem już musiała się pożegnać. A przynajmniej wydaje mi się, że to wymusza formuła programu. Niestety, nie wiem, którą wybrano do dalszych występów. W ramach przeprosin za brak tej informacji, oferuję ich występy z poprzedniej rundy programu.
Yoo DaEun (유다은) - Unrequited Love (짝사랑)
Lee SiMon (이시몬) - Farewell (이별)
I jeszcze na zakończenie kilka słów o oryginale. Warto napomknąć, że "Spring Rain" to jeden z wielu kultowych utworów, które wyszły z umysłu Shin Jung Hyuna - wokalisty, gitarzysty, a przede wszystkim kompozytora i tekściarza nazywanego ojcem chrzestnym koreańskiego rocka. Nie odmawiając niczego oryginalnej kompozycji, którą umieszczę poniżej, uważam, że na słowa pochwały zasługuje aranżacja, jaką wykonano na potrzeby programu telewizyjnego. W świetny sposób odświeżyła klasyczną kompozycję, nadając jej dzisiejszego brzmienia i wpasowując się w głosy wokalistek, ale nie odzierając utworu z jego oryginalnego, bardzo charakterystycznego klimatu.
"Spring Rain" w wykonaniu Lee Jeonghwa (przyjemnie trzeszczy winylem).
sobota, 23 marca 2013
Song Jieun feat. Bang Yong Guk - Going Crazy
Już od dawna odgrażałem się, że napiszę coś o tej piosence - dzisiaj wreszcie nadeszła na to pora. Wstęp będzie raczej oszczędny, żeby niczego nie zepsuć. W 2010 roku formacja Secret z jednej z wielu żeńskich grup na koreańskim rynku przeistoczyła się w gwiazdy dużego kalibru. Najpierw dziewczyny przygotowały sobie grunt bardzo udanym kawałkiem zatytułowanym "Magic" (>>TUTAJ<<), a następnie wskoczyły na pierwsze miejsca wielu list przebojów (choć nie tych najważniejszych - telewizyjnych) z utworem "Madonna".
Rok 2011 to dalszy marsz formacji po sukcesy. Secret zmieniło nieco swój wizerunek (nieco więcej na temat metamorfoz formacji >>TUTAJ<<) i wylansowała kolejny przebój - "Shy Boy". Tym razem uległy nawet telewizje i piosenka zgarnęła sporo pierwszych miejsc. Wytwórnia postanowiła iść za ciosem, choć w następny projekt zaangażowała tylko jedną z wokalistek kwartetu Secret - Song Jieun. Chyba nic się nie stanie, jeśli napiszę tutaj, że i ta piosenka okazała się dużym przebojem.
Warto też nadmienić, że w tej produkcji wytwórnia TS Entertainment pokazała zalążki swojej kolejnej supergrupy - B.A.P. Raperem, który towarzyszy w tej piosence Jieun jest nikt inny jak Bang Yong Guk - lider B.A.P, który w trakcie promocji tego kawałka był jeszcze całkiem anonimowym adeptem, którego wytwórnia raczej chowała przed mediami. Drugi osobnik pojawiający się w teledysku to podobno Kim Himchan, który aktualnie również należy do B.A.P. Uzupełnię jeszcze, że dziewczyna za kółkiem to Min Hyo Rin (nie mylić z Kim Hyo Jung, liderką Sistar i Sistar19, która znana jest pod pseudonimem Hyorin; swoją drogą Min Hyo Rin to też pseudonim) - aktorka, modelka, a przez pewien czas próbowała swoich sił także jako wokalistka.
W koreańskich teledyskach widziałem już różne rzeczy. W najlżejszych przypadkach kobiety mierzą do mężczyzn z pistoletów np. >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<. Innym razem (>>TUTAJ<<) związany facet prawdopodobnie dostaje kulkę w łeb, choć dzieje się to poza ekranem i ja na jego miejscu bym tak do końca nie narzekał. Inne fajne dziewczyny (>>TUTAJ<<) w swoim teledysku chyba nawet biorą się za rozstrzelanie całej grupki facetów, choć znów nie jest to pokazane wprost. Krok dalej idzie EXID, którego członkinie trują (>>TUTAJ<<) cały pokój gazem. Pytanie czy śmietelnie?
Oczywiśce męskich zgonów w teledyskach jest więcej, choćby w teledyskach grupy SPEED, które opowiadają o masakrze w Gwangju (>>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<). Powiedzmy, że w tych produkcjach przemoc można uznać za uzasadnioną, choć klipy mają niewiele wspólnego z piosenkami. Jednak królami nieuzasadnionej przemocy są ludzie z TS Entertainment. Ostatnio B.A.P zafundowało małą scenę masakry (>>TUTAJ<<) - tak jakby tej gangsterskiej historii nie można było skończyć inaczej. Jeszcze bardziej niepotrzebne trupy fundują nam dziewczyny z Secret w teledysku do "Poison" (>>TUTAJ<<), bo najwyraźniej heist bez trupów to nie heist.
Jednak to, co zamieściłem powyżej - to jest zupełnie inny kaliber zbrodni. Mord na chłodno - bo na zimnie. Oczywiście dziewczyna może się zasłaniać, że działała pod wpływem impulsu - tak jak każdy, kto przemierza pustkowie z bagażnikiem wyładowanym skrępowanym facetem, w celu znalezienia dogodnych warunków do spalenia owego faceta wraz z bagażnikiem i towarzyszącym mu pojazdem. Ja bym nawet uwierzył, że dziewczyna nie myślała zbyt trzeźwo. Luty, zimno, a ona chce w miniówie (względnie małej czarnej - nie wiem, co tam ma pod futerkiem, niestety) wracać do cywilizacji. Bardzo niezdrowo, można się poważnie rozchorować. No i jeszcze te szpilki. Pal licho kilometry, które musi przejść, ja się pytam - jak ona w tym mogła prowadzić? Jakby mi powiedziała, że miała myśli samobójcze, to bym z miejsca uwierzył.
Tak na poważnie - podoba mi się ten teledysk. Pomimo tych drobnych głupotek. Przynajmniej jest "jakiś" - łatwo go zapamiętać. No i kamera ładnie to wszystko obejmuje - zimowe plenery, Chevrolet Nova i... inne, piękne widoki. Poszczególne kadry dobrze zgrywają się z muzyką, chociaż nie do końca ze słowami. Teledysk... jest raczej epilogiem do słów tego utworu (nota bene Bang Yong Guk sam napisał swój rap). Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<< - zdecydowanie warto zerknąć.
Tekst jest niebanalny, a i muzycznie kawałek jest dosyć mocny. Może nie ma żadnego powalającego momentu, ale melodia jest ładna i całkiem chwytliwa, rap charakterny, a Song Jieun ma dość pola, by popisać się wokalem. Przy tym kompozycja jest na tyle przemyślana, że utwór ani się nie dłuży, ani poszczególne jego części nie kłócą się ze sobą. Wręcz przeciwnie, nawet nie znając znaczenia słów, słychać że dwie postacie prowadzą ze sobą dosyć intensywny i naładowany emocjami dialog. No i podkład warto pochwalić za zręczne połączenie subtelności i pewnej dozy dramatu, który nie krzyczy pretensjonalnie, a jest raczej cichym głosem rozpaczy.
Jednak piosenka i teledysk nie przypadły do gustu koreańskiemu ministerstwu spraw rodzinnych (to nie jest prawdziwa nazwa ministerstwa, po prostu nie chce mi się kombinować i wyszukiwać jakiejś nowomowy, by wiernie przetłumaczyć pełną nazwę ministerstwa), które (kilka miesięcy po wypuszczeniu utworu) wciągnęło piosenkę na świeżo sporządzoną listę utworów niewłaściwych dla młodzieży, uzasadniając, że zarówno klip, jak i piosenka, zachęcają do przestępstw. Co to oznacza? Utwory na tej liście nie mogą być sprzedawane i udostępniane nieletnim oraz emitowane w radiu i telewizji przed godziną 22.
Jeszcze zanim na utwór nałożono ograniczenie, przedstawiono alternatywny teledysk do piosenki, który jednorazowo zastąpił występ na żywo w ramach programu "Music Bank". Teledysk jest nie mniej niepokojący, bo w nieco bardziej dosłowny sposób ilustruje słowa piosenki. Wszystkie role zagrali sami artyści - Jieun i Yong Guk. Warto zwrócić uwagę, że lider B.A.P wciela się tu w dwie postacie - nie tylko w prześladowcę, ale także w policjanta, który przesłuchuje Jieun - niekoniecznie w charakterze ofiary.
Rok 2011 to dalszy marsz formacji po sukcesy. Secret zmieniło nieco swój wizerunek (nieco więcej na temat metamorfoz formacji >>TUTAJ<<) i wylansowała kolejny przebój - "Shy Boy". Tym razem uległy nawet telewizje i piosenka zgarnęła sporo pierwszych miejsc. Wytwórnia postanowiła iść za ciosem, choć w następny projekt zaangażowała tylko jedną z wokalistek kwartetu Secret - Song Jieun. Chyba nic się nie stanie, jeśli napiszę tutaj, że i ta piosenka okazała się dużym przebojem.
Warto też nadmienić, że w tej produkcji wytwórnia TS Entertainment pokazała zalążki swojej kolejnej supergrupy - B.A.P. Raperem, który towarzyszy w tej piosence Jieun jest nikt inny jak Bang Yong Guk - lider B.A.P, który w trakcie promocji tego kawałka był jeszcze całkiem anonimowym adeptem, którego wytwórnia raczej chowała przed mediami. Drugi osobnik pojawiający się w teledysku to podobno Kim Himchan, który aktualnie również należy do B.A.P. Uzupełnię jeszcze, że dziewczyna za kółkiem to Min Hyo Rin (nie mylić z Kim Hyo Jung, liderką Sistar i Sistar19, która znana jest pod pseudonimem Hyorin; swoją drogą Min Hyo Rin to też pseudonim) - aktorka, modelka, a przez pewien czas próbowała swoich sił także jako wokalistka.
W koreańskich teledyskach widziałem już różne rzeczy. W najlżejszych przypadkach kobiety mierzą do mężczyzn z pistoletów np. >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<. Innym razem (>>TUTAJ<<) związany facet prawdopodobnie dostaje kulkę w łeb, choć dzieje się to poza ekranem i ja na jego miejscu bym tak do końca nie narzekał. Inne fajne dziewczyny (>>TUTAJ<<) w swoim teledysku chyba nawet biorą się za rozstrzelanie całej grupki facetów, choć znów nie jest to pokazane wprost. Krok dalej idzie EXID, którego członkinie trują (>>TUTAJ<<) cały pokój gazem. Pytanie czy śmietelnie?
Oczywiśce męskich zgonów w teledyskach jest więcej, choćby w teledyskach grupy SPEED, które opowiadają o masakrze w Gwangju (>>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<). Powiedzmy, że w tych produkcjach przemoc można uznać za uzasadnioną, choć klipy mają niewiele wspólnego z piosenkami. Jednak królami nieuzasadnionej przemocy są ludzie z TS Entertainment. Ostatnio B.A.P zafundowało małą scenę masakry (>>TUTAJ<<) - tak jakby tej gangsterskiej historii nie można było skończyć inaczej. Jeszcze bardziej niepotrzebne trupy fundują nam dziewczyny z Secret w teledysku do "Poison" (>>TUTAJ<<), bo najwyraźniej heist bez trupów to nie heist.
Jednak to, co zamieściłem powyżej - to jest zupełnie inny kaliber zbrodni. Mord na chłodno - bo na zimnie. Oczywiście dziewczyna może się zasłaniać, że działała pod wpływem impulsu - tak jak każdy, kto przemierza pustkowie z bagażnikiem wyładowanym skrępowanym facetem, w celu znalezienia dogodnych warunków do spalenia owego faceta wraz z bagażnikiem i towarzyszącym mu pojazdem. Ja bym nawet uwierzył, że dziewczyna nie myślała zbyt trzeźwo. Luty, zimno, a ona chce w miniówie (względnie małej czarnej - nie wiem, co tam ma pod futerkiem, niestety) wracać do cywilizacji. Bardzo niezdrowo, można się poważnie rozchorować. No i jeszcze te szpilki. Pal licho kilometry, które musi przejść, ja się pytam - jak ona w tym mogła prowadzić? Jakby mi powiedziała, że miała myśli samobójcze, to bym z miejsca uwierzył.
Tak na poważnie - podoba mi się ten teledysk. Pomimo tych drobnych głupotek. Przynajmniej jest "jakiś" - łatwo go zapamiętać. No i kamera ładnie to wszystko obejmuje - zimowe plenery, Chevrolet Nova i... inne, piękne widoki. Poszczególne kadry dobrze zgrywają się z muzyką, chociaż nie do końca ze słowami. Teledysk... jest raczej epilogiem do słów tego utworu (nota bene Bang Yong Guk sam napisał swój rap). Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<< - zdecydowanie warto zerknąć.
Tekst jest niebanalny, a i muzycznie kawałek jest dosyć mocny. Może nie ma żadnego powalającego momentu, ale melodia jest ładna i całkiem chwytliwa, rap charakterny, a Song Jieun ma dość pola, by popisać się wokalem. Przy tym kompozycja jest na tyle przemyślana, że utwór ani się nie dłuży, ani poszczególne jego części nie kłócą się ze sobą. Wręcz przeciwnie, nawet nie znając znaczenia słów, słychać że dwie postacie prowadzą ze sobą dosyć intensywny i naładowany emocjami dialog. No i podkład warto pochwalić za zręczne połączenie subtelności i pewnej dozy dramatu, który nie krzyczy pretensjonalnie, a jest raczej cichym głosem rozpaczy.
Jednak piosenka i teledysk nie przypadły do gustu koreańskiemu ministerstwu spraw rodzinnych (to nie jest prawdziwa nazwa ministerstwa, po prostu nie chce mi się kombinować i wyszukiwać jakiejś nowomowy, by wiernie przetłumaczyć pełną nazwę ministerstwa), które (kilka miesięcy po wypuszczeniu utworu) wciągnęło piosenkę na świeżo sporządzoną listę utworów niewłaściwych dla młodzieży, uzasadniając, że zarówno klip, jak i piosenka, zachęcają do przestępstw. Co to oznacza? Utwory na tej liście nie mogą być sprzedawane i udostępniane nieletnim oraz emitowane w radiu i telewizji przed godziną 22.
Jeszcze zanim na utwór nałożono ograniczenie, przedstawiono alternatywny teledysk do piosenki, który jednorazowo zastąpił występ na żywo w ramach programu "Music Bank". Teledysk jest nie mniej niepokojący, bo w nieco bardziej dosłowny sposób ilustruje słowa piosenki. Wszystkie role zagrali sami artyści - Jieun i Yong Guk. Warto zwrócić uwagę, że lider B.A.P wciela się tu w dwie postacie - nie tylko w prześladowcę, ale także w policjanta, który przesłuchuje Jieun - niekoniecznie w charakterze ofiary.
czwartek, 21 marca 2013
Ladies' Code - Bad Girl [ występy ]
Okej, o muzycznej stronie debiutu grupy Ladies' Code, jak i o ich pierwszym teledysku, napisałem już sporo >>TUTAJ<<. A jednak czuję, że temat tej formacji nie został wyczerpany nawet tymczasowo. Nie będę ukrywał, że piosenki grupy cały czas krążą mi gdzieś po playliście, a jednak dzisiaj mniej będzie o muzyce, bo nie tylko ona składa się na ewentualny sukces grupy. Równie ważny jest wizerunek formacji i jej występy w telewizji. Np. Sistar, pomimo rozlicznych walorów - także muzycznych - nie było bardzo popularne do czasu, kiedy przebrało się w nieco bardziej gustowne fatałaszki.
Teledysk do "Bad Girl" wizerunkowo miał trochę zgrzytów. W moim odczuciu nieco zbyt mocno odwoływał się do męskiej części widowni, szczególnie jak na grupę, która przedstawia się jako reprezentująca kobiecy punkt widzenia. Bo umówmy się, że na Zuny z cekaemem i przezroczystą kurteczką patrzy się bardzo przyjemnie, ale nie jest to zbytnio wyszukana przynęta. Ponadto cały ten segment u fryzjera nie jest szczególnie udany estetycznie. Choć muszę przyznać, że - może z drobnymi zastrzeżeniami - kostiumy w teledysku były trafione. A jak grupa prezentuje się w telewizji?
Oj tak, zdecydowanie lepiej. Może nie wszystkie kreacje nadają się do założenia na ulicę, ale przecież o to właśnie chodzi - dziewczyny występują na scenie, a nie idą na zakupy. Stroje są mocno zróżnicowane i przez to ciekawe, choć udaje się utrzymać pewną jednorodną stylistykę. Bardzo dobrym pomysłem jest też wyszczególnienie poprzez ubiór osoby Sojung. Ten konkretny występ był zorientowany na uwypuklenie jej walorów wokalnych - stąd inny mikrofon - a strój, z dominującą czerwienią i spodniami, pozwalał jej się dodatkowo wyróżnić na tle koleżanek.
Wokalnie, choć oczywiście spora część tego nagrania to playback, słychać, że Sojung zdecydowanie ma potencjał - jest i przyjemna, charakterystyczna barwa, jest moc i jest też przynajmniej trochę techniki (tyle przynajmniej można wnieść z dotychczasowych nagrań). Jednak sam występ nieco szwankował, dziewczyny nie do końca porwały. Z ich strony jedyna wina to drobne niedociągnięcia w choreografii. Więcej zarzutów mam do realizacji nagrania. Scena była zupełnie bezpłciowa i pozbawiona dodatkowych bajerów, a kamera pracowała dosyć chaotycznie, nie służąc pokazaniu układu. Dlatego trzeba rzucić okiem na kolejny występ.
No, to było zdecydowanie bardziej przemyślane. O ile stroje piosenkarek mnie tutaj nie porwały, bo nie można powiedzieć o nich nic ponad to, że były schludne, o tyle scena i sposób zaprezentowania występu były o niebo lepsze. Przede wszystkim doskonale dobrano kadry, oferując sporą ilość detali, ale jednocześnie nie zakłócając odbioru całości. No i patrzenie na nogi Ladies Code' w tańcu to zdecydowanie przyjemność.
Można też nareszcie powiedzieć nieco więcej o choreografii. W teledysku było kilka efektownych wstawek, ale to zbyt mały materiał, by powiedzieć coś o całości. W tym występie widać jeszcze więcej ciekawych, silnych i dynamicznych figur, które bardzo mocno akcentują rytm. Ponadto nie rozumiem jak finał tanecznej solówki RiSe mógł się nie zmieścić w teledysku.
Patrząc na całość, jest w tym wszystkim sporo śmiałego, burleskowego posmaku, ale jest on raczej dodatkiem do klasycznie wyglądającego układu, który silnie kojarzy się z dawnymi żeńskimi zespołami. W ruchu dziewczyn raczej nie ma niczego, co by należało nazwać gorszącym, czy nawet szczególnie prowakacyjnym. Tak, wokalistki wyginają śmiało ciało, ale więcej w tym pokazu sprawności i zgrania niż bezczelnego wabienia samczych oczu.
Jednak jeśli chcecie zobaczyć coś naprawdę imponującego, zapraszam poniżej. To nagranie choreografii przygotowane przez wytwórnię w warunkach treningowych. Jedna rzecz to taniec i niesamowita synchronizacja. Rozumiem, że to pewnie nie było pierwsze podejście, ale i tak - wow. Druga sprawa - już po teledysku było widać, że dziewczyny są atrakcyjne i bardzo zgrabne. Ale tutaj, bez scenicznej tapety, widać też, że są autentycznie bardzo ładne.
Na zakończenie mógłbym wrzucić coś z zakulisowych materiałów, które można znaleźć na oficjalnych podstronach zespołu i wytwórni na YT. Sęk w tym, że wszystko jest po koreańsku i nie ma nawet angielskich napisów. W sumie to standard, ale i tak czuję się rozczarowany, bo grupa na starcie swojego kanału przywitała się z widzami... w aż czterech językach - koreańskim, japońskim, angielskim i hiszpańskim. Szkoda, że wytwórnia nie powiedziała "B" i nie przetłumaczyła dodatkowych materiałów, choćby na angielski. Ale żeby jakoś zamknąć temat, wrzucę angielskie powitanie grupy, z którego dowiecie się, który pseudonim przyporządkować do której twarzy.
Teledysk do "Bad Girl" wizerunkowo miał trochę zgrzytów. W moim odczuciu nieco zbyt mocno odwoływał się do męskiej części widowni, szczególnie jak na grupę, która przedstawia się jako reprezentująca kobiecy punkt widzenia. Bo umówmy się, że na Zuny z cekaemem i przezroczystą kurteczką patrzy się bardzo przyjemnie, ale nie jest to zbytnio wyszukana przynęta. Ponadto cały ten segment u fryzjera nie jest szczególnie udany estetycznie. Choć muszę przyznać, że - może z drobnymi zastrzeżeniami - kostiumy w teledysku były trafione. A jak grupa prezentuje się w telewizji?
Oj tak, zdecydowanie lepiej. Może nie wszystkie kreacje nadają się do założenia na ulicę, ale przecież o to właśnie chodzi - dziewczyny występują na scenie, a nie idą na zakupy. Stroje są mocno zróżnicowane i przez to ciekawe, choć udaje się utrzymać pewną jednorodną stylistykę. Bardzo dobrym pomysłem jest też wyszczególnienie poprzez ubiór osoby Sojung. Ten konkretny występ był zorientowany na uwypuklenie jej walorów wokalnych - stąd inny mikrofon - a strój, z dominującą czerwienią i spodniami, pozwalał jej się dodatkowo wyróżnić na tle koleżanek.
Wokalnie, choć oczywiście spora część tego nagrania to playback, słychać, że Sojung zdecydowanie ma potencjał - jest i przyjemna, charakterystyczna barwa, jest moc i jest też przynajmniej trochę techniki (tyle przynajmniej można wnieść z dotychczasowych nagrań). Jednak sam występ nieco szwankował, dziewczyny nie do końca porwały. Z ich strony jedyna wina to drobne niedociągnięcia w choreografii. Więcej zarzutów mam do realizacji nagrania. Scena była zupełnie bezpłciowa i pozbawiona dodatkowych bajerów, a kamera pracowała dosyć chaotycznie, nie służąc pokazaniu układu. Dlatego trzeba rzucić okiem na kolejny występ.
No, to było zdecydowanie bardziej przemyślane. O ile stroje piosenkarek mnie tutaj nie porwały, bo nie można powiedzieć o nich nic ponad to, że były schludne, o tyle scena i sposób zaprezentowania występu były o niebo lepsze. Przede wszystkim doskonale dobrano kadry, oferując sporą ilość detali, ale jednocześnie nie zakłócając odbioru całości. No i patrzenie na nogi Ladies Code' w tańcu to zdecydowanie przyjemność.
Można też nareszcie powiedzieć nieco więcej o choreografii. W teledysku było kilka efektownych wstawek, ale to zbyt mały materiał, by powiedzieć coś o całości. W tym występie widać jeszcze więcej ciekawych, silnych i dynamicznych figur, które bardzo mocno akcentują rytm. Ponadto nie rozumiem jak finał tanecznej solówki RiSe mógł się nie zmieścić w teledysku.
Patrząc na całość, jest w tym wszystkim sporo śmiałego, burleskowego posmaku, ale jest on raczej dodatkiem do klasycznie wyglądającego układu, który silnie kojarzy się z dawnymi żeńskimi zespołami. W ruchu dziewczyn raczej nie ma niczego, co by należało nazwać gorszącym, czy nawet szczególnie prowakacyjnym. Tak, wokalistki wyginają śmiało ciało, ale więcej w tym pokazu sprawności i zgrania niż bezczelnego wabienia samczych oczu.
Jednak jeśli chcecie zobaczyć coś naprawdę imponującego, zapraszam poniżej. To nagranie choreografii przygotowane przez wytwórnię w warunkach treningowych. Jedna rzecz to taniec i niesamowita synchronizacja. Rozumiem, że to pewnie nie było pierwsze podejście, ale i tak - wow. Druga sprawa - już po teledysku było widać, że dziewczyny są atrakcyjne i bardzo zgrabne. Ale tutaj, bez scenicznej tapety, widać też, że są autentycznie bardzo ładne.
Na zakończenie mógłbym wrzucić coś z zakulisowych materiałów, które można znaleźć na oficjalnych podstronach zespołu i wytwórni na YT. Sęk w tym, że wszystko jest po koreańsku i nie ma nawet angielskich napisów. W sumie to standard, ale i tak czuję się rozczarowany, bo grupa na starcie swojego kanału przywitała się z widzami... w aż czterech językach - koreańskim, japońskim, angielskim i hiszpańskim. Szkoda, że wytwórnia nie powiedziała "B" i nie przetłumaczyła dodatkowych materiałów, choćby na angielski. Ale żeby jakoś zamknąć temat, wrzucę angielskie powitanie grupy, z którego dowiecie się, który pseudonim przyporządkować do której twarzy.
wtorek, 19 marca 2013
Oak Joo Hyun - Shadow Play
Zacznijmy od rzeczy kluczowych - niejednorodności nazwiska wokalistki i tytułu piosenki. W tej drugiej kwestii mam mniej do powiedzenia, więc od niej zacznę ograniczając się do zaznaczenia, że możecie się spotkać także z tłumaczeniem "Shadow Game". Słowa piosenki nie wykluczają żadnej z tych możliwości, ja pozostaję przy tej, z którą częściej się spotkałem i którą widzicie w tytule tego tekstu. Dla zainteresowanych oryginalny tytuł to 그림자 놀이, co po romanizacji/latynizacji wygląda następująco: geuleomja noli. Sęk w tym, że taki Polak ze słuchu zapisałby to raczej tak: g'limdza nori.
I tu dochodzimy do drugiej niespójności - romanizacji nazwiska (i imienia) artystki. Ja pozostaję wierny pisowni z okładki albumu, ale warto odnotować, że jednocześnie oficjalna strona internetowa piosenkarki to ockjuhyun.net i z taką romanizacją spotkacie się równie często. Czasem nazwisko pojawia się również w formie Ok, no i oczywiście od czasu do czasu pojawią "innowatorzy" mieszający różne wersje.
Paradoksalnie problem leży także, a może nawet przede wszystkim po naszej stronie. W świecie zachodnim korzystamy z takiego wynalazku, który nazwaliśmy alfabetem łacińskim, bo jego pierwotna forma służyła do zapisu łaciny. Sęk w tym, że od dawna łaciną posługują się nieliczni, a alfabet został przyjęty w różnych krajach, posługujących się różnymi językami. Pomijając bardziej subtelne różnice pomiędzy głoskami w poszczególnych językach porównajcie sobie dźwięki, które kryją się pod literą "z" w jeżyku polskim, niemieckim i hiszpańskim. Albo weźcie "j" z angielskiego, porównajcie je z polskim, a potem jeszcze z hiszpańskim. Niby alfabet mamy z grubsza ten sam, a jak się okazuje - co kraj to obyczaj.
Alfabet koreański - hangul lub hangeul (i jeszcze kilka mniej popularnych wariantów) - to alfabet wymyślony na potrzeby jednego języka - języka koreańskiego. Poza pewnymi drobnymi udziwnieniami, które Koreańczycy są w stanie z łatwością zapamiętać, alfabet swoimi znakami bardzo zgrabnie służy zapisywaniu tego konkretnego języka. Co prawda często leży i kwiczy, kiedy trzeba zapisać jakieś zachodnie słowo, choćby dlatego, że właściwie nie posiada litery "f" - tzn. koreańczycy nie używają tego dźwięku w swoim języku. W każdym razie hangul z zapisywaniem koreańskiego radzi sobie nieporównanie lepiej niż... alfabet łaciński z zapisywaniem angielskiego.
W tym właśnie problem, że większość romanizacji/latynizacji to tak naprawdę próby zapisania języka koreańskiego angielską wersją naszego alfabetu. To nastręcza wielu problemów. Grzebanie w angielskim czasem przypomina zabawę w archeologa przekopującego kolejne warstwy ziemi, bo to język bardzo intensywnie "zanieczyszczony" naleciałościami z innych języków. Efekt jest taki, że czasem widzisz słowo po angielsku i nie masz pewności jak je przeczytać, choć przecież brzmienie poszczególnych literek znasz doskonale.
Co więcej, nawet gdyby Anglicy nie mieli problemów z własnym językiem, to i tak ich zestaw samogłosek słabo pasuje do tego koreańskiego, bo angielskie samogłoski nazwałbym zmanierowanymi, podczas gdy tym koreańskim bliżej w brzmieniu do polskich. No i oczywiście ostatni problem - język koreański liczy sobie w sumie 21 samogłosek, alfabet łaciński ma ich 6 - w efekcie każdy system transkrypcji (a jest ich już kilka) za punkt honoru ustanawia sobie wprowadzenie nowej, doskonalszej i bardziej zawiłej metody zapisania tych samogłosek przy pomocy naszego alfabetu.
Okej, właśnie się zorientowałem, że trochę mnie poniosło. Wracając do meritum czyli do muzyki. Dzisiejsza bohaterka, której nazwisko Koreańczycy zapisują tak - 옥주현 - to dowód na to, że występy w girls bandzie nie są czymś, czego dobra wokalistka powinna się wstydzić i wystrzegać. Joo Hyun zaczynała swoją karierę z formacją Fin K.L., o której nie będę się rozpisywał. Powód bardzo prosty, dziewczyny działały może nie przed internetem, ale przed internetami - lata 1998-2002 należały do nich, jednak potem mignęły razem na scenie tylko raz - w 2005 roku i od tamtej pory jako formacja są nieaktywne.
Nie oznaczało to jednak końca kariery Oak, która realizowała się jako aktorka, modelka, gospodyni programów telewyzyjnych, diskdżokejka jednej z większych stacji radiowych, a także... promotorka jogi, z nieodłącznymi w takiej sytuacji kasetami vhs sygnowanymi jej nazwiskiem. Brzmi to jak CV jakiejś koszmarnej celebrytki, która atakuje z każdej witryny sklepowej z taką skutecznością, że człowiek boi się otworzyć konserwę, bo a nuż tam też się schowała.
Sęk w tym, że to zupełnie nie tak. Oak Joo Hyun to naprawdę utalentowana wokalistka. Po zakończeniu działalności Fin K.L. Oak zaczęła udzielać się przede wszystkim jako aktorka musicalowa, ale także kontynuowała karierę solową w swojej twórczości koncentrując się głównie na balladach. Dzisiaj nagranie promujące jej najnowszy mini-album, które muzycznie ląduje gdzieś pomiędzy balladą a musicalem właśnie. zdecydowanie warte przesłuchania, choć teledysku się nie doczekacie.
Strasznie podoba mi się ta kompozycja. Jest pełna umiejętnie sprzedawanych emocji i to nie tylko od strony wokalnej, choć oczywiście wyrasta on tutaj na pierwszy plan. Zanim poświęcę mu kilka słów wolałbym jednak napisać coś o podkładzie, który jest zaskakująco żywy i ekspresyjny jak na skromne instrumentarium. Oczywiście - sam jeden fortepian jest w stanie objąć całą skalę emocji, ale jednak mówimy tu o nagraniu mniej lub bardziej popowym, więc tak zręczne wykorzystanie instrumentu i danie mu tak znaczącej roli w całym utworze jest czymś niepospolitym. Właściwie przez większość piosenki klawisze są tu niemal równorzędnym partnerem dla wokalistki i opowiadają swoją własną muzyczną historię.
W brzmieniu jest sporo dramaturgii, napięcia, ale jest też coś - może nie strasznego - ale niepokojącego. Przede wszystkim na otwarcie i zakończenie utworu słychać muzyczny ekwiwalent tego nieuchwytnego cienia, który widzisz przez ułamek sekundy po tym, kiedy odwróciłeś się by sprawdzić, czy ktoś cię nie obserwuje. Ktoś w komentarzach na YT porównał to do bondowskiego brzmienia (i nie byłem to ja), jednak uważam, że choć skojarzenie faktycznie trafne to z wierzchu mylące. Nie chodzi o muzyczne nawiązanie do tej konkretnej postaci z filmów, jakiegoś czasookresu, czy stylu muzycznego (choć piosenka ma w sobie coś filmowego). Chodzi raczej o oddanie podobnego nastroju, filmy o Bondzie, to filmy o tajnym agencie czyli inaczej szpiegu - człowieku, który przemyka niezauważony, obserwuje twoje ruchy. I warto tę myśl zachować w głowie, bo za chwilę do niej wrócę.
Co jeszcze jest takiego w tej kompozycji oprócz niepokoju? Dramaturgię, którą akcentują przede wszystkim smyczki i wyraźnie wybijany rytm, które wspierają fortepian i wokal w refrenach. Fortepian i wokal mówią z kolei jednym głosem, głosem pełnym żalu i bólu, choć kontrapunktowanym, poprzez bardziej błogi fragment przed finałem. Błogi, choć nie radosny. Wokaloprócz potęgowania tych wszystkich emocji ma jeszcze jedną ważną funkcję, wyraźnue adresuje cały ten przekaz w kierunku jednej soby. To nie słowa rzucane na wiatr, czy wyszeptywane po kryjomu ścianom. To słowa wyraźnie adresowane do konkretnej soby - która w dodatku nie może ich usłyszeć.
A teraz pora na tłumaczenie, znajdziecie je >>TUTAJ<<. Moja uwaga - czytajcie naraz słuchając piosenki, w ten sposób przekaz jest pełniejszy. Przeczytane i przesłuchane? Z początku wygląda na zwykłą piosenkę "porozstaniową" z kilkoma dziwnymi akcentami dokładającymi nieco pustego dramatu poprzez przerysowanie emocji. A potem, na finał dostajemy słowa o zdjęciu w szufladzie. I nagle tekst piosenki wskakuje dwie półki wyżej, a słuchanie kwituje przyjemny dreszczyk.
BONUS
To tak na zakończenie Oak Joo Hyun wykonuje "Defying Gravity" z musicalu "Wicked".
I tu dochodzimy do drugiej niespójności - romanizacji nazwiska (i imienia) artystki. Ja pozostaję wierny pisowni z okładki albumu, ale warto odnotować, że jednocześnie oficjalna strona internetowa piosenkarki to ockjuhyun.net i z taką romanizacją spotkacie się równie często. Czasem nazwisko pojawia się również w formie Ok, no i oczywiście od czasu do czasu pojawią "innowatorzy" mieszający różne wersje.
Paradoksalnie problem leży także, a może nawet przede wszystkim po naszej stronie. W świecie zachodnim korzystamy z takiego wynalazku, który nazwaliśmy alfabetem łacińskim, bo jego pierwotna forma służyła do zapisu łaciny. Sęk w tym, że od dawna łaciną posługują się nieliczni, a alfabet został przyjęty w różnych krajach, posługujących się różnymi językami. Pomijając bardziej subtelne różnice pomiędzy głoskami w poszczególnych językach porównajcie sobie dźwięki, które kryją się pod literą "z" w jeżyku polskim, niemieckim i hiszpańskim. Albo weźcie "j" z angielskiego, porównajcie je z polskim, a potem jeszcze z hiszpańskim. Niby alfabet mamy z grubsza ten sam, a jak się okazuje - co kraj to obyczaj.
Alfabet koreański - hangul lub hangeul (i jeszcze kilka mniej popularnych wariantów) - to alfabet wymyślony na potrzeby jednego języka - języka koreańskiego. Poza pewnymi drobnymi udziwnieniami, które Koreańczycy są w stanie z łatwością zapamiętać, alfabet swoimi znakami bardzo zgrabnie służy zapisywaniu tego konkretnego języka. Co prawda często leży i kwiczy, kiedy trzeba zapisać jakieś zachodnie słowo, choćby dlatego, że właściwie nie posiada litery "f" - tzn. koreańczycy nie używają tego dźwięku w swoim języku. W każdym razie hangul z zapisywaniem koreańskiego radzi sobie nieporównanie lepiej niż... alfabet łaciński z zapisywaniem angielskiego.
W tym właśnie problem, że większość romanizacji/latynizacji to tak naprawdę próby zapisania języka koreańskiego angielską wersją naszego alfabetu. To nastręcza wielu problemów. Grzebanie w angielskim czasem przypomina zabawę w archeologa przekopującego kolejne warstwy ziemi, bo to język bardzo intensywnie "zanieczyszczony" naleciałościami z innych języków. Efekt jest taki, że czasem widzisz słowo po angielsku i nie masz pewności jak je przeczytać, choć przecież brzmienie poszczególnych literek znasz doskonale.
Co więcej, nawet gdyby Anglicy nie mieli problemów z własnym językiem, to i tak ich zestaw samogłosek słabo pasuje do tego koreańskiego, bo angielskie samogłoski nazwałbym zmanierowanymi, podczas gdy tym koreańskim bliżej w brzmieniu do polskich. No i oczywiście ostatni problem - język koreański liczy sobie w sumie 21 samogłosek, alfabet łaciński ma ich 6 - w efekcie każdy system transkrypcji (a jest ich już kilka) za punkt honoru ustanawia sobie wprowadzenie nowej, doskonalszej i bardziej zawiłej metody zapisania tych samogłosek przy pomocy naszego alfabetu.
Okej, właśnie się zorientowałem, że trochę mnie poniosło. Wracając do meritum czyli do muzyki. Dzisiejsza bohaterka, której nazwisko Koreańczycy zapisują tak - 옥주현 - to dowód na to, że występy w girls bandzie nie są czymś, czego dobra wokalistka powinna się wstydzić i wystrzegać. Joo Hyun zaczynała swoją karierę z formacją Fin K.L., o której nie będę się rozpisywał. Powód bardzo prosty, dziewczyny działały może nie przed internetem, ale przed internetami - lata 1998-2002 należały do nich, jednak potem mignęły razem na scenie tylko raz - w 2005 roku i od tamtej pory jako formacja są nieaktywne.
Nie oznaczało to jednak końca kariery Oak, która realizowała się jako aktorka, modelka, gospodyni programów telewyzyjnych, diskdżokejka jednej z większych stacji radiowych, a także... promotorka jogi, z nieodłącznymi w takiej sytuacji kasetami vhs sygnowanymi jej nazwiskiem. Brzmi to jak CV jakiejś koszmarnej celebrytki, która atakuje z każdej witryny sklepowej z taką skutecznością, że człowiek boi się otworzyć konserwę, bo a nuż tam też się schowała.
Sęk w tym, że to zupełnie nie tak. Oak Joo Hyun to naprawdę utalentowana wokalistka. Po zakończeniu działalności Fin K.L. Oak zaczęła udzielać się przede wszystkim jako aktorka musicalowa, ale także kontynuowała karierę solową w swojej twórczości koncentrując się głównie na balladach. Dzisiaj nagranie promujące jej najnowszy mini-album, które muzycznie ląduje gdzieś pomiędzy balladą a musicalem właśnie. zdecydowanie warte przesłuchania, choć teledysku się nie doczekacie.
Strasznie podoba mi się ta kompozycja. Jest pełna umiejętnie sprzedawanych emocji i to nie tylko od strony wokalnej, choć oczywiście wyrasta on tutaj na pierwszy plan. Zanim poświęcę mu kilka słów wolałbym jednak napisać coś o podkładzie, który jest zaskakująco żywy i ekspresyjny jak na skromne instrumentarium. Oczywiście - sam jeden fortepian jest w stanie objąć całą skalę emocji, ale jednak mówimy tu o nagraniu mniej lub bardziej popowym, więc tak zręczne wykorzystanie instrumentu i danie mu tak znaczącej roli w całym utworze jest czymś niepospolitym. Właściwie przez większość piosenki klawisze są tu niemal równorzędnym partnerem dla wokalistki i opowiadają swoją własną muzyczną historię.
W brzmieniu jest sporo dramaturgii, napięcia, ale jest też coś - może nie strasznego - ale niepokojącego. Przede wszystkim na otwarcie i zakończenie utworu słychać muzyczny ekwiwalent tego nieuchwytnego cienia, który widzisz przez ułamek sekundy po tym, kiedy odwróciłeś się by sprawdzić, czy ktoś cię nie obserwuje. Ktoś w komentarzach na YT porównał to do bondowskiego brzmienia (i nie byłem to ja), jednak uważam, że choć skojarzenie faktycznie trafne to z wierzchu mylące. Nie chodzi o muzyczne nawiązanie do tej konkretnej postaci z filmów, jakiegoś czasookresu, czy stylu muzycznego (choć piosenka ma w sobie coś filmowego). Chodzi raczej o oddanie podobnego nastroju, filmy o Bondzie, to filmy o tajnym agencie czyli inaczej szpiegu - człowieku, który przemyka niezauważony, obserwuje twoje ruchy. I warto tę myśl zachować w głowie, bo za chwilę do niej wrócę.
Co jeszcze jest takiego w tej kompozycji oprócz niepokoju? Dramaturgię, którą akcentują przede wszystkim smyczki i wyraźnie wybijany rytm, które wspierają fortepian i wokal w refrenach. Fortepian i wokal mówią z kolei jednym głosem, głosem pełnym żalu i bólu, choć kontrapunktowanym, poprzez bardziej błogi fragment przed finałem. Błogi, choć nie radosny. Wokaloprócz potęgowania tych wszystkich emocji ma jeszcze jedną ważną funkcję, wyraźnue adresuje cały ten przekaz w kierunku jednej soby. To nie słowa rzucane na wiatr, czy wyszeptywane po kryjomu ścianom. To słowa wyraźnie adresowane do konkretnej soby - która w dodatku nie może ich usłyszeć.
A teraz pora na tłumaczenie, znajdziecie je >>TUTAJ<<. Moja uwaga - czytajcie naraz słuchając piosenki, w ten sposób przekaz jest pełniejszy. Przeczytane i przesłuchane? Z początku wygląda na zwykłą piosenkę "porozstaniową" z kilkoma dziwnymi akcentami dokładającymi nieco pustego dramatu poprzez przerysowanie emocji. A potem, na finał dostajemy słowa o zdjęciu w szufladzie. I nagle tekst piosenki wskakuje dwie półki wyżej, a słuchanie kwituje przyjemny dreszczyk.
BONUS
To tak na zakończenie Oak Joo Hyun wykonuje "Defying Gravity" z musicalu "Wicked".
poniedziałek, 18 marca 2013
EvoL - Get Up vs 2NE1 - I Am The Best
Latem zeszłego roku całkiem uany debiut zaliczyła formacja EvoL. Ich piosenka "We Are A Bit Different" promująca mini-album "Let Me Explode!" miała naprawdę przebojowy refren, a i reszta brmienia pozostawała co najmniej solidna. W dodatku po dziewczynach widać było sporo potencjału, w piątce są przynajmniej dwa - trzy ciekawe głosy, czuć też było trochę charyzmy, więc ich powrotu wyczekiwano z drobną dozą niecierpliwości.
Tym bardziej, że comeback kilkukrotnie przekładano w czasie. Zasłaniano się tym, że dziewczyny mają większy wkład w tworzenie muzyki, słów i choreografii do swoich piosenek, podczas gdy wiele grup jedynie wykonuje coś zaprojektowanego przez ludzi z wytwórni. Kiedy wydawało się, że wszystko jest już na najlepszej drodze by grupa powróciła z nowym repertuarem, kiedy do sieci trafiły już teasery nowego klipu i płyty, a wytwórnia potwierdziła datę premiery na 18 marca pojawił się kolejny problem.
13 marca Hayana w trakcie ćwiczenia choreografii poczuła ostry ból i wylądowała w szpitalu. Podobno wszystko jest związane z nadmiarem stresu, ale nie ujawniono na ile poważne sa jej problemy i czy wpłyną na występy grupy w trakcie promocji nowego krążka. Tak czy inaczej teledysk do piosenki "Get Up" już jest dostępny, mini-album "Second Evolution" podobno na półkach sklepowych znaleźć ma się jutro i jedyny znak zapytania to czy dziewczyny w programach muzycznych stawią się w komplecie.
Swaggerska napinka, ale od strony muzycznej jest ciekawie. Podkład jest w gruncie rzeczy mało skomplikowany, a jednak brzmi intrygująco i oryginalnie, słychać nim wyraźne inpiracje brzmieniem kojarzonym z bliskim wschodem. Poza główną, elektroniczną linią i niskim, nieco mruczącym beatem warto zwrócić uwagę na dodane wysamplowane, niskobrzmiące okrzyki, które ładnie dopełniają głosy wokalistek, które w większości są raczej wysokie.
Przy głosach warto zatrzymać się na dłuższą chwilkę, bo stanowią bardzo mocny punkt całej kompozycji. To one swoją różnorodnością barwy i techniki stanowią o tym, że piosenka jest różnorodna i pomimo prostego i mało urozmaiconego podkładu słucha się jej ciekawie. Mamy trochę melodyjnych wstawek, ale też dużo rytmicznego rapu, szczególnie uwagę przyciąga niski i bardzo charakternie brzmiący głos Jucy. No i trzeba też wspomnieć, że wokaliza w refrenie jak rzadko wydaje się na miejscu w tej piosence. W wielu utworach tego typu abiegi wydają się wepchnięte na siłę, tutaj nie ma mowy o zakłocaniu brzmienia czy tempa utworu.
Skoro już chwalę, to będę chwalił do czasu wyczerpania materiału, a zarzuty zostawię na koniec. Teledysk wygląda dobrze. Jest spójny, jest dosyć efektowny i przede wszystkim pasuje do brzmienia piosenki. Kadry zostały dobrze dopasowane do poszczególnych wersów, a to wcale nie jest proste przy tak różnorodnym wokalnie utworze.
I niby wszystko fajnie, ale mam z tym klipem jeden poważny problem. Dziewczyn śpiewają coś o tym jakie są oryginalne i zajebiste... No właśnie sęk w tym, że robiąc to, wtargnęły na cudze terytorium. Jeśli idzie swaggerski wizerunek królowa jest... Właściwie to królowe są cztery. 2NE1 to formacja która od dawna wiedzie prym w tej kategorii w Korei. Jednak gdyby to była tylko Korea, można by jeszcze rzucić im wyzwanie, ale dziewczyny zaczynają robić furorę globalnie i to nie bez przyczyny (trochę więcej na ten temat >>TUTAJ<<) Siłowanie się z nimi to jak porywanie się z motyką na Słońce.
Ale dlaczego o tym wspominam? Przecież zbliżony wizerunek w jednej piosence to jeszcze nie powód żeby zestawiać oba zespoły... No własnie problem polega na tym, że bodaj największy przebój 2NE1 - "I Am The Best" jest w tak wielu miejscach podobny do "Get Up", szczególnie pod względem teledysku, że porównań nie da się uniknąć.
Elektroniczne brzmienie z wstawką zainspirowaną bliskim wschodem - jest. Teledysk wizualnie skoncentrowany wokół jednego koloru - jest (EvoL - czerwień, 2NE1 - srebro). Nietypowe lampy na początku teledysku - są. Drugi segment zawiera wypasioną furę - jak najbardziej. Segment koncentrujący się wokół fotela - obecny. Lateks, skóra i kolce na biuście - wszystko na miejscu. No wreszcie tekst skoncentrowany wokół tego, że śpiewająca go osoba jest ponad resztę wszechświata - >>ZDECYDOWANIE<<.
Zanim napiszę coś więcej, poczytam Wam w myślach. Tak, ta piosenka brzmi bardzo podobnie do "Gangnam Style". Prawie na pewno nie jest to przypadkowa zbierzność, bo zarówno 2NE1 jak i PSY znajdują się pod opieką tej samej wytwórni - YG Entertainment. Osobiście od strony muzycznej chyba nawet wolę nową piosenkę EvoL. Może właśnie dlatego, że "I Am The Best" tak bardzo przypomina "gangnam Style", a może dlatego, że pomiędzy refrenami i finałem w piosence muzycznie dzieje się niewiele.
Jednak trzeba tu zaznaczyć jedną rzecz - 2NE1 to nie tylko muzyka, to wielkie show. Już ten teledysk daje pewne rozeznanie od strony tanecznej, ale dopiero w występach na żywo dziewczyny pokazują pazur. Niedawno na DVD Blue Rayu wydano seulski koncert formacji w ramach "New Evolution Global Tour 2012", wiem też że jest wgrany w całości na YT. Szukajcie a znajdziecie - nie będę tu dawał żadnych linków do całości, a pojedynczych wykonań z tego koncertu nie sposób znaleźć. W każdym razie, nie dość, że wizualnie koncertu nie powstydziłyby się największe światowe gwiazdy, to jeszcze grupa umie ponieść publikę i wyzwolić na scenie masę energii, a przearanżowanie ich repertuaru na akompaniament rockowego bandu tylko wzmaga ten efekt.
Następna rzecz, którą 2NE1 bije na głowę zapędy EvoL to wizerunek. W wypadku 2NE1 można mówić o stylizacji, bo te ciuchy przynajmniej w części pachną kolekcjami ze zwykłych sieciówek. Nie wygląda to wszystko źle, na niektóre zestawienia patrzy się nawet przyjemnie, ale nie ma w tym za grosz tego błysku awangardy, a bez tego pewne prowokacyjne zestawienia łatwiej uznać za niesmaczne i w złym guście. Z 2NE1 nie mam tego problemu. Nie jestem jakimś fanem swaggu, ale ich wizerunek jest rewelacyjny, właśnie dlatego, że przy całej swojej pretensjonalności, jest oryginalny, wyszukany, przemyślany i pomysłowy. Można go nie lubić, ale nie można mu zarzucić, że jest przejawem bezguścia i kmioctwa.
Nie to żebym wybitnie krytykował wizerunek EvoL, ale w moim odczuciu w tym klipie są momenty, kiedy pewne decyzje co do ubioru balansują na krawędzi dobrego smaku - chociażby to biało-czarne futro. Zamykając temat EvoL jeszcze raz zaznaczę, że piosenka, choć krótka, to raczej spodobała mi się, a i klip nie jest zły, jedyną wątpliwością jest wtargnięcie na terytorium mega-grupy, która siłą rzeczy z tego typu materiałem radzi sobie lepiej. Powód prosty - 2NE1 ma zaplecze w postaci jednej z 3 największych wytwórni na rynku, więc może pozwolić sobie na bardziej szalone, a co za tym idzie bardziej kosztowne, klipy z przeszkloną czarną piramidą i fotelem, który w połączeniu z kotem trzymanym przez CL nierozerwalnie kojarzy mi się z Blofeldem - szefem organizacji SPECTRE z serii filmów o Bondzie.
Skoro udało mi się tu wcisnąć jakieś skojarzenie ze starym Bondem, to chyba mogę uznać tekst za zakończony.
Tym bardziej, że comeback kilkukrotnie przekładano w czasie. Zasłaniano się tym, że dziewczyny mają większy wkład w tworzenie muzyki, słów i choreografii do swoich piosenek, podczas gdy wiele grup jedynie wykonuje coś zaprojektowanego przez ludzi z wytwórni. Kiedy wydawało się, że wszystko jest już na najlepszej drodze by grupa powróciła z nowym repertuarem, kiedy do sieci trafiły już teasery nowego klipu i płyty, a wytwórnia potwierdziła datę premiery na 18 marca pojawił się kolejny problem.
13 marca Hayana w trakcie ćwiczenia choreografii poczuła ostry ból i wylądowała w szpitalu. Podobno wszystko jest związane z nadmiarem stresu, ale nie ujawniono na ile poważne sa jej problemy i czy wpłyną na występy grupy w trakcie promocji nowego krążka. Tak czy inaczej teledysk do piosenki "Get Up" już jest dostępny, mini-album "Second Evolution" podobno na półkach sklepowych znaleźć ma się jutro i jedyny znak zapytania to czy dziewczyny w programach muzycznych stawią się w komplecie.
Swaggerska napinka, ale od strony muzycznej jest ciekawie. Podkład jest w gruncie rzeczy mało skomplikowany, a jednak brzmi intrygująco i oryginalnie, słychać nim wyraźne inpiracje brzmieniem kojarzonym z bliskim wschodem. Poza główną, elektroniczną linią i niskim, nieco mruczącym beatem warto zwrócić uwagę na dodane wysamplowane, niskobrzmiące okrzyki, które ładnie dopełniają głosy wokalistek, które w większości są raczej wysokie.
Przy głosach warto zatrzymać się na dłuższą chwilkę, bo stanowią bardzo mocny punkt całej kompozycji. To one swoją różnorodnością barwy i techniki stanowią o tym, że piosenka jest różnorodna i pomimo prostego i mało urozmaiconego podkładu słucha się jej ciekawie. Mamy trochę melodyjnych wstawek, ale też dużo rytmicznego rapu, szczególnie uwagę przyciąga niski i bardzo charakternie brzmiący głos Jucy. No i trzeba też wspomnieć, że wokaliza w refrenie jak rzadko wydaje się na miejscu w tej piosence. W wielu utworach tego typu abiegi wydają się wepchnięte na siłę, tutaj nie ma mowy o zakłocaniu brzmienia czy tempa utworu.
Skoro już chwalę, to będę chwalił do czasu wyczerpania materiału, a zarzuty zostawię na koniec. Teledysk wygląda dobrze. Jest spójny, jest dosyć efektowny i przede wszystkim pasuje do brzmienia piosenki. Kadry zostały dobrze dopasowane do poszczególnych wersów, a to wcale nie jest proste przy tak różnorodnym wokalnie utworze.
I niby wszystko fajnie, ale mam z tym klipem jeden poważny problem. Dziewczyn śpiewają coś o tym jakie są oryginalne i zajebiste... No właśnie sęk w tym, że robiąc to, wtargnęły na cudze terytorium. Jeśli idzie swaggerski wizerunek królowa jest... Właściwie to królowe są cztery. 2NE1 to formacja która od dawna wiedzie prym w tej kategorii w Korei. Jednak gdyby to była tylko Korea, można by jeszcze rzucić im wyzwanie, ale dziewczyny zaczynają robić furorę globalnie i to nie bez przyczyny (trochę więcej na ten temat >>TUTAJ<<) Siłowanie się z nimi to jak porywanie się z motyką na Słońce.
Ale dlaczego o tym wspominam? Przecież zbliżony wizerunek w jednej piosence to jeszcze nie powód żeby zestawiać oba zespoły... No własnie problem polega na tym, że bodaj największy przebój 2NE1 - "I Am The Best" jest w tak wielu miejscach podobny do "Get Up", szczególnie pod względem teledysku, że porównań nie da się uniknąć.
Elektroniczne brzmienie z wstawką zainspirowaną bliskim wschodem - jest. Teledysk wizualnie skoncentrowany wokół jednego koloru - jest (EvoL - czerwień, 2NE1 - srebro). Nietypowe lampy na początku teledysku - są. Drugi segment zawiera wypasioną furę - jak najbardziej. Segment koncentrujący się wokół fotela - obecny. Lateks, skóra i kolce na biuście - wszystko na miejscu. No wreszcie tekst skoncentrowany wokół tego, że śpiewająca go osoba jest ponad resztę wszechświata - >>ZDECYDOWANIE<<.
Zanim napiszę coś więcej, poczytam Wam w myślach. Tak, ta piosenka brzmi bardzo podobnie do "Gangnam Style". Prawie na pewno nie jest to przypadkowa zbierzność, bo zarówno 2NE1 jak i PSY znajdują się pod opieką tej samej wytwórni - YG Entertainment. Osobiście od strony muzycznej chyba nawet wolę nową piosenkę EvoL. Może właśnie dlatego, że "I Am The Best" tak bardzo przypomina "gangnam Style", a może dlatego, że pomiędzy refrenami i finałem w piosence muzycznie dzieje się niewiele.
Jednak trzeba tu zaznaczyć jedną rzecz - 2NE1 to nie tylko muzyka, to wielkie show. Już ten teledysk daje pewne rozeznanie od strony tanecznej, ale dopiero w występach na żywo dziewczyny pokazują pazur. Niedawno na DVD Blue Rayu wydano seulski koncert formacji w ramach "New Evolution Global Tour 2012", wiem też że jest wgrany w całości na YT. Szukajcie a znajdziecie - nie będę tu dawał żadnych linków do całości, a pojedynczych wykonań z tego koncertu nie sposób znaleźć. W każdym razie, nie dość, że wizualnie koncertu nie powstydziłyby się największe światowe gwiazdy, to jeszcze grupa umie ponieść publikę i wyzwolić na scenie masę energii, a przearanżowanie ich repertuaru na akompaniament rockowego bandu tylko wzmaga ten efekt.
Następna rzecz, którą 2NE1 bije na głowę zapędy EvoL to wizerunek. W wypadku 2NE1 można mówić o stylizacji, bo te ciuchy przynajmniej w części pachną kolekcjami ze zwykłych sieciówek. Nie wygląda to wszystko źle, na niektóre zestawienia patrzy się nawet przyjemnie, ale nie ma w tym za grosz tego błysku awangardy, a bez tego pewne prowokacyjne zestawienia łatwiej uznać za niesmaczne i w złym guście. Z 2NE1 nie mam tego problemu. Nie jestem jakimś fanem swaggu, ale ich wizerunek jest rewelacyjny, właśnie dlatego, że przy całej swojej pretensjonalności, jest oryginalny, wyszukany, przemyślany i pomysłowy. Można go nie lubić, ale nie można mu zarzucić, że jest przejawem bezguścia i kmioctwa.
Nie to żebym wybitnie krytykował wizerunek EvoL, ale w moim odczuciu w tym klipie są momenty, kiedy pewne decyzje co do ubioru balansują na krawędzi dobrego smaku - chociażby to biało-czarne futro. Zamykając temat EvoL jeszcze raz zaznaczę, że piosenka, choć krótka, to raczej spodobała mi się, a i klip nie jest zły, jedyną wątpliwością jest wtargnięcie na terytorium mega-grupy, która siłą rzeczy z tego typu materiałem radzi sobie lepiej. Powód prosty - 2NE1 ma zaplecze w postaci jednej z 3 największych wytwórni na rynku, więc może pozwolić sobie na bardziej szalone, a co za tym idzie bardziej kosztowne, klipy z przeszkloną czarną piramidą i fotelem, który w połączeniu z kotem trzymanym przez CL nierozerwalnie kojarzy mi się z Blofeldem - szefem organizacji SPECTRE z serii filmów o Bondzie.
Skoro udało mi się tu wcisnąć jakieś skojarzenie ze starym Bondem, to chyba mogę uznać tekst za zakończony.
czwartek, 14 marca 2013
Girl's Day - Expect + White Day
Wczoraj pisałem >>TUTAJ<< o małej inwazji żeńskich grup na koreańską scenę. Dziewczyny przez pierwsze dwa miesiące raczej kryły się po zakamarkach, a teraz nagle tłumnie wyszły z cienia i niemal codziennie jakaś formacja proponuje nowe nagranie. W dodatku jakościowo na ten zalew w żaden sposób nie można narzekać, bo piosenki w najgorszym razie są solidne, róznorodne i przebojowe. Natłok materiału jest tak duży, że można się w tym wszystkim pogubić.
I ja nieomal się pogubiłem. We wczorajszym zestawieniu wybiegając w przyszłość nieopatrznie pominąłem powrót formacji Girl's Day, bo byłem przekonany, że to temat na ostatnie dni marca. Tymczasem dziewczyny powróciły już teraz, wydając pierwszy duży album zatytułowany "Expectation" i promującą go piosenkę "Expect (me)". Są to pierwsze nagrania Girl's Day w czteroosobowym składzie, czyli od czasu odejścia Jihae w październiku zeszłego roku.
Hm, dziewczyny zabiły mi ćwieka. Piosenka jest do ból prosta i w mojej prywatnej klasyfikacji podpada pod kategorię "taneczna". Ja i taniec stanowczo nie idziemy pod rękę, toteż moje zainteresowanie tego typu nagraniami jest raczej znikome. A jednak, od pierwszego przesłuchania piosenka wpadła mi w ucho. Nieskomplikowana melodia jest wbrew pozorom całkiem bogata w zastosowane dźwięki i efekty. Linia wokalu również wydaje się prosta, a jednak jest w niej dość pomysłu, by nie móc nazwać ją prostacką.
W efekecie ten kawałek najlepiej określić jako... przystępny? Niebywale przystępny. Pomimo tego, że wydaje się błahy, to słucha się go z dużą przyjemnością, a chwytliwy refren wydaje się gwarancją sporego sukcesu. Dziewczyny z Girl's Day otwarcie mówią, że liczą na zgarnięcie pierwszych miejsc na listach przebojów. Jest to całkiem prawdopodobne, ale nawet gdyby ten sukces nie miał się stać ich udziałem, to przewiduję, że mimo to piosenka będzie bardzo długo utrzymywała się w topie. Zeszłoroczny powrót Son Dam Bi (>>TUTAJ<<) podpadał pod podobne brzmienie, ale nie był aż tak udany, a mimo to na listach przebojów spisywał się bardzo dobrze i przetrwał wiele tygodni.
Jeżeli miałbym formułować tu jakieś poważniejsze zarzuty, to byłyby one pod adresem teledysku. Trochę to dziwne, bo dziewczyny wyglądają świetnie, w dodatku są ciekawie wystylizowane, a świetnie dobrane, zróżnicowane kadry z żywą kamerą tylko dodatkowo to eksponują... Jednak te rozmazane przebitki wplecione w klip wyglądają na wyjęte z innej bajki. Wiem, jest coś takiego jak świadome użycie kontrastujących obrazów, ale tu, przynajmniej z początku, ten obraz nie kontrastuje ze scenami grupowymi, tylko zwyczajnie się z nimi gryzie. W dodatku, a może przede wszystkim, gryzie się też z brzmieniem piosenki. Dopiero kiedy w dalszych segmentach przebitki zaczynają pasować do towarzyszącej im melodii, nieustanne zmiany tonu obrazu przestają zawadzać. Co nie zmienia faktu, że oglądając początek klipu, w mojej głowie rodzą się negatywne odczucia i nie ograniczyło się to do pierwszego obejrzenia teledysku.
Mam też wrażenie, że część gruntu pod pozytywne przyjęcie tej piosenki przeze mnie dziewczyny z Girl's Day przygotowały już kilka tygodni temu wypuszczając przedpremierowo nagranie "White Day" - jako prezent dla wyczekujących fanów i forma przypomnienia się szerszej publiczności. Piosence nie towarzyszyły żadne dodatkowe promocje, a teledysk jest dosyć minimalistyczny...
A jednak słucha się tego bardzo przyjemnie. Nie jest to może utwór, który zapętliłbym w odtwarzaczu i tłukł na okrągło przez kilka godzin (a takie odchyły czasami mi się zdarzają), ale jest w nim coś niezwykle spokojnego, subtelnego i sympatycznego. Może jest w tym nieco sugestii ze strony klipu, ale piosenka kojarzy mi się z ciepłym, relaksującym kubkiem kakaa pitym w słoneczne zimowe popołudnie, kiedy za oknem trzaska mróz.
Swoją drogą to dosyć zabawne, że z walentynkami kojarzy się tak wiele rzeczy, ale nie śnieg. Przecież 14 lutego to serce zimy. Dlaczego o tym piszę, bo tytułowy White Day to coś w rodzaju dodatkowych walentynek, więcej na ten temat pisałem >>TUTAJ<<. White Day obchodzony jest 14 marca... Co wiedzie mnie do pytania - skoro zwróciłem uwagę na tę piosenkę, to dlaczego nie skojarzyłem, że album wyjdzie właśnie dzisiaj, w White Day?
I ja nieomal się pogubiłem. We wczorajszym zestawieniu wybiegając w przyszłość nieopatrznie pominąłem powrót formacji Girl's Day, bo byłem przekonany, że to temat na ostatnie dni marca. Tymczasem dziewczyny powróciły już teraz, wydając pierwszy duży album zatytułowany "Expectation" i promującą go piosenkę "Expect (me)". Są to pierwsze nagrania Girl's Day w czteroosobowym składzie, czyli od czasu odejścia Jihae w październiku zeszłego roku.
Hm, dziewczyny zabiły mi ćwieka. Piosenka jest do ból prosta i w mojej prywatnej klasyfikacji podpada pod kategorię "taneczna". Ja i taniec stanowczo nie idziemy pod rękę, toteż moje zainteresowanie tego typu nagraniami jest raczej znikome. A jednak, od pierwszego przesłuchania piosenka wpadła mi w ucho. Nieskomplikowana melodia jest wbrew pozorom całkiem bogata w zastosowane dźwięki i efekty. Linia wokalu również wydaje się prosta, a jednak jest w niej dość pomysłu, by nie móc nazwać ją prostacką.
W efekecie ten kawałek najlepiej określić jako... przystępny? Niebywale przystępny. Pomimo tego, że wydaje się błahy, to słucha się go z dużą przyjemnością, a chwytliwy refren wydaje się gwarancją sporego sukcesu. Dziewczyny z Girl's Day otwarcie mówią, że liczą na zgarnięcie pierwszych miejsc na listach przebojów. Jest to całkiem prawdopodobne, ale nawet gdyby ten sukces nie miał się stać ich udziałem, to przewiduję, że mimo to piosenka będzie bardzo długo utrzymywała się w topie. Zeszłoroczny powrót Son Dam Bi (>>TUTAJ<<) podpadał pod podobne brzmienie, ale nie był aż tak udany, a mimo to na listach przebojów spisywał się bardzo dobrze i przetrwał wiele tygodni.
Jeżeli miałbym formułować tu jakieś poważniejsze zarzuty, to byłyby one pod adresem teledysku. Trochę to dziwne, bo dziewczyny wyglądają świetnie, w dodatku są ciekawie wystylizowane, a świetnie dobrane, zróżnicowane kadry z żywą kamerą tylko dodatkowo to eksponują... Jednak te rozmazane przebitki wplecione w klip wyglądają na wyjęte z innej bajki. Wiem, jest coś takiego jak świadome użycie kontrastujących obrazów, ale tu, przynajmniej z początku, ten obraz nie kontrastuje ze scenami grupowymi, tylko zwyczajnie się z nimi gryzie. W dodatku, a może przede wszystkim, gryzie się też z brzmieniem piosenki. Dopiero kiedy w dalszych segmentach przebitki zaczynają pasować do towarzyszącej im melodii, nieustanne zmiany tonu obrazu przestają zawadzać. Co nie zmienia faktu, że oglądając początek klipu, w mojej głowie rodzą się negatywne odczucia i nie ograniczyło się to do pierwszego obejrzenia teledysku.
Mam też wrażenie, że część gruntu pod pozytywne przyjęcie tej piosenki przeze mnie dziewczyny z Girl's Day przygotowały już kilka tygodni temu wypuszczając przedpremierowo nagranie "White Day" - jako prezent dla wyczekujących fanów i forma przypomnienia się szerszej publiczności. Piosence nie towarzyszyły żadne dodatkowe promocje, a teledysk jest dosyć minimalistyczny...
A jednak słucha się tego bardzo przyjemnie. Nie jest to może utwór, który zapętliłbym w odtwarzaczu i tłukł na okrągło przez kilka godzin (a takie odchyły czasami mi się zdarzają), ale jest w nim coś niezwykle spokojnego, subtelnego i sympatycznego. Może jest w tym nieco sugestii ze strony klipu, ale piosenka kojarzy mi się z ciepłym, relaksującym kubkiem kakaa pitym w słoneczne zimowe popołudnie, kiedy za oknem trzaska mróz.
Swoją drogą to dosyć zabawne, że z walentynkami kojarzy się tak wiele rzeczy, ale nie śnieg. Przecież 14 lutego to serce zimy. Dlaczego o tym piszę, bo tytułowy White Day to coś w rodzaju dodatkowych walentynek, więcej na ten temat pisałem >>TUTAJ<<. White Day obchodzony jest 14 marca... Co wiedzie mnie do pytania - skoro zwróciłem uwagę na tę piosenkę, to dlaczego nie skojarzyłem, że album wyjdzie właśnie dzisiaj, w White Day?
środa, 13 marca 2013
GLAM - In Front of the Mirror
W tym roku żeńskie grupy do tej pory mnie nie zachwycały. Owszem, Girls' Generation i Sistar19 wypromowały dwa największe tegoroczne przeboje - "I Got a Boy" (>>TUTAJ<<) i "Gone Not Around Any Longer" (>>TUTAJ<<). Sęk w tym, że za rozmiarami ich sukcesów stoi bardziej siła własnej marki i brak konkurencji niż faktyczna jakość owych piosenek. Tak, to całkiem niezłe, przebojowe nagrania, ale nie tak dobre by okupować pierwsze miejsca całymi tygodniami.
Konkurencja była nijaka. Dwie nowe-stare formacje - 2Yoon wydzielone z 4Minute i Dasoni wydzielone z EXID, próbowały się przebić z formułą duetów bardzo dobrze śpiewających wokalistek, ale piosenki i konwencje dobrane na debiut strasznie utrudniły im zdobycie szerszej popularności. Więcej o ich piosenkach przeczytacie >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<.
W nurcie aegyo niby tez się coś działo, ale znów bez szału. Rainbow zaatakowało całkiem znośnym, ale trudnym do apamiętania "Tell Me Tell Me", z kolei Two X nagrało nieco bardziej przebojowy utwór, ale osadziło go w o wiele bardziej pretensjonalnej i kiczowatej estetyce - o obu piosenkach przeczytacie >>TUTAJ<<. Na tym tle całkiem nieźle wypadło debiutujące BP POP z piosenką "Today", ale i to nie był materiał na duży przebój (więcej o tym >>TUTAJ<<).
Jeśli idzie o grupy o bardziej kobiecym, ostrzejszym wizerunku, to mieliśmy powrót 9MUSES z piosenką "Dolls" (>>TUTAJ<<), która okazała się równie przeciętna, co wyżej wymieniona konkurencja. Jednak teraz trend się odwraca. W zeszłym tygodniu świetnie debiutowaly dziewczyny z Ladies' Code. Na uwagę zasługuje nie tylko piosenka "Bad Girl", ale cały mini-album. Kto jeszcze ich nie zna, odsyłam >>TUTAJ<<.
Ponadto mieliśmy długo wyczekiwany comeback formacji RaNia, która piosenką "Just Go" promuje pierwszy pełny album (więcej >>TUTAJ<<). Zaraz powrócą także dziewczyny z EvoL, a teaser teledysku raczej zachęca do wyczekiwania. No i Pledis Entertainment ogłosiło, że After School wraca do studia nagraniowego i to pod okiem nie byle kogo, bo Brave Brothers - człowieka stojącego za "Alone" (>>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<) formacji Sistar czy równie ciekawym, choć nieco przeoczonym, "This Person" (>>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<) nagranego przez okolicznościową formację pod nazwą Dazzling Red.
W tym natłoku nagrań i zapowiedzi można by przeoczyć nowe nagranie formacji GLAM. Jednak byłby to wielki błąd, bo dziewczyny przygotowały coś naprawdę niebanalnego.
Oryginalne brzmienie, prawda? Oczywiście spora w tym rola świetnie zrobionego podkładu. Jest intrydujący, lekko tajemniczy, ma wiele subtelnych akcentów, ale nie brak mu mocy - przede wszystkim od strony rytmu. Słychać w nim także coś nie tyle prześmiewczego, co lekko gorzkiego i ironicznego. No i trzeba przyznać, że dziewczyny potrafią ciekawie zaśpiewać swoje partie. Jednak to, na co chcę zwrócić szczególną uwagę to ogólna koncepcja tego utworu.
Zwrotki zaczynają się dosyć standardowym brzmieniem - lekkim R'n"B jakiego na popwej scenie całkiem sporo. Potem zwrotki bardzo płynnie przechodzą do nieco silniejszego rapu. Nie ma w tym nic niezwykłego, bo mieszanie tych dwóch gatunków jest niezwykle popularne. Różnicę robi wmieszanie trzeciego gatunku w refrenie - trotu. Te "wyciągnięte" wokale wzbogacone charakterystycznymi ozdobnikami na melodii są jednym ze znaków rozpoznawczych tego gatunku.
Czym jest trot? To gatunek muzyczny charakterystyczny dla Korei. Nazwa pochodzi od skrócenia słowa foxtrot - tańca, który na początku XX wieku legł u podstaw stworzenia gatunku muzycznego, który przez dekady królował na Półwyspie Koreańskim. Obok foxtrota u podstaw gatunku leżą wpływy popularnej muzyki japońskiej, głównie tej przedwojennej, bo przecież przez lata Korea znajdowała się pod japońską okupacją. Po wojnie wyraźniejszy stał się wpływ bardziej amerykańskiego brzmienia, choć mieszanka wciąż pozostawała wyjątkowa, charakterystyczna dla koreańskiej sceny muzycznej. W ostatnim dwudziestoleciu minionego wieku trot stracił na popularności i ustąpił miejsca k-popowi, jednak wciąż kompilacje największych przebojów i najbardziej znanych artystów bardzo dobrze się sprzedają.
Jednak nie tylko muzycznie ten klip jest niebanalny. Zazwyczaj w teledyskach i popkulturze widzimy historię kopciuszka, transformację od brzydkiego kaczątka do pięknego łabędzia. Tutaj sytuacja jest odwrotna, dziewczyny gubią "wspomagacze" kobiecej urody, zamiast je nakładać.Bardziej nie będę się rozwodził nad klipem, bo od strony technicznej jest bardzo dobry, a także stanowi adekwatną wizualizację do słów piosenki, jednocześnie nie proponując sam z siebie żadnych nowych efektów czy treści.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, polecam obejrzeć teledysk z napisami, wystarczy kliknąć stosowny przycisk w odtwarzaczu i mamy dostęp do angielskich napisów - wyjątkowo dobrze spisanych. Całość jest mocno babska w tematyce, ale ciekawa i zgrabnie przekazana, także nawet taki świnia-macho-morderca jak ja może to przeczytać nie tylko bez zgrzytania zębami, ale w dodatku przyklaskując pomysłowości i odejściu od standardowego - "ja cię kocham, a ty mnie nie".
Na zakończenie, pozostając w temacie ciekawego podejścia do kwestii makijażu, polecam zajrzeć do >>TEGO<< tekstu i obejrzeć tam umieszczony klip. Dziewczyny z Brown Eyed Girls zrobiły coś jeszcze ambitniejszego od strony treści, a i sam teledysk jest najwyższej klasy.
Konkurencja była nijaka. Dwie nowe-stare formacje - 2Yoon wydzielone z 4Minute i Dasoni wydzielone z EXID, próbowały się przebić z formułą duetów bardzo dobrze śpiewających wokalistek, ale piosenki i konwencje dobrane na debiut strasznie utrudniły im zdobycie szerszej popularności. Więcej o ich piosenkach przeczytacie >>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<.
W nurcie aegyo niby tez się coś działo, ale znów bez szału. Rainbow zaatakowało całkiem znośnym, ale trudnym do apamiętania "Tell Me Tell Me", z kolei Two X nagrało nieco bardziej przebojowy utwór, ale osadziło go w o wiele bardziej pretensjonalnej i kiczowatej estetyce - o obu piosenkach przeczytacie >>TUTAJ<<. Na tym tle całkiem nieźle wypadło debiutujące BP POP z piosenką "Today", ale i to nie był materiał na duży przebój (więcej o tym >>TUTAJ<<).
Jeśli idzie o grupy o bardziej kobiecym, ostrzejszym wizerunku, to mieliśmy powrót 9MUSES z piosenką "Dolls" (>>TUTAJ<<), która okazała się równie przeciętna, co wyżej wymieniona konkurencja. Jednak teraz trend się odwraca. W zeszłym tygodniu świetnie debiutowaly dziewczyny z Ladies' Code. Na uwagę zasługuje nie tylko piosenka "Bad Girl", ale cały mini-album. Kto jeszcze ich nie zna, odsyłam >>TUTAJ<<.
Ponadto mieliśmy długo wyczekiwany comeback formacji RaNia, która piosenką "Just Go" promuje pierwszy pełny album (więcej >>TUTAJ<<). Zaraz powrócą także dziewczyny z EvoL, a teaser teledysku raczej zachęca do wyczekiwania. No i Pledis Entertainment ogłosiło, że After School wraca do studia nagraniowego i to pod okiem nie byle kogo, bo Brave Brothers - człowieka stojącego za "Alone" (>>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<) formacji Sistar czy równie ciekawym, choć nieco przeoczonym, "This Person" (>>TUTAJ<< i >>TUTAJ<<) nagranego przez okolicznościową formację pod nazwą Dazzling Red.
W tym natłoku nagrań i zapowiedzi można by przeoczyć nowe nagranie formacji GLAM. Jednak byłby to wielki błąd, bo dziewczyny przygotowały coś naprawdę niebanalnego.
Oryginalne brzmienie, prawda? Oczywiście spora w tym rola świetnie zrobionego podkładu. Jest intrydujący, lekko tajemniczy, ma wiele subtelnych akcentów, ale nie brak mu mocy - przede wszystkim od strony rytmu. Słychać w nim także coś nie tyle prześmiewczego, co lekko gorzkiego i ironicznego. No i trzeba przyznać, że dziewczyny potrafią ciekawie zaśpiewać swoje partie. Jednak to, na co chcę zwrócić szczególną uwagę to ogólna koncepcja tego utworu.
Zwrotki zaczynają się dosyć standardowym brzmieniem - lekkim R'n"B jakiego na popwej scenie całkiem sporo. Potem zwrotki bardzo płynnie przechodzą do nieco silniejszego rapu. Nie ma w tym nic niezwykłego, bo mieszanie tych dwóch gatunków jest niezwykle popularne. Różnicę robi wmieszanie trzeciego gatunku w refrenie - trotu. Te "wyciągnięte" wokale wzbogacone charakterystycznymi ozdobnikami na melodii są jednym ze znaków rozpoznawczych tego gatunku.
Czym jest trot? To gatunek muzyczny charakterystyczny dla Korei. Nazwa pochodzi od skrócenia słowa foxtrot - tańca, który na początku XX wieku legł u podstaw stworzenia gatunku muzycznego, który przez dekady królował na Półwyspie Koreańskim. Obok foxtrota u podstaw gatunku leżą wpływy popularnej muzyki japońskiej, głównie tej przedwojennej, bo przecież przez lata Korea znajdowała się pod japońską okupacją. Po wojnie wyraźniejszy stał się wpływ bardziej amerykańskiego brzmienia, choć mieszanka wciąż pozostawała wyjątkowa, charakterystyczna dla koreańskiej sceny muzycznej. W ostatnim dwudziestoleciu minionego wieku trot stracił na popularności i ustąpił miejsca k-popowi, jednak wciąż kompilacje największych przebojów i najbardziej znanych artystów bardzo dobrze się sprzedają.
Jednak nie tylko muzycznie ten klip jest niebanalny. Zazwyczaj w teledyskach i popkulturze widzimy historię kopciuszka, transformację od brzydkiego kaczątka do pięknego łabędzia. Tutaj sytuacja jest odwrotna, dziewczyny gubią "wspomagacze" kobiecej urody, zamiast je nakładać.Bardziej nie będę się rozwodził nad klipem, bo od strony technicznej jest bardzo dobry, a także stanowi adekwatną wizualizację do słów piosenki, jednocześnie nie proponując sam z siebie żadnych nowych efektów czy treści.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, polecam obejrzeć teledysk z napisami, wystarczy kliknąć stosowny przycisk w odtwarzaczu i mamy dostęp do angielskich napisów - wyjątkowo dobrze spisanych. Całość jest mocno babska w tematyce, ale ciekawa i zgrabnie przekazana, także nawet taki świnia-macho-morderca jak ja może to przeczytać nie tylko bez zgrzytania zębami, ale w dodatku przyklaskując pomysłowości i odejściu od standardowego - "ja cię kocham, a ty mnie nie".
Na zakończenie, pozostając w temacie ciekawego podejścia do kwestii makijażu, polecam zajrzeć do >>TEGO<< tekstu i obejrzeć tam umieszczony klip. Dziewczyny z Brown Eyed Girls zrobiły coś jeszcze ambitniejszego od strony treści, a i sam teledysk jest najwyższej klasy.
poniedziałek, 11 marca 2013
RaNia - Just Go
RaNia to jedna z dziwniejszych grup na koreańskim rynku. Nie chodzi mi o muzykę, którą grają - elektroniczne, przebojowe brzmienie, produkowane przez ludzi stojących za piosenkami Lady Gagi i Britney Spears to standardowy pop. Również wizerunkowo grupa jakoś szczególnie się nie wyróżnia. Tak, formacja już na początku miała drobne problemy z nazbyt prowokacyjnymi kostiumami i tańcem, ale nie były to problemy na tyle duże, by zdefiniować grupę jako pretensjonalną czy bazującą na kontrowersji.
Dziwny w tej grupie jest natomiast absolutny brak konsekwencji i organizacyjna amatorka. Pomimo tego, że grupie udało się zwrócić uwagę publiczności, nikt w wytwórni nie potrafił przełożyć tego na komercyjny sukces. Od 2011 z RaNii zdołano za to "odpalić" już trzy wokalistki, a czwarta - Riko - chwilowo nie może występować z grupą, bo dwa lata spędzone na promocjach z zespołem sprawiły, że stała się zagrożona skreśleniem z listy studentów na swojej uczelni.
RaNia i jej wytwórnia od samego początku odgrażała się też, że zadebiutuje naraz na rynku koreańskim i amerykańskim. Cóż, debiut w ameryce do tej pory nie doszedł do skutku, choć wytwórnia zarzeka się, że tym razem wszystko jest już dogadane i promocje w USA wystartują po zakończeniu promowania pierwszego pełnego albumu w Korei. Z tym albumem też było trochę zawirowań, bo datę premiery przesuwano tak długo, że wszyscy zapomnieli, że w ogóle ma się ukazać. Potem nagle wytwórnia sypnęła materiałami promocyjnymi dosłownie na kilka dni przed wydaniem krążka, jednocześnie zaskakując wszystkich wyżej opisaną nieobecnością Riko.
W sam album nie będę się zagłębiał, bo w większości składają się na niego piosenki z poprzednich, mniejszych wydawnictw grupy. Jednak całość promuje nowe nagranie pod tytułem "Just Go".
Niezła, całkiem przebojowa piosenka, ale do bólu sztampowa - nie ma w niej chyba nic oryginalnego czy pomysłowego. Haczyk, jak i cały utwór, szalenie łatwo wpada w ucho i nie ma problemu z jego zapamiętaniem. Sęk w tym, że nie ma tu właściwie żadnego dobrego powodu, ponad ową łatwość, by tę piosenkę zapamiętywać, więc równie bezproblemowe powinno okazać się zapomnienie o niej, a nie o to przecież chodzi. Jeżeli miałbym coś tu wyróżnić dźwiękowo, to byłby to podkład w zwrotkach. Jest prosty, ale wciągający i brzmi intrygująco. Ale do rangi dużego przeboju to on tej piosenki sam nie wyniesie.
Podobny problem mam z teledyskiem. Znów wszystko jest na swoim miejscu, znów jest nawet efektownie i przyjemnie dla oka, ale żebym widział jakiś powód, żeby wracać do tego klipu, to nie powiem. W dodatku muszę przyznać, że gdyby nie wsparcie męskiej grupy tancerzy, same piosenkarki miałyby duży problem z udźwignięciem tego widowiska. Ich figury taneczne momentami są niezgrane i niedopracowane lub zwyczajnie mało wymagające, choć to wszystko zostaje całkiem zgrabnie zamaskowane poprzez dobrze dobrane, różnorodne kostiumy i celowo kontrastujących z wokalistkami tancerzy.
Jedna rzecz, za którą muszę pochwalić ludzi odpowiedzialnych - ten klip jest o niczym. Tak, to jest pozytyw. Muzyka jest dość dynamiczna, a obraz dość bogaty wizualnie i dość klimatyczny by zająć widza bez dodatku jakiejś śmiesznej, szczątkowej fabuły. Może nawet ktoś zamierzał się na takie posunięcie, bo w klipie przewija się cały czas jeden facet, ale sceny z nim są zbytnio od siebie oderwane, by układać je w jakąś konkretną linię fabularną. Powiem więcej, teaser tego wideoklipu przekonuje mnie, że jakiś fabularny zamiar gdzieś się komuś po głowie kręcił, ale do finalnej wersji teledysku najwyraźniej się nie zmieścił...
ZNOWU! Co jest z koreańskimi kobietami i bronią palną? Jeżeli dziewczyny mają zamiar z tym klipem podbijać Stany, to zdecydowanie dobrym pomysłem było wyrzucenie gnata. Ludzie w Ameryce mogliby nie załapać, że w Koreańskich teledyskach nieszczęśliwie zakochana / oszukana kobieta może nie tylko mierzyć do faceta z broni, ale także bez wyraźnego powodu może go zastrzelić... a nawet gorzej, ale o tym innym razem.
Dziwny w tej grupie jest natomiast absolutny brak konsekwencji i organizacyjna amatorka. Pomimo tego, że grupie udało się zwrócić uwagę publiczności, nikt w wytwórni nie potrafił przełożyć tego na komercyjny sukces. Od 2011 z RaNii zdołano za to "odpalić" już trzy wokalistki, a czwarta - Riko - chwilowo nie może występować z grupą, bo dwa lata spędzone na promocjach z zespołem sprawiły, że stała się zagrożona skreśleniem z listy studentów na swojej uczelni.
RaNia i jej wytwórnia od samego początku odgrażała się też, że zadebiutuje naraz na rynku koreańskim i amerykańskim. Cóż, debiut w ameryce do tej pory nie doszedł do skutku, choć wytwórnia zarzeka się, że tym razem wszystko jest już dogadane i promocje w USA wystartują po zakończeniu promowania pierwszego pełnego albumu w Korei. Z tym albumem też było trochę zawirowań, bo datę premiery przesuwano tak długo, że wszyscy zapomnieli, że w ogóle ma się ukazać. Potem nagle wytwórnia sypnęła materiałami promocyjnymi dosłownie na kilka dni przed wydaniem krążka, jednocześnie zaskakując wszystkich wyżej opisaną nieobecnością Riko.
W sam album nie będę się zagłębiał, bo w większości składają się na niego piosenki z poprzednich, mniejszych wydawnictw grupy. Jednak całość promuje nowe nagranie pod tytułem "Just Go".
Niezła, całkiem przebojowa piosenka, ale do bólu sztampowa - nie ma w niej chyba nic oryginalnego czy pomysłowego. Haczyk, jak i cały utwór, szalenie łatwo wpada w ucho i nie ma problemu z jego zapamiętaniem. Sęk w tym, że nie ma tu właściwie żadnego dobrego powodu, ponad ową łatwość, by tę piosenkę zapamiętywać, więc równie bezproblemowe powinno okazać się zapomnienie o niej, a nie o to przecież chodzi. Jeżeli miałbym coś tu wyróżnić dźwiękowo, to byłby to podkład w zwrotkach. Jest prosty, ale wciągający i brzmi intrygująco. Ale do rangi dużego przeboju to on tej piosenki sam nie wyniesie.
Podobny problem mam z teledyskiem. Znów wszystko jest na swoim miejscu, znów jest nawet efektownie i przyjemnie dla oka, ale żebym widział jakiś powód, żeby wracać do tego klipu, to nie powiem. W dodatku muszę przyznać, że gdyby nie wsparcie męskiej grupy tancerzy, same piosenkarki miałyby duży problem z udźwignięciem tego widowiska. Ich figury taneczne momentami są niezgrane i niedopracowane lub zwyczajnie mało wymagające, choć to wszystko zostaje całkiem zgrabnie zamaskowane poprzez dobrze dobrane, różnorodne kostiumy i celowo kontrastujących z wokalistkami tancerzy.
Jedna rzecz, za którą muszę pochwalić ludzi odpowiedzialnych - ten klip jest o niczym. Tak, to jest pozytyw. Muzyka jest dość dynamiczna, a obraz dość bogaty wizualnie i dość klimatyczny by zająć widza bez dodatku jakiejś śmiesznej, szczątkowej fabuły. Może nawet ktoś zamierzał się na takie posunięcie, bo w klipie przewija się cały czas jeden facet, ale sceny z nim są zbytnio od siebie oderwane, by układać je w jakąś konkretną linię fabularną. Powiem więcej, teaser tego wideoklipu przekonuje mnie, że jakiś fabularny zamiar gdzieś się komuś po głowie kręcił, ale do finalnej wersji teledysku najwyraźniej się nie zmieścił...
ZNOWU! Co jest z koreańskimi kobietami i bronią palną? Jeżeli dziewczyny mają zamiar z tym klipem podbijać Stany, to zdecydowanie dobrym pomysłem było wyrzucenie gnata. Ludzie w Ameryce mogliby nie załapać, że w Koreańskich teledyskach nieszczęśliwie zakochana / oszukana kobieta może nie tylko mierzyć do faceta z broni, ale także bez wyraźnego powodu może go zastrzelić... a nawet gorzej, ale o tym innym razem.
piątek, 8 marca 2013
Ladies' Code - Bad Girl
Około dwóch tygodni temu zaczęło robić się głośno o debiucie nowej żeńskiej formacji nie znajdującej się pod skrzydłami żadnej z dużych wytwórni. Biorąc to pod uwagę, wokół dziewczyn zrobił się całkiem spory szum medialny. Ja jednak do tematu nie podchodziłem zbyt entuzjastycznie, bo spora część tegorocznych debiutów to mniejsze i większe rozczarowania.
Normalnie nie śledzę też teaserów do teledysków, ale tak się złożyło, że na teaser grupy Ladies' Code po prostu się napatoczyłem.
Cóż... Jestem podłym, brudnym samcem, któremu tylko jedno w głowie, więc dziewczyny natychmiast zyskały nieco więcej mojej sympatii. Tym bardziej, że oprócz oczywistych atutów w postaci laski trzymającej miotacz płomieni, te kilkadziesiąt sekund nagrania ma też nieco internetowego uroku spod znaku "Co ja pacze?!". Jeszcze lepiej widać to w następnym teaserze...
Okej, w tym momencie zaczęło to wszystko bardziej przypominać zapowiedź nowego numeru jakiegoś nomen omen "CKM-u", a nie koreańskiego teledysku, ale kim ja jestem, żeby narzekać. Teasery ewidentnie celowały w męską część publiki, choć poza tym nie można im odmówić intrygującej stylizacji, która na pewno w jakimś stopniu także zwróciła moją uwagę na tę premierę.
Ponieważ grupa liczy sobie 5 dziewczyn, więc wypuszczono 5 takich teaserów, plus jeden grupowy dla całego wideoklipu. Mógłbym coś tu jeszcze dorzucić, ale szczerze powiedziawszy nie chce mi się, bo - o zgrozo - mam jeszcze sporo do napisania nie tylko o samym klipie, ale i muzyce grupy. Dlatego przejdę już do teledysku.
Dobra, co my tu mamy? Ładne, zgrabne (te talie!) dziewczyny, które dobrze śpiewają. To wbrew pozorom wcale nie jest standard. Ale zanim zajmę się muzyką, najpierw pomęczę wideoklip, który wbrew mojemu początkowemu entuzjazmowi, jest chyba słabszą częścią układanki.
Już w teaserach estetyka opierająca się bardziej na kolorach i akcentowaniu prostych kształtów, niż na bogatych zdobieniach i mnogości detali, bardzo mi się spodobała, więc problem klipu na pewno nie leży po tej stronie. Wręcz przeciwnie, to raczej mocna strona nagrania, która klimatem nawiązuje do kinematografii lat 60-tych i początku 70-tych, bondowskich klimatów (które osobiście tak bardzo cenię), co z kolei jest silnym łącznikiem z estetyką tej piosenki, która także wędruje właśnie w tym kierunku.
Mam kilka drobnych zarzutów stricte wizualnych jak np. biżuteria w bodaj pierwszej grupowej scenie. Nawet pomimo "spranych kolorów", te wszystkie bransoletki odcinają się na tle czarno-białej stylizacji. Może gdyby każda dziewczyna miała przydzielony detal w jednym, góra dwóch kolorach, ale w tym wypadku jest tych wszystkich ustrojstw zbyt wiele, w dodatku są zbytnio rozstrzelone kolorystycznie. Drugi zarzut to kompozycja sceny u fryzjera - coś mi tam nie gra, coś jest niespójne. Może to te czarno-białe zdjęcia rozwieszone bez ładu, składu i wyraźnego powodu.
A może to po prostu kwestia tego, że cały teledysk zaczyna się rozjeżdżać właśnie od sceny u fryzjera? Coraz gorzej komponuje się z muzyką, co więcej zaczyna walczyć z nią o uwagę widza. Motyw z usypianiem klientów a następnie malowaniem ich jest głupkowaty i... Bogowie, nie o takim celowaniu w męską część publiczności pisałem... Dlaczego to zawsze się dzieje? W tym tempie, koreańskie wokalistki będą miały na koncie body count lepszy niż John Rambo. O tym strzelaniu i mordowaniu chyba muszę w końcu napisać jakiś większy tekst...
Ale zostawiając jęki, a wracając do konkretów. W scenie u fryzjera chyba szwankuje oświetlenie. Z jednej strony plan sugeruje kilka źródeł światła w postaci lamp, a przede wszystkim na wpół przesłoniętych okien, przez które ewidentnie wdziera się sporo oświetlenia. A jednak w wielu kadrach to klimatyczne oświetlenie jest całkowicie gubione poprzez zastosowanie jakiegoś głównego rozproszonego źródła światła nad całą sceną. To tworzy na podświadomym poziomie wrażenie niespójności i dodatkowo odziera scenę z potencjalnego klimatu, w zamian dając jedynie komfort jasności. Można to chyba było lepiej rozwiązać.
Trzeba jednak przyznać, że po scenie sugerowanej masakry, klip wraca na właściwe tory i znów przyjemnie się na niego patrzy. Nie tylko dlatego, że dziewczyny mają procentowo większy udział w obrazie. Tak sobie myślę, że zanim przejdę do rozpisywania się o piosence, wrzucę tu wersję pozbawioną teledysku, bo przynajmniej dla mnie z początku klip był jedną z przeszkód w docenieniu tego utworu.
Drugą z przeszkód było uderzające podobieństwo do muzyki formacji Miss A. W niektórych momentach z automatu w głowie uzupełniałem melodię fragmentami piosenek (głównie "Goodbye Baby" i nomen omen "Bad girl, good girl") tej bardziej znanej grupy i nie potrafiłem skoncentrować się na tym, co faktycznie dobiegało do moich uszu. Na szczęście udało mi się przezwyciężyć to uprzedzenie, bo Ladies' Code ze wszech miar zasługuje by pracować na swoją własną renomę.
Zacznijmy od tego, że dziewczyny mają ciekawe, barwne i zróżnicowane głosy, które sprawiają, że siłą rzeczy ich piosenki będą bogate w brzmienie. W dodatku słychać po nich przynajmniej pewne podstawowe umiejętności muzyczne, co sprawia, że brzmienie retro wypływając z ich gardeł nie jest jakąś niedorobioną namiastką, nieudolną imitacją, tylko brzmi bardzo autentycznie. Jest w tym oczywiście nieco świeższego, bardziej nowoczesnego brzmienia, ale przecież nie chodzi o to, aby dokładnie kopiować standardy muzyczne sprzed pół wieku. (>>TUTAJ<< znajdziecie tłumaczenie słów)
Od strony podkładu też jest i ciekawie, i bogato, i dobrze technicznie. Uwielbiam szeroko zastosowaną w tej piosence sekcję dętą z uwzględnieniem trąbek - tego w ostatnich latach nigdzie nie słyszy się za dużo, a przecież ten utwór to żywy dowód, że przy dobrej kompozycji i aranżacji można w ten sposób stworzyć żywą, atrakcyjną piosenkę o niebanalnym brzmieniu.
To własnie sekcja dęta nadaje piosence sporo z tego filmowego, bondowego klimatu, o którym wspominałem wyżej, ale przecież to tylko jeden aspekt tej kompozycji. Równie istotne dla "filmowości" brzmienia są subtelnie wplecione w tło smyczki. Jednak ta piosenka to nie tylko umiejętna stylizacja, ale także spora dawka energii i dynamiki poparta bardzo szerokim zapleczem instrumentalnym. Oczywiście trąbki znów wiodą prym, ale równie ważny jest bardzo zgrabny beat i sporo dodatkowych dźwięków dodanych dla wzbogacenia brzmienia. Gdzieś tam na progu słyszalności w refrenie przemykają akcenty na elektrycznej gitarze, jest trochę wstawek klawiszowych, z tą najbardziej oczywistą w intrze piosenki na czele. Słychać też trochę elektroniki, ale głównie zorientowanej na potęgowanie retro-odczuć.
"Bad Girl" to od strony muzycznej bardzo udany debiut, nie mam co do tego wątpliwości. Ale zanim skończę z tym tekstem, mam jeszcze kilka słów do napisania. "Bad Girl" to tytuł, który promuje mini-album grupy, na którym znalazły się jeszcze 3 inne piosenki. I tu należy podkreślić, że wszystkie 3 są równie dobre - przebojowo brzmiące, dobrze wyprodukowane, bogate kompozycje, które świetnie wykorzystują dobre głosy wokalistek. Piosenki są w nieco różnych klimatach muzycznych. "Dada La" trąci nieco jeśli nie burleską, to klubem nocnym w starym stylu. "I Won't Cry" to z kolei wolniejsza balladka. Ja na zakończenie zostawię tutaj trzecie z nagrań - bardzo klimatycznie brzmiący, bardziej elektroniczny kawałek pod tytułem "SuperGirl".
Aha, no i liczę, że koreańska publika doceni muzykę tej grupy, bo dziewczyny z Ladies' Code stanowczo na to zasługują.
BONUS
Ladies' Code - "SuperGirl" ==> angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<
Normalnie nie śledzę też teaserów do teledysków, ale tak się złożyło, że na teaser grupy Ladies' Code po prostu się napatoczyłem.
Cóż... Jestem podłym, brudnym samcem, któremu tylko jedno w głowie, więc dziewczyny natychmiast zyskały nieco więcej mojej sympatii. Tym bardziej, że oprócz oczywistych atutów w postaci laski trzymającej miotacz płomieni, te kilkadziesiąt sekund nagrania ma też nieco internetowego uroku spod znaku "Co ja pacze?!". Jeszcze lepiej widać to w następnym teaserze...
Okej, w tym momencie zaczęło to wszystko bardziej przypominać zapowiedź nowego numeru jakiegoś nomen omen "CKM-u", a nie koreańskiego teledysku, ale kim ja jestem, żeby narzekać. Teasery ewidentnie celowały w męską część publiki, choć poza tym nie można im odmówić intrygującej stylizacji, która na pewno w jakimś stopniu także zwróciła moją uwagę na tę premierę.
Ponieważ grupa liczy sobie 5 dziewczyn, więc wypuszczono 5 takich teaserów, plus jeden grupowy dla całego wideoklipu. Mógłbym coś tu jeszcze dorzucić, ale szczerze powiedziawszy nie chce mi się, bo - o zgrozo - mam jeszcze sporo do napisania nie tylko o samym klipie, ale i muzyce grupy. Dlatego przejdę już do teledysku.
Dobra, co my tu mamy? Ładne, zgrabne (te talie!) dziewczyny, które dobrze śpiewają. To wbrew pozorom wcale nie jest standard. Ale zanim zajmę się muzyką, najpierw pomęczę wideoklip, który wbrew mojemu początkowemu entuzjazmowi, jest chyba słabszą częścią układanki.
Już w teaserach estetyka opierająca się bardziej na kolorach i akcentowaniu prostych kształtów, niż na bogatych zdobieniach i mnogości detali, bardzo mi się spodobała, więc problem klipu na pewno nie leży po tej stronie. Wręcz przeciwnie, to raczej mocna strona nagrania, która klimatem nawiązuje do kinematografii lat 60-tych i początku 70-tych, bondowskich klimatów (które osobiście tak bardzo cenię), co z kolei jest silnym łącznikiem z estetyką tej piosenki, która także wędruje właśnie w tym kierunku.
Mam kilka drobnych zarzutów stricte wizualnych jak np. biżuteria w bodaj pierwszej grupowej scenie. Nawet pomimo "spranych kolorów", te wszystkie bransoletki odcinają się na tle czarno-białej stylizacji. Może gdyby każda dziewczyna miała przydzielony detal w jednym, góra dwóch kolorach, ale w tym wypadku jest tych wszystkich ustrojstw zbyt wiele, w dodatku są zbytnio rozstrzelone kolorystycznie. Drugi zarzut to kompozycja sceny u fryzjera - coś mi tam nie gra, coś jest niespójne. Może to te czarno-białe zdjęcia rozwieszone bez ładu, składu i wyraźnego powodu.
A może to po prostu kwestia tego, że cały teledysk zaczyna się rozjeżdżać właśnie od sceny u fryzjera? Coraz gorzej komponuje się z muzyką, co więcej zaczyna walczyć z nią o uwagę widza. Motyw z usypianiem klientów a następnie malowaniem ich jest głupkowaty i... Bogowie, nie o takim celowaniu w męską część publiczności pisałem... Dlaczego to zawsze się dzieje? W tym tempie, koreańskie wokalistki będą miały na koncie body count lepszy niż John Rambo. O tym strzelaniu i mordowaniu chyba muszę w końcu napisać jakiś większy tekst...
Ale zostawiając jęki, a wracając do konkretów. W scenie u fryzjera chyba szwankuje oświetlenie. Z jednej strony plan sugeruje kilka źródeł światła w postaci lamp, a przede wszystkim na wpół przesłoniętych okien, przez które ewidentnie wdziera się sporo oświetlenia. A jednak w wielu kadrach to klimatyczne oświetlenie jest całkowicie gubione poprzez zastosowanie jakiegoś głównego rozproszonego źródła światła nad całą sceną. To tworzy na podświadomym poziomie wrażenie niespójności i dodatkowo odziera scenę z potencjalnego klimatu, w zamian dając jedynie komfort jasności. Można to chyba było lepiej rozwiązać.
Trzeba jednak przyznać, że po scenie sugerowanej masakry, klip wraca na właściwe tory i znów przyjemnie się na niego patrzy. Nie tylko dlatego, że dziewczyny mają procentowo większy udział w obrazie. Tak sobie myślę, że zanim przejdę do rozpisywania się o piosence, wrzucę tu wersję pozbawioną teledysku, bo przynajmniej dla mnie z początku klip był jedną z przeszkód w docenieniu tego utworu.
Drugą z przeszkód było uderzające podobieństwo do muzyki formacji Miss A. W niektórych momentach z automatu w głowie uzupełniałem melodię fragmentami piosenek (głównie "Goodbye Baby" i nomen omen "Bad girl, good girl") tej bardziej znanej grupy i nie potrafiłem skoncentrować się na tym, co faktycznie dobiegało do moich uszu. Na szczęście udało mi się przezwyciężyć to uprzedzenie, bo Ladies' Code ze wszech miar zasługuje by pracować na swoją własną renomę.
Zacznijmy od tego, że dziewczyny mają ciekawe, barwne i zróżnicowane głosy, które sprawiają, że siłą rzeczy ich piosenki będą bogate w brzmienie. W dodatku słychać po nich przynajmniej pewne podstawowe umiejętności muzyczne, co sprawia, że brzmienie retro wypływając z ich gardeł nie jest jakąś niedorobioną namiastką, nieudolną imitacją, tylko brzmi bardzo autentycznie. Jest w tym oczywiście nieco świeższego, bardziej nowoczesnego brzmienia, ale przecież nie chodzi o to, aby dokładnie kopiować standardy muzyczne sprzed pół wieku. (>>TUTAJ<< znajdziecie tłumaczenie słów)
Od strony podkładu też jest i ciekawie, i bogato, i dobrze technicznie. Uwielbiam szeroko zastosowaną w tej piosence sekcję dętą z uwzględnieniem trąbek - tego w ostatnich latach nigdzie nie słyszy się za dużo, a przecież ten utwór to żywy dowód, że przy dobrej kompozycji i aranżacji można w ten sposób stworzyć żywą, atrakcyjną piosenkę o niebanalnym brzmieniu.
To własnie sekcja dęta nadaje piosence sporo z tego filmowego, bondowego klimatu, o którym wspominałem wyżej, ale przecież to tylko jeden aspekt tej kompozycji. Równie istotne dla "filmowości" brzmienia są subtelnie wplecione w tło smyczki. Jednak ta piosenka to nie tylko umiejętna stylizacja, ale także spora dawka energii i dynamiki poparta bardzo szerokim zapleczem instrumentalnym. Oczywiście trąbki znów wiodą prym, ale równie ważny jest bardzo zgrabny beat i sporo dodatkowych dźwięków dodanych dla wzbogacenia brzmienia. Gdzieś tam na progu słyszalności w refrenie przemykają akcenty na elektrycznej gitarze, jest trochę wstawek klawiszowych, z tą najbardziej oczywistą w intrze piosenki na czele. Słychać też trochę elektroniki, ale głównie zorientowanej na potęgowanie retro-odczuć.
"Bad Girl" to od strony muzycznej bardzo udany debiut, nie mam co do tego wątpliwości. Ale zanim skończę z tym tekstem, mam jeszcze kilka słów do napisania. "Bad Girl" to tytuł, który promuje mini-album grupy, na którym znalazły się jeszcze 3 inne piosenki. I tu należy podkreślić, że wszystkie 3 są równie dobre - przebojowo brzmiące, dobrze wyprodukowane, bogate kompozycje, które świetnie wykorzystują dobre głosy wokalistek. Piosenki są w nieco różnych klimatach muzycznych. "Dada La" trąci nieco jeśli nie burleską, to klubem nocnym w starym stylu. "I Won't Cry" to z kolei wolniejsza balladka. Ja na zakończenie zostawię tutaj trzecie z nagrań - bardzo klimatycznie brzmiący, bardziej elektroniczny kawałek pod tytułem "SuperGirl".
Aha, no i liczę, że koreańska publika doceni muzykę tej grupy, bo dziewczyny z Ladies' Code stanowczo na to zasługują.
BONUS
Ladies' Code - "SuperGirl" ==> angielskie tłumaczenie >>TUTAJ<<
czwartek, 7 marca 2013
Lee Hi - It's Over
Nareszcie. Druga połowa lutego była wypchana mało znaczącymi debiutami, nieciekawymi powrotami i hip-hopem. Jednak ten krótki okres stagnacji chyba właśnie się kończy. Tej nocy wyskoczyły dwie dosyć ciekawe premiery, a kolejne są w drodze. Dzisiaj zajmę się ważniejszym z premierowych nagrań - długo wyczekiwanym powrotem Lee Hi.
O drodze do debiutu, jak i samym debiucie, tej młodziutkiej wokalistki (rocznik 1996) pisałem >>TUTAJ<<. Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał jej debiutanckiego przeboju "1, 2, 3, 4" - koniecznie zajrzyjcie do podlinkowanego tekstu. Dla leniwych i zapominalskich - Lee Hi w telegraficznym skrócie to zdobywczyni drugiego miejsca w programie "Survival Audition K-pop Star", która po programie podpisała kontrakt z jedną z czołowych wytwórni - YG Entertainment, stajnią pełną gwiazd o międzynarodowym kalibrze jak Big Bang, G-Dragon, 2NE1 czy PSY.
Wydawałoby się, że tak młoda dziewczyna będzie raczej utrapieniem dla menadżerów i szefów produkcji, którzy nie będą mieli pomysłu, jak zagospodarować jej talent i koniec końców zepchną ją na boczny tor. Nic bardziej mylnego. Walory głosu nastolatki naturalnie popychają ją w kierunku dojrzalej brzmiącej muzyki, przede wszystkim soulu. Wytwórnia podjęła wyzwanie i od samego początku obrała właśnie ten kierunek rozwoju. Już debiutanckie nagranie wyniosło Lee Hi na pierwsze miejsca list przebojów, a wiele osób, w tym ja, z niecierpliwością zaczęło wypatrywać pełnego albumu.
Z początku YG Entertainment twierdziło, że z albumem zdążą jeszcze przed końcem 2012 roku, w najgorszym wypadku wydadzą go w pierwszych tygodniach 2013 roku, choć na tym etapie nie zdecydowano jeszcze czy będzie to album, czy tylko mini-album. Jednak nic takiego się nie stało, a o dalszych planach na moment zrobiło się cicho. Dopiero w lutym znów zaczęło się mówić o powrocie Lee Hi, wkrótce potem wytwórnia zaczęła udostępniać coraz więcej informacji - w tym tę kluczową - Lee Hi powróci z pełnym albumem. Wśród udostępnionych materiałów promocyjnych znalazło się też "Turn It Up" - muzyczne intro do nowego wydawnictwa.
Podkład brzmi imponująco, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że pierwsze dźwięki to nie oryginalna kompozycja, a jedynie miks zapożyczonego nagrania. Ponadto ujawniono, że całe wydawnictwo pójdzie w podobnym kierunku, koncentrując się na mieszance soulowego i jazzowego brzmienia z elementami R'n'B. Stało się jasne, że od strony muzycznej, płyta Lee Hi jest w dobrych rękach. Jeżeli kogoś interesuje, co śpiewa Hi, przetłumaczony tekst znajdzie >>TUTAJ<<.
Jednak obok udostępnionej muzycznej próbki, najważniejszą informacją było ogłoszenie sposobu i terminów dystrybucji/promocji albumu. Otóż jego pierwsza połowa jest od dzisiaj (tj. 07.03) dostępna w cyfrowej dystrybucji, podczas gdy kompletny album na sklepowe półki trafi za dwa tygodnie (21.03). Album będą promowały dwa utwory: "Rose" - który ujawniony zostanie wraz z pełnym albumem - oraz "It's Over" - do którego teledysk ujawniono dzisiaj.
Zacznijmy od klipu właśnie, bo jest genialny. Z początku pomyślałem - Oj, coś jest nie tak, wtłaczają dziewczynę w jakąś dziecinadę. Ale kiedy tylko zobaczyłem niedźwiedzia ze "złym" spojrzeniem, zmieniłem zdanie. Świetny pomysł, który wypalił tylko dlatego, że został równie dobrze wykonany. Autorom udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wiadomo, że wytwórni wygodniej nastolatkę wpakować w bardziej cukierkowe realia, ale problemem byłaby spójność obrazu z repertuarem muzycznym. Wyjście? Potraktować Lee Hi jakby była starsza niż jest, a cukierkowatość obrócić w żart, który sprawdziłby się także w repertuarze dojrzalszej artystki.
Klip śmiało można określić takimi słowami jak - słodki czy uroczy, ale naraz jest on śmieszny, nawet ironiczny - przecież wiadomo, że wielki pluszowy miś jest tu tylko w zastępstwie faceta z krwi i kości. Ale, jak już wspomniałem, sednem sukcesu jest tutaj wykonanie. Gdyby miś nie był dobrze zaprojektowany, gdyby Lee Hi była gorzej wystylizowana, gdyby zastosowano tu jakieś nietrafione dekoracje, jakieś głupkowate gagi - cokolwiek, co nie trafiłoby idealnie w obraną konwencję, cały efekt posypałby się jak domek z kart.
Z detali zwrócę uwagę na segment z tancerkami w okularach i niedźwiedziem w żółtej peruce - to aluzja do szalenie popularnego klipu do piosenki G-Dragona "One Of A Kind". Klip wałkowano i parodiowano już na wiele sposobów, więc to temat rzeka, który lepiej zostawić na osobny tekst. Inna rzecz warta odnotowania to osoba Lee Hi. Widać wizerunkowy progres w porównaniu do ostatniego klipu, przede wszystkim wokalistka zdecydowanie swobodniej i naturalniej wypada przed kamerą, co w poprzednim teledysku nieco szwankowało. No i wytwórnia nie powtórzyła błędu z postawieniem Hi tuż obok wysokich, bardzo zgrabnych tancerek, przy których dziewczyna wyglądała po prostu niekorzystnie.
Co do samej piosenki... Zacznę od tego, że tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. Tekst nie jest może jakiś porażający, ale dobrze wiedzieć o czym dziewczyna śpiewa do niedźwiedzia i że jest to tekst dosyć silny, pomimo żartobliwej konwencji klipu. Muzyka idzie bardziej w parze z obrazem, niż z tekstem, trzymając się tej lekkiej formuły, ale to akurat w niczym nie przeszkadza. Piosenki słucha się bardzo przyjemnie i z zainteresowaniem. Jeżeli mam z nią jakiś problem, to jest nim fakt, że po przesłuchaniu nie zapamiętuję jej. Dźwięki są zbyt rozproszone, za mało w tym chwytliwych, melodyjnych kawałków, które wwiercałyby się człowiekowi w mózg i dopadały go pod prysznicem.
Oznacza to tylko tyle i aż tyle, że to dobra piosenka, ale od stricte muzycznej strony trudny materiał do przekucia na przebój. Co z kolei nie oznacza, że piosenka przebojem nie będzie, bo w grę wchodzi przecież także popularność artystki, a także konkurencja. W tej chwili jest ona niewielka, bo Sistar19 z "Gone Not Around Any Longer" (>>TUTAJ<<) okupuje pierwsze miejsca list przebojów już dostatecznie długo, by wywołać znużenie. Pytanie - jak bardzo udane premiery przyniosą kolejne dni? Ja Lee Hi źle nie życzę, ale liczę na kilka przebojowych nagrań ze strony innych wykonawców.
POSTSCRIPTUM
O piosence "Rose", promującej drugą część debiutanckiego albumu Lee Hi, przeczytacie >>TUTAJ<<.
O drodze do debiutu, jak i samym debiucie, tej młodziutkiej wokalistki (rocznik 1996) pisałem >>TUTAJ<<. Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał jej debiutanckiego przeboju "1, 2, 3, 4" - koniecznie zajrzyjcie do podlinkowanego tekstu. Dla leniwych i zapominalskich - Lee Hi w telegraficznym skrócie to zdobywczyni drugiego miejsca w programie "Survival Audition K-pop Star", która po programie podpisała kontrakt z jedną z czołowych wytwórni - YG Entertainment, stajnią pełną gwiazd o międzynarodowym kalibrze jak Big Bang, G-Dragon, 2NE1 czy PSY.
Wydawałoby się, że tak młoda dziewczyna będzie raczej utrapieniem dla menadżerów i szefów produkcji, którzy nie będą mieli pomysłu, jak zagospodarować jej talent i koniec końców zepchną ją na boczny tor. Nic bardziej mylnego. Walory głosu nastolatki naturalnie popychają ją w kierunku dojrzalej brzmiącej muzyki, przede wszystkim soulu. Wytwórnia podjęła wyzwanie i od samego początku obrała właśnie ten kierunek rozwoju. Już debiutanckie nagranie wyniosło Lee Hi na pierwsze miejsca list przebojów, a wiele osób, w tym ja, z niecierpliwością zaczęło wypatrywać pełnego albumu.
Z początku YG Entertainment twierdziło, że z albumem zdążą jeszcze przed końcem 2012 roku, w najgorszym wypadku wydadzą go w pierwszych tygodniach 2013 roku, choć na tym etapie nie zdecydowano jeszcze czy będzie to album, czy tylko mini-album. Jednak nic takiego się nie stało, a o dalszych planach na moment zrobiło się cicho. Dopiero w lutym znów zaczęło się mówić o powrocie Lee Hi, wkrótce potem wytwórnia zaczęła udostępniać coraz więcej informacji - w tym tę kluczową - Lee Hi powróci z pełnym albumem. Wśród udostępnionych materiałów promocyjnych znalazło się też "Turn It Up" - muzyczne intro do nowego wydawnictwa.
Podkład brzmi imponująco, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że pierwsze dźwięki to nie oryginalna kompozycja, a jedynie miks zapożyczonego nagrania. Ponadto ujawniono, że całe wydawnictwo pójdzie w podobnym kierunku, koncentrując się na mieszance soulowego i jazzowego brzmienia z elementami R'n'B. Stało się jasne, że od strony muzycznej, płyta Lee Hi jest w dobrych rękach. Jeżeli kogoś interesuje, co śpiewa Hi, przetłumaczony tekst znajdzie >>TUTAJ<<.
Jednak obok udostępnionej muzycznej próbki, najważniejszą informacją było ogłoszenie sposobu i terminów dystrybucji/promocji albumu. Otóż jego pierwsza połowa jest od dzisiaj (tj. 07.03) dostępna w cyfrowej dystrybucji, podczas gdy kompletny album na sklepowe półki trafi za dwa tygodnie (21.03). Album będą promowały dwa utwory: "Rose" - który ujawniony zostanie wraz z pełnym albumem - oraz "It's Over" - do którego teledysk ujawniono dzisiaj.
Zacznijmy od klipu właśnie, bo jest genialny. Z początku pomyślałem - Oj, coś jest nie tak, wtłaczają dziewczynę w jakąś dziecinadę. Ale kiedy tylko zobaczyłem niedźwiedzia ze "złym" spojrzeniem, zmieniłem zdanie. Świetny pomysł, który wypalił tylko dlatego, że został równie dobrze wykonany. Autorom udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wiadomo, że wytwórni wygodniej nastolatkę wpakować w bardziej cukierkowe realia, ale problemem byłaby spójność obrazu z repertuarem muzycznym. Wyjście? Potraktować Lee Hi jakby była starsza niż jest, a cukierkowatość obrócić w żart, który sprawdziłby się także w repertuarze dojrzalszej artystki.
Klip śmiało można określić takimi słowami jak - słodki czy uroczy, ale naraz jest on śmieszny, nawet ironiczny - przecież wiadomo, że wielki pluszowy miś jest tu tylko w zastępstwie faceta z krwi i kości. Ale, jak już wspomniałem, sednem sukcesu jest tutaj wykonanie. Gdyby miś nie był dobrze zaprojektowany, gdyby Lee Hi była gorzej wystylizowana, gdyby zastosowano tu jakieś nietrafione dekoracje, jakieś głupkowate gagi - cokolwiek, co nie trafiłoby idealnie w obraną konwencję, cały efekt posypałby się jak domek z kart.
Z detali zwrócę uwagę na segment z tancerkami w okularach i niedźwiedziem w żółtej peruce - to aluzja do szalenie popularnego klipu do piosenki G-Dragona "One Of A Kind". Klip wałkowano i parodiowano już na wiele sposobów, więc to temat rzeka, który lepiej zostawić na osobny tekst. Inna rzecz warta odnotowania to osoba Lee Hi. Widać wizerunkowy progres w porównaniu do ostatniego klipu, przede wszystkim wokalistka zdecydowanie swobodniej i naturalniej wypada przed kamerą, co w poprzednim teledysku nieco szwankowało. No i wytwórnia nie powtórzyła błędu z postawieniem Hi tuż obok wysokich, bardzo zgrabnych tancerek, przy których dziewczyna wyglądała po prostu niekorzystnie.
Co do samej piosenki... Zacznę od tego, że tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. Tekst nie jest może jakiś porażający, ale dobrze wiedzieć o czym dziewczyna śpiewa do niedźwiedzia i że jest to tekst dosyć silny, pomimo żartobliwej konwencji klipu. Muzyka idzie bardziej w parze z obrazem, niż z tekstem, trzymając się tej lekkiej formuły, ale to akurat w niczym nie przeszkadza. Piosenki słucha się bardzo przyjemnie i z zainteresowaniem. Jeżeli mam z nią jakiś problem, to jest nim fakt, że po przesłuchaniu nie zapamiętuję jej. Dźwięki są zbyt rozproszone, za mało w tym chwytliwych, melodyjnych kawałków, które wwiercałyby się człowiekowi w mózg i dopadały go pod prysznicem.
Oznacza to tylko tyle i aż tyle, że to dobra piosenka, ale od stricte muzycznej strony trudny materiał do przekucia na przebój. Co z kolei nie oznacza, że piosenka przebojem nie będzie, bo w grę wchodzi przecież także popularność artystki, a także konkurencja. W tej chwili jest ona niewielka, bo Sistar19 z "Gone Not Around Any Longer" (>>TUTAJ<<) okupuje pierwsze miejsca list przebojów już dostatecznie długo, by wywołać znużenie. Pytanie - jak bardzo udane premiery przyniosą kolejne dni? Ja Lee Hi źle nie życzę, ale liczę na kilka przebojowych nagrań ze strony innych wykonawców.
POSTSCRIPTUM
O piosence "Rose", promującej drugą część debiutanckiego albumu Lee Hi, przeczytacie >>TUTAJ<<.
wtorek, 5 marca 2013
Dasoni - Goodbye
Od kilku tygodni w Korei na listach przebojów niepodzielnie króluje Sistar19 z piosenką "Gone Not Around Any Longer" (więcej >>TUTAJ<<). Sistar19 to podgrupa większej formacji - Sistar - i to właśnie podgrupy są Leitmotivem koreańskiej sceny muzycznej w pierwszych miesiącach tego roku. >>TUTAJ<< pisałem o debiucie formacji 2Yoon wydzielonej z 4Minute. Dzisiejszy tekst poświęcę innym debiutantkom - duetowi Dasoni, złożonemu z Hani i Solji - wokalistek formacji EXID.
Hm, mam mieszane uczucia co do tego nagrania. Nie chcę powiedzieć, że jest to zmarnowany potencjał, bo piosenka mimo wszystko jest całkiem niezła, ale widzę dużo niedopracowań i braków. Zacznijmy od tego, co jest dobre. Dobry jest przede wszystkim pomysł wpakowania dwóch dobrych wokalistek do duetu i dania im piosenki, która pozwoli pokazać chociaż część atutów. Ciekawy wydaje się także pomysł na wideoklip - wizualnie wypełniony elementami nawiązującymi kultury dalekiego wschodu. Warto pochwalić ładnie dobrane kolory.
O muzyce nie mogę już jednak mówić bez dłuższej dyskusji na temat minusów. Piosenka zaczyna się bardzo obiecująco, od ciekawego, wpadającego w ucho i dosyć oryginalnego gitarowego podkładu. Linia wokalu w zwrotkach nie jest może szczególnie wymyślna, ale dobrze jej się słucha i trzeba przyznać, że pasuje do podkładu. Ale potem przychodzi refren i wszystko się sypie. Refren jest mocny i głośny, ale do piosenki wskakuje bez żadnego przygotowania, nia ma żadnego rozsądnego mostu czy innego przejścia muzycznie łączącego zwrotkę z refrenem a rozdźwięk w brzmieniu jest spory.
W dodatku, jak już zauważyłem, zwrotki nie są szczególnie pomysłowe od strony wokalnej, ale jest w nich jednak jakieś zróżnicowanie. W refrenie nie ma właściwie żadnego pomysłu - prosta, by nie rzec banalna, melodyjka nałożona na nieciekawy, szarpidrucki podkład. Wygląda to tak, jakby o atrakcyjności refrenu miały stanowić w pojedynkę silne wokale Hani i Solji. Paradoksalnie te silne wokale bardziej tu szkodzą niż pomagają. Prostota melodii w zły sposób kontrastuje z możliwościami piosenkarek, które śpiewają z mocą, śpiewają głośno, ale nie mają miejsca na wepchnięcie w to wszystko jakiegoś muzycznego charakteru. Zamiast tego mamy kompletnie nieudany i paskudny pseudo-haczyk w postaci słów "goodbye, goodbye". Mam wrażenie, że ten sam utwór powierzony piosenkarkom o słabszych głosach brzmiałby o wiele lepiej, bo nie słychać byłoby tego rozbratu między tym, co dziewczyny śpiewają, a tym, co mogą śpiewać.
Bez chwytliwego refrenu piosenka jest może nawet przyjazna dla ucha, ale mało zajmująca. Niestety teledysk też tutaj nie pomaga. Jego ogólna koncepcja do mnie trafia, ale szczegóły i przede wszystkim wykonanie, już nie. Wszystko nie tyle trąci fuszerką, co raczej chałturą. Niby wszystko jest poprawne, ale brakuje tu wizualnego błysku - bardziej zręcznej gry oświetleniem, ostrością, kadrami i ruchem kamery. Wszystko sprawia wrażenie zrobionego bez serca, nie ma w tym żadnej wrażliwości ani dbałości o szczegóły. Patrząc na ten teledysk, widzę raczej mechaniczne odtwarzanie planu, którego się nie rozumie.
Przede wszystkim piosenka jest silna, ale także dosyć intymna, a dobrane kadry stanowczo nie pomagają w przekazaniu tego. Niemal cały teledysk to plany mniej lub bardziej ogólne, ewentualnie amerykańskie, w dodatku kamera przez większość czasu jest umiejscowiona na wprost wydarzeń, co tylko potęguje odczucie sztampowości i dystansu między widzem a obrazem. Ewidentnie brakuje tu dobrze wykadrowanych detali, krótkich przebitek, które urozmaiciłyby monotonię klipu. Rozumiem, że autorzy chcieli wyeksponować duet i wspierających go tancerzy, ale efekt jest słaby, mocno rozproszony. W dodatku sama choreografia wydaje się niedoszlifowana, bo choć zapowiada się efektownie, to nie robi zbyt dużego wrażenia. A w wypadku tego konkretnego klipu brak "tego czegoś" w warstwie wizualnej jest zarzutem poważnym, bo fabularnie w klipie nie dzieje się właściwie nic.
Cholera, jak zwykle wyszło bardziej krytycznie niż bym chciał. Ale fakt faktem, że liczyłem na coś więcej ze strony tej formacji i wciąż liczę. Pomysł na Dasoni jest dobry, dziewczyn bardzo dobrze się słucha, tylko piosenkę i klip dostały nawet nie złe, a przeciętne. Oby następna piosenka była lepsza.
Hm, mam mieszane uczucia co do tego nagrania. Nie chcę powiedzieć, że jest to zmarnowany potencjał, bo piosenka mimo wszystko jest całkiem niezła, ale widzę dużo niedopracowań i braków. Zacznijmy od tego, co jest dobre. Dobry jest przede wszystkim pomysł wpakowania dwóch dobrych wokalistek do duetu i dania im piosenki, która pozwoli pokazać chociaż część atutów. Ciekawy wydaje się także pomysł na wideoklip - wizualnie wypełniony elementami nawiązującymi kultury dalekiego wschodu. Warto pochwalić ładnie dobrane kolory.
O muzyce nie mogę już jednak mówić bez dłuższej dyskusji na temat minusów. Piosenka zaczyna się bardzo obiecująco, od ciekawego, wpadającego w ucho i dosyć oryginalnego gitarowego podkładu. Linia wokalu w zwrotkach nie jest może szczególnie wymyślna, ale dobrze jej się słucha i trzeba przyznać, że pasuje do podkładu. Ale potem przychodzi refren i wszystko się sypie. Refren jest mocny i głośny, ale do piosenki wskakuje bez żadnego przygotowania, nia ma żadnego rozsądnego mostu czy innego przejścia muzycznie łączącego zwrotkę z refrenem a rozdźwięk w brzmieniu jest spory.
W dodatku, jak już zauważyłem, zwrotki nie są szczególnie pomysłowe od strony wokalnej, ale jest w nich jednak jakieś zróżnicowanie. W refrenie nie ma właściwie żadnego pomysłu - prosta, by nie rzec banalna, melodyjka nałożona na nieciekawy, szarpidrucki podkład. Wygląda to tak, jakby o atrakcyjności refrenu miały stanowić w pojedynkę silne wokale Hani i Solji. Paradoksalnie te silne wokale bardziej tu szkodzą niż pomagają. Prostota melodii w zły sposób kontrastuje z możliwościami piosenkarek, które śpiewają z mocą, śpiewają głośno, ale nie mają miejsca na wepchnięcie w to wszystko jakiegoś muzycznego charakteru. Zamiast tego mamy kompletnie nieudany i paskudny pseudo-haczyk w postaci słów "goodbye, goodbye". Mam wrażenie, że ten sam utwór powierzony piosenkarkom o słabszych głosach brzmiałby o wiele lepiej, bo nie słychać byłoby tego rozbratu między tym, co dziewczyny śpiewają, a tym, co mogą śpiewać.
Bez chwytliwego refrenu piosenka jest może nawet przyjazna dla ucha, ale mało zajmująca. Niestety teledysk też tutaj nie pomaga. Jego ogólna koncepcja do mnie trafia, ale szczegóły i przede wszystkim wykonanie, już nie. Wszystko nie tyle trąci fuszerką, co raczej chałturą. Niby wszystko jest poprawne, ale brakuje tu wizualnego błysku - bardziej zręcznej gry oświetleniem, ostrością, kadrami i ruchem kamery. Wszystko sprawia wrażenie zrobionego bez serca, nie ma w tym żadnej wrażliwości ani dbałości o szczegóły. Patrząc na ten teledysk, widzę raczej mechaniczne odtwarzanie planu, którego się nie rozumie.
Przede wszystkim piosenka jest silna, ale także dosyć intymna, a dobrane kadry stanowczo nie pomagają w przekazaniu tego. Niemal cały teledysk to plany mniej lub bardziej ogólne, ewentualnie amerykańskie, w dodatku kamera przez większość czasu jest umiejscowiona na wprost wydarzeń, co tylko potęguje odczucie sztampowości i dystansu między widzem a obrazem. Ewidentnie brakuje tu dobrze wykadrowanych detali, krótkich przebitek, które urozmaiciłyby monotonię klipu. Rozumiem, że autorzy chcieli wyeksponować duet i wspierających go tancerzy, ale efekt jest słaby, mocno rozproszony. W dodatku sama choreografia wydaje się niedoszlifowana, bo choć zapowiada się efektownie, to nie robi zbyt dużego wrażenia. A w wypadku tego konkretnego klipu brak "tego czegoś" w warstwie wizualnej jest zarzutem poważnym, bo fabularnie w klipie nie dzieje się właściwie nic.
Cholera, jak zwykle wyszło bardziej krytycznie niż bym chciał. Ale fakt faktem, że liczyłem na coś więcej ze strony tej formacji i wciąż liczę. Pomysł na Dasoni jest dobry, dziewczyn bardzo dobrze się słucha, tylko piosenkę i klip dostały nawet nie złe, a przeciętne. Oby następna piosenka była lepsza.
poniedziałek, 4 marca 2013
Two X - Ring My Bell vs Rainbow - Tell Me Tell Me
Dzisiaj dwa nagrania - naraz niesamowicie podobne, a jednak bardzo różne. Na wstępie osrzegę, że w obydwu przypadkach mamy do czynienia z aegyo i to takim grubymi nićmi szytym, dlatego też przez dłuższy czas zastanawiałem się, czy w ogóle poruszać temat tych piosenek. Ani jedna, ani druga - z osobna - nie zasługują na większą dozę uwagi, a jednak w tandemie, przynajmniej w moich oczach, tworzą ciekawy obraz.
Oba nagrania zostały wydane w podobnym czasie - bodaj w drugim czy też trzecim tygodniu lutego. Oba to mocno dziewczyńskie pioseneczki. Oba odniosły umiarkowany sukces, choć siłą rzeczy Rainbow skupiło więcej uwagi jako grupa występująca na scenie znacznie dłużej (Rainbow debiutowało w 2009, a Two X w 2012). W obydwu klipach jest się do czego przyczepić, ale - co ciekawe - tam gdzie jedna piosenka zawodzi, tam druga błyszczy i na odwrót.
Zacznę od klipu gorszego czyli lepszego - formacji Two X i "Ring My Bell".
Kolorystyczny koszmar. Rozumiem, że to celowo wybrana koncepcja, ale nie zmienia to faktu, że na większą część tego klipu nie mogę spokojnie patrzeć. Stężenie różu na klatkę obrazu jest po prostu nie do przyjęcia dla mojego mózgu. Do tego dochodzi oświetlenie, a w zasadzie jego brak... Oczywiście jestem w stanie zrozumieć, że komuś może podobać się różowa szminka z jakimś białym wzorkiem - kwestia gustu, ale to wydanie aegyo jest po prostu inwazyjne, nie można przejść obok niego obojętnie i sądzę, że wiele osób odbierze je jako nadto pretensjonalne. I to samo można odnieść do muzyki, która jest przeładowana efektami nałożonymi na głosy wokalistek, jakimiś dziwnymi, niespójnymi wstawkami. Estetykę całości chyba najlepiej określić mianem "brutalnego" aegyo.
Tymczasem Rainbow pokazuje inne - okiełznane - oblicze aegyo w swoim "Tell Me Tell Me" czyli nagraniu lepszym, ale gorszym.
Dla przeciętnego zjadacza chleba ta pastelowa stylizacja będzie zdecydowanie bardziej lekkostrawna. Rysunkowe miasto całkiem ładnie się prezentuje (tu muszę zaznaczyć, że wyrastające rysunkowe miasto jest jedną z tych rzeczy, które akurat przypadły mi do gustu także w pierwszym klipie), a i dziewczyny w tej stylizacji wyglądają niczego sobie. Oczywiście wciąż jest to wizerunek mocno przesłodzony, ale łatwiejszy w odbiorze. Także piosenka wydaje się zdecydowanie bardziej przystępna - ot taki całkiem przyjemny smyczkowy akompaniament, kilka ładnie brzmiących linijek tekstu i sympatyczne "u-u-u" z refrenu. Czego chcieć więcej?
No właśnie, sęk w tym, że można chcieć czegoś więcej i tak się składa, że "Ring My Bell" to ma. Przesłuchaliście obie piosenki? To zadajcie sobie pytanie - który utwór lepiej (w sensie silniej) zapamiętaliście? Oba utwory cierpią na dosyć nijakie zwrotki, w których nie za dużo się dzieje, ale to akurat zmora wielu popowych piosenek, bo koniec końców to nie zwrotki decydują o ich sukcesie. O popularności piosenki decyduje przede wszystkim refren i haczyk, a w tym względzie Two X może nie jest lepsze muzycznie, ale z pewnością zdecydowanie bardziej przebojowe. Tytułowa fraza z "Ring My Bell" - czy mi się to podoba, czy nie - z łatwością wryła się w moją pamięć, tymczasem "Tell Me Tell Me" po wielu przesłuchaniach wciąż pozostaje dosyć obłe dla moich uszu. Niby w końcu je zapamiętałem, ale muszę się wysilić, by sobie przypomnieć.
Do tej pory trochę pastwiłem się nad Two X i "Ring My Bell", więc może warto żebym na koniec zaznaczył, że nie uważam, żeby to była zła piosenka. Po prostu stylizacja tam zastosowana jest dla mnie z wielu względów odpychająca i pretensjonalna, dlatego na pierwszy rzut oka to nagranie wydaje mi się gorsze od konkurencyjnego. A jednak, choć Rainbow ze swoją piosenką i klipem mniej mnie razi po oczach i uszach - ba jest tam więcej elementów, które mi się podobają - to w ogólnym rozrachunku muszę przyznać, że to Two X nagrało lepszy kawałek, bo to ich piosenkę jestem w stanie dobrze zapamiętać - nawet pomimo tego, że tak wiele rzeczy mi się w niej nie podoba.
Oba nagrania zostały wydane w podobnym czasie - bodaj w drugim czy też trzecim tygodniu lutego. Oba to mocno dziewczyńskie pioseneczki. Oba odniosły umiarkowany sukces, choć siłą rzeczy Rainbow skupiło więcej uwagi jako grupa występująca na scenie znacznie dłużej (Rainbow debiutowało w 2009, a Two X w 2012). W obydwu klipach jest się do czego przyczepić, ale - co ciekawe - tam gdzie jedna piosenka zawodzi, tam druga błyszczy i na odwrót.
Zacznę od klipu gorszego czyli lepszego - formacji Two X i "Ring My Bell".
Kolorystyczny koszmar. Rozumiem, że to celowo wybrana koncepcja, ale nie zmienia to faktu, że na większą część tego klipu nie mogę spokojnie patrzeć. Stężenie różu na klatkę obrazu jest po prostu nie do przyjęcia dla mojego mózgu. Do tego dochodzi oświetlenie, a w zasadzie jego brak... Oczywiście jestem w stanie zrozumieć, że komuś może podobać się różowa szminka z jakimś białym wzorkiem - kwestia gustu, ale to wydanie aegyo jest po prostu inwazyjne, nie można przejść obok niego obojętnie i sądzę, że wiele osób odbierze je jako nadto pretensjonalne. I to samo można odnieść do muzyki, która jest przeładowana efektami nałożonymi na głosy wokalistek, jakimiś dziwnymi, niespójnymi wstawkami. Estetykę całości chyba najlepiej określić mianem "brutalnego" aegyo.
Tymczasem Rainbow pokazuje inne - okiełznane - oblicze aegyo w swoim "Tell Me Tell Me" czyli nagraniu lepszym, ale gorszym.
Dla przeciętnego zjadacza chleba ta pastelowa stylizacja będzie zdecydowanie bardziej lekkostrawna. Rysunkowe miasto całkiem ładnie się prezentuje (tu muszę zaznaczyć, że wyrastające rysunkowe miasto jest jedną z tych rzeczy, które akurat przypadły mi do gustu także w pierwszym klipie), a i dziewczyny w tej stylizacji wyglądają niczego sobie. Oczywiście wciąż jest to wizerunek mocno przesłodzony, ale łatwiejszy w odbiorze. Także piosenka wydaje się zdecydowanie bardziej przystępna - ot taki całkiem przyjemny smyczkowy akompaniament, kilka ładnie brzmiących linijek tekstu i sympatyczne "u-u-u" z refrenu. Czego chcieć więcej?
No właśnie, sęk w tym, że można chcieć czegoś więcej i tak się składa, że "Ring My Bell" to ma. Przesłuchaliście obie piosenki? To zadajcie sobie pytanie - który utwór lepiej (w sensie silniej) zapamiętaliście? Oba utwory cierpią na dosyć nijakie zwrotki, w których nie za dużo się dzieje, ale to akurat zmora wielu popowych piosenek, bo koniec końców to nie zwrotki decydują o ich sukcesie. O popularności piosenki decyduje przede wszystkim refren i haczyk, a w tym względzie Two X może nie jest lepsze muzycznie, ale z pewnością zdecydowanie bardziej przebojowe. Tytułowa fraza z "Ring My Bell" - czy mi się to podoba, czy nie - z łatwością wryła się w moją pamięć, tymczasem "Tell Me Tell Me" po wielu przesłuchaniach wciąż pozostaje dosyć obłe dla moich uszu. Niby w końcu je zapamiętałem, ale muszę się wysilić, by sobie przypomnieć.
Do tej pory trochę pastwiłem się nad Two X i "Ring My Bell", więc może warto żebym na koniec zaznaczył, że nie uważam, żeby to była zła piosenka. Po prostu stylizacja tam zastosowana jest dla mnie z wielu względów odpychająca i pretensjonalna, dlatego na pierwszy rzut oka to nagranie wydaje mi się gorsze od konkurencyjnego. A jednak, choć Rainbow ze swoją piosenką i klipem mniej mnie razi po oczach i uszach - ba jest tam więcej elementów, które mi się podobają - to w ogólnym rozrachunku muszę przyznać, że to Two X nagrało lepszy kawałek, bo to ich piosenkę jestem w stanie dobrze zapamiętać - nawet pomimo tego, że tak wiele rzeczy mi się w niej nie podoba.
Subskrybuj:
Posty (Atom)