niedziela, 29 grudnia 2013

After School - Shh

Jeżeli kpop śledzicie od niedawna albo nieszczególnie wnikliwie, możecie nie zdawać sobie sprawy, że istnieje taka żeńska formacja jak After School. Nie piszę tego złośliwie, bo sam jestem fanem grupy, to ona wciągnęła mnie w to wszystko, jednak jej losy są dosyć dziwne i nie chodzi nawet o system absolwencki, który powoduje nieomal nieustanne roszady w składzie.

After School to w znacznym stopniu dzieło Kahi, pierwszej liderki formacji, która namówiła znajomych z Pledis Enertainment, by pozwolili jej sformować girlsband zorientowany na taniec i dość silny, nieco szponiasty wizerunek. Dziewczyny zaczynały w piątkę, przez krótki okres występowały nawet w dziewiątkę, ale od dłuższego czasu grupa liczy sobie osiem osób.

W pewnym momencie wydawało się, że powoli, ale zdecydowanie zmierzają na sam szczyt - stały się naprawdę rozpoznawalną marką, choć nie tak wielką jak SNSD, 2NE1, Miss A, T-ara, czy nawet KARA. Pomimo kilku niezłych piosenek nigdy nie miały aż tak dużego przeboju jak konkurencja. Dziś w ojczyźnie wyprzedziło je i Sistar, i 4Minute, chyba nawet Girl's Day, wkrótce pewnie także A Pink i 9MUSES. Wszystko za sprawą dość dziwnej polityki wytwórni.

Najpierw wymyślono podgrupę Orange Caramel, która z początku była ciekawym urozmaiceniem, jednak z czasem stała się problemem macierzystej formacji. OC wydaje się być znacznie bardziej popularne w Korei niż AS. Nie dość, że dziś trudno wyobrazić sobie AS bez dziewczyn z OC z racji ich popularności, to na dodatek Raina i Nana stały się kłami AS - pierwsza jest główną wokalistką, druga... Wyrasta na centralną postać, szczególnie w Japonii. Jako modelka jest przede wszystkim twarzą grupy, ale jest też czołową tancerką i jednym z głównych głosów.

Trzecia członkini tercetu OC - Lizzy - też cieszy się sporą popularnością, o czym świadczą choćby indywidualne kontrakty reklamowe. Ma też na koncie trochę mniejszych i większych ról telewizyjnych. Jak widać AS bez tercetu OC to produkt znacznie słabszy marketingowo, więc rozdzielne promocje byłyby problemem. Dodajmy do tego niezwykle popularną Uee, która wiecznie nie może uczestniczyć w promocjach After School ze względu na swój napięty grafik pierwszoplanowej aktorki koreańskich dram (seriali, raczej wysokobudżetowych) i widzimy grupę, która rzadko kiedy może zebrać się w komplecie.

Jednak sednem koreańskiego problemu AS jest... Japonia. W drugiej połowie roku 2011 grupa zaczęła promować w Kraju Kwitnącej Wiśni i od tamtej pory koncentruje swoje wysiłki właśnie na tamtym rynku. Symboliczny niech będzie fakt, że kiedy w zeszłym roku Kahi opuszczała After School, jej pożegnanie odbyło się podczas japońskiego koncertu, a w Korei grupa występowała już bez niej.

Innym obrazowym przykładem jest liczba wydawnictw. Tegoroczne "First Love" (>>TUTAJ<<) było szóstym koreańskim singlem grupy w blisko pięcioletniej historii istnienia (debiut z "Ah!" [>>TUTAJ<<] w styczniu 2009). "Shh", który na sklepowe półki trafi 29.01.14, a do którego teledysk ujawniono 17.12.13, będzie szóstym japońskim singlem AS na przestrzeni 2,5 roku.

Jeszcze zanim przejdę do "Shh", domknę temat After School i Korei. Choć grupa planuje jakieś promocje w ojczyźnie na pierwszą połowę przyszłego roku, to trend zagraniczny raczej nie wygaśnie. W zeszłym roku Orange Caramel zaczęło podbój Japonii i odniosło tam spory sukces, więc powrót tercetu na wyspy wydaje się nieunikniony. Do tego Pledis Entertainment niedawno nawiązało ścisłą współpracę z chińskim wydawcą i w najbliższym czasie planuje przypuścić ofensywę także na tamtym rynku. Za forpocztę natarcia mają robić NU'EST i After School.

A teraz "Shh", pora na teledysk. Ze względu na dużą liczbę szerokich ujęć, polecam oglądać na pełnym ekranie.



Mam mieszane uczucia, więc postaram się najpierw rzucić pewną ogólną myśl, a dopiero potem zabrać się za konkrety. Mój proplem sprowadza się się do samego pomysłu na ten projekt, który mam wrażenie, że dobrze prezentował się na papierze, ale wcielony w życie został bezlitośnie zweryfikowany. Jak bardzo bym nie chciał, nie mogę nie zauważyć oczywistych podobieństw do "Hush" (>>TUTAJ<<) Miss A, a ponieważ tamta produkcja nie przypadła mi do gustu z pewnych fundamentalnych względów, także "Shh" nie może być w moich uszach rewelacyjne.

Chodzi o minimalizm. Obie piosenki mają "ciche" tytuły, ale same w sobie są raczej puste niż wyciszone. To gryzie się z moim wyobrażeniem popu, od którego wymagam pewnej dozy przebojowości, a którą takie podejście wyraźnie ogranicza. Szczerze powiedziawszy nie wiem, czy to kwestia faktów, mojej osobistej opinii czy też zwykłej stronniczości moich sądów, ale mimo wszystko uważam "Shh" za propozycję nieco bardziej udaną.

Rzecz w moich oczach sprowadza się do konsekwencji i spójności, którą u After School widzę, a której u Miss A brakowało. Pomimo wyciszenia, pomimo małej ilości dźwięków, "Hush" starało się być dynamiczne, momentami głośne i drapieżne - od strony wizerunku może nawet trochę za bardzo. To było nie do pogodzenia z cichą naturą nagrania. "Shh" jest konsekwentnie ciche, poprowadzone na jednym poziomie mocy, swoją intensywność wyraża zmianami w melodii a nie próbami dociśnięcia gazu na prostej refrenu.

Właśnie refren wydaje się tym punktem, w którym After School wyraźnie triumfuje nad koreańskimi koleżankami. Ta część "Shh" po prostu jest bardzo dobra. Zapada w pamięć, kontrapunktuje zwrotki, przynosi ożywienie, zmianę w muzyce i na dokładkę podjęto świetną decyzję, by fragment ten śpiewały Nana i Raina, bo ta partia wydaje się skrojona na miarę pod ich barwy. Refren ma w zasadzie wszystko, czego od refrenu można wymagać.

Niestety to jedyny element tej kompozycji, do którego nie mogę mieć zastrzeżeń. Największy problem mam z haczykiem, który na mnie po prostu nie działa. Może to bariera językowa, ale dla mnie to całe "Shh, shh, shh, secret love" brzmi pieruńsko nienaturalnie i niezgrabnie. nie trafia do mnie pomysł, nie trafia do mnie brzmienie, nie trafia do mnie wykonanie.

Zwrotki to osobna para kaloszy. Widać w nich wyeksponowaną rolę Kaeun, która jest wyraźnie lansowana przed japońską publicznością z racji znajomości języka, ale wciąż postarano się, by każda z dziewczyn miała coś do powiedzenia. I to niestety musi rzutować na nagranie. Dziewczyn jest osiem, tempo niezbyt żwawe, więc piosenka rośnie w pasie jak ten gość na początku "Siedem" z Bradem Pittem. A na dodatek nie poskąpiono pustych, powolnych przejść między refrenami a zwrotkami. To wszystko składa się na piosenkę trwającą ponad pięć minut (osadzony powyżej teledysk jest nieznacznie obcięty na końcu, ale pochodzi z oficjalnego źródła, więc przynajmniej nikt go nie zdejmie), a która nie tylko nie jest bardziej urozmaicona od przeciętnego popwego kawałka w swojej budowie, ale także z racji samego swojego charakteru jest dosyć monotonna.

Tak długiej piosenki nie uratowałby nawet najlepszy refren, ale ja słyszę tu jeszcze coś dobrego. To nagranie ma swój klimat i swój charakter - poprowadzony na całej długości projektu - muzyka, taniec, teledysk, nawet słowa. To nie jest naśladownictwo, to nie jest dopasowywanie się do mody - wręcz przeciwnie to dość ryzykowna decyzja podjęta w imię zrobienia czegoś fajnego. Nie twierdzę w żadnym razie, że pomysł w stu procentach wypalił, ale widzę w co mierzono i dla mnie jest bliżej niż dalej sukcesu. Główne problemy to długość piosenki i momentami japoński dziewczyn, który nie współgra z moim wyobrażeniem tego języka popartym latami oglądania anime.

Gdyby obejść te kwestie, myślę, że piosenka z automatu zyskałaby jedną gwiazdkę. Tym bardziej, że podoba mi się jej tekst - taki miękki erotyk, bez śmiesznych prób ugrzecznienia, ale także bez przesadnie pretensjonalnych sformułowań, które brałyby słuchacza z zaskoczenia jak w wypadku poprzedniego nagrania grupy - "Heaven" (>>TUTAJ<<) - i słów "tańcz we mnie aż do rana". Tekst "Shh" znajdziecie >>TUTAJ<<.

Na deser zostawiłem sobie teledysk, który mógł być bardzo dobry, ale z kilku względów jest tylko dobry. Pomysł wydaje się świetny, znacząca większość elementów jest bardzo dobrze wykonana, ale sama natura projektu powoduje, że każdą niedoróbkę widzę jak na dłoni. After School to jedna z topowych grup jeśli idzie o taniec, także ze względu na zbliżony wzrost i podobne sylwetki, długie, zgrabne nogi. Sęk w tym, że pomysł z cieniami sprawia, że "podobne" to trochę za mało. Celowo wydłużone cienie przy okazji wyolbrzymiają wszystkie różnice między dziewczynami, sprawiając choćby, że te kilka centymetrów różnicy pomiędzy najniższą Rainą i najwyższą Uee staje się bardzo wyraźne.

Jeszcze większy problem mam z tańcem. To normalne w kpopie, że w momencie kręcenia teledysku układ jeszcze nie jest perfekcyjnie wykonywany. Trening czyni mistrza, więc najlepsze występy przychodzą z czasem, kiedy grupa wczuje się w występ i wyeliminuje wszystkie niedociągnięcia. I normalnie w niczym to nikomu nie przeszkadza - filmowcy od tego mają ujęcia, przebitki i możliwość nakręcenia powtórek, by większość z tego zamaskować. Niestety przyjęta koncepcja z szerokimi kadrami nie tylko to utrudnia, ale na dodatek sprowadzenie dziewczyn do postaci sylwetek eksponuje każdą, nawet najdrobniejszą, niedoskonałość - drgnięcie nogi, poprawienie włosów czy powtórzenie kroku.

Poza tymi mankamentami teledysk jest naprawdę dobry. Z jednej strony jego minimalizm pasuje do piosenki, z drugiej strony tak dużo jest tu zabawy cieniami, odbiciami i przebitek na pojedyncze dziewczyny, że obraz nie tyle potęguje monotonię utworu, co jego specyficzny klimat. Ponadto nie mogę przemilczeć rewelacyjnego oświetlenia, które w połączeniu z sepią obrazu czyni kadry pokazujące dziewczyny z osobna godnymi umieszczenia w jakimś albumie, albo przynajmniej porządnym kalendarzu. Do tego dochodzą oczywiście stylowe ciuchy dziewczyn, dobra charakteryzacja i przede wszystkim umiejętne pozowanie samych wokalistek. Jeżeli dołożymy do tego ciekawy, ale aż zaskakująco przyzwoity, układ taneczny dostajemy obraz, który ma w sobie klasę, ale przede wszystkim taki, na który przyjemnie się patrzy.

Ponieważ tekst kończę nieomal w dwa tygodnie od tego, kiedy go zacząłęm, skorzystam z okazji i poruszę jeszcze dwie kwestie. Od 24 lat Independent Critics w okolicach świąt publikuje listę 100 najpiękniejszych twarzy mijającego roku. Nazwa plebiscytu jest nieco myląca, bo chodzi jedynie o żeńskie twarze, a patrząc na przekrój nominowanych dziewczyn i kobiet, trudno nie zauważyć, że w grę wchodzi tak reszta fizycznego jestestwa danej osoby, jak i jej inne walory jak osobowość czy osiągnięcia, choć nie jest to też w zadnym razie ranking popularności. Tegoroczną listę zalały skośnookie piękności rodem z Korei, których w zestawieniu jest przynajmniej kilkanaście, w tym 3 dziewczyny z After School.

Na 82. miejscu znalazła się E-Young, o której więcej napisałem już >>TUTAJ<<. 63. jest Lizzy, której kilka słów poświęciłem na wstępie tego tekstu. Jednak zdecydowanie największe wrażenie zrobiła Nana, która debiutuje na liście na miejscu 2. To najwyżej notowany debiut w rankingu od 1999 roku, a w krótkim komentarzu do wyboru, autorzy listy wskazują Nanę jako faworytkę do przyszłorocznego triumfu. Całą listę znajdziecie >>TUTAJ<<. Ja natomiast zastanawiam się, czy skłoni to Pledis Entertainment do wypchnięcia Nany solo na scenę?

Druga kwestia to tegoroczne SBS Gayo Daejun, podczas którego After School wystąpiło z piosenką "First Love". Był to jeden z ciekawszych tegorocznych występów, po pierwsze dlatego, że tak występ, jak i piosenka zostały nieco zmienione, choćby z racji odpuszczenia sobie tańca na rurach. Po drugie ze względu na lateksowe spodnie, których wynalazca zamruczał z aprobatą widząc After School. Wreszcie spore zainteresowanie wzbudziła nieobecność Uee podczas nagrania, która najprawdopodobniej była spowodowana zdjęciami do "Golden Rainbow". Aha, no i druga najpiękniejsza kobieta mijającego roku w stylizacji wampa po prostu zabija z zimną krwią.




Nie uważam, żeby mijający rok był dla After School wybitnie udany, to raczej utrzymanie status quo na rynku rodzimym i delikatny progres w Japonii, bo jednak "Heaven" sprzedawało się naprawdę nieźle. "Shh" raczej nie zapewni grupie rewelacyjnego wejścia w nowy, 2014 rok, a jednak widzę coś dobrego w tym nagraniu i klapy w żadnym razie nie przewiduję. Mimo to liczę, że nadchodzące 12 miesięcy będzie należało do dziewczyn z właśnie tej grupy. Widać, że wytwórni udało się znaleźć nowy pomysł na formację, w czym na pewno pomógł brak dalszych przetasowań w składzie.

Ponadto dziewczyny raczej nie zmarnują znów 6 miesięcy ucząc się czegoś na potrzeby jednego występu, tak jak to miało miejsce w mijającym roku. To powinno dać więcej czasu na promocje nowych nagrań, tak jako AS, jak i Orange Caramel, czy nawet solo. Ciekawi mnie także ekspansja na rynek chiński, która może przynieść jeśli nie premiery, to ciekawe przeróbki dotychczasowych przebojów jak "Bang!" (>>TUTAJ<<) czy "Shampoo".

sobota, 28 grudnia 2013

Son Dam Bi - Red Candle

To nagranie wzięło mnie z zaskoczenia. Zacznijmy od tego, że Son Dam Bi promuje niezwykle rzadko, a tym razem, nic nawet nie zwiastowało jej nowego singla. Dodajmy, że sama data premiery też jest nietypowa - 23 grudnia. Te kilka dni przed świętami to martwy moment w branży, a przynajmniej w głównym jej nurcie. Nawet na nagrania świąteczne wydaje się być za późno. W dodatku tydzień po świętach zostaje zdominowany przez całoroczne podsumowania, więc termin wydaje się fatalny.

Ale najbardziej zaskoczyła mnie sama piosenka. Do tej pory jej repertuar wydawał mi się... Prosty. Taki nieskomplikowany pop, który ponad efekciarstwo i łatwe zdobywanie popularności nie ma żadnych ambicji. Wyczuwałem w nim nawet pewną anachroniczność, a przynajmniej brak chęci by dać ponieść się fali przemian - to był kpop pierwszej dekady XXI wieku. Nie twierdzę, że to źle - po prostu tak widzę jej dotychczasowy dorobek.

"Red Candle" jest inne. Może to wciąż nie jest awangarda - w tym roku kilka wokalistek porwało się na, w taki czy inny sposób, podobne projekty - ale jest w tym coś wyprzedzającego główny nurt. Ani muzycznie, ani wizualnie nie było w tym roku zbyt wiele podobnych projektów, a sama kombinacja wydaje się nawet unikatowa.



Bossa nova. To chyba największe zaskoczenie tego projektu - słyszałem w tym roku takie propozycje ze strony IU czy Lim Kim, ale to wokalistki dysponujące wyraźnie lepszymi warunkami głosowymi, niejako naturalnie popychane w kierunku takiego brzmienia. A jednak w ich przypadkach podobne piosenki były ukryte wśród b-side'ów, tymczasem tutaj mówimy o singlu. Z drugiej strony wciąż sam koncept popwej solistki idącej w kierunku ambitniejszego brzmienia to główny motyw tegorocznych albumów wspomnianej IU, ale przede wszystkim Lee Hyori, której "Monochrome" (>>TUTAJ<<) jest wyczynem trudnym do pokonania. Jednocześnie porównanie właśnie do tej piosenkarki wydaje się dla Son Dam Bi - w przekroju całej kariery - najbardziej adekwatne.

Koncept wizualny też wydaje się w jakimś stopniu świeży, choć z drugiej strony widać też inspiracje motywami, które w tym roku już się przewijały. Przede wszystkim tańczące pary wydają się być najbliższą przyszłością branży. Choreografia do "24 Hours" (>>TUTAJ<<) Sunmi okazała się hitem i od tamtej pory męsko-żeńskie tandemy tańczą na kpopwych scenach coraz częściej - teraz nie są jeszcze normą, ale wkrótce może się to zmienić.Czerń i biel, łożkowe klimaty i szerzej pojęta intymkność to także elementy obrazu, które w mijającym roku przewijały się może nie często, ale jednak było ich dość by zapadły w pamięć.

Co do samej piosenki i teledysku - rozpatrywanych poza aspektami tego, co było, co jest, i co zapewne czeka nas w najbliższej przyszłości - mam mieszane uczucia. Nie potrafię z czystym sumieniem powiedzieć, że to kiepski projekt, mam nawet opory przed nazwaniem go przeciętnym - z racji sporej myśli włożonej w całość. A jednak czegoś mi tu brakuje i nazwanie go dobrym też nie wchodzi raczej w rachubę. Z braku lepszego słowa nazwałbym go interesującym, ale i ono wydaje się nietrafione, bo właśnie brak tego czegoś, co przykułoby moją uwagę, wydaje mi się najbardziej dotkliwy. Mózg jest na miejscu, ale piosence brakuje serca.

Pomysł na całość ma ode mnie kciuk w górę. Subtelna, wyciszona, ale momentami rozogniona piosenka opwiadająca o namiętności, nawet zgrabnie kręcąca się wokół motywu świecy, odnosząc się do jej gorąca, jej zapachu, jej światła, wciąż budząc skojarzenia z chwilami miłosnych uniesień. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. Muzyka zdaje się dobrze dopasowywać do tekstu swoim temperamentem.

A jednak jest tu coś, co sprawia, że nie potrafię do końca uwierzyć nawet nie w słowa, a samą muzykę. To nie jest czysta Bossa nova - raczej pop bardzo silnie inspirowany czy to brazylijskimi, czy szerzej latynoskimi dźwiękami. Odnoszę wrażenie, że zamiarem była bossa nova, ale w pewnym momencie, ktoś się wystraszył, że utwór będzie zbyt niszowy i zaczęto podporządkowywać go pod popową strukturę. W efekcie jest dobry pomysł, dobre instrumentarium, są naprawdę ciekawe momenty w kompozycji - szczególnie ożywione refreny, ale są też fragmenty nie tyle złe, co bardzo miałkie, w gruncie rzeczy nudne i nawet nie mam przekonania kogo za nie winić.

Podobnie rzecz się ma z teledyskiem, choć tu winę łatwiej mi przypisać. Pomysł na teledysk jest dobry, nie tylko jako zarys pewnej idei i tematyki, ale także w sensie koncepcji wizualnej. Klip pokazuje "drugie" życie znanej osby, to wiedzione poza sceną, poza błyskiem fleszy - samotne i puste. Podoba mi się ta nieco teatralna czerń otoczenia, usunięcie ścian i zbędnych rekwizytów, które mają potęgować uczucie pustki i osamotnienia. Podoba mi się pomysł poprowadzenia kamery dookoła bohaterki w wolniejszych scenach i żywych przebitek na tańczącą parę.

A jednak to po prostu nie działa - jest pozbawione klimatu i trudno mi nie wskazać w tym momencie palcem na realizatorów klipu, ale także pomysłodawców, którzy ładnie wypracowali ogólną koncepcję, by całkowicie zawieść w kwestii detali. Klip jest ich pozbawiony, a że pozbawiony jest też akcji, to bardzo trudno jest się nim zainteresować. Mogłaby go uratować jedynie nastrojowość - potęgowanie emocji płynących z piosenki, ale na to klip jest po prostu zbyt sterylny wizualnie - nie czuję w nim za grosz ludzkiego pierwiastka, ale też  nie dość teatru. To trochę jak z tymi nowoczesnymi robotami imitującymi ludzi, czy komputerowymi modelami, które mają być fotorealistyczne, ale im bliżej im do osiągnięcia celu, tym bardziej zawodzą. Takie uncanny valley, ale związane z emocjonalną, a nie fizyczną reprezentacją człowieka.

Przyznam szczerze, że szkoda mi tej piosenki, szkoda mi tego teledysku i szkoda mi samej wokalistki. To potencjalnie mogła być wybijająca się premiera, a skończyło się na takiej dziwnej przeciętności, która nosi wszelkie znamiona dobrej produkcji, a jednak w żaden sposób nie potrafi mnie do siebie przekonać. W dodatku jeżeli wytwórnia planuje promocje z tą piosenką, to moment premiery został wybrany fatalny. To kolejna niezrozumiała decyzja Pledis Entertainment w ostatnim czasie i zaczynam mieć wrażenia, że albo nastąpiło tam zmęczenie materiału, albo mają zbyt mało ludzi by prowadzić wszystkie projekty z głową. Mijający rok jest dla Pledis raczej słabiutki.

wtorek, 24 grudnia 2013

Muzyczne święta w 5 smakach

Święta! Oj, jest co w tym roku świętować, bo akurat tak się złożyło, że dzisiaj pękło 25 tysięcy odsłon. Kiedy dwa miesiące temu, na pierwszą rocznicę bloga, licznik przekroczył 18 tysięcy, nie śmiałem przewidywać przebicia tej "magicznej" liczby jeszcze w tym roku, a tu proszę, mamy nawet kilka dni zapasu. Za co serdecznie dziękuję wszystkim odwiedzającym stronę. Przy okazji chcę też podziękować za rosnącą liczbę komentarzy, na rocznicę było ich 45, dwa miesiące później jest ich już ponad 160.

Z tej podwójnej okazji do świętowania postanowiłem połączyć dwa motywy - muzyczny i świąteczny - i podzielić się z Wami moimi ulubionymi świąteczno-zimowymi kompozycjami. Kpopu będzie tu raczej niewiele, ale gwarantuję, że wciąż będzie ciekawie. Co prawda nie uświadczycie tu ani "Last Christmas" (którego - przyznaję się bez bicia - nie cierpię), ani "Jingle Bells", ani nawet żadnej z polskich kolęd, ale po części o to mi chodzi - o zaprezentowanie utworów niekoniecznie męczonych w kraju nad Wisłą.

Zaczynamy z grubej rury - bodaj najpiękniejszą i najbardziej intrygującą melodią w świątecznym repertuarze, która nieustannie inspiruje wykonawców do tworzenia nowych aranżacji. Mowa oczywiście o "Carol of the Bells".



Jeżeli znacie tę kompozycję, zapewne kojarzy się Wam ona z anglojęzycznym zachodem, a jednak jej korzeni należy szukać na wschodzie, za Bugiem. Utwór napisał ukraiński kompozytor Mykoła Łeontowycz na początku XX wieku opierając się na ludowej kolędzie sylwestrowej "Szczedryk" (o który nowy rok chodzi, nie wiem, teoretycznie Rosjanie i Ukraińcy obchodzą go zgodnie z dwoma kalendarzami). W kilka lat po powstaniu kompozycja zawędrowała za ocean, gdzie angielskie słowa dopisał do niej Peter Wilhousky.



W wypadku następnych nagrań raczej będę ograniczał się do jednej wersji, ale w tym wypadku nie potrafię powstrzymać się przed umieszczeniem dwóch youtube'owych coverów. Obie są nie tylko bardzo różne, ale także charakteryzują się sporym wkładem własnym w aranżację, co owocuje drastycznie różnym brzmieniem.



Następna kompozycja ma sporo wspólnego z poprzednią. Znów mówimy o utworze rozpowszechnionym w kontekście świątecznym przede wszystkim w USA, a jednak korzeniami sięgającym na wschód. Mowa o marszu z "Dziadka do orzechów" - baletu autorstwa Piotra Czajkowskiego, którego akcja dzieje się w wigilię świąt Bożego Narodzenia.



I tym razem nie obejdzie się bez coveru, bo kompozycja brzmi genialnie zagrana na gitarze elektrycznej.



Pora na trzask winylu i trzask mojego głosu pod prysznicem - "White Christmas". Nie będę się krył - katuję tę piosenkę przy każdej okazji, awet w środku lata, choć predyspozycji po temu nie mam absolutnie żadnych. Na szczęście mam tę świadomość, że tak wielu artystów i "artystów" przede mną porywało się na tę piosenkę bez zdania racji, że dodanie mojej koszmarnej wersji nie skaże ludzkości na wieczne potępienie. Ale nie martwcie się, nie uraczę Was tutaj moją wersją zamiast tego jedyna słuszna wersja czyli ta Binga Crosby'ego z 1942 roku.



Na chwilę żegnamy się ze świętami, odjeżdżając w objęcia samej zimy., bo żeby święta były białe, najpierw musi spaść śnieg. Więc niech sypie, sypie, sypie. "Let It Snow! Let It Snow! Let It Snow!" to kolejny ponadczasowy przebój, ponoć napisany został w Kalifornii w trakcie fali upałów. To także kolejny utwór, któregowykonania liczy się w setkach, poniżej jedna z najbardziej rozpowszechnionych wersji z Frankiem Sinatrą za mikrofonem.



Koty! Wszyscy lubią koty! Kiedyś ta reklama zwiastowała święta jeszcze przed pojawieniem się pierwszych dekoracji w sklepach.



Do śnieżnego kompletu klasyki brakuje tu jeszcze jednej piosenki...


Niestety nic mi nie wiadomo, żeby pośród rozlicznych wersji tego nagrania znajdowała się jakaś w wykonaniu samego Christophera Walkena. W takim razie stawiam, znowu, na Binga Crosby'ego.



Czegoś mi brakuje na tej liście... Kobiet? Kobiet i nieco świeższych wykonań. Cóż, następna piosenka znów będzie z tych starszych, ale przynajmniej wykonanie pozostawię młodej Brytyjce o urzekającym głosie. "Santa Baby" w wykonaniu Elizy Doolittle. Jakość video jest słabiutka, ale audio jest niezłe, jeśli się nie mylę oryginalnie klip był dostępny tylko na odrębnym hostingu The Sun, co częściowo tłumaczy jakość obrazu.



Dobra, i tak dość długo się powstrzymywałem. Pora na trochę kpopu, choć tym razem w całości po angielsku. Nigdy nie przepadałem za "All I Want For Christmas" w wykonaniu Mariah Carey - jakieś takie to... Zbyt pogodne ;). Ale wykonanie Park Bom i Lee Hi? Inna rozmowa, tym bardziej, że teledysk jest jednym z tych które zdecydowanie warto obejrzeć. Jeżeli chcecie przeczytać co mam do powiedzenia o tym wykonaniu i tym klipie - odsyłam >>TUTAJ<<.



Żeby nie było, że tylko smęcę, pogodne "Love, love, love" (więcej o piosence >>TUTAJ<<) od After School. Może dziewczyny nie mają takiego talentu wokalnego, jak wcześniejsi wykonawcy, ale i tak piosenki słucha się z przyjemnością. Poza tym Independent Critics właśnie opublikowało 24. doroczny ranking 100 najpiękniejszych kobiet mijającego roku. Nana debiutuje na tej liście na miejscu drugim. To najwyżej notowany debiut od 1999 roku, a strona rankingu już prezentuje ją jako główną kandydatkę do pierwszego miejsca w przyszłym roku.



Jednak ta lista nie byłaby kompletna bez jednej kompozycji. Na zakończenie kolęda. A jak kolęda to tylko kolęda kolęd - "Cicha noc". A jak "Cicha noc" to tylko auf Deutsch.



Hm, wiecie jak nazywał się gość, który to skomponował? Gruber... Gruber, Gruber, coś mi to nazwisko mówi...



I tym świątecznym akcentem kończę dzisiejszy wpis i zmykam na nie mniej świąteczny seans ze "Szklaną pułapką".  

Wesołych świąt!

niedziela, 22 grudnia 2013

Immortal Song: UJi - 한걸음 더 / One Step Closer

Kpop wciągnął mnie z kilku różnych powodów. Jednym z głównych są oczywiście koreańskie dziewczyny wyglądające zabójczo przed kamerami, szczególnie w tańcu, do tego nierzadko dysponujące naprawdę ciekawymi głosami. Gdzieś tam wśród tych powodów czają się na pewno też ciekawe piosenki i teledyski, chociaż dzisiaj akurat nie o tym.

Innym elementem kpopu, który tak bardzo mnie pociąga jest koreańska miłość do muzyki, a przynajmniej jej pozory, które do mnie docierają. Choć oczywiście ogólny stosunek Koreańczyków do ich własnej popowej sceny nie może być mierzony miarą komentarzy internetowych fanów i pisków fanek i fanów zebranych na koncertach, to jednak sama ilość miejsca poświęconego tej branży przez telewizję oszałamia, szczególnie porównana z niemuzyczną paszą którą karmi się Polaków.

Niemal każdy kanał (mam na myśli duże, ogólnodostępne kanały KBS, MBC, SBS czy Mnet) ma talk-show poświęcony gwiazdom kpopu - "Weekly Idol", "Beatles Code", "Radio Star" - to te które ja kojarzę z internetu, a jestem przekonany, że jest ich więcej. Podobnie każda szanująca się stacja ma w tygodniu duży program z występami gwiazd - "MCountdown", "Inkigayo", "Music Bank", "Music Core" i "Show Champion".

Ale na tym nie koniec, bo są naturalnie wszelkiego rodzaju muzyczne talent-show znane także z polskiej telewizji, są muzyczne teleturnieje. Są też w końcu programy - cóż - muzyczne i to w dużej liczbie. Ja wymienię "Yoo Hee Yeol's Sketchbook", gdzie wykonawcy dostają trochę miejsca dla siebie - mówią o swojej muzyce i karierze, ale także występują, nie tylko z płytowym repertuarem. Program często przynosi ciekawe covery muzyki światowej.

Jednak programem, do którego zmierzam od samego początku tej wyliczanki jest "Immortal Song". Każdy odcinek dedykowany jest jakiemuś motywowi, czy będzie to gatunek w muzyce, czy jakiś okres, czy też repertuar jakiegoś wykonawcy lub kompozytora - nie jest to aż tak istotne. Najważniejsze jest to, co dzieje się na scenie - występy najlepszych kpopowych wokali w odmienionych, nierzadko nie do poznania, coverach dawnych hitów. Zabawa muzyką w najczystszej postaci.

Jednak cały tekst zacząłem nie od wyliczania programów telewizyjnych, a wyliczania rzeczy, które przyciągnęły mnie do kpopu. Ważnym punktem na tej liście jest dziwne poczucie, że gdzieś tam po drugiej stronie globu ludzie myślą tak jak ja. Nie tak dawno temu pisałem o piosence BESTie "Love Options" (>>TUTAJ<<) i tekst kończyłem zastanawiając się jak pierwsza wokalistka formacji - UJi - poradziłaby sobie w "Immortal Song". Tydzień temu dziewczyny zaprezentowały kawałek "Zzang Christmas" (>>TUTAJ<<) i występu UJi zacząłem się domagać.

Nie minął tydzień i występ dostałem.



Piosenka jak piosenka. Biorąc pod uwagę, że miałem spore oczekiwania, trudno żebym został powalony tym wykonaniem, choć zdecydowanie UJi zapunktowała na plus. Spora elastyczność w głosie pozwoliła jej dodać tu i ówdzie nieco smaczków. Trzeba też podkreślić, że choć w branży krąży od wielu lat, to wciąż jest to młoda dziewczyna w dodatku pozbawiona scenicznego obycia równego choćby nawet niektórym jej rówieśnicom.

Trzeba też dodać, że dla mnie osobiście problemem była przede wszystkim sama piosenka, która nie wydaje się ciekawym punktem wyjścia. Oryginał w wykonaniu Yoon Sanga (osadzę dalej w tekście) po prostu w żaden sposób nie jest efektowny i choć nowa aranżacja próbowała wydobyć nieco iskry z tej piosenki, to pewnych rzeczy nie była w stanie przeskoczyć. Ot udało się przerobić dość spokojną piosenkę w coś względnie energetycznego, ale także za cenę odcięcia się od oryginalnego nastroju.

A jednak sam występ wypadł bardzo pozytywnie, bo nie dość, że UJi zaśpiewała po prostu dobrze, to pojawiając się solo na scenie pewien inny jej atut stał się tym bardziej oczywisty. Cała czwórka dziewczyn z BESTie ma fajne nogi, więc podczas grupowych scen nogi UJi nie rzucają się aż tak bardzo w oczy. Ale tutaj dziewczyna i jej kończyny dolne były w centrum uwagi przez dobre cztery minuty i... Co ja się będę rozpisywał na ten temat, lepiej obejrzyjcie sobie występ jeszcze raz.

Inną sprawą są reakcje panów w studiu - nie chodzi mi o widownię, czy samego Yoon Sanga oglądającego występ, a o tych wszystkich prowadzących i gości programu na tyłach. To jest mój jedyny zarzut odnośnie "IS", bo ich reakcje zawsze wypadają jak wyreżyserowane. Mam nawet wrażenie, że nie są nagrywane w trakcie wykonań, tylko całkiem osobno. Siedzi reżyser z kamerzystą naprzeciwko każdego petenta i każą mu stroić miny do kamery - tak sobie wyobrażam, że to się odbywa.

Tak czy inaczej już zdążono ochrzcić UJi nową Hyorin, czy też nową Ailee tego programu, bo warto przypomnieć, że obie piosenkarki na początku kariery bardzo aktywnie uczestniczyły w nagraniach, w ten sposób właśnie przebijając się do świadomości szerszego grona odbiorców. Z jednej strony UJi i BESTie z całą pewnością przydałaby się taka promocja, z drugiej strony myślę, że i "IS" ma interes w promowaniu tej dziewczyny, bo od kiedy jej dwie wymienione przed chwilą koleżanki na scenie programu goszczą okazjonalnie, notowania programu zaczęły pomału spadać.

Mówiąc o BESTie, myślę, że całkiem na miejscu będzie wstawić występ grupy z "Zzang Christmas". Przede wszystkim dlatego, że w znakomitej części piosenkę wykonuje sama UJi, ale także dlatego, że obok występu wokalistki w "Immortal Song", telewizyjny występ z "Zzang Christmas" także znajdował się na mojej przedświątecznej liście życzeń.



To jeszcze na zakończenie obiecane "One Step Closer" w wykonaniu Yoon Sanga.


sobota, 21 grudnia 2013

BH - All I Want For Christmas Is You

Dzisiejszy tekst będzie dość nietypowy, choć nie tak nietypowy jak dzisiejsze nagranie, a przede wszystkim dzisiejszy teledysk. Dużo miejsca poświęcę temu, jak zapowiadano tę premierę, bo wydaje mi się to nie mniej ciekawe od samej piosenki. Także zanim dobrniemy do głównego dania, czekają nas trzy zwiastuny.

Przed pierwszym teaserem wypadałoby pokrótce ustawić scenę. Zbliżają się święta, a to oznacza sezon na przedświąteczne piosenki. W tym roku wyjątkowo intensywny - wydaje się, że każdy próbuje uszczknąć coś ze świątecznego stołu jeszcze przed wzejściem pierwszej gwiazdki. Dominują kolaboracje - sezonowe chałtury sprowadzające się do zamknięcia wszystkich ludzi z wytwórni w jednym ciasnym studiu nagraniowym i obserwowaniu jak udają wesołość walcząc o tlen.

I z wierzchu wydaje się, że YG Entertainment bardzo chciało dać się porwać nurtowi. "All I Want For Christmas Is You" to nie tylko przedświąteczna chałtura, ale także cover znanej amerykańskiej piosenki, więc bonus za wtórność liczymy z mnożnikiem. W dodatku piosenka to kolaboracja artystów ze stajni - na ekranie miga nam właśnie na czerwono napis "COMBO!!!". Ale tu podobieństwa się kończą.



Jak widać nawet na stopklatce osadzonego wideo, ta piosenka to nie kolejne wciśnij-wszystkich-do-ciasnego-pomieszczenia-i-zobacz-kto-przeżyje, a debiut nowej grupy wytwórni, co już samo w sobie wygląda interesująco. Interesujące w teorii miało być też odgadywanie tożsamości członków, a raczej członkiń.

Niestety, YG sypnęło się, że formacja złożona jest z artystów już występujących pod jej skrzydłami i że jest to duet, więc kiedy tylko teaser dał do zrozumienia, że chodzi o dwie kobiety, rozszyfrowanie nazwy grupy naprawdę nie było problemem. Ja jednak zachowam pozory suspensu i nie napiszę jeszcze kto wchodzi w skład - to ujawnią kolejne zwiastuny.



B to oczywiście Park Bom z grupy 2NE1. Kto tego nie odgadł, niech spodziewa się rózg w worku Mikołaja. To, co bardziej intryguje w tym zwiastunie to fakt, że niepokojący klimat pierwszego teasera jest tu nadal obecny. Przy pierwszym teaserze mówiłem sobie - montaż, takie branie widza pod włos, żeby podkreślić atmosferę tajemnicy. Po drugim zacząłem coś podejrzewać.



H to oczywiście Lee Hi, choć tu prędzej mogę kogoś rozgrzeszyć z braku dociekliwości, bo młoda wokalistka, finalistka pierwszej edycji "Survival Audition K-pop Star", choć ma już na koncie swój pierwszy album, to wciąż nie jest pierwszym nazwiskiem, które wskakuje do głowy, kiedy myśli się o YG Entertainment.

Co do klimatu zawiastunu, to wciąż wydaje się on niepokojący, choć z drugiej strony niektóre sceny odwodzą od takiego spojrzenia. YG Entertainment ma za to u mnie solidną piątkę z Dezorientacji Kota. Czekając na teledysk nie byłem pewien, czy dostanę coś całkiem odjechanego, czy też może kolejną swiąteczną sielankę, która po prostu została zręcznie zamaskowana.

Teledysk polecam oglądać na pełnym ekranie.



YG Entertainment jest w tym roku niesamowite jeśli idzie o teledyski. Lee Hi i "Rose" (>>TUTAJ<<), G-Dragon i "Coup d'etat" (>>TUTAJ<<), T.O.P i "DOOM DADA" (>>TUTAJ<<), 2NE1 i "Missing You" (>>TUTAJ<<), a teraz jeszcze to. Abstrahując na moment od samej zawartości obrazu - od strony realizacji ten klip jest nadzwyczajny. Dobór kadrów, dobór oświetlenia, praca kamery - to wszystko prezentuje jakość hollywoodzką i nie jest to porównanie puste, bo trudno nie odnieść wrażenia, że klip stara się przemycić w sobie coś amerykańskiego, co w kontekście piosenki jest tym ciekawsze.

Skorzystam z okazji i poświęcę kilka słów właśnie nagraniu. Biorac pod uwagę teledysk i fakt, że piosenka jest śpiewana w całości po angielsku, gdybym nie był zorientowany byłbym skłonny uwierzyć, że jest to produkcja rodem z USA. Oczywiście oryginalna kompozycja właśnie stamtąd się wywodzi, jednak ta wersja wcale nie brzmi gorzej wręcz przeciwnie. Bardzo podoba mi się ta powolna, ale silna aranżacja, podlana gęstym, ale nie dominującym sosem z elektrycznych gitar i rockowej perkusji. Tym bardziej, że zlewa się w bardzo smaczną całość z bogatymi, dobrze wypieczonymi głosami Lee Hi i Park Bom.

Muszę jednak wrócić do teledysku, który wciąż wydaje mi się niesamowity. Z jednej strony robi tak wiele by sprzedać widzowi i piękno, i radość - może nawet euforię, kiedy piosenka nabiera mocy - ale także spokój i jakieś poczucie oderwania od rzeczywistości, od codzienności, o którym tak często marzymy w święta, które to marzenie często zostaje niespełnione ze względu na wieczną wędrówkę ludów - od domu do domu, od stołu do stołu, od pierogów do makiełek.

Z drugiej strony teledysk nie porzuca upiornego motywu zwiastunów. Niby część scen zostaje obrócona w żart, jak choćby ta ze stopklatki - wokalistki niemo stojące w drzwiach, nieco na modłę dziewczynek z kubrickowego "Lśnienia", chwilę poźniej beztrosko się wygłupiają. A jednak ten nastrój tajemnicy i czegoś dziwnego, nawet niepokojącego cały czas unosi się w powietrzu. Biała ciecz wyciekająca z szafy, meble poprzykrywane foliami, dwie puste ramy stojące za świątecznym stołem, dziwna głowa ukryta na nim, czy wreszcie pół-przeźroczysta Lee Hi podnosząca się z łóżka.

Jest w tym wszystkim coś niesamowitego, nie tylko ze względu abstrakcyjność pewnych obrazów, ale ze względu na ich kontrast z tymi znacznie bardziej normalnymi - tymi, których człowiek spodziewa się po takim teledysku. Niesamowity jest przede wszystkim finalny efekt, który pozwala stworzyć świąteczną atmosferę, sprzedać wszystkie niezbędne emocje, pokazać trochę sielanki, a jednak nie pozostawić obrazu pustą kliszą, entą iteracją świątecznej chałtury, a zamiast tego rozbudzić ciekawość, kto wie - może nawet skłonić do momentu zastanowienia - bo co tu dużo kryć, teledysk sugeruje, że przynajmniej jedna z dziewczyn jest duchem.

Kończąc - jestem pod dużym wrażeniem i piosenki, i teledysku. Z pozoru wytwórnia porwała się na łatwe pieniądze - nie tylko nagrywając świąteczną piosenkę, ale na dodatek cover. Jednak jakość tak piosenki, jak i teledysku, a także wkład twórczy włożony w to, by finalny produkt był całkiem świeżym przeżyciem, sprawiają, że aż trudno wrzucać debiut BH do jednego worka ze wszystkimi innymi przedświątecznymi nagraniami. Mam tylko nadzieję, że YG Entertainment nie zapomni, że stworzyło taki duet, bo ja już z niecierpliwością wyczekuję kolejnych nagrań tej pary utalentowanych wokalistek.

wtorek, 17 grudnia 2013

BESTie - 짱 크리스마스 / Zzang Christmas (feat. Yoon Se Yoon)

Końcówka mijającego roku w kpopie wydaje się niezwykle intensywna i nawet zbliżająca się świąteczna zawierucha nie pozwala wydawcom zwolnić tempa. Tylko dzisiaj pojawiło się kilka ciekawych pozycji, którym warto poświęcić kilka słów. Niestety niespecjalnie mam czas i ochotę dłubać prz\y każdym z tych kawałków, więc musiałem dokonać pewnej selekcji w nadziei, że jutro nie przyniesie kolejnego worka kpopowych prezentów.

Ten tekst, nie jest dzisiejszym daniem głównym, a piosenka została wybrana po części dlatego, że bez żalu mogę spłodzić o niej krótki tekst i zająć się premierą dla mnie istotniejszą. Ale nie jest też tak, że ta piosenka to zwykły zapychacz. W tegorocznym wysypie przedświątecznych nagrań, w moim odczuciu "Zzang Christmas" jest po prostu jedną z najlepszych i najciekawszych propozycji.

Trzecim głównym przyczynkiem do powstania tego tekstu są dziewczyny wykonujące piosenkę. BESTie to tegoroczne debiutantki, które zainteresowały mnie ostatnio swoim "Love Options" (>>TUTAJ<<). Przy okazji tego nagrania nie szczędziłem formacji, a szczególnie jednej z piosenkarek, ciepłych słów i myślę, że dobrze będzie pójść za ciosem, bo pomimo typowo świątecznego charakteru, ta piosenka może być istotna dla BESTie.



Co podoba mi się w tym nagraniu? Przede wszystkim to, że nie kryje się ze swoją świątecznością, nie używa jej jako dodatku, nie sili się na ukrywanie swojej tożsamości. W wypadku wielu innych tegorocznych propozycji na te kilkanaście szalonych dni zakupów, przygotowań itd. ten aspekt nie jest tak oczywisty. Wszyscy próbują albo nagrać normalną piosenkę ze świątecznymi elementami, albo nagrywają jakąś przekombinowaną kolaborację wszystkich artystów wytwórni. "Zzang Christmas" na tym tle bardzo pozytywnie wyróżnia się swoją przejrzystą tożsamością.

A jednak wciąż uważam, że ta piosenka jest dość istotna dla samego BESTie - nie tylko dlatego, że wydaje się udana. Żartobliwy charakter tak tekstu, jak i teledysku, zaczyna wyznaczać pewien kierunek dla formacji, bo "Love Options" było nacechowane podobnym, udanym humorem. Trudno nie uśmiechnąć się na widok sceny z kurtką czy z prezentami. Polecam też zajrzeć >>TUTAJ<<, gdzie znajdziecie angielskie tłumaczenie piosenki, ciutek sprawniejsze niż to LOEN-u.

Co do teledysku, to z jednej strony podoba mi się, bo jest żywy, kolorowy, wesoły i żartobliwy. A jednak wydaje się najsłabszym punktem tego projektu. Sam pomysł jest dobry, bo prostota w niczym mi tutaj nie przeszkadza - wręcz wydaje się istotnym elementem klipu, nadającym mu lekkiego charakteru, luzu i braku spięcia. Natomiast nie mogę oprzeć się wrażeniu, że sama produkcja odbyła się nieco po kosztach. A przynajmniej, że inwestując trochę więcej sił, zasobów i czasu, można było uczynić ten teledysk bardziej dopieszczonym, wypolerowanym. A tak niektóre efekty są bardzo, bardzo surowe.

Sama piosenka ma wszystko, czego oczekuję po tego typu nagraniu, a nawet więcej. Jest żwawa, pogodna, nie przynudza, ale nie jest też nadmiernie skomplikowana - po prostu przyjemna do słuchania. Nawet jeśli po świętach będzie wydawać się mocno przeterminowana, to teraz nie miałbym nic przeciwko, gdyby bombardowała mnie z głośników, czy to tych radiowych, czy to tych sklepowych. Po prostu znaczną część konkurencji zostawia w tyle.

Na pewno istotna jest w tym wszystkim rola UJi. Już przy okazji poprzedniego tekstu o grupie pisałem o jej nieudanej przygodzie z JYP Entertainment i o tym jak los okradł nas z potencjalnie bezkonkurencyjnego tercetu UJi, Hyorin, Jieun. Z każdą kolejną piosenką BESTie poczucie straty jest większe i nie mogę się doczekać, kiedy ta wokalistka dostanie kawałek sceny tylko dla siebie, choćby w "Immortal Song". W "Zzang Christmas" dostała trochę więcej swobody i efekt jest niezmiernie, cóż, efektowny. Sama UJi to dostateczny powód by śledzić dalsze losy formacji, choć i pozostałe dziewczyny prezentują się sympatycznie i widać, że póki co wytwórnia traktuje je możliwie równo.

Zdecydowanie kciuk w górę dla BESTie za to nagranie, bodaj pierwsze w tym roku prawdziwie świąteczne. Jednoczęsnie trudno nie zauważyć, że dziewczyny w teledysku trochę pląsają i są to pląsy powiązane z piosenką, więc mam nadzieję, że oznacza to także występy w programach muzycznych. Właściwie jedyne, czego możnaby żałować to termin premiery. Do świąt pozostało już niewiele czasu, a jak pisałem, po świętach piosenka dość szybko się przeterminuje.

sobota, 14 grudnia 2013

Yong Junhyung - Flower

Zawsze byłem przeciwny podsumowaniom tworzonym jeszcze przed zamknięciem jakiegoś okresu. Każdy drobiazg może mieć znaczenie. Teraz mam dobry przykład na poparcie mojego poglądu. Każde podsumowanie roku 2013 w kpopie bez solowego nagrania Yonga Junhyunga - znanego z występów w grupie BEAST (a.k.a. B2ST) - będzie zwyczajnie niekompletne.

Zacznijmy może od tego, że do momentu obejrzenia tego teledysku faceta nie kojarzyłem ani z twarzy, ani z imienia. Przyznaję się bez bicia, BEAST jest boysbandem, więc jego skład osobowy pozostaje dla mnie z grubsza tajemnicą. Kojarzę Yoseoba, bo rok temu to on debiutował z solowym mini-albumem, do tego pojawiał się w programie "Immortal Song", kojarzę też Hyunseunga z występów z Hyuną w duecie Trouble Maker. W dodatku sama grupa BEAST, pomimo dużej popularności, jest mi dość obojętna. Tegoroczne "Shadow" (gdzieś >>TUTAJ<<) mnie nie zachwyciło, jedyna ich piosenka, którą kojarzę i naprawdę lubię to "숨".

Siłą rzeczy biorąc się za ten tekst pobieżnie prześwietliłem pana Yonga. Okazuje się, że ma on już całkiem pokaźny dorobek piosenek przy swoim nazwisku, choć niemalże wyłącznie w kolaboracjach z innymi wykonawcami. Ciekawym wyrywkiem z jego biografii jest na pewno dwuletni związek z jedną z popularniejszych girlsbandowych celebrytek - Harą z grupy KARA.

Jednak dla mnie najciekawsze jest jego zacięcie muzyczne. Od pewnego czasu jest nie tylko wykonawcą, ale także tekściarzem i producentem muzycznym, to on stał za zeszłorocznym, całkiem udanymi dobrze przyjętym mini-albumem Yoseoba i to on jest autorem muzyki i słów ze swojego pierwszego mini-albumu. Biorąc pod uwagę jakość produkcji z obydwu krążków, zdecydowanie warto śledzić dalsze losy Junhyunga nie tylko na scenie.



Pozwolę sobie zacząć od piosenki, choć oczywiście w oczy rzuca się teledysk. Jestem pełen podziwu dla tej kompozycji, bo niełatwą sprawą jest stworzyć utwór monotonny, ale nie nudny. Tymczasem tutaj idziemy nawet krok dalej, ta wtórność wkręca słuchacza w piosenkę, buduje atmosferę, buduje napięcie, w pewnym sensie wprowadza w trans.

Wątpię żeby możliwe było wytypowanie jednego czynnika sprawczego, tego jednego elementu, który czyni ten utwór tak dobrym - jest to raczej kwestia bardzo zręcznego wymieszania pewnych zabiegów. Przede wszystkim utwór jest monotonny za sprawą beatu i kilku towarzyszących dźwięków, cała reszta sprawia pozory wtórności, ale to tylko dym w oczy.

Myślę, że w tym wypadku najłatwiej będzie zrozumieć muzykę po zajrzeniu do tekstu. Angielskie tłumaczenie znajdziecie >>TUTAJ<<. Ta piosenka dzieli się na kilka cześci. Pierwsza to pożądanie, wyczekiwanie i związana z tym nerwowość, ale także niepewność i narastające pytania. Druga część to zmieszanie - rozczarowanie, ale i próba zrozumienia. Pewne niedowierzanie w to, co się dzieje - może nawet strach przed tym, co ma nastąpić. Ostatni segment to żałoba, ból i rezygnacja.

Oczywistymi spoiwami dla tych segmentów są same słowa piosenki, które układają się w spójną narrację, przechodząc płynnie od uczucia do uczucia, opowiadając pewną historię. Ponadto same słowa starają się kręcić wokół tych samych motywów wzmacniając więź pomiędzy segmentami. Bardzo dobrym pomysłem są refreny, których słowa za każdym razem brzmią tak samo, choć wypowiadane w różnych okolicznościach zyskują całkiem różne smaki. Po pierwszej zwrotce refren jest słodki, wyraża uczucie miłości, ale przy drugim powtórzeniu jest już gorzki, bo przedstawia to samo uczucie, które wcale nie osłabło, choć zostało zawiedzione.

Także od strony muzycznej refren pełni bardzą ważną rolę - będąc melodyjnym i znacznie żywszym wyraźnie odcina się na tle zwrotek. Ale tak naprawdę nie sprawia on, że piosenka nie jest monotonna, on jedynie chroni słuchacza przed depresją. Z tą pozorną monotonią radzą sobie same zwrotki, bo to w nich kryje się różnorodność emocjonalna.

Choć wszystkie trzy segmenty są podszyte pewną niepewnością, ukrytym gdzieś w głębi negatywnym ładunkiem emocjonalnym, choć powierzchownie nie róznią się od siebie ze względu na ich wyciszenie, brak szaleńczej ekspresji, to pod spodem słychać zmianę nastroju odzwierciedlającą zmiany w tekście. Chyba najłatwiej zauważyć to przy okazji finału, gdzie bardzo oczywistą nowością jest wprowadzenie sekcji dętej, która bardzo wyraźnie wpływa na odbiór muzyki, choć jej trzon wcale nie ulega zmianie.

Jednak na tym nie koniec, bo jedną z kluczowych ról w urozmaiceniu tej piosenki odgrywa tu sztuczka wyjęta z muzycznego elementarza. Każda ze zwrotek powoli rośnie w siłę by bardzo płynnie przrjść w refren. Poza wokalem to nie jest klasyczne crescendo, bo sam podkład nie robi się silniejszy, a jednak intensyfikuje się za sprawą coraz gęściej pojawiających się dodatkowych ozdobników, elementów wykraczających poza główny temat. Przez to każda para zwrotka-refren jest swoistym ciągiem emocjonalnym złożonym z budowania napięcia i wyzwolenia go w punkcie kulminacyjnym, natomiast najintensywniejszy muzycznie finał, splatający najwięcej dźwiękowych linii, tworzy poczucie rozwiązania dla całej piosenki.

Piszę i piszę, a końca nie widać. Jeszcze zanim przejdę do teledysku, kilka słów muszę poświęcić samym dźwiękom. Dobór instrumentów, sampli, jest tu wyjątkowo trafny. Tworzy bardzo nastrojową całość nie uciekając się przy tym do sztampowych banałów i tworząc bardzo oryginalne brzmienie tej piosenki. Często problemem kpopu jest to, że brzmi jak coś innego, co już słyszałem, co gorsza najczęściej brzmi jak jakaś inna kpopwa piosenka. Tutaj tego problemu nie ma, to naprawdę świeża kompozycja, co sprawia, że cenię ją tym bardziej.

Wyjątkowo o wiele trudniej pisać mi o teledysku, choć możliwe, że podoba mi się nawet bardziej niż piosenka. Na dobrą sprawę nie opowiada on żadnej historii, nie ma ani bezpośredniego znaczenia, ani nie wydaje się mieć też ukrytego. Jest raczej jedynie ilustracją do piosenki. Jest to jednak ilustracja wykonana z niebywałym kunsztem. To wspaniałe połączenie doskonałego rzemiosła z nieprzeciętnym zmysłem estetycznym.

Weźmy jedną ze stylizacji Junhyunga. Normalnie męski makijaż nie jest czymś, co mnie interesuje, ale w tym klipie sposób w jaki łączy się z kwiatami jest niesamowity, głowa rapera staje się integralną częścią kwietnej kompozycji. Dobór kolorów, oświetlenia, kadrów i sama postprodukcyjna obróbka tłumiąca nasycenie barw tworzy finalny efekt w postaci obrazów godnych własnej ekspozycji w galerii. Podobnie ze scenami topnienia odtworzonymi w przyśpieszeniu, które są o tyle bardziej intrygujące, że wiele z rozpuszczających się kształtów uwalnia z siebie kwiaty.

Właśnie, "intrygujący" to dobre słowo na określenie tego klipu, ale także piosenki. Te wszystkie lekko surrealistyczne obrazki - jak kobieta trzymająca bukiet z głową rapera, czy Hummer ciągnący przez pustkowie starą lodówkę z Junhyungiem w środku, rozpusczające się detale, ta dziwna lustrzana kompozycja poprzedzająca finał piosenki, czy wreszcie sam finał w opuszczonej kopalni z tancerzami na ciężkim sprzęcie - sprawiają, że obraz nawet jeśli nie układa się w logiczną całość, to wzbudza ciekawość widza, a jednocześnie dość jest tu spójników wizualnych, by widz nie poczuł, że ogląda coś przypadkowego.

Wywołałem do tablicy tancerzy, więc pora na występ telewizyjny.



Cóż, najwyraźniej Cube Enertainment stwierdzili, że skoro piosenka jest tak oryginalna i teledysk tak wyjątkowy, to wstydem byłoby opatrzeć to nieszczególnym występem. Choć duża w tym zasługa tancerzy, to jednak układ Junhyunga jest jednym z najciekawszych w tym roku. Biorąc pod uwagę, że nie on jeden korzysta z asysty fachowców, trudno winić go za to, że wykorzystuje tę pomoc jak może najlepiej.

Na zakończenie pozostaje niewiele do napisania, za każdy element tego projeektu należy się celujący na karcie ocen. Czy jest to najlepszy teledysk, najlepsza piosenka, najlepszy występ tego roku? To są jeszcze kwestie do rozstrzygnięcia. Natomiast z całą pewnością koniec roku przyniósł kolejny duży hit i projekt plasujący się w tegorocznej czołówce wszystkich kategorii.

piątek, 13 grudnia 2013

9MUSES - Glue

W sumie nie wiadomo kiedy, ale 9MUSES wyrosły na znaczące postacie koreańskiej sceny. Może nie tak znaczące jak SNSD, 2NE1 czy nawet Sistar albo T-ara, ale w natłoku żeńskich formacji są nie tylko rozpoznawalne, ale na dodatek - ku mojemu zdziwieniu - stały się pewnym gwarantem jakości. Może to jeszcze nie jest ten moment, kiedy nowych nagrań 9MUSES wypatruję z niecierpliwością, ale wszystkie witam z otwartymi ramionami.

Zwrot "nie wiadomo kiedy" zasługuje na nieco doprecyzowania, bo jednak pewne szerokie ramy czasowe można wyznaczyć. Z całą pewnością przełomowy dla formacji był obecny rok. Nie chodzi nawet o to, że dziewczyny wydały swój pierwszy duży album - nie przesłuchałem go, a jednak grupę darzę rosnącą sympatią. Znacznie bardziej istotna wydaje mi się ich niemal nieprzerwana obecność na scenie.

Grupę kojarzyłem już wcześniej z całkiem udanej piosenki "News" wydanej w 2012 roku, jednak cała reszta wcześniejszych wydawnictw jest dla mnie bezkształtną plamą. To nawet nie tak, że nie kojarzę, co dziewczyny wcześniej nagrały, problemem jest raczej jakość, a przede wszystkim brak oryginalności. Przez długi czas 9MUSES było jednym z wielu girlsbandów, którego jedynym wyróżnikiem miał być wzrost dziewczyn (średnia wzrostu w grupie powyżej 170 cm).

Jednak wyznaczenie tego jednego momentu w roku 2013, kiedy 9MUSES mnie wciągnęło, jest bardzo trudne. Na pewno nie było to przy okazji pierwszego tegorocznego projektu - "Dolls" (>>TUTAJ<<). Od samego początku miałem z nim problem. Sama piosenka, jakkolwiek momentami banalna, wydaje się najmocniejszym jego punktem i z czasem zyskała w moich oczach, choćby dlatego, że patrząc z perspektywy kolejnych wydawnictw wpisuje się w pewien styl muzyczny, który grupa zaczęła reprezentować - retro-pop. Jednak reszta tego projektu, w szczególności teledysk, wydaje się nijaka, niewyraźna i nie do końca trafiona. Najbardziej drażni mnie ta delikatność granicząca z aegyo, która w moich oczach po prostu nie pasuje do tej grupy.

Na pewno fakt, że w dalszej części roku zrezygnowano z takiego podejścia na rzecz ostrzejszych konceptów przypadł mi do gustu, ale jestem także przekonany, że nie to było czynnikiem decydującym. To widać nawet po "WILD" (>>TUTAJ<<), drugiej z tegorocznych propozycji od 9MUSES. Teledysk jest dosyć ostry, zorientowany na eksponowanie sekapilu dziewczyn, ale jest też dosyć mało pomysłowy i - poza samymi dziewczynami - nieciekawy wizualnie. Inaczej rzrcz ujmując, na dziewczyny patrzy mi się przyjemnie, ale sam teledysk wciąż oceniam dość nisko. Do tego piosenka też mnie nie porwała.

A jednak to właśnie przy okazji promocji do "WILD" zacząłem na grupę zwracać większą uwagę, poświęciłem nawet ich występom odrębny wpis, który znajdziecie >>TUTAJ<<. Znamienne jest to, że teledysk powielał pewną obiegową opinię o grupie - te dziewczyny mają przede wszystkim wyglądać. Jednak wraz z promocjami dla piosenki zaczęto eksponować także to, że dziewczyny oprócz wyglądu mają też zdolności i wokalne, i taneczne.

Trzecia z tegorocznych piosenek - "GUN" (>>TUTAJ<<) - prawdopodobnie kupiłaby mnie nawet gdyby wcześniejsze nagrania nie przygotowały dla niej gruntu. Dla mnie to jedna z lepszych girlsbandowych piosenek tego roku, zdecydowanie jeden z lepszych teledysków i kolejna ciekawa choreografia. A jak na tym tle wypada najnowszy kawałek zatytułowany "Glue"?



Pierwsza myśl? "GUN" jest lepsze. Druga? Minimalnie. Decyduje przede wszystkim teledysk, który w wypadku "Glue" widać, że został nakręcony z wyraźnie mniejszym budżetem, przez co nie jest tak efektowny ani tak oryginalny, choć wciąż się sprawdza. Postawiono na same dziewczyny i w wypadku 9MUSES nie można błądzić podejmując taką decyzję. Mam trochę zastrzeżeń do czerwonego kompletu strojów, który jest... Dziwny - proste słowa są najlepsze. Zdecydowanie jestem zwolennikiem czarnego zestawu.

Jednak ten drobny mankament jest zrównoważony przez jeden element, który w moim odczuciu jest bardzo mądrą decyzją. W teledysku dużo jest kadrów poświęconych jednej dziewczynie, a że piosenka jest możliwie sprawiedliwie rozdzielona pomiędzy całą dziewiątkę, to i czasu ekranowego każda dostaje dla siebie podobną ilość. Podoba mi się takie podejście. Poza tym to po prostu solidny teledysk, może nie natchniony wizualnie, ale ładnie zmontowany, ani nudny, ani rozpraszający. Bez jakiegoś dodatkowego pomysłu trudno wycisnąć więcej z dziewięciu dziewczyn tańczących na białym tle.

Sama piosenka to bardzo ciekawa propozycja. Kojarzy mi się trochę z "Dolls", trochę z "News", choć po prawdzie różni się od obydwu. To kawałek w stylu disco, mocno oparty o świetne gitary, prowadzące przede wszystkim bass. Poparte beatem tworzą bardzo solidny trzon piosenki, ale to, co naprawdę ożywia tę kompozycję, nadaje jej charakteru i poczucia tempa, to liczne elektroniczne wstawki. Sam podkład uważam za naprawdę klasową robotę, nie tylko dlatego, że tworzy dobrą piosenkę i fajny nastrój, ale przede wszystkim ze względu na ponadprzeciętne walory jakościowe. Jest tu naprawdę multum niebanalnych dźwięków, które nie były wcale konieczne, ale wzbogacją tę piosenkę i czynią czymś niebanalnym.

Od strony wokalnej też jest zaskakująco dobrze. Dziewięć atrakcyjnych dziewczyn i żadna nie sprawia wrażenia, że śpiewanie to u niej dodatek do reszty. Oczywiście, niektóre głosy są tylko przyzwoite, ale kilka dziewczyn naprawdę sprawia dobre wrażenie - ma coś w sobie od strony wokalnej. Jednocześnie każdy głos jest nieco inny, więc dziewczyny stają się rozpoznawalne. O pewnej równowadze niech świadczy fakt, że Sera wcale nie ciągnie tej piosenki, pomimo tego, że dała się poznać jako naprawdę solidna piosenkarka, która wydaje się główną kandydatką z tego zespołu, by dalej kontynuować karierę solo.

Coraz lepsze wrażenie robią na mnie Hyemi i Kyungri, choć wciąż wyżej cenię partie Lee Sem. Po tej piosence mógłbym właściwie o każdej z dziewczyn napisać coś dobrego, jednak myślę, że na szczególną uwagę zdecydowanie zasługują Euaerin i Eunji, dziewczyny odpowiedzialne za rapowanie. Zasługują już od dłuższego czasu, ale tak się składa, że ta piosenka eksponuje ich role, więc moment jest idealny by coś napisać. Eunji ma bardzo charakterystyczną barwę głosu, która z miejsca czyni ją rozpoznawalną. Z kolei Euaerin bardziej wpisuje się w barwę typowej girlsbandowej raperki, jednak imponuje techniką - ma dykcję, ma moc w głosie, umie zabawić się rytmem, wcisnąć zgłoski tam, gdzie przeciętne gardło nie potrafi.



Tekst o 9MUSES nie może być kompletny bez pokazu ich umiejętności tanecznych. To chyba element, w którym najbardziej mi imponują i całkiem możliwe, że w tej chwili wyprzedzają nawet After School na mojej prywatnej liście najlepiej tańczących grup. Przede wszystkim chodzi o synchronizację, która wykracza poza sferę zgrania tempa akcji - sam przepływ ruchów dziewczyny mają podobny, co przy ich zbliżonych sylwetkach i układach opartych o pracę kończyn, daje piorunujący efekt. A w tej choreografii mamy też trochę przysiadów, trochę skłonów, w kilku figurach pracuje cały korpus.

Trzeba też wyróżnić ludzi układających ich choreografie. Cztery układy w tym roku, cztery opierające się na przejściach, na synchronizacji i przede wszystkim pracy kończyn - a jednak nie mam uczucia wtórności. Każdy układ jest inny, każdy jest charakterystyczny i każdy wypada świetnie przed statyczną kamerą. Układy są piekielnie efektowne, ale ja nawet bardziej cenię je za pomysłowość.



Myślę, że to był całkiem udany rok dla tej grupy. Pomimo grafika naszpikowanego promocjami wielkich gwiazd, zdołały nie tylko poprawić swoją pozycję na rynku, ale także wypracować nowy wizerunek i zerwać z metką - "ładne, zgrabne i wysokie". Grupa pokazuje, że ma sporo talentu w swoich szeregach i że wkłada dużo pracy w to, co robi. Do tego dochodzą coraz lepsze piosenki i jeżeli dziewczyny utrzymają tempo z tego roku, to mam nadzieję w przyszłym roku zobaczyć je gdzieś w czołówce list przebojów. Samo "Glue" to udana produkcja, która w godny sposób podsumowuje minionee 12 miesięcy w wykonaniu 9MUSES.

środa, 11 grudnia 2013

T-ara - 나 어떡해 / What Should I Do + 1977 기억 안나 / 1977 Do You Know Me

Hm, przyznaję, że jestem trochę zaskoczony. Wszystkie zapowiedzi sugerowały, że T-ara i ich wytwórnia Core Contents Media wracają do swoich dawnych praktyk. A jednak, niby jest retro, niby jest długi teledysk, ale podejście wydaje się nieco inne. Jedynym starym elementem wydaje się muzyczny zestaw obowiązkowy - kawałek w stylu disco + ballada.

Do tej pory CCM miało w zasadzie dwa pomysły na T-ara. Pomysł pierwszy - przebrać dziewczyny w retro fatałaszki odpowiednie dla epoki, na którą stylizowany był kawałek i niech się wygłupiają przed kamerą. Pomysł drugi to nie tyle teledysk, co krótkometrażowy film fabularny opatrzony nową piosenką/piosenkami zespołu - często ciętymi i przerywanymi dialogiem, gdzie muzyka jest raczej tłem dla filmu. Tego typu produkcje potrafiły trwać nawet po kilkanaście minut. Czasami tworzono też coś na pograniczu tych dwóch koncepcji, jak np. teledysk do "Roly-Poly" (>>TUTAJ<<).

Tegoroczne teledyski do "Number Nine" (>>TUTAJ<<), "Because I Know" (>>TUTAJ<<) wyłamywały się z tego standardu, ale nie myślałem, że będzie to zmiana na dłużej. Tymczasem nowe piosenki T-ara promujące repackage poprzedniego mini-albumu, znów wydają się odchodzić od dotychczasowej polityki wytwórni. Podobnie jak w wypadku "Number Nine" - plenerowy teledysk jest bardzo krótki i wydaje się nakręcony małym nakładem sił. W dodatku promuje piosenkę "1977 기억 안나", która nie jest w tym wypadku title-trackiem, czy - jak wolicie - daniem głównym.

Jeszcze dziwniej wygląda sprawa z teledyskiem studyjnym. Klip ten jest dosyć długi (blisko 7 minut), ale bardziej koncentruje się na tańcu i samych piosenkach, niż na przedstawieniu jakiejś fabuły. Właśnie decyzja o wstawieniu dwóch piosenek w całości w jeden teledysk wydaje się dziwna. Choćby z racji tego, że żeby dostać się do "나 어떡해" trzeba najpierw przetrwać przez intro w postaci trzech minut "1977 기억 안나". To już na wstępie odhaczam jako minus klipu, który w moim odczuciu powinien być dostępny także w wersji rozdzielonej, tym bardziej, że łączenie tych dwóch segmentów ma sens, ale nie jest konieczne.



Bardzo podoba mi się pomysł na ten teledysk - trochę mniej pewne decyzje, które podjęto przy realizacji, które osłabiają efekt końcowy. Przyjęta konwencja wydaje się jasna - musical. Spotlighty wyróżniające dziewczyny gdy zaczynają śpiewać, wielkie sceny taneczne i wyczuwalna sztuczność dekoracji opatrzone lekką dozą przesady od samych dziewczyn jasno wskazuje, że akcjie teledysku nie należy wyjmować poza kontekst sceny.

Sęk w tym, że przy kilku pierwszych wyświetleniach wcale nie miałem takiego poczucia. Jasne, wiedziałem, o co chodzi, ale obraz kiepsko mnie wciągał w swoją atmosferę. Wiem nawet czemu. Po prostu kamera jest cały czas za głęboko w scenie. Powinna przy kilku planach ogólnych cofnąć się kilka metrów wstecz, żeby widz przed ekranem poczuł się jak na widowni. Oczywiście nie chodzi o to, żeby cały teledysk nakręcić w ten sposób, ot kilka przebitek, które podkreśliłyby charakter, osadziły widza w jakimś miejscu.

Drugą poprawką byłaby kurtyna. Ja rozumiem, że tak było o wiele prościej, bo przecież teledysk nie był kręcony na prawdziwej scenie teatralnej - plan jest na to zbyt głęboki. Jednak jak na możliwości kpopowych teledysków rusztowanie z kurtyną nie powinno być w żadnym razie ekstremalnym wydatkiem.

Różnica byłaby kolosalna, bo fizyczna kurtyna dodałaby poczucia więzi pomiędzy dwoma segmentami. Wersja cyfrowa wypada jako nachalny i dosyć tandetny spójnik łączący dwa elementy, które mogłyby żyć oddzielnymi żywotami. Nota bene, przypomniał mi się rewelacyjny teledysk do "The Grasshopper Song" (>>TUTAJ<<) formacji Sunny Hill, w którym zainwestowano w porządną, greenscreenową kurtynę i moim zdaniem inwestycja się spłaciła.

Te dwa małe dodatki mogły sprawić, że nie zwróciłbym uwagi na inny poważny problem tego teledysku. Bez nich problem ten kłuje w oczy. Chodzi o scenografię. Skoro mamy sporo montażu, skoro mamy dość zwyczajnie nakręcone wnętrza, skoro nikt nie dba o wciągnięcie widza w teatralny fotel - to nie ma dobrego powodu, by te scenografie były tak proste, tak ubogie, tak, cóż, tanie.

Naprawdę, trochę dykty może udawać wiele rzeczy - ale może to robić efektownie, a może robić to tak jak widzimy powyżej. W ostatnim czasie na podobne uliczno-musicalowe koncepty porwała się Lee Hi przy okazji debiutu z "1,2,3,4" (>>TUTAJ<<) a także - a może przede wszystkim - Girls' Generation przy okazji "I Got A Boy" (>>TUTAJ<<). Swoją drogą w pierwszej chwili trudno uciec od wrażenia, że ktoś w CCM mocno inspirował się klipem SNSD. Tak czy inaczej, przepaść w jakości dekoracji jest piorunująca, a jednak tamte klipy też mają w sobie ten  klimat sceny-studia.



Wersja gdzieś pomiędzy tym występem a tym, co widzimy w teledysku, całkowicie by mnie zadowoliła, przynajmniej od strony wizualnej, bo od strony dźwięku niestety mamy playback i to na dodatek jakiś taki głuchy. Zanim przejdę do samych piosenek jeszcze kilka słów poświęcę stylizacjom samych dziewczyn. W teledysku mniejsze lub większe zarzuty miałem do wszystkich dziewczyn z wyłączeniem Boram i Soyeon. Przy okazji występów widać, że mankamenty w większości wyeliminowano, szczególnie tyczy się to Eunjung, która w tej fryzurze wygląda o niebo lepiej.



Zacznijmy "나 어떡해", bo to ciekawsza z propozycji. Nie wiem czy lepsza - obie przypadły mi do gustu - ale na pewno ciekawsza. Przy okazji "Number Nine" pisałem, że T-ara to specyficzna grupa, której twórczość jest bardzo chwytliwa, ale też trochę kiczowata. Cóż, ""나 어떡해" jak na standardy tej formacji kiczowate nie jest w ogóle. Powiem więcej, to bardzo solidny kawałek kompozycji. Może to dlatego, że do pewnego stopnia opiera się na innej piosence, ale o tym później.

Na razie chcę jeszcze kilka słów poświęcić samemu podejściu wytwórni do tego nagrania. Wcześniej przepis na T-ara był następujący - wybrać epokę i napisać piosenkę w stylu z tamtej epoki, lekko unowocześnioną - to była recepta na nostalgiczny sukces, ale także źródło kiczu. Tym razem odwrócono tok rozumowania i nagrano bardzo nowoczesną piosenkę, która korzysta z wstawek kojarzących się z brzmieniem retro - zabieg podobny jak w przypadku debiutu T-ara N4 z "Jeon Won Diary" (>>TUTAJ<<).

Moim zdaniem to lepsze podejście. Kawałek jest żywy, interesujący i urozmaicony dźwiękowo. Podkład jest po prostu jego bardzo mocną stroną. Kawałek ten jest też chwytliwy i z przyjemnością się do niego wraca, choć muszę też przyznać, że nie wkręca się aż tak bardzo w głowę jak niektóre poprzednie produkcje grupy.

Jednak źródła tej "słabości" upatrywałbym raczej w braku aż tak charakterystycznego haczyka wokalnego, jak we wcześniejszych hitach. "Na ottokhe" nie może pełnić tej roli, bo zdecydowano się wtopić je głębiej w tekst piosenki. Z kolei "Do you know me?" po prostu nie jest strzałem w dziesiątkę. Mam takie wrażenie, że ktoś próbował popłynąć na fali sukcesu 4Minute z ich "What's Your Name?" (>>TUTAJ<<), tylko nie zauważył, że tam te słowa padają znacznie, znacznie częściej. A tak przy okazji, czy jestem jedyną osobą, której w tej piosence przestały przeszkadzać wtrącenia po angielsku? Z początku trochę mnie drażniły, ale teraz jakoś ich notowania poszły u mnie w górę.



To też jest bardzo dobra piosenka - może nie materiał na przebój, może nie kawałek, o którym będzie pamiętało się latami, ale wciąż bardzo solidne nagranie. Podoba mi się jak bardzo płynnie przechodzi od subtelności do silnych emocjonalnych wybuchów i na powrót staje się subtelna. Duża w tym zasługa wokali, bo akompaniament jest tylko bardzo subtelnym tłem - jak najbardziej spełnia swoje zadania, ale nie daje powodów, by rzucić się w uszy.

Warto wspomnieć, że teksty obydwu piosenek są do siebie bardzo, bardzo podobne, a jednak ich odbiór ze względu na muzykę jest całkiem różny. Angielskie tłumaczenie "나 어떡해" znajdziecie >>TUTAJ<<, a "1977 기억 안나" >>TUTAJ<<.

O samym teledysku nie będę pisał zbyt wiele - jak na swój niski budżet jest nawet zgrabny. Bardziej zastanawia mnie to, że został on nakręcony najprawdopodobniej przy okazji tegorocznej wizyty grupy w Chinach, czyli jeszcze przed wydaniem "Number Nine". To z kolei sugeruje, że piosenka i cały koncept były gotowe jeszcze przed wypuszczeniem oryginalnego albumu. Inaczej rzecz ujmując wytwórnia już wtedy wiedziała, że wyda repackage.

Jednak najciekawszym elementem tego teledysku jest segment go otwierający. Bo widzicie, obie piosenki nawiązują do przeboju, który w 1977 wygrał koreański przegląd piosenki studenckiej - "나 어떡해" w wykonaniu Sand Pebbles. Nie wiem, na ile teksty obydwu utworów są zbliżone, bo nie znalazłem angielskiego tłumaczenia oryginału, jednak sposób w jaki piosenki T-ara nawiązują do oryginału jest dosyć ciekawy. Z jednej strony sporo tutaj oczywistych podobieństw, z drugiej strony dość różnicy by żadnej z piosenek dziewczyn nie móc nazwać pełnym coverem.



A teaz czymś się pochwalę, ale też do czegoś się przyznam. Z początku byłem rozczarowany tym, co zrobiono z tą piosenką. Tak, znałem ją zanim ludzie z CCM zaczęli przy niej majstrować. Jakiś czas temu Ailee wykonała rewelacyjny cover tego nagrania na antenie "Immortal Song" i... Cóż, starcie z Ailee trudno wygrać, podobnie jak starcie z coverami z "IS", więc chyba siłą rzeczy T-ara stała na straconej pozycji.



Tak, zdecydowanie to porównanie było ciosem poniżej pasa. Ale od premiery piosenki T-ara trochę czasu już minęło i dzięki wrodzonemu lenistwu zdążyłem ochłonąć, a tym samym notowania grupy poszły w górę. "나 어떡해" w wykonaniu szóstki Koreanek z pewnością nie będzie przebojem takim jak oryginał ich starszych kolegów, który towarzyszył całemu pokoleniu studentów w trakcie strajków przeciwko dyktaturze (temat dyktatury i strajków poruszyłem trochę przy okazji >>TEGO<< wpisu), jednak to wciąż udane, ciekawe nagrania, które w dodatku mogą zwiastować delikatną zmianę w obliczu formacji, pójście bardziej w kierunku tego, co zaprezentowano przy okazji "Jeon Won Diary". Kto wie, może mówimy o całkiem istotnej piosence w dyskografii wciąż niezwykle popularnej grupy?

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Secret - I Do I Do

Rano odpaliłem tę piosenkę i po dwóch minutach zamknąłem okno z teledyskiem. Niby nie poczułem się zawiedziony, niby piosenka mi nie przeszkadzała, niby teledysk mnie nie odrzucił, ale dwie minuty i bez cienia rozterki nacisnąłem "krzyżyk" na karcie. A ja przecież lubię Secret.

Pewnie już to pisałem, ale Secret jest jedną z tych formacji, które sprawiły, że moje zainteresowanie kpopem nie skończyło po kilku tygodniach. W repertuarze grupy jest kilka naprawdę mocnych kompozycji o brzmieniu inspirowanym róznymi smakami retro. Przede wszystkim warto wymienić "Magic" (>>TUTAJ<<) i "Madonnę", ale zeszłoroczne "Poison" (>>TUTAJ<<) to też bardzo udany projekt, "Talk That" (>>TUTAJ<<) poparte choreografią podobnie ma swój urok, tak jak i "Love Is Move".

Sęk w tym, że żaden z tych singli nie znaczył największych sukcesów formacji, która najlepiej na listach (i sklepowych półkach) radziła sobie z "Shy Boy" i "Starlight Moonlight". Nie zrozumcie mnie źle - to wciąż fajne piosenki, wciąż słychać w nich ciekawe muzyczne inspiracje, ale takie Secret do mnie trafiało wyraźnie gorzej. W utworach wymienionych akapit wyżej podobał mi się pazur i towarzyszący dojrzały wizerunek grupy. Niestety dwie piosenki, które przyniosły formacji najwięcej sławy, to produkcje spod znaku aegyo.

Piszę niestety, bo choć "Shy Boy" i "Starlight Moonlight" to całkiem udane nagrania, to wyznaczyły one - moim zdaniem - niewłaściwy kierunek dla grupy. Wiadomo, że wytwórnia węszy za pieniędzmi, i że pójdzie tym korytarzem, z którego zapach kapuchy jest silniejszy. Ale w pogoni za zieleniną wytwórnia chyba zabrnęła za daleko, bo tegoroczne "Yoo Hoo" (>>TUTAJ<<) - jakkolwiek dziwnie chwytliwe - było przede wszystkim kiczowato pstrokate i cukierkowate do tego stopnia, że można było nabawić się próchnicy.



Jednak w wypadku "I Do I Do" to nie aegyo jest problemem. Stężenie pstrokacizny w teledysku nie jest śmiertelne, pomimo strojenia głupich min dziewczyny nie wydają się być ofiarami lobotomii ("Yoo Hoo" budziło takie podejrzenia), sama natura teledysku jest raczej sympatycznie głupkowata i tylko trochę przesadzona, ale przede wszystkim sama piosenka nie smakuje jak landrynki rozpuszczone w wodzie. Zatem dlaczego tak łatwo odpuściłem sobie to nagranie?

Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że nie ma jednego dużego powodu, jest za to cała garść pomniejszych, które można sprowadzić do wspólnego mianownika nieposiadania jasnego pomysłu na piosenkę. Przy czym to nie jest tak, że wytwórnia nie wiedziała, co robi. Jak najbardziej były tu postawione jakieś cele, jakieś założenia dla projektu. Śmiem nawet twierdzić, że zostały one wypełnione. Zabrakło jednak tego najważniejszego, jakiejś myśli przewodniej.

To może przejdźmy do konkretów. Ta piosenka wpisuje się w nurt okołświąteczny. Gdzieś tam dzwonią dzwoneczki, gdzieś tam rozbrzmi kilka nut nawiązujących do jakiegoś świątecznego standardu. Ale ktoś w wytwórni najwyraźniej zażyczył sobie, aby ta piosenka radziła sobie także poza świąteczną gorączką, żeby była pełnoprawnym singlem, który gdzieś tam smakuje trochę piernikiem i lukrecją. I tu zaczyna wyraźniej zarysowywać się problem tej piosenki, bo słychać po niej, że nie jest całym sercem świąteczna, ale nie słychać też jaka w takim razie jest.

Jest trochę świąt, trochę aegyo, trochę brzmienia kojarzącego się z "Yoo Hoo", ale to tylko posmaki. Głównym tematem wydaje się być bandowa kompozycja z uwypukloną sekcją dętą, ale... Ani ta sekcja dęta nie jest taka wypukła jakbym chciał, bo na każdym kroku wypłaszcza ją wstawka kojarząca się z czymś innym, ani wokale nie wpasowują się w tego typu brzmienie, które domaga się niższej tonacji i trochę głębszych dźwięków. Przy czym to nie wina dziewczyn, które śpiewają dobrze, tylko kompozycji i aranżacji, które przewidują dla nich właśnie takie role.

Ale największym problemem tej kompoozycji jest jej długość. Ta piosenka nie ma na siebie pomysłu, ale ma trochę życia i kilka przyjemnych dźwięków. Niestety jest rozwleczona ponad miarę, a że wydaje się brnąć donikąd, trudno się na niej skupić - wszystko, co pozytywne zaczyna tonąć w morzu obłej przeciętności. Dlatego ta piosenka w żadnym razie nie jest zła, jest nawet przyjemna, ale zarazem jest jej bardzo daleko do bycia czymś autentycznie interesującym.

Podobnie rzecz ma się z teledyskiem, który trochę przypomina "Yoo Hoo" ze względu na makijaż dziewczyn, lekko żartobliwy charakter i trochę przesadzonej gestykulacji, czy dziwny taniec z machaniem rękami. Ale jest tu też mnóstwo nieistotnych świątecznych akcentów, dodanych na zasadzie - hej, idą święta, dorzućmy choinkę. Jednocześnie główny temat teledysku usilnie stara się mnie przekonać, że oglądam kolejny-zwyczajny-wideoklip-aegyo. Jakby tego mało, w całym tym cukierkowym szaleństwie też widzę, jakąś dziwną powściągliwość, która próbuje mnie przekonać, że ten teledysk to jednak nie jest powtórka "Yoo Hoo".

Koniec końców "I Do I Do" wypada zaskakująco świątecznie - w sensie, że podobnie jak większość przedświątecznych piosenek jako wydarzenie w skali całego roku wydaje się całkiem nieistotna, natomiast od strony muzycznej nijaka i łatwa do zapomnienia. Mimo to jestem ciekaw jak poradzi sobie na listach. Czy ten eksperyment wytwórni próbującej stworzyć piosenkę możliwie uniwerslną powiedzie się i przyciągnie do piosenki różne widownie, czy też wręcz przeciwnie zawiedzie kompletnie odstraszając wszystkich absolutnym brakiem dedykacji w którymkolwiek kierunku? Tak czy inaczej pierwsze miejsce w jakimkolwiek programie będzie olbrzymim sukcesem biorąc pod uwagę, że konkurqancją jest EXO i 2NE1.

piątek, 6 grudnia 2013

Crayon Pop - 꾸리스마스 / Lonely Christmas

Nie dość, że koniec roku pańskiego 2013 jest wyjątkowo bogaty w premiery i to takie dosyć istotne, to jeszcze wiele wytwórni zdecydowało się w tym roku na nagranie specjalnych piosenek świątecznych kurisymasuowych i to z udziałem topowych wykonawców. A mnie akurat dopadło lenistwo, więc znów narobiłem sobie zaległości.

Pora więc zacząć je nadrabiać. Początkowo miałem pisać o EXO, ale potem usłyszałem piosenkę, zobaczyłem teledysk i stwierdziłem, że nie ma sensu kopać się z koniem. To nie moja bajka, bo nigdy nie miała być moja. Póki co reszta świątecznego chłamu dobrodziejstwa też nie wywarła na mnie większego wrażenia, ani nie wydała się dostatecznie istotna - z jednym wyjątkiem, który właśnie widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie to lepsze niż pisanie o depresjonującym występie ulubionego klubu. Szczególnie, że  (jeszcze przez kilkadziesiąt minut - w momencie pisania tekstu) mamy mikołajki.

Jeżeli nie wiecie, co to Crayon Pop to jesteście szczęśliwymi ludźmi, ale ja uczynię Was jeszcze szczęśliwszymi uzupełniając Wasze braki w kpopowej wiedzy. Grupa przez długi czas była mocno anonimowa, aż gdzieś na początku czerwca tego roku wydała nagranie zatytułowane "Bar Bar Bar" (>>TUTAJ<<), które... przeszło całkiem niezauważone, przynajmniej z początku.

Sęk w tym, że kiedy wszyscy zaczęli spodziewać się, że czas zwijać żagle i kończyć promocje dla piosenki, wokół grupy i wytwórni zaczęły narastać kontrowersje, a samo nagranie zaczęło zyskiwać na popularności w internecie na zasadzie viral video. Więcej na ten temat napisałem >>TUTAJ<<. Pod koniec nadspodziewanie długiego okresu promocyjnego (około trzech miesięcy) grupa święciła triumfy na scenach telewizyjnych programów muzycznych.

Ale to nie koniec, bo potem wytwórnia postanowiła sympatyczny występ piątki dziewczyn w skuterowych kaskach wydoić do ostatniego centa. Wypuszczono "wersję globalną"(>>TUTAJ<<) teledysku i piosenki, która w kontekście międzynarodowej publiki była raczej strzałem w stopę niż formą promocji. Podobnie z rynkiem rodzimym, gdzie piosenkę zapowiadano jako "Bar Bar Bar 2.0", choć bardziej przypominała mi downgrade z Windows 7 do Visty - ten sam produkt tylko nie działa.

Na koniec Crayon Pop zostało twarzami marki Caffe Bene, co wiązało się z nagraniem jeszcze jednej wersji "Bar Bar Bar", podpartej teledyskiem-reklamą - która urzekła mnie swoją celową wizualną tandetą i egzotycznym humorem idącymi od dłuższego czasu w parze z wizerunkiem grupy. Klip znajdziecie >>TUTAJ<<.

Co do tego końca z poprzedniego akapitu... Wydawało mi się, że na tym koniec skuterowych kasków, przynajmniej na ten rok. Myliłem się.



Po pierwszych kilkudziesięciu sekundach tego klipu mój poziom narzekania przekroczył 9000. Cały czas wożą się na jednym pomyśle! To brzmi jak kolejne "Bar Bar Bar"! To wygląda jak "Bar Bar Bar" przebrane w świąteczne dekoracje! Benzyna jest za droga! Tak, sam jestem pełen podziwu jak mogłem sformułować tak genialne i odkrywcze myśli i to bez niczyjej pomocy. Niestety mój triumf intelektualny nie trwał długo - refren zrobił mi wodę z mózgu.

Trochę się tego wstydzę, ale ta piosenka mi się podoba i to właściwie tylko ze względu na to proste "nanana" z refrenu, szczególnie połączone z bezsensownie trzęsacymi się dziewczynami. Przepraszam, ale nie mogę przestać się uśmiechać, kiedy to widzę i słyszę. I to pomimo tego, że reszta piosenki to dość bezkształtny zlepek muzycznych klisz - przejść i tematów, które pewnie da się znaleźć w darmowych soundpackach rozsianych po internecie. Do tego te rażące angielskie wstawki i kolejny tekst z grubsza o niczym (angielskie tłumaczenie tekstu >>TUTAJ<<).

A jednak nic nie poradzę - to po prostu jest sympatyczne. Co gorsza, jest też piekielnie chwytliwe. Na początku kawałek puściłem sobie ze dwa razy, nie więcej. Następnego dnia rano idąc do łazienki złapałem się na nuceniu refrenu. Teraz, kiedy obejrzeliście to nagranie, nie znacie dnia ani godziny, ale możecie być pewni, że i Was dopadnie.



Jeżeli kiedykolwiek los uczyni mnie okrutnym oprawcą na smyczy bezlitosnego reżimu, to właśnie powyższym nagraniem będę katował najzagorzalszych wrogów ustroju. Z każdym odtworzeniem czuję się głupszy, ale też - w niewytłumaczalny sposób - weselszy. I chyba o to w tym chodzi.